strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Zbigniew Jankowski Literatura
<<<strona 31>>>

 

Katharsis (1)

 

 

O AUTORZE
Zbigniew Jankowski – 21 lat, zodiakalny Wodnik, student za­gadnień techniczno-organizacyj­nych (wybór przypadkowy). Pierwszy raz zetknął się z fantas­tyką naukową jako trzyipółletnie dziecko, któremu mama przeczytała do snu bajkę Gogolewskiej i Skowrońskiego, pt. "Nerses VIII atakuje". Jak sam pisze o sobie, jest profesjonal­nym leniem. Wolny czas, którego ma niewiele, wypełnia leżeniem połączonym z lekturą. Uwiel­bia deszczową pogodę i świeże powietrze. Uważa, że nie ma nic złego w mówieniu głośno o tym, że lubi polską czystą wódkę (czemu Redakcja gorąco przyklaskuje). Katharsis jest literackim debiutem Zbyszka.

KRUCJATA

 

"I nadejdą, których moc ogromna będzie i słowa śmiercią spowite. I zamil­kną, kiedy tak im rozkaże Mas’taraj. A kiedy w cieniu Rot’hu narodzi się Kir’ma, nie będzie dnia następnego."

"Proroctwa" Vol’masa  –  przekład
na mowę Got’he popełnił Vol’kaar

 

W czwartym tysiącleciu mieszkańców Ziemi skuł łańcuch tragicznych wydarzeń. Oto, na początku ery, wybuchła kolejna wojna mesjańska i okazała się w swych skutkach tragiczna dla globu. W wyniku kilkunastokrotnego użycia broni chemiczno-jądrowej, zginęło ponad czterdzieści procent populacji, kolejne dwadzieścia doznało trwałych uszkodzeń ciała lub umysłu. Wyginęło prawie trzydzieści procent flory, wymarło dwa razy tyle fauny. Po ośmiu miesiącach wojna skończyła się. Między Gildią Religijną i Ruchem Ateistycznym znów zapanował pokój. Rady Nadzorcze obu frakcji opracowały wspólnie plan odbudowy świata. W koloniach marsjańskich i księżycowej NSB (Niezależnej Stacji Badawczej) ustanowiono nowe prawa. W ciemnych pokojach powstawał Manifest Demokracji Wyznaniowej. Łańcuch się jednak nie skruszył. Gwałtowne zmiany temperatur, burze o ogromnej sile, wiatry, wreszcie wybuchy wulkaniczne, doprowadzały do coraz większych zniszczeń. To wówczas Gildia przedłożyła Ruchowi plan całkowitej kolonizacji Marsa, potajemnie zaś kończyła prowadzone od lat prace nad tajemniczym projektem, znanym później pod nazwą Krucjata. Ową kolonizację przyśpieszyła informacja NSB o zbliżającym się w kierunku Ziemi pasie meteorów. Kiedy na początku czwartego wieku poczęły uderzać pierwsze (podobno) mniejsze obiekty, Mars był już domem dla blisko miliona skrzętnie wyselekcjonowanych homo sapiens. Wtedy też Gildia uruchomiła program Krucjata.

Intencją Gildii była masowa kolonizacja nieznanego wszechświata. Ustalono, że najprostszym sposobem będzie wystrzelenie w różnych kierunkach specjalnie przygotowanych dwuosobowych kapsuł. Przyszli pasażerowie byli płodzeni naturalną metodą, zgodnie z restrykcjami Gildii, ale zarówno ojciec, jak i matka pochodzili z elitarnej grupy Elde – ludzi doskonałych. Potomkowie Elde od narodzin byli edukowani do późniejszej misji: wpajano im całą dostępną wówczas wiedzę z zakresu fizyki, matematyki, biologii, filozofii (ze specjalnymi wskazaniami religijnymi), historii. Ćwiczono przyszłych kolonizatorów w panowaniu nad umysłem i ciałem, balansowaniu uczuciami. Programy nauczania przerosły oczekiwania. Coraz częściej pojawiały się jednostki prawie idealnie wykształcone; panowało ogólne przekonanie, że wyszkolenie człowieka doskonałego to kwestia czasu. Nikt nie przewidział, że odnalezienie takiego dziecka Elde jest niemożliwe.

