strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Andrzej Ziemiański Na co wydać kasę
<<<strona 38>>>

 

Achaja tom II (fragment)

 

 

O AUTORZE
Andrzej Ziemiański - rocznik 1960, jest architektem i mieszka we Wrocławiu. Debiutował zbiorem opowiadań Daimonion w 1985 roku. Potem opublikował szereg powieści, m. in. Wojny urojone, Bramy strachu, Dziennik czasu plagi, Zabójcy szatana, Nostalgia za Sluag Side (dwie ostatnie wspólnie z Andrzejem Drzewińskim), oraz Przesiadka w przedpieklu (pod pseudonimem Patrick Shoughnessy). Potem jako pisarz zamilkł na ponad dekadę by, już w nowym tysiącleciu, powrócić w znakomitym stylu. Głośne stały się opowiadania: Bomba Heisenberga (pierwsze miejsce w plebiscycie Nowej Fantastyki, Nagroda Sfinks 2001), Toy Toy Song, Lodowa opowieść, Toytrek, Waniliowe plantacje Wrocławia (pierwsze miejsce w plebiscycie Nowej Fantastyki, Sfinks 2002), czy Autobahn nach Poznań (Nagroda imienia Janusza A. Zajdla 2002, Puchar Bachusa).
Warto wspomnieć też, że w zeszłym roku trzy jego opowiadania zajęły trzy pierwsze miejsca w plebiscycie Sfinksa.
Achaja, powieść napisana z ogromnym rozmachem, to kolejny dowód, że Andrzej Ziemiański powrócił i trzyma się mocno.




Wydawnictwo: Fabryka Słów

Meredith szedł przed siebie, nie bardzo wiedząc, dokąd zdąża. Co kilkaset kroków popijał wino z bukłaka kupionego w gospodzie. Kiedy napotkał przydrożną studnię, czerpał wodę i polewał sobie głowę. Skwar był coraz większy, ale to nie on dokuczał czarownikowi. Drgnął, kiedy zza pobliskiego, spalonego przez słońce drzewa wyszedł młody chłopak z tobołkiem uwiązanym na kiju przerzuconym przez ramię.

– Witajcie!

– Wiem już, kim jesteś – mruknął Meredith. – Jesteś martwą istotą nielogiczną.

Chłopak roześmiał się nagle. Rozkraczył nogi, schylił się tak, że głowa weszła mu pomiędzy rozstawione kolana, a potem wygiął kręgosłup jeszcze bardziej do tyłu. Mógłby już patrzeć na swoje plecy, ale... on pochylał się jeszcze bardziej i... i nagle... przekręcił się jakoś tak, że nagle, choć to było niemożliwe, jego głowa znowu znalazła się na szczycie pleców patrząc wprost, jakby przenicował się, ale... dalej był normalnym człowiekiem.

– Eeeeeee... – machnął ręką. – Jestem martwy. Jestem nielogiczny. Nie jestem jednak istotą.

– Ja wiem... – usiłował wtrącić czarownik.

– Źleście zapamiętali. Ja jestem samym słowem. Jak każde słowo, jestem martwy, jestem nielogiczny, wszak słowo samo w sobie logiki nie ma. Nie jestem wszakże istotą. Naprawdę nie jestem. – Uśmiechnął się sympatycznie. – Taka ze mnie istota jak, nie przymierzając, wasz but, do którego tak chętnie mnie porównujecie.

– Jesteś martwy, jesteś nielogiczny – powtórzył jak echo czarownik. – Jesteś też niemoralny.

– Ano. Tak jak i wasz but. On też moralności nie ma.

– Ja nie w tym sensie. To, że jesteś Z ł y, wiedziałem prawie od początku. Chodzi mi o to, że jesteś niemoralnym wybrykiem natury, czymś, co nie ma prawa istnieć.

Chłopak skrzywił się i tylko machnął ręką.

– Parę słów powiedzieliście i aż dwa błędy zrobiliście. Kiepsko.

Czarownik wzruszył ramionami.

– Niby jakie?

