strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Konrad Bańkowski, Eryk Ragus Literatura
<<<strona 35>>>

 

KRÓTKIE SPODENKI

 

 

Konrad Bańkowski


Szafa

 

 

To wszystko zaczęło się dość banalnie... Wróciłem z pracy, w przedpokoju zdjąłem płaszcz, buty, odstawiłem na szafkę teczkę. Poszedłem do łazienki, umyłem ręce (taki odruch, po prostu nie mogę się powstrzymać przed tą bezbarwną w sumie czynnością) i poszedłem powiesić marynarkę do szafy. W ciągu tygodnia odwieszam ją na wieszak, który wisi na drzwiach od pokoju, ale w piątki wciskam ją do szafy, żeby przez cały weekend nie przypominała mi swą niemą obecnością o cotygodniowym rytmie życia i kulturowych obrzędach nakazujących mi chodzenie do roboty w garniturze. No więc poszedłem ją odwiesić. Przekręciłem kluczyk (kolejne przyzwyczajenie. Niby mieszkam sam, ale i tak zamykam szafę na kluczyk. No bo skoro już tam jest... Z drugiej strony nie wyjmuję go i nie zabieram ze sobą, więc chyba jeszcze nie jest ze mną najgorzej) i chciałem otworzyć drzwi. I wtedy okazało się, że ktoś je przytrzymuje od wewnątrz. Najpierw trochę ustąpiły, a potem czyjaś (OBCA) ręka szarpnęła je z powrotem. Zdębiałem, muszę przyznać, no po prostu oniemiałem.

– Przepraszam najmocniej, ale nie ubrany jestem – zakrzyknął ze środka jakiś facet. Jego głos zmatowiał przefiltrowany przez gęstwinę mej osobistej garderoby. Po początkowym osłupieniu zacząłem wreszcie dochodzić powoli do siebie.

– Co pan tam robi, u diabła? – krzyknąłem. – I kim pan do cholery jest?

– Proszę się nie denerwować – usłyszałem w odpowiedzi. – To w końcu nic takiego.

– Jak to nic takiego? Przecież pan siedzi w mojej szafie! No i jak pan w ogóle wszedł do mojego domu?!

– A wie pan, że rzeczywiście... Jak już się człowiek dostanie do mieszkania, to sama szafa to mały pikuś. Proszę się nie obawiać – dorzucił po krótkiej chwili milczenia – Niczego panu nie ruszałem. Jestem porządnym człowiekiem, może mi pan wierzyć.

– Jak to, porządnym człowiekiem? Na litość boską, czy porządni ludzie chowają się w cudzych szafach? Ja nawet nie mam żony! – dorzuciłem z pasją.

– Przyznam się szczerze, że nawet o tym nie pomyślałem. Właściwie, to o co panu chodzi z tą żoną? Przecież i tak nie trzymałby jej pan w szafie, prawda?

– Oczywiście, że nie!

– No widzi pan, czyli miejsce jest wolne...

– Ale przecież nikt nie trzyma żon w szafach!

– I bardzo słusznie! Takie miejsce może się bardzo przydać, no nie? Widzi pan, nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć. Gdyby ktoś już siedział w tej pańskiej szafie, to strach pomyśleć, co by się teraz ze mną działo. Tak, tak, i bardzo słusznie. Żadnych żon... – dodał już chyba bardziej do siebie, niż do mnie. Nie rozwiązywało to jednak problemu w samej jego istocie. Przecież nigdy w życiu nie słyszałem, żeby ktoś kogoś trzymał w szafie. No, może w czasie wojny... Ale to przecież zupełnie co innego. Poza tym, to przecież nie ja jego trzymałem w szafie, tylko on zajął moją szafę. MOJĄ! Z MOIMI UBRANIAMI W ŚRODKU!!

– Przepraszam, ale czy mógłby pan opuścić moją szafę? – spytałem wprost.

– A dlaczego?

– Jak to, dlaczego? Po prostu! Bo to moja szafa i w dodatku stoi w moim mieszkaniu. Pan jesteś zwyczajny włamywacz! – piekliłem się. – Ja wezwę policję!!

– Zaraz policję, zaraz policję... Co to za ludzie dziś chodzą po świecie. Co pan, miejsca mi żałujesz? Tak panu przeszkadzam bardzo? Nawet pan mnie nie widzi. Szczoteczki do zębów też panu nie podbieram. To o co chodzi? A poza tym ja nie mogę teraz wyjść.

– Dlaczego?

– Przecież mówiłem. Nie ubrany jestem, zimno mi będzie i się wstydzę.