 

***

 

30 września, rok 4652 kalendarza ziemskiego

– Teraz, jeszcze raz, powiem wam, jak skonstruowana jest kapsuła – zaczął smętnie wykład profesor Richterski, rozglądając się po twarzach siedemnastoletnich uczniów. "Po co ja to mówię? Oni wiedzą lepiej ode mnie, na czym polega rzecz" – pomyślał. Jak każdy nauczyciel Gildii, miał na sobie czarną togę z poprzecznymi, srebrnymi pasami. – Nie – ciągnął – niech Maris opowie nam o wspaniałym wynalazku ukochanej Gildii – tu wskazał na siedzącego w trzeciej ławie chłopca.

Było to typowe eldowskie dziecko. Wysoki, przystojny, poważny mimo wieku, zamyślony, z długimi, czarnymi włosami. Chłopak wstał i rozpoczął słowami:

– Każdy z nas doskonale zna konstrukcję kapsuł, nie wydaje mi się, żeby...

– Ja decyduję, co się panu wydaje, a co nie, drogi przyjacielu – przerwał mu profesor.

– Przepraszam, profesorze. A zatem... jak każdy wie... kapsuła jest środkiem transportu. To kula o średnicy pięciu metrów. Zewnętrzną warstwę stanowią stopy metali. Najistotniejszym elementem kapsuły jest moduł, w którym podróż odbędą dwie osoby odmiennej płci. – Maris spojrzał na trzecią ławę, gdzie na krześle siedziała wpatrzona w jego oczy Suzai, jeszcze przed narodzinami wybrana na jego towarzyszkę. – Moduł spełnia szereg funkcji. Przede wszystkim ma za zadanie utrzymać przy życiu złożonych w letargu podróżników. Czas letargu ustawiony jest początkowo na sto lat, zostaje wyłączony tylko w sytuacjach awaryjnych, na przykład przy wejściu w atmosferę planety. Po tym okresie następuje przebudzenie i...

– Dobra, już, już, bo sam wpadnę w letarg – z odczuwalną w głosie irytacją machnął ręką profesor. – Mówisz tak, jakbyś miał zaraz zwymiotować. Żadnego polotu w twych słowach, żadnej pasji. Pasja! To musicie w sobie odkryć. I siła! W każdym z was jest znakomita siła, jesteście potomkami Eldów. Nie ma i nie będzie doskonalszych istot od was. Nigdy. I to w całym wszechświecie, na zbadanie którego jesteście przygotowywani. To nie zabawa w marsjańskiego ufoludka. Tu nie ma odwrotu, choć byli tacy, co próbowali, i nie ma ich wśród nas. Wasza chwila jest blisko. Ten dzień wkrótce nadejdzie.

"Nawet nie zdają sobie sprawy, co ich czeka. Od ponad dwustu lat realizujemy z pasją Krucjatę, ale o jej efektach nie mamy żadnego pojęcia" – pomyślał, po czym bez słowa wyszedł z sali.

 

***

 

W komnacie rozległ się dźwięk alarmu. Maris wstał natychmiast. Dotknął ręką leżącą na drugim łożu Suzai, a kiedy otworzyła oczy, powiedział:

– Już czas.

Szybko nałożyli uniformy. Ostatni raz zerknęli na swój segment mieszkalny. Było to rozległe, typowe pomieszczenie księżycowej stacji; sterylne lokum, pozbawione roślinności, z dwoma łożami Fuska i okrągłym, aluminiowym stołem.

Kiedy wylegli na korytarz, ujrzeli przed sobą mężczyznę. Na todze, przyszyty na piersi, widniał emblemat Rady Nadzorczej – złoty krzyż, połyskujący na tle pegaza.

– Już czas – powiedział nieznajomy – chodźcie za mną.

Szli korytarzem w kierunku windy, pozostawiając za sobą kolejne kajuty innych potomków. Wokół panowała jednak głucha cisza, zakłócana jedynie ich niegłośnymi krokami. Na korytarzu świeciły błękitnie lampy Bircha. Suzai spytała:

– Dlaczego jest tak cicho? Czy tylko my zostaliśmy dziś wybrani do Krucjaty?