– Ano, jako rzecz martwa nie mogę być Zły, tak jako i wasz but na nodze. Po drugie, natura sama w sobie, razem ze wszystkimi swoimi wybrykami, też nie może być niemoralna. A właściwie powiem inaczej. Ty, jako człowiek, nie jesteś w stanie ocenić "moralności" natury, ponieważ jako jej część nie masz żadnej skali porównawczej. Jaką chcesz miarę stosować do natury? Ludzką? Toż nie ludzie stworzyli naturę. A może chcesz krytykować Bogów? A cóż im możesz przeciwstawić? Jaką masz skalę porównawczą dla Boskich uczynków, znaszli innych Bogów, żeby porównać? Masz jakąś hierarchię wartości, którą możesz przeciwstawić Boskiej? Nie. Ponieważ jesteś czymś, co Bogowie stworzyli... Nie dla ciebie ich hierarchie i wartości, nie dla ciebie ich skala zdarzeń, ich ocena wypadków. Jesteś jak mrówka rozdeptana sandałem podróżnika, która "pośmiertnie" myśli: "To był dopiero gnój, zabił niewinne stworzenie, które przecież nie zrobiło mu nic złego, niczym mu nie zawiniło i było przecież... dobre. To zły człowiek.". A co pomyślisz ty, jako człowiek, który rozdeptał mrówkę? Jesteś naprawdę zły? Nie. Ty jej w ogóle nie zauważyłeś. Nie chciałeś jej zabić, więc wedle twojej, ludzkiej, skali wartości, nie jesteś złym człowiekiem. Nie spaliłeś specjalnie mrowiska tylko po to, żeby pokazać im swą władzę. Zresztą, nie zrozumiałyby tego. Zabiłeś parę czy paręset mrówek, bo... nie wiedziałeś, że są pod twoim butem. I co z tego?

– Właśnie. Co z tego?

– Ano to, że usiłujesz przypisywać Bogom ludzkie przekonania. Skrzywdzili cię, więc są źli. Czy ty naprawdę uważasz, że Bogowie są tak samo inteligentni jak ty? A może nawet, że są głupsi? No tak... ty byś im dopiero pokazał, jak urządzić świat. A nie, to wziąłbyś pałę i porozpędzał to całe boskie tałatajstwo na cztery wiatry. Skoro nie potrafili urządzić świata bez cierpień, bez nienawiści, bez sukinsyństwa.

– Już to kiedyś mówiłeś.

– Owszem. Ale pamiętaj. Bogowie byli o całe niebo bardziej inteligentni od ciebie. Od każdego człowieka na świecie. To byli Bogowie, a nie ludzie.

– I ty mnie o tym przekonujesz? Sługa Zła?

– Owszem. Jesteś dla Bogów tym, czym mrówka dla ciebie. Czy potrafisz wytłumaczyć mrówce, dlaczego ją zabiłeś? Nie. Tak jak i oni nie wytłumaczą tobie, dlaczego cierpisz. Nie wytłumaczysz mrówce zasad gry w karty, a Bogowie nie wytłumaczą tobie, w jaką grę grają ze sobą. Nie poznasz nigdy ani stawki, ani zasad, ani nawet w jaki sposób można kantować. Ponieważ... nie jesteś Bogiem! Jako człowiek możesz jedynie użalać się nad swym losem. Ale nigdy nie sądź, że oni, że Bogowie, to źle urządzili, że ty zrobiłbyś to lepiej. To nie głupcy oszukani przez Sepha. Oni byli miliardy razy bardziej mądrzy niż ty razem z całą wiedzą swojego świata.

Meredith potrząsnął głową. Znowu miał to samo wrażenie... że śni. Oto sługa Zła po raz kolejny przekonywał go, że Dobrzy Bogowie mają rację! Że się nie mylą, że nie są głupi.

– Słuchaj – przystanął. – O co ci chodzi? Może byś mi to wreszcie wyjaśnił, co?