– No to jak pan tam wlazł?

– Wtedy pana nie było. A jakby mi było ciepło, to bym się do szafy nie pchał.

Po prostu opadły mi ręce... No i co ja mam z nim zrobić? Wyrzucić? Ale jak? Z całą szafą chyba, bo drzwi mocno trzymał. Sprawdziłem parę razy, nie, żeby nie... I co to za jeden w ogóle? Zresztą nieważne. Ważne, że lepiej mi się żyło bez niego, i chciałbym do tego status quo powrócić jak najprędzej.

– Wie pan co? – krzyknąłem do szafy – mam pomysł. Niech pan sobie weźmie coś ode mnie. W końcu ma pan pod ręką całą masę moich ubrań. Chętnie coś panu pożyczę, a pan dzięki temu będzie mógł sobie pójść. Może tak być?

– Nie bardzo – odparł natychmiast. – Tu nic na mnie nie pasuje, a poza tym ma pan fatalny gust. Ja bym czegoś takiego na siebie nie założył, rozumie pan, no nie przemogę się i już...

– Ty chamie!!! – ryknąłem na całe gardło, bo tego było już za wiele. – Moje ubrania ci się nie podobają? Ale siedzieć w mojej szafie to możesz, co?! – dostawałem dzikiej piany na ustach. – A żeby cię szlag jasny trafił, a niech cię piorun z jasnego nieba w samo czoło, ty... ty... Ażebyś się przeziębił, łachudro!

Mój wybuch złości trwał jeszcze kilka ładnych minut, podczas których tamten nie odezwał się ani słówkiem. Widać cynicznie czekał, aż mi przejdzie. Dopiero jak skończyłem i zdążyłem nieco ochłonąć, co pewnie dokładnie sobie wykalkulował, spytał:

– Skończył pan? No dobra, to ja miałbym prośbę... Mógłby pan przez jakiś czas nie hałasować? Teraz jest moja pora na drzemkę i lepiej by było, gdyby mi nikt nie przeszkadzał...

Nie słuchałem go więcej. Zrozpaczony, zły i pobity ubrałem się i poszedłem do knajpy za rogiem zalać robaka. A przez cały czas, kolejka za kolejką wyobrażałem sobie, że to nie wódkę wlewam do mego gardła, ale wodę do mojej szafy, szczelnie zabitej gwoździami, żeby nikt z niej przypadkiem nie wyszedł. Ale zanim skutecznie udało mi się utopić intruza, barman przekonał mnie, że alkohol szkodzi zdrowiu i powinienem wracać do domu. Rano obudziłem się oczywiście z przepotężnym kacem, który zdołał przytłumić wszelkie wspomnienia dnia poprzedniego. Do czasu jednak, bo przechodząc obok szafy, usłyszałem w środku jakiś dziwny chrobot.

– Wstał już pan? – doleciał mnie ze środka głos. – Niech pan będzie tak dobry i przygotuje mi ze dwie kanapki, co? Wczoraj wrócił pan kompletnie niekomunikatywny i musiałem iść spać bez kolacji...

Zrobiłem. Po prostu zrobiłem mu te cholerne kanapki. W tym stanie nie miałem kompletnie ani sił, ani ochoty na wojnę. I to był mój koniec. Po tej pierwszej wyraźnej kapitulacji sukinsyn po prostu się rozbestwił. Doszło nawet do tego, że bezpardonowym pukaniem dawał mi znak, że czegoś chce, a ja szedłem i pytałem, czego potrzebuje. No a potem na ogół robiłem, o co prosił. I przez cały ten czas ani razu nie zobaczyłem nawet czubka jego palca, tak się wcisnął gdzieś w kąt, skubaniutki. Trudno, zresztą, co mi za różnica, jak facet wygląda. Kto ja jestem, żeby się tym interesować. Jeśli zaś chodzi o zachowanie, to po jakichś dwóch tygodniach i on trochę odpuścił. Nie, żeby przestał się panoszyć w mojej szafie, o nie! Muszę jednak przyznać, że chyba zaczęło mu się nudzić takie siedzenie, no i to, że w zasadzie spełniałem wszystkie jego zachcianki bez większych fochów.

– Nie ma mnie pan dość? – spytał któregoś dnia, po tym jak zaparzyłem mu kolejną herbatę z cytryną.

– Mam – odparłem całkowicie zgodnie z prawdą, ale bez większych emocji w głosie.

– I co, nic pan z tym nie zrobi?

– A niby co miałbym zrobić?