Doszli do windy, mężczyzna nie odpowiedział. Gdy byli już w środku, wyjął niewielką kartę i włożył ją do szczeliny czytnika. Winda ruszyła.

"Ciężko byłoby wam znieść prawdę. Z tej grupy przygotowawczej została wybrana tylko wasza para, choć to i tak wiele – reszta już została uśmiercona" – skwitował w myślach. Zerknął na młodych:

– Nazywam się Voit, jestem progenerałem programu Krucjata. Dzisiaj będę dowodził wyrzutem trzech kapsuł, w tym tą, w której wy zostaniecie umieszczeni. Pamiętajcie, byliście szkoleni do tego przez całe życie. Wypełniacie misję, dla której się narodziliście. W imię naszej religii i w imię ludzkości.

Zatrzymali się. Tym razem rozsunęły się drzwi z przeciwnej strony niż ta, którą wchodzili do windy. Ich oczom ukazał się potężny hol, na końcu którego znajdowały się ogromne, szklane drzwi.

– Zanim dane wam będzie przekroczyć Wrota Mesjasza – mówił Voit – i wejść na pokład kapsuły, musicie przejść przez inne, znajdujące się po prawej stronie komnaty, gdzie poddani zostaniecie koniecznym procesom.

Suzai spojrzała Marisowi w oczy. "Przy nim czuję się bezpieczna." Była to piękna dziewczyna, co może nie było rzadkością pośród córek Eldów, ale jej twarz promieniała – w przeciwności do innych – dobrocią, ufnością, a może nawet miłością. Czarne, proste włosy łagodnie opadały na delikatne, choć z pewnością silne ramiona. Doprawdy wspaniała istota!

Po sześciu godzinach "koniecznych procesów", Maris i Suzai stanęli przed Wrotami Mesjasza. Za plecami stał progenerał Voit.

– Jesteście gotowi – powiedział. – Możecie przejść przez Wrota Mesjasza.

"Przejść, ale jak?" – zadała sobie pytanie Suzai.

Maris wziął ją za rękę i podszedł do szklanego przejścia. Odwrócił się jeszcze do progenerała:

– Tutaj musimy się rozstać. Dobrze czynicie, nie mówiąc o tym, co dzieje się z tymi z naszych braci i sióstr, którzy ostatecznie nie trafiają do Krucjaty. Ta informacja mogłaby okazać się tragiczna w skutkach. Dla was. Żegnaj.

Maris pociągnął Suzai za sobą i przeszli przez Wrota Mesjasza. Było to w istocie nie szklane, ale ciekłe wejście, reagujące na DNA przechodzącej osoby. Jeżeli chciałby tędy wejść człowiek nie będący potomkiem Eldów, zginąłby na miejscu.

Ostatnie słowa Marisa, który wraz z Suzai już zniknął progenerałowi z oczu, mimo że wrota wydawały się przezroczyste, wywołały w dostojniku mieszane uczucia.

"Jeszcze żadna para potomków nie przeszła przez Wrota bez moich objaśnień ich konstrukcji. Nie pamiętam, by którykolwiek z potomków domyślał się, jaki los spotyka pozostałych. Ale on to wiedział."

Suzai i Maris znaleźli się w olbrzymiej hali. Na środku, na podeście stała kapsuła. Opodal, również na podwyższeniu, znajdowało się otoczone metalowymi barierami centrum dowodzenia. Mnóstwo było sprzętu elektronicznego, a jeszcze więcej krzątających się postaci.

– Witajcie kochani, jestem doktor Rashenco – ujrzeli niewysokiego bruneta, z wąsikami, w białej todze z czarnymi, poprzecznymi pasami oraz emblematem NSB na piersi. – Poprowadzę waszą kapsułę poza układ słoneczny – ciągnął – a to mój asystent Ian.

Ian skinął tylko głową i od razu udał się za blaty centrum dowodzenia. Rashenco poprowadził młodych w stronę kapsuły. Rozkazał asystentowi otworzyć właz, co niezwłocznie zostało uczynione.

– Cóż, tutaj zaczyna się wasza historia, kochani. Zapraszam do środka. – powiedział naukowiec i pomyślał: "Jaki ten los jest okrutny. Jakże wspaniale można by ich wykorzystać tutaj, w NSB albo na Marsie. Szalona Gildia, gdybym tylko mógł... Tam nic nie ma, w tym kosmosie... Nic, prócz śmierci."

