strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Bańkowski vs Ostuda Zatańczysz pan...
<<<strona 09>>>

 

Rosół ze śliwkami

 

 

Konrad Bańkowski: Wells, czy Verne?

Rafał Ostuda: Obaj martwi... Od jakiegoś czasu.

KB: Nie bądź taki mądry, bo Cię pająki za obraz wciągną. Skoro jednak przekaz musi być prosty, to uściślę: którego z nich cenisz bardziej? I proszę o prostą odpowiedź na pytanie, a nie jakieś tam pitu pitu po kątach.

RO: Kiedy odpowiedź nie może być prosta. Klasycy nie wchodzą sobie w drogę, jak niedoszłe gwiazdy, czy zagonione wilczki.

KB: Dlaczego nie chcesz PO PROSTU odpowiedzieć na pytanie?

RO: Wolałbym odpowiadać na "Wells i Verne?". Wtedy w pełni usatysfakcjonowany, mógłbym odrzec "Tak".

KB: Oczywiście, jeśli bardzo Ci na tym zależy, to możesz sobie sam zadawać takie pytania, jakie podobają Ci się najbardziej, a potem sam sobie na nie odpowiadać.

RO: Zadałem, odpowiedziałem. O co więc chodzi?

KB: Sam sobie odpowiedz.

RO: Mówiłem, że lepiej nie jeść rosołu z kapustą. Teraz masz. Ale odpowiem, proszę bardzo – Wells i Verne są już ponad ubieranie w kategorie "lepszy", "gorszy". Trochę lat od śmierci tak jednego, jak i drugiego minęło, a że zostali zauważeni przez światową literaturę, weszli do elitarnego klubu klasyków. Obaj. Obu też wypada znać, a choćby nazwiska kojarzyć, gdyby padły przy stole. Ot, choćby w czasie jedzenia kapuśniaku, który uparcie nazywasz rosołem.

KB: To, że kompletnie nie znasz się na kuchni i nie masz pojęcia o gotowaniu rosołu, to jeszcze nie znaczy, że jesteś elokwentny. Uparcie jednak uciekasz od mojego pytania, które było proste i, jako żywo, nie wymagało wykładu o klasykach. Nie pytam o sądy i prawdy ostateczne, o miejsce Wellsa i Verne’a na kartach historii literatury, tylko o zwykłe, ordynarne preferencje czytelnika. A póki co, z Twoich wypowiedzi można wywnioskować, że lubisz obu tak samo, BO to są klasycy.

RO: Oj, przepraszam. Zaszło nieporozumienie. Ubzdurałem sobie, że to kulturalna rozmowa przy khem... rosole. Tak naprawdę, obu nie cierpię równie mocno.

KB: A za co?

RO: Pomyślisz pewnie, że złośliwie odbijam piłeczkę, ale nie lubię ich, bo to klasycy. Sporego pecha ma pod tym względem Wells. Verne wypada znacznie lepiej, dzięki większemu bogactwu tego, co pisał.

KB: O, jasne! Parę świecidełek i zaraz bogactwo... Nie przeczę, w pacholęcym wieku łatwo się zachwycić, ale czy łódź podwodna w balonie na Księżycu wystarczy?

RO: Nie, ale pokraki z Marsa wyglądają przy okręcie podwodnym szczególnie blado. Verne miał Nemo i już za niego zasługuje na przychylniejsze spojrzenie. Nie tak łatwo wymyślić nikogo, chyba się zgodzisz?

KB: Zabawne, że przywołujesz pokraki z Marsa... Myślałem raczej o doktorze Moreau. I o myszach z wszczepionym ludzkim uchem. Albo soczystym pindoraskiem z genem żaby. Na szczęście nie tym odpowiedzialnym za chwytanie much. A Nemo jest ciosem poniżej Gołoty. Nie wyrzeknę się go nawet za cenę zgodzenia się z Tobą.

RO: No bardzo mi przykro, że już przechodzisz do defensywy, bo mam jeszcze pod ręką Fogga i Smitha. Kapucha wyraźnie się nie sprawdza, nawet podrasowana przez genetyków. Co innego wyraziste typy ludzkie.

