strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Bookiet
<<<strona 04>>>

 

Bookiet

 

 

Taka stara dobra SF

Kiedy kupowałem, za złotówkę i groszy dwadzieścia, byłem pewien, że oto coś, co wreszcie zjadę totalnie. Tak się bowiem składa, że zazwyczaj książki polecam. Z zastrzeżeniami, ostrzeżeniami, ale polecam. No to postanowiłem specjalnie znaleźć coś kiepskiego. Trudno o bardziej tandetną okładkę: lakierowana, srebrna, z jakąś otoczoną smugami dymu konstrukcją najbardziej przypominającą mi kocioł wysokoprężny, nader chętnie stosowany przez tfurców filmów SF jako substrat statku kosmicznego. Nie wiem, czy się nie mylę w swych podejrzeniach, lecz zdaje się pracowicie stworzone w AutoCadzie projekta wyeksportowano do 3D Maxa a z niego do aplikacji hollywoodzkich, ze wszystkimi konsekwencjami. Poniekąd nie zawiodłem się: w środku hard SF, z gatunku tych jak najbardziej Science. Autor, Jiri Marek przez "r" z ptaszkiem, dziwnym zbiegiem okoliczności umknął mej uwadze. Rzecz bowiem po konsultacjach okazała się klasyką. Mogę powiedzieć krótko: cholera, dobre. Nie zaskoczy nas pomysłem, ale zaskoczy jakością. Jeśli coś nie pozwala postawić tej książeczki na półce z Sienkiewiczem i Lemem to może niedoróbki w konstrukcji postaci. Może trochę to wszystko schematyczne, zajechane przez kiepskie filmy. Może także już nas tak to nie ruszy, gdy sobie uświadomimy, że diabli wzięli smoka, który nas gnębił w XX wieku – totalitaryzm. To, co mamy dziś, jest już tylko smoczkiem, może stadem smoczków, ale nie SMOKIEM. Tak, czy owak, jeśli chodzi o mnie, ta oryginalnie wydana jeszcze w 1967 roku książka broni się, zwłaszcza na tle bezsmakowej kukurydzy, jaką się nas karmi dziś. Po pierwsze, autorowi o coś chodzi, po drugie, wiem, że nadstawił siedzenia, zanosząc ją do wydawnictwa w tamtych czasach. Po trzecie, uniknął szmacianej tandety. Kiedy sięga po wyświechtaną, rodem z teatralnych, studenckich eksperymentów scenę, w której poderwanej na ulicy dziewczynie odpadają w domu niedoszłego amanta członki, początkowo wpuszcza nas niby w kryminalne maliny, ale w końcu doprowadza do konsekwentnej konkluzji. Na końcu jest pytanie, które jest sensem istnienia SF: dokąd, u czorta, zmierzamy, forsując szaleńczy postęp techniki? Swoją dobrze przemyślaną rolę pełni dość trudna kompozycja, trzeba uważać podczas czytania, bo akcja rwie się, zamienia w prasowe notatki, w agitacyjne plakaty. Nie sprawdzałem, czy da się to czytać w zatłoczonym przedziale pociągu, i czy będzie lekarstwem na tłok, ale jeśli traficie gdzieś na tę książkę za taką fortunę, jak ja, to bierzcie w ciemno.

 

baron

 


 

Jiři Marek

I nastał wiek błogi

Tł. z  czeskiego A. Babuchowski

Wydawnictwo Śląsk, 1989

 

