strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Jolanta Kitowska Powieść interaktywna
<<<strona 33>>>

 

Fotografia z urokiem w tle, część 4

 

 

To już czwarta część Powieści Interaktywnej. Jeżeli jeszcze nie wiecie, co to takiego, zachęcamy do zajrzenia do "instrukcji obsługi" znajdującej się w 29 numerze Fahrenheita, o tutaj

 

 

Matt po raz ostatni spojrzał w górę i, upewniwszy się, że BMW daje sobie radę, wysłał jeszcze jeden impuls w stronę ścigaczy Craytona. Pozornie nic się nie stało, ale wiedział, że XR-12 nie zadziałają. Jego impuls w najdelikatniejszy sposób zmienił cyfrową pamięć pocisków. Twórca kory myślowej Matta nigdy zapewne nie przypuszczał, do czego przyda się ulokowana tam część jego geniuszu. Matt nie musiał rozwiązywać problemów, gotowe odpowiedzi miał już zwykle w głowie. Gdy więc dowiedział się o pościgu, nie musiał myśleć, co robić. Wiedział.

Teraz odwrócił się w stronę wyjścia ewakuacyjnego i, gdy powietrzna winda znosiła go z dachu na niższe poziomy, wyjął z kieszeni kryształy i sprawdził jeszcze raz adresy. Zostały jeszcze trzy. Trzy wspaniałe, trójwymiarowe holofotografie dziewczyny, która nie powinna istnieć. Trzy adresy ludzi, którzy dowiedzą się, że jednak istnieje. Dwa już dostarczył. Jeden na próżno. Zanim zareagował, jeden z odbiorców przestał istnieć, a kryształ przejęli przeciwnicy. Ale wciąż miał szansę. Jeżeli tylko przypilnuje pozostałych. Jeżeli.

Do windy wsiadła kobieta, której ciekawe, krótkie spojrzenie, wyrwało go z zamyślenia. Schował zdjęcia do kieszeni i przyjrzał się stojącej tuż obok niewysokiej, lekko zaokrąglonej brunetce. Miała duży dekolt. Wypełniony po brzegi. Była tak blisko, że niemal czuł jej zapach. Samozachowawczy instynkt wszczepiony na dość niskim poziomie jego świadomości zadziałał jak zwykle. Czas podładować napęd. Kobieta zerknęła po raz drugi z wyraźnie większym zainteresowaniem. Zielona lampka ładowania zapaliła się w wewnętrznym oku Matta jak najpiękniejszy zwiastun wiosny.

 

 

Pościg wciąż trwał. Mógł trwać jeszcze bardzo długo, nie musieli się, jak kiedyś, martwić o paliwo. Jednak żadnemu z nich nie uśmiechało się tak wciąż uciekać, a Brad był już zmęczony, nie mówiąc o Rebecce. Oboje przestali się odzywać, gdy tylko zabrzmiało słowo "genetyka". Rebecca zamilkła głównie dlatego, że prowadzenie pojazdu zabierało coraz więcej jej uwagi, Brad natomiast przetrawiał otrzymane informacje. Albo może raczej magazynował, bo jego mózg nie był już zdolny przyjąć tego dnia więcej rewelacji.

Otępiały były redaktor siedział obok kobiety swoich marzeń i katatonicznie wpatrywał się w swoje dłonie. "Jest aż tak źle? Aż tak źle?" – Pytał sam siebie, nie otrzymując odpowiedzi. Żadnego "nie martw się bracie, jakoś to będzie", czy coś w tym rodzaju. Nic.

Oboje z Becky dobrze wiedzieli, że nie ma gorzej kojarzącego się słowa we współczesnym świecie niż "genetyka". No może jedno. "DNA". Po aferze z Szalonymi Bliźniakami i Krzyczącym w Ciemnościach nikt nawet głośno nie wymawiał tych słów. Były jak wrzód na pięknym, gładkim ciele społeczeństwa. Jak słowa– klucze, które, jeżeli pojawiały się na czyichś ustach, wypluwane były z mocą przekleństwa i przyjmowane z obrzydzeniem lub zgorszeniem. Ewentualni entuzjaści tematu, eksperci i teoretycy, profesorowie i laboranci zeszli do podziemia. Zniknięcie było dla nich jedyną alternatywą społecznego wykastrowania. Genetyka stała się synonimem grzechu i piekła. A może nawet gorzej.