KB: Defensywę miłosiernie pozostawię bez komentarza, jako żywo jej nie dostrzegając. I nie widzę powodu do atakowania mnie Mietkiem Foggiem. A, rozumiem... Też nieżyw i klasyk. A ze Smithów znam Kevina. Komiksiarz i filmowiec, więc nic Ci nie powie. Z kolei Nemo Julkowi wyszedł tak jakoś przypadkiem chyba. Bo większość jego bohaterów tak naprawdę to jedna i ta sama osoba – piętnastoletni kapitan.

RO: Mam wrażenie, że robisz się dogmatyczny. Komiksiarz i filmowiec, to jeszcze nie dość powodów, żebym nie znał osoby. I nie, nie o tego Smitha chodziło. Pędzisz przez krzaczory, tylko gałęzie świstają. Przyznaj się, że spaliłeś pytanie na samym początku, a teraz kombinujesz jak mysz w pułapce, jak by tu wyjść na prostą i będziemy mogli omówić kwestię wkładania kapusty do rosołu. Albo pozachwycać się Nemo.

KB: Przyznaję się.

RO: Myślisz, że Nemo podawał swoim gościom kapustę w rosole?

KB: Nie. Myślę, że Nemo chętniej serwował pieczonego Angola w korkowym hełmie z gruuuubaśnym rożnem sterczących spomiędzy pośladów. Nemo to człowiek nikt. Człowiek, w którym skupia się cała nienawiść do kolonialnego Imperium Brytyjskiego. Taką postać mógł stworzyć tylko Francuz, przedstawiciel narodu od wieków przepychającego się z Anglikami w Amerykach, Afryce i w Azji. Tylko jakoś jest to chyba jedyna pełnokrwista postać stworzona przez Verne’a, jaka przychodzi mi do głowy. Reszta sprawia wrażenie, jakby na ich podstawie tworzenia rysu psychologicznego uczył się Karol May.

RO: A Fogg? Co nie podoba się w Foggu? Że mało agresywny? No, może. Ale za to przybił zakładzik w doskonałym stylu. Tylko pozazdrościć.

KB: No dobrze, nie będę już ekshumował Mieczysława, bo znowu pomyślisz, że to jakaś defensywa. Zapewne przywołany przez Ciebie zakład ma mi udowodnić, że mister Fogg był facetem z jajami. Tymczasem dla mnie jest nieco karykaturalnym wręcz przedstawieniem stereotypu angielskiego dżentelmena. Jest dżentelmeński do bólu. A nawet do obrzygu. Mógłby służyć za wzorzec dżentelmena z sera pod Paryżem. Znów zresztą wracamy do Imperium. Fogg jest typem zarozumialca, który nawet nie pomyśli, że może się nie udać, nawet się nie zastanowi. Ćmokając cygarko w klubie, przybija piąteczkę z innym dżentelmenem i w osiemdziesiąt dni okrąża świat. Jakżeby inaczej, w końcu jest angielskim dżentelmenem. Gimme a break! Co w nim jest poza wykrochmalonym kołnierzykiem i katalizatorem przygód?

RO: Klasa, jak i w Nemo. Nazwij to pozą nawet, choć nie będziesz wtedy sprawiedliwy, ale zatapiać statki albo wyrywać księżniczki z rąk krwawej bogini i nie stracić przy tym fasonu, nie jest czymś codziennym. Dlatego pytałem o kapustę w rosole kapitana Nemo. Takie drobne dziwactwa składają się na niebanalną postać.

KB: Phileas Fogg w cylindrze, ratujący omdlewającą księżniczkę, nie tylko depcze angielskimi, cywilizowanymi buciorami miejscowe tradycje, ale w istocie nie różni się od Jamesa Bonda, który ratuje świat w białym smokingu i w muszce. Naprawdę, trudno sobie wyobrazić coś bardziej papierowego. Niektórzy pewnie użyliby określenia "postać komiksowa", ale byłoby to z obrazą dla komiksu. Zgadzam się, Fogg ma klasę. Tak jak i Bond ma klasę. Obaj są świetni w swoich rolach, efektowni, budzący zachwyt, idealni bohaterowie opowieści przygodowych. No question about it. Tylko, że w przypadku Fogga (zostawmy już innych, jemu podobnych, bo imię ich Legion) oprócz tej klasy nie ma w zasadzie nic więcej. Hollywoodzka dekoracja. Z przodu hotel Excelsior, otwierasz drzwi, a za nimi pole kukurydzy. Przywołany przez Ciebie wcześniej Cyrrus Smith jest przecież taki sam. Kombajn Bizon taki – śpiewa, tańczy, recytuje. Ale czy któryś z nich da się określić jako człowiek? Szlachetny, honorowy, odważny, mądry itd... Konstruowani tak, jakby Verne otworzył na kolanach Słownik Zalet Ludzkich i pojechał od A do Z. Litości! Poza jednym Gienem, nie ma na świecie takich ludzi.