– Dziękujemy, doktorze – wdzięcznie przemówiła Suzai i podążyła za Marisem, który już przekroczył właz i znalazł się w środku.

Rashenco gestem wydał polecenie zamknięcia włazu. Wszedł na podest centrum dowodzenia. Spojrzał na Iana, który uśmiechał się do siebie.

– Z czego tak chichotasz? – zapytał.

– Niezła ta mała, co? – wykrztusił asystent i przeleciało mu przez umysł: "Ha! Mógłbym z pewnością zaspokoić potrzebę tak doskonałej istoty..."

– Nawet o tym nie myśl – przerwał mu sucho Rashenco. – Dobrze znasz klauzulę Gildii. Gdyby ktoś dopuścił się zmieszania krystalicznie czystego DNA potomka Eldów z brudnym DNA człowieka, Bóg jeden wie, jakie mogłyby być tego następstwa. Mówi się o bardzo prawdopodobnej opcji narodzenia się genetycznego mutanta, ale chodzą też pogłoski o jeszcze gorszych możliwościach.

– Spokojnie, tylko marzę – powiedział Ian.

– Od marzeń do czynów krótka droga – wciąż niepokojąco spoglądał na asystenta Rashenco. – Koniec pogaduch, wyślijmy ich w końcu w Kosmos.

Doktor włożył do ucha słuchawkę i ustawił wystający z niej mikrofon naprzeciw swych ust.

– No, kochani, zaczynamy. Widzę, że już sobie poradziliście z siedzeniami i pasami tlenu, zresztą wszystko znacie z wykładów i zajęć praktycznych, więc nie będę wam teraz objaśniał. Teraz opuścimy na was znane wam szklane walce – doktor kiwnął głową Ianowi. Nad głowami Marisa i Suzai pojawiły się szklane dachy, które powoli zsunęły się aż do podłogi, otulając skrępowane pasami ciała potomków. – Za chwilę poczujecie ukłucie w ramię, po czym zapadniecie w sen. Pierwsze przebudzenie za sto lat, dalej wiecie, co robić. W imieniu Gildii Religijnej życzę powodzenia. Niech Bóg i Mesjasz będą z wami.

W jednym czasie z siedzeń, na których spoczywali podróżnicy, wysunęły się prawie niewidoczne igły i, pokonując okrycie wierzchnie, wbiły się w ich ciała.

"To... Dziwne uczucie. To... boli. Tak ból... Nie, nic. Nie wiem. Aaaa..." – Maris chciał krzyknąć, ale już nie zdążył. Wraz z Suzai zapadł w długi sen. Do słojów nalała się substancja, która dopełniła przygotowań do letargu.

 

***

 

"Na czym polegał proces letargu, dzięki któremu podróżnicy nie starzeli się i nie odczuwali mijającego czasu, jakim sposobem mogli podróżować – zgodnie z posiadanymi informacjami – ponad tysiąc lat z szybkością zbliżoną do prędkości światła, jakie wynalazki nauki i techniki wykorzystano, jakie zastosowano pierwiastki – na te i inne pytania szukam odpowiedzi."

Notatki – Vol’kaar

 

Przerażający świst zbudził Marisa. Kiedy otworzył oczy, wszystko wydało mu się zamglone. Z każdą sekundą jednak wzrok wyostrzał się, aż wreszcie widział wyraźne kształty zainstalowanych przed nim monitorów i przeróżnych przycisków. Coś wstrząsnęło kapsułą. Na ekranie najbliższego monitora dostrzegł napisany wielkimi literami napis: "ALARM". Wreszcie uzmysłowił sobie: "Coś się musiało wydarzyć. To awaryjna pobudka." Przypomniał sobie o Suzai, dopiero teraz pobiegł wzrokiem na znajdujące się opodal siedzenie. Dziewczyna leżała w bezruchu.

– Suzai! – krzyknął Maris i pomyślał: "co się stało? Dlaczego ona jest nieprzytomna?" Podszedł do niej i przyłożył dwa palce na szyi, szukając tętna. Nie wyczuł go. "Ona... nie żyje!"