– Ano... jak mówiłem. – Chłopak uśmiechnął się perfidnie. – Co powiesz o mrówce, która, uzbrojona w potężny miecz, zasłoni się przed twoim sandałem, która walcząc uniknie śmierci. Czy ona czyni źle? Toż nie zagrozi ani tobie, ani twym braciom. Za mała na to. Ale jeśli będzie walczyć i nie zginie rozdeptana? Czy to jest złe? Nawet jeśli ona nie dysponuje ludzką skalą wartości i nie wie, że ty nie chciałbyś jej zabić, ginie pod butem jeno przez przypadek.

– Nie ja stworzyłem mrówki. Nie mnie oceniać ich dokonania.

– Słusznie! – krzyknął chłopak.

– Dobrze. A jak to się ma do Bogów? I reguł gry, których nigdy nie poznam? Oni stworzyli i mnie, i mrówkę. Chcesz, żebym oceniał mrówkę? Wedle jakich zasad, pytam.

– Oj, mądrzyście. Wiele już zrozumieliście. – Chłopak roześmiał się i był naprawdę sympatyczny. To była rzecz, to była ułuda, to było nic. Ale... odzwierciedlało myśli czegoś znacznie bardziej inteligentnego niż wszyscy ludzie znani Meredithowi. – Ani ludzkich, ani boskich, oczywiście. Ale według waszego ludzkiego rozumu, boście przecież mądrzejsi od mrówki, czy ona, broniąc się przed wami, postępuje źle?

– Nie.

– Właśnie. A nie zna przecież waszej gry ni reguł, ni wreszcie waszej ludzkiej kondycji, która pozwala na zadeptanie przypadkowe mrówki i nikt przez to piętnem zła obarczony nie zostanie. Gdyby jednak mrówka miała odpowiednio wielki miecz i potrafiła nim władać, a przy tym nie stanowiła dla was zagrożenia, to... Bylibyście w stanie przyznać jej fundamentalne prawo do samoobrony przed zadeptaniem, co?

– Owszem. Jeśli wyłoży własne racje.

– Własne racje? Mrówka??? I cóż ona by rzekła człowiekowi? Że nie chce być zadeptana? Toż to i bez niej wiecie. Żadnych racji nie musi mrówka przedkładać, chce żyć, to wiecie i bez niej. A nie przeszkadza wam ta wiedza w zadeptaniu stu mrówek na drodze. Nawet nie zerkniecie na dół.

– I tak właśnie Bogowie czynią z ludźmi?

– Nie, nie, nie, nie... Bogów w to, na razie, nie mieszajmy. Bo byśmy musieli zacząć mówić ich językiem, którego nie zrozumiecie. Bo byśmy byli jak dwaj mędrcy, co swą mądrość chcą przedłożyć mrówce. To się nie uda. Nie zrozumiecie Bogów, a ja jeno jestem w stanie wam pokazać tylko cień, tylko ułudną mgłę ich przemyśleń. Zupełnie tak, jakbym chciał oponować się za racją człowieka wobec mrówki. To się nie da zrobić.

– A co się da powiedzieć?

– Właściwie nic. Żeby zrozumieć musielibyście być Bogiem. – Chłopak zafrasował się nagle. – Pokazywaliście kiedyś cienie na ścianie?

– Co?

– No, wiecie... czasem chłopcy zapalają wieczorem świeczkę i składają dłonie tak, żeby na ścianie ukazały się cienie a to żyrafy, a to słonia, a to królika. Robiliście coś takiego?

– Owszem.

– Więc sami widzicie. Wy wiecie, że to jeno cień dłoni. A co powie mrówka? Toż ona zobaczy tylko cień żyrafy, słonia i królika, jeśli w ogóle zna te pojęcia. Tako i ja mogę wam rzec. Mogę powiedzieć wszystko. Ale dla was to będzie cień na ścianie. Nigdy nie zrozumiecie, że to jeno złożone dłonie przy świeczce.

Meredith podziwiał jego uczciwość. Bogowie mówili, ale nie wyjaśniali. Sługa Zła był uczciwy, wyjaśniał, przyznawał, że pokaże jeno ułudę.