RO: Raczysz żartować z tym Bondem. Bond i klasa? Obłudny pozer na usługach majestatu. A Fogg miał taki kaprys, więc założył się o prawie niemożliwe. Co do jego wad, to faktycznie nie za bardzo się ujawniły i wiem doskonale, że fałszywy gnojek pokroju Bonda bliższy jest rzeczywistości niż bohaterowie Verne’a. Rzecz w tym, że to postaci literackie, więc działają w dużym stopniu jako modele, a nie klony typów ludzkich. Fogga lubię, bo jest za co, Bonda nie, bo reprezentuje postawy, których i w prawdziwym świecie nie toleruję. A patrzenie na twórczość Verne’a czy Wellsa, to jeszcze inna para butów.

KB: "Fogga lubię, bo jest za co, Bonda nie, bo reprezentuje postawy, których i w prawdziwym świecie nie toleruję." Czyli jednak Bond nie jest taki modelowy, co? Skoro reprezentuje postawy znane z życia... W dodatku go za to nie lubisz, czyli wzbudza w Tobie antypatię jako facet o określonym charakterze, nieprawdaż?

RO: Oczywiście, że nie. Poza tym, że jest odstręczający, nie posiada innych cech, więc jest modelem odstręczającego osobnika. A Fogg to zlepek pozytywów. Cukierkowaty do mdłości, ale nadal sympatyczny. Za to między nimi jest Nikt. Mieliśmy się nim zachwycać, o ile pamiętasz.

KB: Zachwycanie się Nemo jest jak kibicowanie Brazylii na Mundialu. Zastanawiam się tylko, co Cię aż tak bardzo mierzi w Bondzie? Poza tym nie wiem, czy przypadkiem nie mylisz "pozytywnego" z "sympatycznym".

RO: Skądże, agent 007 sympatyczny nie jest, nawet jak mu się krzywda dzieje. Za to ma wzbudzać sympatię na zawołanie, co zupełnie mu nie wychodzi, bo i tak wszyscy wiedzą, że kłamie. Parszywiec.

KB: Nie, nie sympatię na zawołanie. Wbrew temu, co twierdzisz James Bond nie jest typem bohatera do noszenia na rękach. Jest cyniczny. Jest bezwzględny. Jest mordercą. To są cechy, które określają go niejako w podstawach, są konstrukcją bohatera. I dopiero na to przychodzą skazy. Bond przejawia miejscami przebłyski uczuć. A to się ożeni i to z miłości, a to zostanie zdradzony przez przyjaciela. Zauważ, że wbrew pozorom całkiem często Bond przedkłada osobistą zemstę nad zadanie. Który z jego wrogów wylądował w więzieniu? To nie jest typ Batmana – lekko sponiewieranego w ręce policji. Jak, według Ciebie, taki typ miałby się łasić o sympatię? Co to, spaniel? A gówno! Sam w sobie, to ponury typ, choć jego odbiór zależy od aktualnie odtwarzającego go aktora. Tu właśnie Connery się świetnie wpisuje i Brosnan. Obaj są najmniej komediowi (no, może Lazenby nie był komediowy, był po prostu żałosny) i obaj pokazują, jak bardzo ta postać jest niejednoznaczna. Bond Moore’a to wyluzowany kolo, faktycznie. Ale Connery’ego i Brosnana to przede wszystkim zimny, bezlitosny zabójca.

RO: No już dobrze, przyznam się – nie lubię, jak mi ktoś wbija nóż w plecy, a poklepuje przy tym po ramieniu i uśmiecha się obłudnie. I jeśli chodzi o zasadniczą różnicę między takim właśnie Bondem a Foggiem, to ten drugi robi wszystko sam z siebie, bo taki jest. Jaki jest Bond? Zależnie od potrzeby chwili. Bondem najlepiej być, jeśli musi gdzieś istnieć, bo mieć kogoś takiego obok siebie, to już znacznie mniej spokojne noce.