– No... Nie zamierza mnie pan wyrzucić?

– Przecież próbowałem. Nie pamięta pan? Skoro mi się nie udało, to trudno. Nie zamierzam stosować pańskich metod i siły używać nie będę. Nie kryję, że jest pan intruzem w moim domu, a w mojej szafie jest pan szczególnie zbędny, ale to wszystko doskonale pan przecież wie, więc po co nam ta rozmowa?

– Wie pan, trochę mi tu nudno...

– Gówno mnie to obchodzi – uciąłem i wyszedłem do kiosku po papierosy.

Minęło znów kilka kolejnych dni. Moje życie, z grubsza rzecz biorąc, toczyło się własnym rytmem. Musiałem tylko kupić trochę najpotrzebniejszej garderoby, żeby nie musieć prosić o nic z szafy. Kto wie, może by i podał, ale nie chciałem dawać mu tej satysfakcji. Postanowiłem zupełnie się od niego uniezależnić, jednocześnie wciąż nie stawiając mu oporu w przypadku jakichkolwiek próśb z jego strony. I po pewnym czasie ta polityka zaczęła przynosić efekty.

– Nie potrzebny panu płaszczyk? – krzyknął, kiedy usłyszał, że kręcę się w pobliżu szafy.

– Dziękuję, nie.

– To co, całkiem ciepło już na dworze?

– A co to dla pana za różnica?

– No niby żadna... Ale pogoda ładna?

– Wie pan, zajęty trochę jestem, gazetę chciałem przeczytać. Ale jakby pan chciał herbatki, to proszę zapukać.

– Jakie zapukać?! Jaką herbatkę?!! Tak ciężko powiedzieć jaka jest pogoda? Tyle to pana kosztuje?

– Kosztować mnie nic nie kosztuje, ale jestem przekonany, że w szafie pogoda jest panu na nic. Skoro tak bardzo panu na tym zależy to proszę sobie wyjrzeć przez okno.

– Ale tu nie ma okna!

– To już nie moja wina. Mogę panu powiedzieć, kto wyprodukował tę szafę, to złoży pan zażalenie w zakładzie stolarskim, że nie robią okien do szaf. Chce pan? Gdzieś tu była taka karteczka, o mam! STOLEX, Rzeszów. Pańska 30.

– Pan się ze mną drażni!

– Trochę, nic na to nie poradzę.

– Proszę przestać.

– Dlaczego? Jestem we własnym domu i rozmawiam z własną szafą. Mogę mówić, co mi się żywnie podoba.

– Jak to z szafą, przecież pan rozmawia ze mną!

– A pan to niby kto? Przecież ja pana na oczy nie widziałem. Może pan mi się tylko śni, albo mi się pan uroił, bo właśnie popadłem w schizofrenię. A nawet jeśli jest pan prawdziwy, co przecież może się zdarzyć, nie przeczę, to znajduje się pan w mojej szafie, która stoi w moim mieszkaniu, a więc pan w pewnym sensie też jest mój.

– Jak pan śmie?!!! Ja nie jestem niczyj, znaczy... nie jestem kogoś... Cholera, ja swój jestem!

– Nie, nie swój. Obcy – stwierdziłem spokojnie. – Ale mi to nie przeszkadza. Na dobrą sprawę już się do pana przyzwyczaiłem. Rzekłbym wręcz, że już sobie pana oswoiłem, więc rzeczywiście, nie ma się pan o co denerwować...

– Oswoić? Czyś pan do reszty zgłupiał? Co ja jestem, dziki wróbel, żeby mnie jakaś łachudra miała oswajać. Pan sobie stanowczo zbyt wiele pozwala, ja panu jeszcze pokażę!

– Nic mi pan nie pokaże, bo przecież widzę, że boi się pan wyściubić z tej zatęchłej szafy. A poza tym, nie zapominajmy, że w ogóle może pana nie być. Tutaj nic nie jest takie pewne, wiele się jeszcze może okazać...

Tym zwątpieniem w jego istnienie dotknąłem go chyba najmocniej. Trochę się tam pieklił i rzucał, wykrzykiwał jakieś niestworzone rzeczy pod adresem krewnych, których nigdy nie miałem i w ogóle był niekulturalny. W końcu się zmęczył i ucichł.