W tym momencie kapsułą targnął jeszcze silniejszy niż uprzedni wstrząs. Maris zachwiał się, i padł na podłogę kapsuły. Szybko zebrał się i podbiegł do komputerów. Wystukał polecenia i na monitorach ujrzał obraz z zewnątrz .

Trudno było mu zrozumieć, co widzi. Niezwykłe chmury, wyładowania elektrostatyczne, wreszcie żadnych gwiazd czy planet. Uzmysłowił sobie, że kapsuła znalazła się w jakiejś burzy. Wpisał komendę zidentyfikowania warunków.

"NIE ZIDENTYFIKOWANO."

Powtórzył komendę. Za moment na ekranie wyświetlił się po raz kolejny komunikat:

"NIE ZIDENTYFIKOWANO."

"W takim razie, co to jest? Może... nie..." – myślał błyskawicznie i poprzez klawiaturę przekazał komputerowi, aby spróbował powiązać zaistniałe warunki ze zjawiskiem czarnej dziury.

"PRAWDOPODOBIEŃSTWO WARUNKOWE ZDARZENIA: 0,723468990"

"To może być..." – nie dokończył myśli. Kapsułą po raz kolejny wstrząsnęło. Kiedy chciał dotknąć klawiatury, poraziło go napięcie. Huknęło. Wstrząs. Przyciski zaczęły strzelać prądem, pękło kilka monitorów. Nagle zapadła ciemność. Wstrząs. Maris stracił przytomność.

 

***

 

ISA’PEI

 

"I zjawi się Vor’gur [nieznajomy], od którego wszystko się zacznie."

Proroctwa" Vol’masa – przekład na mowę Got’he popełnił Vol’kaar

 

Maris zbudził się z ogromnym bólem głowy. W module monotonnie pulsowały niebieskie światełka awaryjne; gdzieniegdzie białe iskry rozświetlały zniszczone urządzenia, mącąc przy tym nieskażoną ciszę.

Chłopak wstał. Podszedł do Suzai i delikatnie musnął dłonią jej policzek.

"Nigdy cię nie kochałem – o tym wiedziałaś. Wiedz jednak, że nie byłaś mi obojętna. Pamięć o tobie pozostanie w mym sercu. Żegnaj Suzai, najpiękniejsza z potomków."

Po godzinie uporał się z uprzątnięciem modułu. Ciało zmarłej umieścił na fotelu, by następnie mechanicznie opuścić na nie słój i zalać substancją podtrzymującą letarg. Chciał utrzymać ciało w jak najlepszym stanie, sam nie wiedział po co.

Następnie zabrał się za sprawdzanie uszkodzeń. Cała aparatura była miejscami spalona. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, że Gildia nie przewidziała jakichkolwiek awarii technicznych, bo w całym module nie znalazł nic, co mogłoby posłużyć do napraw. Mimo to usunięcie największych uszkodzeń najważniejszych elementów nie sprawiła Marisowi kłopotu, gdyż ich budowę znał na pamięć, tak jak wszystkie postulaty fizyki.

Po kolei naprawiał więc usterki. Wreszcie udało mu się uruchomić interfejs głównego komputera. Przełączył obsługę manualną na głosową. Gdy to uczynił, przemówił:

– Czy mnie słychać?

– Tak, słyszę cię, Maris – odezwał się syntezowany głos.

– Sporządź raport o stanie kapsuły – wydał polecenie, stawiając na wysunięty uprzednio przy siedzeniu stolik puszki z żywnością i piciem. – Przeanalizuj awarię od momentu pierwszego czynnika po chwilę teraźniejszą. Zidentyfikuj położenie.

Usiadł i otworzył puszkę.

– Maris, mam raport o stanie kapsuły – syntezator idealnie kształtował każde słowo.

– Później. A raport o awarii?

– Również gotowy. Czy mam przekazać?

– Tak – z niepokojem rozkazał potomek.

– Raport o awarii, dane z pliku dwa-pięć-pięć-osiem, piętnasty grudnia, rok cztery tysiące dziewięćset siedemdziesiąt dwa, kalendarza ziemskiego – komputer rozpoczął przemowę. – Pierwszy czynnik: wyładowania elektrostatyczne. Pochodzenie: nieznane...

