strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Oskar Toffel Spam (ientnika)
<<<strona 08>>>

 

Spam (ientnika)

 

 

Może to lenistwo, może skleroza – zapomniałam powiedzieć, a właściwie napisać, że nie zawsze jestem przykuta do swojej półki. Czasem następuje sprzyjająca konfiguracja czegoś, nie wiem czego, i wtedy – fizycznie w tym samym miejscu – mentalnie mogę powędrować trochę. Najczęściej jest to najbliższa Magmaxowemu domowi przestrzeń. Ale to też ciekawe. Rily.

Zdarzały mi się nawet tu, w bezpośredniej okolicy fajne przygody, ale nie o tym... Dziś było wyjątkowo. Najpierw nic nie wskazywało na nic. Po prostu frunęłam nad ulicą, trochę bezładnie, mało sterownie, ale trudno – jak się jest mentalnym obłokiem, to nie można żądać jazdy po szynach, pra? Lecę więc i lecę, i nagle patrzę: pod wiatą autobusu Otirub – Alosaf siedzi jakaś wielka kupa nieszczęścia. Ludzie jej, oczywiście, nie widzą, a ta bidula resztki sił zużywa, żeby pozostać niewidzialną. Czyli nawet nie wie, że jakby i chciała, to nikt by jej nie zobaczył. Przyjrzałam się temu czemuś uważnie. Na szczęście akurat pęd ustał.

To było paspartu. Może jakoś inaczej, ale na pewno z francuska, taki zestaw dokonań. Wiecie, plastycy to zawsze mają, znaczy – zawsze mają niegotowe, jak trzeba coś pokazać, potem wyjmują bezładne papiery, grzebią po dyskach i cedekach, i zawsze zaklinają się, że już następnym razem...

W każdym razie – tu było coś takiego, tylko nie plastyczne. A literackie.

Się wzruszyłam. To rzadki widok takie wyrzucone paspartu. Jak ktoś już pisze, i coś ma na koncie, to czemu by miał rzucać to w cholerę? Ja, osobiście, znam tylko MarcaBe, co to po rewelacyjnej noweli cisnął to i poszedł w zupełnie innym kierunku. Ale jego paspartu nie widziałam, może dlatego tak mnie poruszyło to pierwsze moje?

Zaczęłam wiosłować z całej siły do domu. Zazwyczaj nic nie muszę robić, nagle emisja mentali się kończy i – chcąc tego czy nie – dup, jestem w domu, na ojczystej półce. A tu zechciało mi się do domu!

Udało się.

Otrzepałam okładki. Kurk był na miejscu. Spał.

– Kurku, kochany – powiedziałam, gasząc fałsz w swoim głosie.

– Mierdziel się! – odrzekł cham.

– Och, przestań. Jest zadanie. Magmaxcztery cię pochwali.

– Pieprzę.

– I to właśnie mu powtórzę.

Kurk to taka dupa wołowa, że strach. Za każdym razem tak się kończy – robię z nim, co chcę, przy pomocy szantażyku, na który go sama naprowadzam.

– Ale się boję! – mruknął bez przekonania.

– To też mu powtórzę. Uwielbia, jak się go nie boimy!

– Ja się go nie nie boję, tylko tak nie boję, że jak się nie boję, to nie znaczy, że nie boję tak po prostu, tylko to jest niebojenie spowodowane niebaniem, w tym sensie, że nie bać się nie znaczy nie pobać...

– Posłuchaj, prościej będzie, jak sprowadzisz mu tu paspartu, z którym będzie mógł pogaworzyć intelektualnie, niż jak będziesz się przez dwa dni usprawiedliwiał, a potem jeszcze kolejne cztery lata czyścił kibel dziobem.

– Pass... partu?.. Co to – do murwy kędzy – jest???

– Przystanek na trasie Alosaf – Otirub. Siedzi takie chude, wysokie, przygarbione...

– Dobra.... Lecę...

Wiadomo, że poleci. Niechby prób...

– Hej! Kurku! – Cholera jasna! Nie wiem, czy nie weźmie, idiota, jakiegoś skacołowanego mendla i nie przyniesie tu. Mogłam mu lepiej wytłumaczyć. Co tam – mogłam? Należało. Ależ ze mnie rybia pinda. – Kurku!!!