– Mów.

– Ano... Bogowie stworzyli cały świat. Bez nienawiści, jak już mówiłem. Bogowie chcieli dobra. Seph jednak był bardziej inteligentny. Myślał i wymyślił Ziemców. Istoty, które miały to samo dążenie co Bogowie. Tyle że... Ziemcy to zwierzęta. Niezwykle konsekwentne we wszystkim, co czynią. Bogowie chcieli, żeby wszystko, co żyje we wszechświecie, dążyło do dobra. I Seph stworzył takie istoty! Ziemcy mogą dążyć jednie do dobra. Ziemcy, konsekwentnie, z makabryczną zwierzęcą dokładnością dążą do D o b r a ostatecznego. I... okazali się najgorszymi potworami, jakie widział wszechświat. Ziemców stworzyłem ja. Martwy przedmiot nielogiczny. Stworzyłem ich jako istoty doskonałe, nie znając jednak ani ludzkich, ani boskich ograniczeń. Zrobiłem to tak konsekwentnie, jak to tylko rzecz potrafi zrobić. Każdy człowiek, każdy Bóg zawahałby się na moim miejscu. Ja nie! Ja jestem rzeczą. Przedmiotem. Ja to doprowadziłem do końca. To są monstra, które do jednego tylko mogą dążyć: do dobra! Ale nie tak jak Bogowie. Oni to zrobią naprawdę. Oni to zrobią do samego końca, do samej zatraty, do zera, do ostatecznej zagłady... Czymże bowiem jest dobro? Dobro to szczęście wiekuiste. I oni do niego będą dążyć. Konsekwentnie. Po trupach. Do końca. Bez żadnych hamulców. Bez kompromisów.

– Wiem. To płaczący wojownicy. Wiecznie nieszczęśliwi zdobywcy.

– A tak. To są wiecznie nieszczęśliwi, płaczący zdobywcy... Taka właśnie okazała się recepta Bogów na istoty doskonałe. To są najstraszniejsze potwory, jakie świat widział, to zwierzęta obdarzone rozumem, to... to jest ostateczna zagłada na polu łez. To są perfekcyjne w zabijaniu, żrące wszystko co popadnie, nawet samych siebie, anioły śmierci, które nie cofną się przed żadnym świństwem, byleby tylko dojść do swego celu: dobra ostatecznego. To są Ziemcy. To są agresorzy bez złudzeń, bez iluzji, bez kłamstwa. Oni dobrze wiedzą, że tylko łzy, tylko cierpienie jest w stanie zbliżyć ich do ostatecznego ideału wymyślonego przez Bogów. Nigdy go nie osiągną. Ale... Oni zdają sobie z tego sprawę. Oni wiedzą, że jedyne dobro, jakie osiągną, to smutek. To czarna rozpacz na polu bitwy usłanym trupami. Oni to zrobią porządnie. Nie jak Bogowie. Oni to zrobią konsekwentnie. Tak jak tylko istoty doskonałe potrafią. Nie bojąc się własnej zagłady. Nie bojąc się zaprzeczenia wszystkim ideałom. Oni to zrobią do końca, wykonają swoją robotę aż do fajrantu. Oni będą totalnie dobrzy, ale... – chłopak zachichotał nagle. – Bogom naszym to by się nie spodobało. Bo Bogowie, w swoim dążeniu do dobra, byli niekonsekwentni. Ziemcy będą konsekwentni! Do samego końca.

– Powtarzasz właściwie jedno i to samo. Przez cały czas.

– A tak. Pokazuję ci cień, ciągle ten sam. Ale ty wiesz, że ten sam cień można uzyskać przez różne ułożenie dłoni przy świeczce. Cień ten sam, ale konfiguracja dłoni za każdym razem inna.

– Czego ty właściwie chcesz?

– Hmmmm... Pamiętacie zapewne, jak mówiłem, że wasz świat jest inny niż wszystkie, że to pułapka zastawiona na Ziemców.