Stop! – powiedział Maris. "Jaka data?" – Powtórz teraźniejszą datę.

– Piętnasty grudnia, rok cztery tysiące dziewięćset siedemdziesiąt dwa, kalendarza ziemskiego – odpowiedział komputer.

– Prawdopodobieństwo błędu?

– Prawdopodobieństwo błędu: zero.

"Jak to możliwe?"

– Podaj datę startu z Niezależnej Stacji Badawczej – wydał polecenie Maris.

– Drugi października, rok cztery tysiące sześćset pięćdziesiąt trzy, kalendarza ziemskiego.

– Podaj datę pierwszego czynnika awarii.

– Trzynasty października, rok cztery tysiące siedemset dwanaście, kalendarza ziemskiego.

– Podaj datę ostatniego czynnika awarii – Maris myślał błyskawicznie, tak jak go wyszkolono.

– Czternasty grudnia, rok cztery tysiące dziewięćset siedemdziesiąt dwa, kalendarza ziemskiego – znów padła komputerowa odpowiedź.

– Podaj czas awarii.

– Dwanaście sekund.

"Nic z tego nie rozumiem. Albo komputer się myli, albo..." – nie dokończył myśli,

gdyż w tym momencie poczuł mocny wstrząs.

– Co się dzieje? – krzyknął, chociaż nie był przerażony. Pojedynczy wstrząs zamienił się w nieustające turbulencje. – Komputer! Co się dzieje?!

– Kapsuła weszła w atmosferę planetarną.

– Widok z kamery numer jeden!

Komputer wykonał rozkaz i na głównym ekranie Marisowi ukazał się nadzwyczajny widok piętrzących się, ciemnoniebieskich kłębów, opływających kapsułę. Ogromne przeciążenie spowodowało pęknięcie słoja. Ciało Suzai wypłynęło zeń. Maris poturlał się i uderzył głową o ścianę. Zaczął czołgać się w stronę siedzenia, mijając przy tym zieloną twarz Suzai. Miał coraz mniej siły. Wiedział, że musi zabezpieczyć ciało przed silnym wstrząsem, inaczej zginie. Wreszcie złapał się fotela i podciągnął do góry. Usiadł i ostatkiem mocy założył dwa duże pasy bezpieczeństwa. Wydał jeszcze polecenie:

– Wykonać procedurę lądowania.

Oczy zaszły mu mgłą, a umysł przestał normalnie pracować.

Widział na ekranie, jak kłębiaste zjawisko mija, zastępowane przez podobnego koloru długie smugi. Potem była już tylko ciemność. Komputer wykonał procedurę lądowania, dzięki której kapsuła dość miękko położyła się na nieznanym gruncie.

Ocknął się, czując, jak przeszywają go dreszcze. W kapsule było zimno. Odpiął pasy i podszedł do komputera. Wpisał komendy; rozpoczęła się analiza środowiska zewnętrznego.

– Maris, mam raport o środowisku zewnętrznym – rozległ się dźwięk syntezowanej mowy.

– Podaj – polecił chłopak . 

– Temperatura powietrza: minus sześć stopni Celsjusza – rozpoczął komputer. – Siła przyciągania: dziewięć koma dziewięćdziesiąt jeden. Składniki atmosfery: azot – 78%, tlen – 21 %, argon – 0,8%, oraz dwutlenek węgla, neon, hel, krypton, ksenon, radon. Uwaga: składnik nieznany! 0,00012% próbki.

– Stop! – "nieznany składnik?" – Powtórzyć badanie składników powietrza – Maris znał wszystkie kodeksy na pamięć. Wiedział, że nie ma powrotu. Nie ma sposobu na podniesienie kapsuły i ewentualną ucieczkę przed "nieznanym składnikiem".

"Ilu z mych braci i sióstr spędziło życie w kapsułach lub wstrzyknęło sobie gram trucizny do krwiobiegu..." – pomyślał.

– Maris, mam raport o składnikach atmosfery

– Podaj.

– Składniki atmosfery: azot – 78%, tlen – 21 %, argon – 0,8%, oraz dwutlenek węgla, neon, hel, krypton, ksenon, radon. Uwaga: składnik nieznany! 0,00011% próbki.