Przez kilka następnych dni nie miałem od niego najmniejszego sygnału. Doszło do tego, że się trochę zaniepokoiłem. Prawdę powiedziawszy, duma nie pozwalała mi zapukać, ale w końcu szarpnąłem delikatnie za drzwi. Otworzyły się... Wyprowadził się tak samo po cichu, jak wprowadził i chwała mu za to. Nie był typem, który dałby się polubić, więc nie byłem ciekaw jego wyglądu. Na jego korzyść mogę jedynie powiedzieć, że faktycznie był dość porządny. Nie zostawił po sobie nic oprócz wymiętego papierka po cukierku. To akurat było dość dziwne, bo żadnych cukierków mu nie dawałem. Poza tym wszystko było na swoim miejscu i najwyraźniej nie ruszane. Odetchnąłem z ulgą, po czym sprzedałem szafę i kupiłem regał z półkami.

I na tym w zasadzie mógłbym skończyć tę opowieść. Kłopot w tym, że tydzień później ktoś zagnieździł mi się w szafce pod zlewem, gdzie (jak wielu normalnych ludzi) trzymam kosz na śmieci. A dwa dni później w szafce w łazience (szampon, szczoteczka i pasta do zębów, maszynka do golenia itp.). nie powiem, trochę mi to obecnie komplikuje życie, ale nie załamuję się. Poradzę sobie. Mam już wprawę...

 

 

Konrad Bańkowski


Kopirajter

 

 

Kiedy wychodziłem z pracy, było już dobrze po dwudziestej drugiej. Nic dziwnego, przyjechałem dziś dość późno, bo na siódmą trzydzieści (każdy może czasem zaspać) i musiałem zostać trochę dłużej. Nie, żebym zazwyczaj wychodził wcześniej, ale na dziś i tak miałem zwolnienie lekarskie, więc wszystko się jakoś wyrównywało...

Tak czy inaczej, był wyraźny, majowy wieczór. Nie powiem, dopisywał mi humorek, planowałem po drodze skoczyć jeszcze do jakiegoś pubu, no bo przecież trzeba jakoś zmyć z siebie ten zapracowany dzień. Ruszyłem więc do mojego Jeepa Cheerokie, zastanawiając się nad wyborem lokalu. Już sięgałem do kieszeni po pilota od alarmu, kiedy drogę zagrodził mi jakiś drab. Pierwsze, co zauważyłem, to że był jakiś taki smutny. Chciałem go wyminąć, ale spojrzał mi prosto w oczy i spytał:

– Czy pan K?

– A o co chodzi? – odpowiedziałem mu pytaniem.

– Ale to pan? – dopytywał się tamten.

– A jeśli ja, to o co chodzi? – Znowu spróbowałem go wyminąć i znowu zagrodził mi drogę.

– No dobrze – jakby odpuścił – czy to pan wymyślił PUCEX – ZMYWA, KIEDY NIE PATRZYSZ?

Muszę przyznać, że jego pytanie kompletnie mnie zaskoczyło. Kiedy jeszcze byłem młodym, kontestującym poetą, nie zdarzyło mi się ani razu, aby ktoś podszedł do mnie na ulicy i zapytał: czy to pan jest autorem "Żaby transmutowanej światłem"? Albo czegokolwiek innego. Naprawdę, ani razu. A tu taka niespodzianka... Uśmiechnąłem się więc i powiedziałem:

– Owszem. A o co chodzi?

– Bo widzi pan – facet jeszcze bardziej spochmurniał – on nie zmywa.

– Słucham? – byłem święcie przekonany, że się przesłyszałem.

– Nie zmywa – powtórzył. – Ani jak nie patrzę, ani jak patrzę. Nalewam cały zlewozmywak wody, tak jak w telewizji, wlewam to świństwo i czekam. Patrzę, nie patrzę, wychodzę z kuchni, nawet światło gaszę, a on nic. Nie zmywa. Gary brudne tak samo, jak przed wrzuceniem do zlewu. Może mi pan to wyjaśnić?

Przyjrzałem się facetowi uważniej i po prostu się załamałem. Gość mówił poważnie!

– Pan wybaczy – próbowałem jakoś wybrnąć – ale to przecież tylko slogan reklamowy. Pan wszystko bierze na poważnie?

– Czyli pan skłamał, tak? – facet wyraźnie się zdenerwował.

– No wie pan, to nie jest do końca tak... – chciałem go jakoś zagadać, ale nie dał mi dokończyć.