KB: A ja jakoś nie mogę zrozumieć, dlaczego twierdzisz, że Bond jest typem obłudnika? Bo nie zachowuje się jak angielska ciota?

RO: W sporej mierze jest to pewnie zasługa aktorów, odtwarzających tę postać, od których bije postawa "Hoł, hoł, hoł! To ja, James Bond". Dobrze, że iskierki w oczach nie błyskają. Ale to jakby osobny temat. Sama postać, nie uzupełniona przez aktora, to też nic dobrego. Zwróć uwagę, jak 007 zachowuje się na przyjęciach, kolacjach i przy podobnych okazjach. Ordynarny szpicel, tyle tylko, że umie się poruszać w towarzystwie.

KB: Faktem jest, że napotkaliśmy jakoś na problem nie do przeskoczenia. Safanduła Fogg jest postacią stricte literacką. Bond, choć popularność zdobywał w książkach, wykroczył poza literaturę i objął w posiadanie kino. Interpretacja aktora jest zdecydowanie ważna. Kto wie, może gdyby Phileasa zagrał Gary Oldman to stworzyłby postać, przed którą padłbym na kolana. Może. Ale nie zagrał. Przed oczami majta mi się tylko jakiś kotowaty w cylindrze z niedzielnej kreskówki. Bond jest tworem wizualnym, w końcu książek powstało kilkanaście, zaś filmów dwadzieścia jeden, plus serial telewizyjny, plus parodia. I, o ile dobrze liczę, wcieliło się w jego postać siedmiu aktorów. Jest z czego wybierać. Aczkolwiek, o ile dobrze pamiętam, książkowy Bond był jeszcze mniej wesołkowaty. Po prostu szpieg z górnej półki. No i supersamiec. Ale w tym wypadku literatura została trochę w tyle.

RO: Więc co? Filmowcy zniszczyli dzielnemu szpiegowi wizerunek? Chyba za daleko idące wnioski. To, że Moore potrafił błysnąć z ekranu koszmarnym uśmieszkiem jest jedną stroną kija. Druga, to sama idea postaci. Bond jest nieuczciwy z racji swojego zajęcia. I dobrze, bo inaczej szybko by mu ktoś krzywdę zrobił. Ale to jest cały czas gra, udawanie, oszukiwanie. Jeśli on coś robi, to w określonym celu. Fogg nie. On taki jest. Łapiesz się na to lub nie, ale masz jasność jakie są reguły i granice.

KB: Nie, nie łapię. Żeby była jasność – doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że zarówno Fogg, jak i Bond to są bohaterowie zrodzeni z konwencji. Inaczej się tego nie da ugryźć przynajmniej nie na tyle, żeby nie ryzykować naprawdę ostrej niestrawności literackiej, czy filmowej. Umówmy się, żeby polubić tak jednego, jak drugiego, trzeba to zrobić świadomie. Chodzi mi jednak o to, że Fogg jest postacią wykorzystującą konwencję starą, nudną, nieatrakcyjną i wyświechtaną jak sweterek Zygmunta Kałużyńskiego. Lubienie Bonda wymaga odrobiny samozaparcia. Lubienie Fogga to już perwersja.

RO: Mów mi de Sade.

KB: Chciałbyś, Masochu.

RO: Co też opowiadasz? Fogg nigdy by się nie oddał podobnym praktykom. Poza tym to nie boli. Za to coś wspomniałeś o samozaparciu przy Bondzie.

KB: Owszem, że wymagane niewielkie. W przeciwieństwie do Fogga, do którego lubienia trzeba już zaprząc solidne dewiacje.

RO: No więc zapytam wprost: co Ty widzisz w tym szpiclu?