– Pamiętam. – Czarownik skinął głową.

– Było tak. Bogowie dowiedzieli się, że stworzyłem Ziemców i postanowili ten świat urządzić inaczej niż wszystkie, gdzie tylko dobro i harmonia... Cha, cha, cha... Wy macie magię jak inne światy, ale nie jesteście dobrzy. Wasi cisi bracia zza gór mają technologię jak Ziemcy. Jak nadejdzie czas oba światy się połączą i razem stawicie czoła Ziemcom. Macie ich zniszczyć, by we wszechświecie zapanowało dobro. Ale wasz świat nawet po zwycięstwie będzie zły przecież. Bo... przegrani w tej wojnie stracą swoje ciała, wygrani stracą swoje dusze. Więc wy też zostaniecie zniszczeni, czego słusznie domyśliliście się, siedząc dwa lata w ciemnicy Zakonu. Ten świat to pułapka podwójna: na Ziemców, których zniszczycie wy, i na was... Wszystko zniknie. Katastrofa będzie następować za katastrofą, wszystko zniknie. Cha, cha, cha... najemnicy zrobią swoje i najemników można zabić.

– To okrutne.

– Nie oceniajcie Bogów! Nie sądźcie Bogów waszą ludzką miarą. Nie wam z nimi konwersować. Bo to wygląda, jakby kot chciał delfiny pouczać, jak mają pływać. Kot delfina niczego nie nauczy. Ale przerywacie mi i wątek przez to porwany.

– Już nie będę – chciał zakpić Meredith, ale niezbyt mu wyszło.

– Bogowie nie wiedzieli, gdzie lęgną się Ziemcy. Nieskończona liczba możliwości. Zrobili więc pułapkę, ale... wiedzieli, że ja tu jestem. Zniszczyć mnie nie można. Jak zniszczyć samo słowo? To się nie da zrobić. Ale nie byli tacy głupi, jak nam się z Sephem wydawało. Byli wściekle mądrzy. Wynaleźli takie obliczenie, które było niemożliwe. To był matematyczny cud! A oni dokonali tego. Seph wył w swoim więzieniu! Wył z podziwu nad ich geniuszem!!! Oni odnaleźli Ziemców w nieskończonej liczbie możliwości. Gdybyś tylko mógł pojąć, co to jest nieskończoność, zrozumiałbyś, jaki gigantyczny wysiłek Bogowie podjęli... i wygrali. I odnaleźli Ziemców. Z tym, że wtedy już nie istnieli, ale...

– Jak to, odnaleźli i nie istnieli zarazem?

– O, żesz! Człowieku, toż tłumaczę, że to byli Bogowie, nie ludzie. Oni mogli nie istnieć i coś robić jednocześnie! Tego się nie da wytłumaczyć w twoim języku. Spróbuj wyjaśnić zasady działania magii psu. Uda się? Nie. Bo w psim języku nie ma odpowiednich pojęć. Żadne hau, hau, hau-hau-hau i merdanie ogonem nie zbliży go do pojęcia magii, tak jak ciebie nic nie zbliży do pojęcia Bogów. Zrozum to wreszcie...

– No, dobrze. Mów.