Nic więc dziwnego, że cisza w pędzącym pojeździe przedłużała się, a zamieszanie w głowie Brada rosło.

– Jak myślisz, czemu już nie strzelają? – Becky uznała, że minuta współczucia minęła i czas powrócić na ziemię.

– Nie chcą mnie zabić. Pamiętasz? – Brad odwrócił głowę w stronę bocznego okna, dając znak, że nie ma ochoty (choć jego czwarte wewnętrzne "ja" wrzeszczało z całych sił : "Masz ochotę, ty idioto! Oczywiście, że masz! Ta kobieta to ta jedyna! I masz na nią ochotę!") na rozmowę.

– Mówię o tych ruskich pociskach. Czemu nie przejmują pojazdu?

– Martwi cię to? Mnie nie. – Z nosem przy szybie wprawiał się właśnie z premedytacją w wisielczy humor. Nie było to trudne.

– Martwi. Powinni próbować. Nie próbują. To mnie martwi. – Rebece drżały już ręce, jej mięśnie zbyt długo pozostawały napięte, a wciąż próbowała zgubić pościg.

– Nie masz innych problemów? – Odwrócił wreszcie głowę i spojrzał na nią z rezygnacją. (Jego czwarte "ja" rzucało się z rozpaczą, by całować, pieścić, dotykać, zostało jednak zignorowane przez pozostałe trzy powtarzające zgodnym chórem : Zginę! Zginę! Zginę!) Z zimną satysfakcją zarejestrował jej zmęczenie i napięcie. "Dobrze jej tak, sama mnie w to wpakowała". Zaczął myśleć, co by było, gdyby nie zjawiła się w "Leśnym Misiu". Pewnie nic. Rozmawiałby dalej ze sztucznym Sidem. Zezłościł się. Wlazła mu w życie ze spluwą i (tfu) genetyką. (Drugie "ja" Brada, to najbardziej waleczne, wyłaziło właśnie kuchennymi drzwiami na wierzch.) Jeśli już musiała się zjawić, to niech teraz się męczy.

– Koniec tego dobrego! Dawaj! – I, nie czekając na pozwolenie, przełączył konsolę na sterowanie ze swojego siedzenia. Rozejrzał się po okolicy i, rozpoznając niektóre elementy zabudowy, skręcił w lewo i w dół. – Będziemy uciekać do śmierci, jak dalej będziesz prowadzić. – Powstrzymał jej rękę rozzłoszczonym głosem. – Robić świecę może każdy, a tu czasem trzeba pomyśleć! –Wyrównał gdzieś na trzydziestym poziomie i znowu skręcił. Pogoń cierpliwie tkwiła za nimi.

– A ty co?! Myśleniem chcesz ich zgubić? – Z ironią dała mu spokój, ale było widać, że jest gotowa przejąć BMW w każdej chwili.

– Gdzieś tu jest dobre miejsce. Znam okolicę. Robiłem tu kiedyś wywiad.

– Wywiad?! I dzięki temu mamy uciec? – Becky szarpnęła się ku konsoli, lecz Brad był już wystarczająco wściekły, by na to nie pozwolić.

– Uspokój się i siedź cicho! – krzyknął na cały głos i poczuł, że robi mu się lepiej. Jakby napięcie całego cholernego dnia uchodziło teraz przez struny głosowe, pozostawiając uczucie ulgi.– Muszę pomyśleć! – Wrzasnął jeszcze raz, na próbę i z przyjemnością zarejestrował fale spokoju, zamiast kolejnej fali mdłości.

Oczy Becky pociemniały z gniewu. Już miała potwierdzić wyłączność w prowadzeniu, gdy Brad odezwał się jeszcze raz.

– Ten wywiad dotyczył enklaw śmieciowych!

– Enklaw?

– Tak!

– Wiesz, gdzie są?

– Mam nadzieję!

– W porządku. Spróbujemy, Brad?

– Tak!

– Nie krzycz już tak, dobrze?

– Dobrze! To znaczy, dobrze. – Było mu lepiej. Dużo lepiej. Teraz mógł się skupić.

Musiał odnaleźć miejsce, o którym pisał siedem lat temu. Pokazano mu wtedy jedną enklawę. Żeby uwierzył.