KB: Po pierwsze, nie szpiclu. Szpiclem, to był Kloss. Bond jest agentem wywiadu, ale nie jest szpiegiem. Szpiedzy to tacy goście jak u Suworowa. Niewidoczni, chodzą w jesionkach po Wiedniu. Bond jest w istocie zaprzeczeniem idei szpiega, bo też nie na tym polega jego praca. Nie wertuje gazet w poszukiwaniu zwyżek cen wołowiny, by wydedukować, że armia konserwy robi, znaczy będzie wojna. Nie, nie, nie... od tego mogą być jakieś gryzipiórki, blondaski Redfordy i takie tam. Bond jest człowiekiem do zadań specjalnych, do stawiania czoła geniuszom zła. Z których wychodzi zwycięsko, bo taka jest konwencja, nie przeczę. I są to niezawodnie elementy, które sprawiają, że nazwanie go szpiclem jest przynajmniej odrobinę niewłaściwe. Natomiast, jeśli jesteś ciekaw, za co go lubię, to wystarczy poczytać kilka powyższych fragmentów.

RO: O, pardon – agent specjalny. Szklarniowy, pryskany pestycydem, przez co śliczny, ale niejadalny. Jakim sposobem jesteś w stanie darzyć jednocześnie sympatią jego i kapitana Nemo?

KB: Wiesz? Gdybym miał być tak samo zabójczo skuteczny, przy robocie, jak i w kontaktach z tak zwaną pciom, to też bym się dał spryskać pestycydem. Tylko, że Bond nie jest aż tak szklarniowy, jak Ci się wydaje. Już choćby przez to, że sierota, rodzice zginęli w katastrofie kolejowej. Nie jest to może aż taka trauma jak w przypadku Bruce’a Wayne’a, ale łatwego dzieciństwa nie miał i tak. Co zaś się tyczy Twojego pytania, to kompletnie go nie rozumiem. Dlaczego miałbym nie lubić równocześnie i Nemo, i Bonda? Lubię i rosół (z kapustą włoską, bo bez niej to żaden rosół) i lasagne. To jakaś sprzeczność? Jeśli tak, to proszę, wyjaśnij, bo ja jej nie dostrzegam.

RO: Mam wrażenie, że Nemo to uzjadliwione wcielenie Fogga. Oni noszą się podobnie, tyle, że jednemu przypadła do gustu rola topielca, a drugi działania ofensywne ogranicza do minimum. To tak, jakby wziąć dojrzałe jabłuszko, z jednej strony czerwone, z drugiej zielone, a w środku siedzi robaczek – Bond.

KB: Różnice między Foggiem a Nemo sięgają dalej, niż dwie skórki jednego jabłka, jak się obawiam. Między innymi dlatego, że Nemo jest człowiekiem skomplikowanym, a Fogg nie. Oczywiście, mógłbyś powiedzieć, że są doskonałymi przeciwieństwami, ale te przeciwieństwa nie leżą na jednej linii. Te wektory nie tylko zwroty, ale i kierunki mają różne. A Bond? Nawet jeśli jest robaczkiem, to i tak siedzi w śliwce.

RO: Z której kompotu nie będzie. A już na pewno nie taki, który skłonny byłbym wypić.

KB: Nie będzie, bo cierpka. Wytrawna. Za to pomyśl o szarlotce z Fogga. Pszczółka padłaby na cukrzycę od samego zapachu.

RO: Nieprzytomna przy tym ze szczęścia, racja, ale to Ty nie zgodziłeś się na zachwyty nad Nemo, więc teraz nie rzucaj ciastem. No mniejsza... Za to nie wiem, czy zauważyłeś, że Wellsa zgubiliśmy po drodze? Nie pasował do reszty towarzystwa?

KB: Bo Nemo to w tym wszystkim pestka. Ta, o której nie wiesz, dopóki nie ugryziesz i nie złamiesz zęba. Wells? Jaki Wells?

RO: No właśnie. Mogę prosić o dolewkę rosołu?

 




 
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
(Spam) ientnika
Zapytaj GINa
Komiks
HOR-MONO-SKOP
Ludzie listy piszą
Konkursy
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
Piotr K. Schmidtke
Adam Cebula
W. Świdziniewski
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
Konrad Bańkowski
Paweł Leszczyński
Idaho
Adam Cebula
Krzysztof Kochański
Łukasz Kulewski
Piotr Schmidtke
Konrad Bańkowski
Alexandra Janusz
Marta Sadowska
KRÓTKIE SPODENKI
Dawid Brykalski
Krzysztof Sochal
Andrzej Ziemiański
Romuald Pawlak
Elisabeth Moon
Elisabeth A. Lynn
Harlan Ellison
Robert Silverberg
Tomasz Piątek
XXL
 
< 09 >