– Bogowie znaleźli Ziemców. Ale... ponieważ nie istnieli, nie mogli zrobić nic konkretnego. Mogli tylko mówić tak jak ja. Mogli tylko pokazać obraz, dokładnie taki, jaki widziałeś, kiedy Bóg odwiedził cię w chacie wieśniaka. Starszy syn Najwyższego Boga stworzył Ziemców. Seph był już uwięziony, milionletnia kara była mu już naznaczona. Młodszy syn Najwyższego Boga postanowił zlikwidować to zagrożenie. Zszedł pomiędzy Ziemców i nauczał o dążeniu do dobra. – Chłopak roześmiał się chrapliwie. – Oni naprawdę niczego nie zrozumieli, mówię o Bogach. Toż Ziemcy tylko do Dobra dążyć mogą. No, jednak...– zagryzł wargi – coś tam udało mu się zdziałać. Doprowadził do upadku wspaniałej cywilizacji, sądząc naiwnie, że prawie tysiąc lat wieków ciemnych, wieków głupoty i oczadzenia, niszczenia nauki, wystarczy, żeby Ziemcy byli opóźnieni wobec was w rozwoju. Mylił się. Na gruzach poprzedniej, na totalnym popielisku, na cmentarzu powstała cywilizacja taka, że on sam pewnie by jej oglądać nawet nie chciał. Powstała kultura wredna, zabójcza jak szlag, wytrenowana w podnoszeniu się z każdego upadku, znająca już tylko kataklizmy i to okrutne dążenie... No, niemniej odtąd przestałem uważać Bogów za kogoś, kto jest kompletnie bezwolny. Moim zadaniem jest usłanie Ziemcom drogi różami, a wam muszę rzucać kłody pod nogi. Ale jak to zrobić? Taki mądry jak młodszy syn Najwyższego Boga to ja nie jestem. Nie potrafię samym gadaniem doprowadzić do upadku waszej cywilizacji, żeby jak tylko pojawią się Ziemcy napotkali jedynie ciemne hordy łatwe do spacyfikowania. Ale... myślałem sobie, skoro nie mogę doprowadzić do upadku, to przecież mogę spowodować coś zupełnie przeciwnego. Mogę spowodować wzrost waszej kultury.

– Jak to, wzrost? – żachnął się czarownik. – Toż twoi Ziemcy mieli upadek, a ty chcesz ich wrogom zafundować wzrost?

– Bo widzisz, Ziemcy z upadku podnieśli się silniejsi niż kiedykolwiek. Wy z nienaturalnym wzrostem nie poradzicie sobie, bo na to za wcześnie.

– Jesteś brutalnie szczery, sądzę.

– Owszem. Mówię szczerze o tym, na co ty i tak nie masz żadnego wpływu. Nie przeszkodzisz mi w moich zamysłach, więc tobie szczerze mówię, jak jest. A ja po prostu szeptałem pewnemu człowiekowi do uszka, jak spał, pewne idee, pewne rozwiązania. On śniąc, słuchał mnie. Potrzebowałem państwa, które jest odcięte od wszystkich, gdzie honoru nie ma ani tradycji. I znalazłem takie. Królestwo Chorych Ludzi. I szeptałem do uszka po nocy pewnemu człowiekowi, jak się odlewa mocną stal, jak się robi ognisty proch... A on słuchał. On śnił. A za dnia eksperymentował. I stworzył broń, o jakiej temu światu się nie śniło, pierwszy muszkiet. A długo potem, kiedy już oni umieli robić muszkiety, poszedłem do jego najgorszego wroga, do największego konkurenta i szeptałem mu do uszka, co to jest karabin...

– Co to jest karabin? – spytał Meredith.

– A to jest taka mordercza maszyna, której tu jeszcze nie powinno być. To jest takie straszne, metalowe bydlę, które sprawia, że niemowlę bez mała może zabić rycerza. Na to nie jesteście przygotowani. Ale i ja ryzykuję strasznie, toż nie upadek wam ziszczam, a wzrost. Ale... zobaczymy jeszcze, czyje będzie na wierzchu.

– A mnie jakie zadanie przeznaczyłeś? Jaką zbrodnię mam popełnić?

– No, co wy? To z was człowiek mądry, który dobrze wie, że nic nie mogę mu zrobić. Ja mam was nakłaniać do zbrodni? Nigdy! Nigdy w życiu! Toż człowiek inteligentny zbrodni nigdy nie popełni, jeśli nie będzie przekonany o jej słuszności. Ja wam już dawniej powiedziałem. Ja nie sług szukam. Ja szukam tych, co się ze mną zgodzą. Zrozumieliście intencje boskie, wtedy w ciemnicy Zakonu, to wam pomogłem tą ciemnicę opuścić. Tylko dlatego, że bez przymusu, po dobrej woli żeście się ze mną zgodzili.