– Komputer, analiza porównawcza nieznanego składnika – zakomenderował Maris, po czym dodał: – Widok z kamery numer jeden.

Na ekranie pojawił się ciemny obraz obcego świata. Chociaż nic obcego Maris nie

dostrzegł. Wśród unoszącej się pary, będącej efektem lądowania kapsuły, rosły tutaj drzewa, o których wielkości świadczyły potężne pnie, kołyszące się krzewy, i inna roślinność, jaką można było spotkać w lesie na Ziemi albo w laboratoriach przyrody na Marsie.

– Maris, mam analizę porównawczą nieznanego składnika.

– Podaj.

– Nieznany składnik: pierwiastek chemiczny o budowie strukturalnej...

– Stop! – "to mnie nie interesuje" – włącz cyrkulację powietrza.

– Maris, operacja cyrkulacji spowoduje napłynięcie nieznanego składnika atmosfery do środka kapsuły.

– Wiem, wykonać

"Wolę śmierć niż życie w kapsule. Czuję jednak, że...". Maris nie dokończył myśli, gdyż w tym momencie poczuł lodowate powietrze, które natychmiast powędrowało do płuc, porażając je swoją świeżością. Wykonał jeszcze kilka bardzo głębokich oddechów, maksymalnie dotleniając eldowski mózg. "Wciąż żyję!" I nie miał zamiaru czekać. Błyskawicznie założył na siebie czapkę, dwa swetry i naciągnął dodatkową parę spodni, wyjęte z przygotowanego przez Gildię wyposażenia Był gotowy do wyjścia i zniecierpliwiony. Przypomniał mu się napis na głównej auli im. N. Armstronga w NSB: "To mały krok człowieka, ale gigantyczny skok ludzkości. Księżyc. 20 lipca 1969 r. Neil Armstrong."

– Komputer, otwórz właz.

Na zewnątrz było bardzo zimno i ciemno. Szybki rekonesans otoczenia utwierdził Marisa w przekonaniu, że wylądował w lesie. Przez ogromne korony drzew docierały do ziemi lekkie promyki światła z pewnością odbitego od jakiegoś księżyca. Liście w szalonej walce z wiatrem wydawały okrzyki rozpaczy, niektóre siłą odrywane od gałęzi traciły żywot i wędrowały ku ziemi, inne stawiały opór naturze. Jeden z przegranych listków osiadł na ramieniu Marisa. Chłopiec ujął go w dłoń jak dziecko i obejrzał dokładnie. Dziwiło go, że przy niskiej temperaturze roślinność jest tak bujna i wspaniała. Przypomniał też sobie obrazy z Ziemi, na których utrwalony został, melancholijnie wspominany przez nauczycieli, biały, przepiękny śnieg. Tutaj śniegu nie było.

Potomek wrócił do kapsuły. Podźwignął leżącą Suzai. "Szkoda, że nie możesz poczuć tego powietrza" – pomyślał. Z pomocą latarki odnalazł szczelinę, w którą ułożył ciało dziewczyny. Przysypał je odrobiną suchego, lodowatego piasku i zakrył znalezionymi opodal zmarniałymi gałęziami. Na koniec wyjął z kieszeni zabrany z kapsuły klejnot Jezusa – znak religii chrześcijańskiej – i ułożył go na stercie. "Mam nadzieję, że odnalazłaś to, czego nie dane jest znaleźć za życia. Śpij słodko, droga Suzai."



Czytaj dalej...




 
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
SPAM(ientnika)
Zapytaj GINa
Komiks
HOR-MONO-SKOP
Ludzie listy piszą
Adam Cebula
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
W. Świdziniewski
Dominika Repeczko
Piotr K. Schmidtke
Satan
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
W. Podrzucki
Tadeusz Oszubski
Tomasz Pacyński
Zbigniew Jankowski
Ďuro Červenák
P. Nowakowski
Marcin Pielesh
Adam Cebula
XXX
Marcin Mortka
Andrzej Zimniak
Brian W. Aldiss
Ian Watson
J. Grzędowicz
M. i S. Diaczenko
Brian W. Aldiss
T.Noel, D.Brykalski
Raport nr 1
 
< 31 >