Opowieści z historii fizyki

Podobno gdzieś to jeszcze można kupić. No cóż, być może kieruję się prywatą, polecając książkę dwóch moich kumpli, Andrzeja Drzewińskiego i Jacka Wojtkiewicza, ale mam banalne wyjaśnienie: posuchę w obszarze popularyzacji fizyki. Owszem, mamy ile kto zapragnie kolorowych albumów, podręczników, bryków, lecz czegoś takiego, jak omawiana poniżej pozycja – nie ma. Tytuł książki doskonale oddaje zawartość "Opowieści z historii fizyki". W "temacie" można jeszcze polecić innego autora, profesora Wróblewskiego. Tak, czy owak ludzie bardzo niechętnie biorą się za taką robotę, która wymaga żmudnego siedzenia w papierzyskach, poszukiwania, kopania, sprawdzania, czasami przebijania się przez obcojęzyczne teksty pisane umarłym już żargonem. Szczupłość tego typu publikacji ma także inne, czysto urzędnicze źródło: nie liczą się do dorobku naukowego. Tymczasem za historię fizyki musi się wziąć fizyk. Owszem, dostaje za swą robotę normalne honorarium, ale wykonuje ją kosztem swej kariery, kosztem podwyżek, więc w rezultacie za friko. To całkiem osobny problem, że tak zwane twarde nauki były zmuszane do forsownej konkurencji z Zachodem w dawno minionym okresie socjalizmu. Niestety, mury wzniesionych wówczas instytucji trzymają się do dziś i nie tylko mamy marną popularyzację nauki, lecz wręcz ciągle jeszcze dydaktyka na uczelniach wyższych jest traktowana jako kłopotliwe marnowanie czasu. No i są skutki, choćby takie, że jeśli chcę polecić jakąś książkę traktującą o tym, z czego wziął się nasz technologiczny świat, to wybór mam marniutki. Książka Andrzeja i Jacka łączy w sobie solidność faktograficzną, jest kopalnią anegdot z umiejętnością przekazania pewnych ogólnych obserwacji na temat tego "jak to się stało". Zaryzykowałbym stwierdzenie, że udaje się im to, czego próżno poszukiwał Koestler, pisarz światowej sławy – uchwycić tropy ludzkich myśli. Udaje się, bo obaj autorzy są czynnymi zawodowo fizykami, teoretykami. Poszukiwacze tematów do uczonych dyskusji będą zapewne rozczarowani, że opowieści kończą się tuż przed najbardziej tajemniczym okresem fizyki współczesnej. Mogę powiedzieć jednak, że solidność zawodowa najwyraźniej nie pozwoliła, w końcu także akademickim nauczycielom, tylko udawać, że coś tłumaczą, jak często załatwiają to inni autorzy choćby z mechaniką kwantową. Nie narzekaj. Znajdziesz tam, Czytelniku, wstęp do fizyki statystycznej, czegoś, z czym filozofowie do dziś mają potężne kłopoty, teorii względności i wiele zadziwiających faktów, ciekawszych niż lądowanie UFO, bo ciągle się powtarzających. Gdybym miał mówić o wadach tej książki, to zasadniczą jest to, że ma taką małą objętość. Książkę zdecydowanie polecam, doskonale się czyta nawet na stojąco w korytarzu zatłoczonego pociągu.

 

baron

 


 

Andrzej Drzewiński, Jacek Wotkiewicz

Opowieści z historii fizyki

PWN, Warszawa, 1995

 