Artykuł, który wtedy napisał, wywołał gorącą polemikę w mediach i chociaż oficjalne oświadczenia rządowe konsekwentnie zaprzeczały ich istnieniu, w opinii publicznej enklawy uznane zostały za całkiem realny problem, na tyle realny, że niejedna kampania wyborcza wprowadzała hasła na ten temat.

Brad nie powiedział tylko Becky jednej rzeczy. Gdy pokazywano mu to zakazane miejsce, musiał obiecać, że nigdy więcej się tam nie zjawi.

 

Niska brunetka wyszła z windy ze smutkiem w oczach. Wiedziała, gdzieś w głębi swej kobiecej intuicji, że nigdy więcej nie spotka tego niesamowitego człowieka, który jedną darowaną jej chwilą zmienił jej świat w niebo na ziemi. Wiedziała, że oddałaby resztę minut danego jej czasu za jeszcze jedną, jedyną, taką, jak przeżyła z nim. I że jej życie będzie odtąd smutkiem i tęsknotą. I nie żałowała niczego.

 

Jai Kudo miał swój ulubiony sposób podróżowania. Wszyscy, którzy dla niego pracowali wiedzieli o tym i szczerze nienawidzili. Nikt nie czuje się dobrze, gdy chmura czarnego pyłu zjawia się mu nagle przed biurkiem, rozbijając przy okazji lampę po babci i krusząc szkło w oknie. Ale Jai Kudo już taki był. Nie przejmował się. Lubił materializować się w obłokach kurzu, czarny jak noc, brudny jak śmierć. Pozostawiał za sobą strach i zniszczenie. Taki był.

Gdy zjawił się tego wieczora w gabinecie Gaimana, było całkiem podobnie. Tyle, że Gaiman nie miał lampy po babci, tylko kolekcję egzotycznych roślin szklarniowych. Jai doskonale wiedział, że żadna nie przeżyje tego transferu. Gaiman nie był pewien nie tylko roślin, ale i siebie. A właściwie siebie przede wszystkim.

– Witam – Czarna postać wyłoniła się z brudnej mgły. Otrzepała marynarkę. Spojrzała w stężałą twarz za biurkiem. – Wiem, wiem, to wciąż bardzo niedoskonały sposób podróżowania. Jednak nie mogę się opanować. – Usiadł i z uśmiechem położył mały neseser na blacie. – Daje niezapomniany dreszczyk emocji. A nawet swego rodzaju, powiedziałbym, podniecenie. Musisz kiedyś sam spróbować. – Jai dmuchnięciem odkurzył powierzchnię walizki.

– Taaak, przejdźmy może do sedna. – Z trzaskiem otworzył pokrywę. – Co tam się dzisiaj nie udało? – Jego oczy lekko błysnęły i uśmiech zniknął z twarzy.

– Zgubiliśmy ich. XR-12 nie zadziałały. Nic nie mogliśmy zrobić. Nie wiadomo, co było przyczyną. Pracujemy nad tym. – Gaiman czuł, że się poci, i czuł, że Jai Kudo doskonale o tym wie.

– Pracujcie, pracujcie. Chcę mieć raport rano na biurku. Ale nie od ciebie. Przykro mi. Przechodzisz do sekcji B. – Dezintegrator działał bardzo cicho i nie trzeba go było nawet wyjmować. Dlatego Jai go uwielbiał. Gdy opuszczał pusty gabinet, szklarniowe rośliny Gaimana zaczynały właśnie opadać na ziemię czarnym pyłem.

 

Jolka Kitowska

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...?
Spam (ientnika
Wywiad
Hor-Mono-Skop
Konkurs
Adam Cebula
Łukasz Orbitowski
Romuald Pawlak
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Pilipiuk
Adam Cebula
W. Świdziniewski
W. Świdziniewski
Tadeusz Oszubski
Satan
Paweł Laudański
Adam Cebula
Adam Cebula
B. Anterionowicz
Eryk Remiezowicz
Marcin Mortka
P. Nowakowski
Tadeusz Oszubski
Jolanta Kitowska
Dawid Brykalski
XXX
Wit Szostak
M. L. Kossakowska
T. Kołodziejczak
Brian W. Aldiss
Antologia




























 
< 33 >