Złapał mnie za łokieć i zaczął ciągnąć na drugą stronę ulicy. Próbowałem się wyrwać, ale był dużo silniejszy. Zanim przestraszyłem się na dobre i zanim wpadłem na pomysł wezwania pomocy, wpakował mnie do zaparkowanego opodal dużego fiata. Kilkanaście minut później byliśmy już u niego w mieszkaniu. Jeszcze zanim dojechaliśmy na miejsce, wyjaśnił mi, że da mi spokój, jak tylko sprawię, żeby PUCEX faktycznie sam zmywał. Już wiedziałem, że mam do czynienia z psychopatą. Próbowałem zadzwonić na policję, ale wyrwał mi komórkę i wyrzucił z samochodu przez okno. Na miejscu czekała mnie niespodzianka. Po mieszkaniu snuło się apatycznie kilku gości. Jak się okazało, wszyscy byli w tej samej sytuacji, co ja. Jeden od dwóch tygodni próbował zmusić proszek do prania do wyprasowania pranych prześcieradeł, drugi musiał wyciągnąć z kawy złotą łyżeczkę, jeszcze inny pracował nad nie wyczerpującą się baterią. Opowiedzieli mi, że warunki nie są nawet takie złe, bo żarcie jest nienajgorsze, i póki co jest jeszcze gdzie spać. Ale mówili też, że jak dotąd jeszcze nikt nie wyszedł na wolność. Nie wróżyło to najlepiej. Szybko się zaaklimatyzowałem, dostałem miejsce do pracy w kuchni, trochę narzekam na reumatyzm, ale i tak nie mam najgorzej. W końcu moje zadanie to tylko kwestia chemii. Nie znam się na tym, ale przynajmniej mam jakieś potencjalne szanse. Za to wczoraj trafił do nas gość, który musi nauczyć margarynę śpiewać. Ten to ma przesrane...

 

 

Eryk Ragus


Czyżby nowy wirus?

 

 

W Boże Narodzenie 2000 roku statek ekspedycji naukowej dotarł do celu: tajemniczej, nieznanej wyspy. Ziemia, której nigdy wcześniej nie dotknęła stopa człowieka cywilizowanego, okazała się być zamieszkaną przez prymitywną kulturę. Po kilku miesiącach badań dowódca ekspedycji wraz z członkami załogi podjęli decyzję, aby zaznajomić tubylców z osiągnięciami cywilizacji i spróbować stopniowo wprowadzić je w ich życie. Uczono ich języka angielskiego, podstaw nauk ścisłych, praktycznego wykorzystywania zdobyczy techniki, wpajano zasady moralne oraz nawracano na chrześcijaństwo. Niestety, eksperyment się nie powiódł. Z niewyjaśnionych przyczyn wszyscy tubylcy zdziczeli.

Dla "Nowego Czasu" relacjonował:

 

ER, 11 VII 2003

 

 

Eryk Ragus


Społeczeństwa nie da się oszukać!

 

 

Telewizja całego świata ujawniła kolejną aferę wszechczasów. CIA w porozumieniu z KGB i Mosadem próbowała potajemnie przepchnąć kandydaturę Chińczyka na stanowisko przyszłego papieża. Opozycyjne stronnictwo, rekrutujące się z członków FBI, MI-5 oraz ABW, posiadające swego faworyta w kręgu Eskimosów grenlandzkich, zaszantażowało zwolenników Azjaty ujawnieniem powiązań Marsjan z aktualnym papieżem, który rzekomo współpracował z CIA przy spekulacjach kamieniami sprowadzanymi przez Marsjan z Księżyca. Niekontrolowany wyciek informacji sprawił, iż aferę nagłośniły koła rządzące Nikaragui i organizacje feministyczne, w skutek czego aktualny papież został odwołany. Jego miejsce zajęła Afroamerykanka, która zerwała stosunki handlowe z Marsem i natychmiast rozpoczęła rokowania z Wenusjankami.

Społeczeństwo orzekło jednogłośnie: gówno prawda! Przecież nawet dziecko wie, że Księżyc jest zrobiony z sera.

 

30 VIII 2003

 

 

 




 
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
(Spam) ientnika
Zapytaj GINa
Komiks
HOR-MONO-SKOP
Ludzie listy piszą
Konkursy
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
Piotr K. Schmidtke
Adam Cebula
W. Świdziniewski
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
Konrad Bańkowski
Paweł Leszczyński
Idaho
Adam Cebula
Krzysztof Kochański
Łukasz Kulewski
Piotr Schmidtke
Konrad Bańkowski
Alexandra Janusz
Marta Sadowska
KRÓTKIE SPODENKI
Dawid Brykalski
Krzysztof Sochal
Andrzej Ziemiański
Romuald Pawlak
Elisabeth Moon
Elisabeth A. Lynn
Harlan Ellison
Robert Silverberg
Tomasz Piątek
XXL
 
< 35 >