O wszystkim i o niczym, z akcentem na nic

"Chwilowy koniec historii" jest tytułem, który stanowi świadome nawiązanie do bestsellera znanego na całym świecie. Stanowi także zapowiedź ambitnej dyskusji ze światowej sławy autorytetem. Podejrzewam, że o "Chwilowym końcu historii" mało kto słyszał. Zapewne główną przyczyną jest to, że autorem jest Polak, nie Amerykanin, choć nieco dziwnie się piszący, bo Andrew Targowski. By nie było nieporozumień, jest on – jak opisuje notatka biograficzna – absolwentem Politechniki Warszawskiej. Od wielu lat przebywa na Zachodzie, jest profesorem na Uniwersytecie Zachodnim w Michigan. Jest człowiekiem, który stara się połączyć wiedzę techniczną i technologiczną z humanizmem. Książka ta nie mogła natomiast zrobić światowej kariery z banalnego powodu, zawarte w niej problemy dzieją się w Polsce, czyli nigdzie. Wprawdzie co chwilę pojawiają się niej i sprawy globalne i światowe nazwiska, lecz wszystko jest podporządkowane naszemu ciepłemu zaściankowi. Impulsem do pisania były wydarzenia z okolic roku 1989, zawalenie się komuny. Książka mieści się w nurcie prób zrozumienia naszych czasów. To jakby odpowiedź na dywagacje Fukojamy. Oczywiście o żadnym końcu historii mowy nie ma. Jest przełom. Zapomnieliśmy o tym, że tematem niemal całego XX wieku były zmagania polityczne i ideologiczne pomiędzy systemami totalitarnymi i jakąś demokracją. Ta ostatnia, choć kulawa, zawsze okazywała się w ostatecznym rozrachunku lepsza. Dzięki temu w naszej części Europy na razie to zajęcie z głowy. Mamy też już z głowy (w roku 2003) dramatyczne pytanie, no i z czym teraz będziemy walczyli? Co teraz? Książka jest jakby próbą zarysowania na nie odpowiedzi. I odnoszę wrażenie, że się kompletnie zdezaktualizowała. Powiem więcej: niestety, nie była chyba nigdy niczym więcej, jak katalogiem zdarzeń, ludzi i osób. Autorowi zabrakło jakiejś jasnej i ciekawej tezy do postawienia, tezy, która wiązałaby całość. Jednak faktograficzna solidność sprawia, że ją gdzieś polecam, zwłaszcza piszącym, ale także zwyczajnie ciekawym opowieści o świecie. Z fantastyką łączy ją sposób myślenia. Konsekwencją techniki jest samopoczucie ludzi idących chodnikiem i jadących samochodami. Czyta się to-to raczej trudno, czasami możemy odnieść wrażenie, że autor jest o wiele bardziej zainteresowany przekonaniem czytelnika o swej wielkości, lecz mimo tego gdy znajdziecie tę książkę... na ulicy, albo w koszu na śmieci, warto podnieść, warto poświęcić choć kilka chwil na rozdział "Dekada chciwości". Może to nam wrócić właściwą perspektywę postrzegania tego, co dzieje się wokół nas.

 

baron

 


 

Andrew Targowski

Chwilowy koniec historii

Nowe Wydawnictwo Polskie

Warszawa, 1991

PLEBISCYT FAHRENHEITA

Minął już rok od reaktywacji, mamy za sobą 11 numerów (w tym podwójny wakacyjny). Z tej okazji chcemy zaprosić Was do wspólnej zabawy - głosowania w naszym plebiscycie na najlepsze opowiadanie zamieszczone w Fahrenheicie.

Na stronie www.fahrenheit.net.pl znajdziecie zasady naszego plebiscytu, a także formularz do głosowania.

Wśród wszystkich, którzy wezmą udział w głosowaniu zostaną rozlosowane cenne nagrody, ufundowane przez naszych sponsorów.

 

Zapraszamy!

 


Sponsorzy plebiscytu:

 


Chronoklazm na całego

Podróże w czasie są możliwe. Oczywiście, nie każdy w to uwierzy, ale ja mam dowód. Dowód w postaci małej książeczki przewiezionej w rok 1977 do Berlina, gdzie ukazała się ona drugodrukiem, aczkolwiek na pięćset lat przed pierwodrukiem. I prawdopodobnie, nie dalej, jak kilka tygodni po nim.