– I teraz, sądzisz, że również się z tobą zgodzę?

– Owszem.

– Co mam zrobić?

Chłopak zbliżył się i spojrzał czarownikowi prosto w oczy.

– Chcę... żebyś wykonał wolę twojego Boga – powiedział cicho.

– Co? Co? Cooooo???

– Chcę, żebyś wykonał wolę twojego Boga – powtórzył chłopak poważnie. – Coście tacy zaskoczeni? – Szybko powrócił do poprzedniego, uniżonego tonu. – Do zła was namawiam? Nieeeeee... Do dobra. Ja chcę tylko, żebyście wypełnili wolę waszego Dobrego Boga!

– Jak to? – Zaskoczony czarownik ledwie zdołał wykrztusić te słowa.

– Ano tak. Wasz Bóg wysłał was z konkretnym zadaniem. Mieliście się zmierzyć z czarownikiem Zakonu. I ja chcę, żebyście to zrobili.

– Mam... mam się znowu udać na wyspę Zakonu?

– O nieeeee. Ja proponuję bardziej uczciwy układ. Spotkacie się z nim na własnym terenie. Tym razem to wy będziecie mieli sojuszników i możnych protektorów.

– Ale w tym wszystkim będzie ukryty twój plan?

– Oczywiście. Ale czy w tamtym rozkazie nie był ukryty boski plan? Był. A jaki? A taki, żeście dwa lata w ciemnicy siedzieli, a uniknęliście śmierci tylko dzięki mnie. Ale idźmy jeszcze dalej. Czyż boskie zamiary mogą się zmieniać z dnia na dzień? Nieeeee... A ja chcę tylko, żebyście wykonali rozkaz swojego Boga. Tylko tyle. Nic więcej. Nie musicie mordować niemowląt w kołyskach, nie musicie donosić, nie musicie wdów po sobie zostawiać. Wykonajcie rozkaz samego D o b r a!

Chłopak zaczął się śmiać. Chichotał, rechotał, wył z okrutnej uciechy, widząc konfuzję czarownika.

Meredith potrząsnął głową oszołomiony. Nie mógł tego zrozumieć. Wysłannik Zła przez cały czas przekonywał go, że Bogowie mają rację, że nie urządzili wszystkiego tak głupio, jak to się tylko człowiekowi może zdawać, a na sam koniec chce, żeby spełnić wolę Dobra. Nie mógł tego zrozumieć.

– Wiem, że zaraz znikniesz i pojawisz się dopiero kiedy będziesz chciał... – szepnął. – Czy możesz mi odpowiedzieć na jedno pytanie?

– Pewnie – chłopak zarzucił swój kij z tobołkiem na ramię – tylko pytaj szybko.

– Jak się nazywał ów młodszy syn Najwyższego Boga?

– Nie znacie go. Jego imię istnieje tylko w języku Ziemców.

– A jak brzmi to imię w języku Ziemców?

Chłopak uśmiechnął się nagle.

– Jezus.

Odwrócił się i ruszył polną drogą przed siebie.

– A jak Ziemcy nazywają Sepha? – zawołał drążony ciekawością czarownik. – Jak nazywają starszego syna Najwyższego Boga?

– Nazywają go Szatan – mruknął chłopak i zniknął.

 




 
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
(Spam) ientnika
Zapytaj GINa
Komiks
HOR-MONO-SKOP
Ludzie listy piszą
Konkursy
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
Piotr K. Schmidtke
Adam Cebula
W. Świdziniewski
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
Konrad Bańkowski
Paweł Leszczyński
Idaho
Adam Cebula
Krzysztof Kochański
Łukasz Kulewski
Piotr Schmidtke
Konrad Bańkowski
Alexandra Janusz
Marta Sadowska
KRÓTKIE SPODENKI
Dawid Brykalski
Krzysztof Sochal
Andrzej Ziemiański
Romuald Pawlak
Elisabeth Moon
Elisabeth A. Lynn
Harlan Ellison
Robert Silverberg
Tomasz Piątek
XXL
 
< 38 >