Za późno. No, jak znam życie, na pewno przytaszczy jakiegoś dykciarka. Znowu zamarzyły mi się nogi, żeby, tym razem, kopnąć samosię. Nie było ich.

Trudno.

I – wierzycie, że w to nie wierzyłam?! – przytaszczył nie mendla, tylko paspartu! Och, jak niewiele magicznej księdze do szczęścia...

– Posadź je i daj coś na rozgrzewkę – poleciłam, póki jeszcze Kurk nie skapował, że już się wypłacił.

Posadził, dał szklaneczkę masssumi. Łyknęło biedactwo. Chude, dygocące, taki gacopierz kościsty.

– Co ci się przytrafiło, biedołago? – zapytałam, kiedy się napił i lekko oddyszał.

No, tak musiało się skończyć. Matka, skąd tyle łez w tej szkielecinie? Leje i leje, tryska i szlocha, żar z rozgrzanego jej brzucha...

No. Skończyło.

– Opowiadaj, może coś mag na to zaradzi. Nie wiem, czy wiesz, że jesteś w domu MagMaxaCztery! – powiedziałam. Tak do protokołu.

– Co ja mogę powiedzieć?.. – pisnęło. Potem odchrząknęło i zerknęło na szklaneczkę. Jest taki specjalny rodzaj spojrzenia puszczanego do pustej szklanki. Kurk skapował. Dolał. – Miał mnie pisarz Esej. Nieźle nam się żyło. Może nie rewe, ale i nie glebe. Pisał, publikował, jeździł na konwenty, upijał się umiarkowanie, nikogo nie okradł, nikomu nie podkładał. Prasa go olewała, on bolał nad tym i ciągle czekał... Aż pewnego dnia obudził mnie kopniakiem i powiedział "won"!

– Czekaj? – Zmarszczyłabym brwi, gdybym miała. – Tak po prostu przestał pisać?

– Nie! To bym przeżył – powiedziało paspartu, i tak się dowiedziałam, że uważa się za rodzaj męski. – On się przerzucił na majstring!

– Mainstream – poprawiłam odruchowo. Zmarszczyłam brwi. Ojej, wiem, że nie zmarszczyłam, tylko sobie to wyobraziłam! – Dlaczego, na boga?

– Powiedział tak: tam są nagrody, po sto tyśnych dają. Tam jest publicyty. Są gazety, jest medialna zadyma. Telezizia. Radzio. Wszystko tam jest. A w fantastyce – trzeba umrzeć, żeby cię odnotowała presja. Jeśli już piszą, to co najwyżej tylko o jednym, bo o nim już wszyscy piszą, to i wydaje się, że jest zapotrzebowanie, bo ludzie chcą tylko czytać o tym, co już wiedzą... Tak więc – powiedział – ruszam po Niki!

Chciałam znowu odruchowo poprawić, ale się rozmyśliłam.

– Przecież, przy całej tej ruchawie, zadymie, bombastyce i szugudugu, nakłady nagrodzonych sięgają ledwie tysiąca egzemplarzy! – powiedziałam.

– Wiem. I on też wie. Jego powieści szły w czterech – pięciu tysiącach, spoko. Ale było mu za cicho.

– I co, nagle się przestawi?

– Tak. Powiedział tak: a co to ja, nie potrafię narracją wewnętrzną polecieć? Nie potrafię napisać czegoś takiego: "Westchnienia murów kolebały jego smakiem. Dochodził do werkantylicznych sfer spokojnie, ale też każdą sekundą chłonąc dźwięk i wiatr...", zapytał? "Czy ja nie mogę bredzić o przestrzeni ego, o walce sfer i innych takich? Czy – w najgorszym wypadku – nie mogę wydrukować swojego słownika "custom.dic", powkładać kilka czasowników i kropek i puścić, jako prozę głównonurtową, poza nurt wystającą? Żadne krytyctwo nie ośmieli się powiedzieć, że król jest nagi! Bo go inni zajedzą, zadowoleni, że się podłożył ze swoją ignorancją i indolencją. O!" – powiedział.