Książeczka, którą mam na myśli, to Suplement do "Podręcznika podstaw temporalistyki dr temp. Kassandry Smith (Centralne Wydawnictwo Słoneczne, Nowe-Nowe Miasto nad Wielką Rzeką Metanową, Jowisz, 2477. Przekład autoryzowany: Salvator Tarley, wstępem opatrzyła: dr Kassandra Smith). Sam osobiście, o ile dobrze pamiętam, zakosiłem tę książkę jakiemuś znajomemu, ale to chyba żaden problem, bo niedługo będę mógł mu ją oddać, zanim ją wyniosę pod swetrem. Niewątpliwie, jeśli chodzi o szeroko rozumiane zagadnienia temporalistyki jest to dzieło wybitne, choć objętości nikczemnej. Przede wszystkim poznajemy pionierskie lata wynalazcy maszyny do podróży w czasie – Tymoteusza E. Travellera (ur. ... hm, za jakiś czas...), a w tym wpływ jaki miała na jego osobę książka H.G. Wellsa "Wehikuł czasu" i vice versa. Z nie mniejszym wdziękiem opisane są także kolejne, bardziej zaawansowane wyprawy w czasie, mające głównie szczytne cele naukowe, które w swych szalejących tempomobilach rzuciły wyzwanie zagadkom: powstania teras w Baalbek, zagłady Atlantydy oraz Świętego Graala. A wszystko to z godnym pozazdroszczenia humorem, w doskonałej konwencji pastiszu i przyprawione niezaprzeczalną inteligencją autorów. Jak wspomniałem, książeczka jest mała, ale esencjonalna. Z tych, co to czytają się same i nie zalecałbym jej na podróż, bo jeśli mamy do przejechania więcej niż 30 km, może nie wystarczyć. Zastanawiające też jest to, że powstała w NRD (to taki już nieistniejący kraj, do którego jeździło się kupować buty i wagoniki do kolejki H0), w połowie lat siedemdziesiątych, a jednak pozbawiona jest jakiegokolwiek posmaku Honeckera. Czysta zabawa wszystkimi możliwymi paradoksami podróży w czasie, w dodatku (ach, nie mnie to oceniać!) całkiem przyzwoicie przygotowana merytorycznie. Podejrzewam, że dziś rzecz piekielnie trudna do zdobycia, ale gdyby ktokolwiek natknął się u znajomego na półce – kosić!

 

Księciunio

 


 

Erik Simon, Reinhard Heinrich

Pierwsze podróże w czasie

Krajowa Agencja Wydawnicza

Warszawa, 1981

 

Gaga – chwała stalkerom! ;– ((

Na pewno jestem ostro spóźniony. Film powstał w 1979, a ja obejrzałem dopiero teraz: 22.10.2003. Inny wiek.

Załamałem się.

Jedna z bardziej kozackich powieści Braci Strugackich (proszę o wyrozumiałość w pisowni zestawu "Bracia Strugaccy"), "Piknik na skraju drogi" została dwadzieścia cztery lata temu zekranizowana. Wiedziałem o tym. I przez cały ten czas, kiedy kolejny raz gdzieś przemykało mi obok uszu, że jest taki film, że Tarkowski, że film gdzieś leciał, że można było obejrzeć, rugałem siebie za opieszałość i lenistwo, i jednocześnie mówiłem sobie: "Nic to, kiedyś jeszcze zobaczysz". Przyjemna nawet była ta świadomość, że jest jeszcze co najmniej jeden dobry film do obejrzenia.

No i doczekałem się.

Kto widział – wie. Pejzaż post-i–koszmarnoindustrialny. Postacie nieogolone i brudne, i ubrane jak wyrzuceni ze schroniska brata Michała za niechlujny wygląd menele.

I bełkot.

Rozumiem, dołożył się tłumacz. Już w trakcie napisów okazało się, że film został nakręcony na podstawie powieści Piknik na skraju. Fajnie. Ale bez przesady, przede wszystkim położyli film scenarzyści. Ojcowie-założyciele – Bracia Strugaccy. Bo nakręcono film według Ich scenariusza.

Tylko, po co?

Powieść, jak mi się wydaje, została napisana dla czytelnika. Scenariusz bracia napisali dla siebie. Jakby chcieli powiedzieć: przepraszamy, że książka była taka rozrywkowa. Nie to mieliśmy na myśli. Dopiero tu dowiecie się, o co nam szło!