– I zaczął to robić?

– Tak. Nie widziałaś gazet? Jeden z najpoważniejszych kandydatów! – Paspartu wstrząsnął szloch, szybko go popił massumi i dyskretnym i niedbałym gestem podsunął Kurkowi. Ten nalał. – Pewnie zgarnie tę nagrodę. A jak nawet nie, to wystąpi w kilku teleziziach, mówiąc, jak to uważa za słuszne, że nie on dostał tę nagrodę, tylko ten przedszkolak, co to napisał wariacje na temat "Pan Piełdołka szpad że sztołka. Psysła zmija dała w łyja. Psyset lef, wypił klef. Pan Piełdołka żdech!".

– Taaa... – powiedziałam.

Nie było ciekawie. Paspartu może sobie, oczywiście, u nas mieszkać. Magmaxcztery nawet nie zauważy, że przybyło gęby do żywienia. Ale co ono... on, tu będzie robił?

I wtedy pojawił się Mag Max IV. Efektownie, z hukiem, z trzaskiem, z dymem, piorunami. Zeus, żeby go cholera. Mało się nie zsikałam, gdybym miała sikawkę, na pewno bym się zsikała.

– Dokoła domu łazi to! – wrzasnął Magmaxcztery. – I mędzi, że więzimy tu jego paspartu jakieś!

Zobaczył paspartu, wycelował we mnie palec. Poczułam, jak sztywnieją mi karty.

– Co to tu robi? – syknął mag.

– Uratowałam od zimna, niechęci, zgonu z niepotrzeby – odpowiedziałam spokojnie.

Mag Max IV myślał chwilę. Potem odwrócił się do wysokiego, postawnego rudzielca z kędzierzawą czupryną, co to jej nie można inaczej nazwać jak czupryną.

– No i co powiesz? Pierdoło? Więzimy? Co? Maltretujemy? – Mag już wiedział wszystko. – Najpierw dajesz mu kopa, bo chcesz się na Olimp, łepku, dostać, a potem, jak cię jakieś bźdźwongo małe wypchło z kolejki, to dawaj szukać i na innych zwalać?! – Popatrzył na paspartu. – A ty co powiesz? Potrzebujesz go? Załatwię ci innego. Słowo!

Paspartu patrzyło z pewną taką pogardą na pisarza. Ten podrapał się z zakłopotaniem w brodawkę na czole.

Potem skrzywił się jak dziecko, podskoczył do paspartu.

– Wiem. Byłem w błędzie. Skrzywdziłem cię. Ale chcę cię odzyskać. Chcę cię rozwijać. Nie chcę już z tymi snobami, z tymi Końtorami, z tym bełkotem! Chcę fajnej, klarownej, rozrywkowej prozy, chcę akcji, żeby serce zamierało, chcę bohaterów, którymi chce się być, chcę, kurka, przestrzeni, bezkresu...

– Czego? – warknęła Kurka Wodna.

– Czego? – zawtórował jej Kres. – Dlaczego "bez"?

Ale się porobiło. Pisarz płacze, paspartu szlocha. Dwa wątki wlazły pod stół i tam wylizują smarki. Fuj! Kurka Wodna łazi w kółko...

Istne Pantaddeum, mówię wam.

No i skończyło się tak, jak musiało: paspartu poszło z pisarzem. Ja zapisałam indecynt na karcie. Mag Max IV zniknął. Kurka Wodna łaziła i pytała "czego", aż dostała w dziób od Kurka.

Nuda...

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...?
Spam (ientnika
Wywiad
Hor-Mono-Skop
Konkurs
Adam Cebula
Łukasz Orbitowski
Romuald Pawlak
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Pilipiuk
Adam Cebula
W. Świdziniewski
W. Świdziniewski
Tadeusz Oszubski
Satan
Paweł Laudański
Adam Cebula
Adam Cebula
B. Anterionowicz
Eryk Remiezowicz
Marcin Mortka
P. Nowakowski
Tadeusz Oszubski
Jolanta Kitowska
Dawid Brykalski
XXX
Wit Szostak
M. L. Kossakowska
T. Kołodziejczak
Brian W. Aldiss
Antologia
 
< 08 >