Nie jestem głupi, wiem, że na efekty godne Pikniku... potrzebna by była kasa. Wiem, że to nie TE były czasy. Wiem, że Tarkowski nie jest maniakiem efektów, co udowodnił choćby w innej filmowej adaptacji sztandarowego dzieła made in SF – Solaris. Nie oczekiwałem fajerwerków, nie spodziewałem się, że zobaczę "czarci pudding", ale przynajmniej bateryjki?! Bateryjek mi dajcie!

Tymczasem zaserwowano mi mętny traktat moralizatorsko-filozoficzny, do którego – mam nadzieję – tylko ja nie dorosłem. Dwie postaci prowadzą dialog, przy czym każda jakby nieco na innej fali nadaje i nie wszystko odbiera. Dokoła nich kręci się mityczny stalker, co to krzywi się na okrągło jakby wpieprzył dwie cytryny, przy czym jedną w postaci lewatywy. Na dodatek wynajęty do czarnej roboty człowiek idzie ostatni, wiedzę swoją manifestując tylko w postaci tekstów: "Tak się tu nie chodzi" i "Tego tu nie wolno". Na dodatek kryje się za plecami tych, co to miał ich kryć, strzec, prowadzić... I zza pleców drżącym głosikiem udziela dobrych rad, albo dygocącym ze strachu piskiem obsztorcowuje za co odważniejsze ruchy.

No i w dygot wprawiła mnie pointa – ci oto obywatele okazali się tchórzami, co to bali się wejść do Komnaty, gdzie miały się spełnić ich życzenia. Bali się swojego wnętrza, swojej miałkości...

Czy to nie idiotyzm? Wykazali się odwagą, na Boga! Odważyli się nie wejść, żeby nie rzucić jakimś miałkim, egoistycznym życzeniem. Żeby nie zrobić kuku innym, którzy nie doszli do Komnaty. Żeby nie narzucać swojego miałkiego i zwierzęcego... Kto to nazywa takich ludzi tchórzami? Nie wsłuchałem się w tekst rosyjski, może to tłumacz skopał tekst z offu?

Miejmy nadzieję.

A mnie już nie pozostał żaden dobry film do obejrzenia?

Gore mi!

 

Kynoman

 

Andriej Tarkowski

Stalker

ZSRR/RFN, 1979

Ocena: Dla wytrwałych poszukiwaczy

kultowości

 

 

 


reklama

Wysyłkowa księgarnia internetowa www.fantastyka.now.pl

 

 

Szukasz książek z gatunków science-fiction, fantasy i horror lub komiksów? Gier figurkowych, fabularnych i karcianych? Zaj­rzyj do nas, znajdziesz prawie trzy tysiace pozycji, w tym trudnodostępne.

 

Na stronie księgarni oprócz tego konkursy, informacje o nowościach i zapo­wiedziach wydawniczych. I, co ważne, sprawdź nasze ceny, nie zawiedziesz się :-)

 

Zapraszamy do zakupów.

 


 

Zapraszamy właścicieli serwisów i stron internetowych (nie tylko fantastycznych) do naszego Programu Partnerskiego. Szczegóły na stronach księgarni fantastyka.now.pl

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...?
Spam (ientnika
Wywiad
Hor-Mono-Skop
Konkurs
Adam Cebula
Łukasz Orbitowski
Romuald Pawlak
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Pilipiuk
Adam Cebula
W. Świdziniewski
W. Świdziniewski
Tadeusz Oszubski
Satan
Paweł Laudański
Adam Cebula
Adam Cebula
B. Anterionowicz
Eryk Remiezowicz
Marcin Mortka
P. Nowakowski
Tadeusz Oszubski
Jolanta Kitowska
Dawid Brykalski
XXX
Wit Szostak
M. L. Kossakowska
T. Kołodziejczak
Brian W. Aldiss
Antologia
 
< 04 >