strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Jacek Piekara Na co wydać kasę?
<<<strona 33>>>

 

Młot na czarownice (fragment)

 

 

O KSIAŻCE
Wiekszości ludzi Święte Oficjum kojarzy się wyłącznie ze stosami i torturami. Niesłusznie. W sercu sługi Bożego, młotu na czarownice, płonie święty żar wiary i pragnienie służby. Miecz w ręku Pana tnie, by oddzielić plewy od ziaren, by plewy spalić w ogniu.
Niektórzy wątpią, czy Chrystus rzeczywiście zstąpił z krzyża. A zwątpienie nie jest rzeczą ludzką... jest dziełem Szatana. Wątpisz? Bój się.
Stosy znów zapłonęły, by ocalić sprawiedliwych i sługi Boże.

Tłumy zbierały się na placu już od południa, a straż miejska chroniła dostępu do podestu oraz szubienicy. Co bardziej krewkich mieszczan trzeba było odganiać kijami, ale w tłumie nie było agresji, a tylko nadmiar entuzjazmu wsparty sporymi ilościami wina oraz piwa.

Rita faktycznie była piękna, jak obiecywał Springer. I nic dziwnego, że nazwano ją Złotowłosą, bo jasne, gęste sploty włosów, teraz misternie trefione, spływały jej niemal do samego pasa. Ubrana była w zieloną, jedwabną suknię z wysokim kołnierzem, a pomiędzy stromymi piersiami błyszczał skromny wisiorek z niewielkim rubinem. Była bardzo wysoka, niemal mojego wzrostu, ale – co dziwne – sprawiała wrażenie kruchej oraz wiotkiej. W alabastrowo jasnej twarzy przykuwały uwagę oczy w kolorze pochmurnego nieba. Inteligentne i badawczo spoglądające. Zapewne była szpiegiem, a zważywszy na urodę przypuszczałem, iż szpiegiem znamienitym. Ciekaw byłem, czy w Biarritz zatrzymała się tylko przypadkiem, czy też miała do spełnienia jakąś misję. Sądziłem, że jednak to pierwsze, gdyż trudno mi było sobie wyobrazić, aby miasto dla kogokolwiek stało się na tyle ważne, by wysyłał tu tę opromienioną sławą piękność. A komu służyła? Mój Boże, zapewne każdemu, kto dobrze zapłacił.

Burgrabia własnoręcznie wymościł jej fotel jedwabnymi poduszkami i podtrzymywał za łokieć, kiedy siadała. Uśmiechnęła się do niego promiennie. No i trzeba przyznać, że uśmiech miała również piękny, a zęby białe oraz równiusieńskie.

– Zaczynajmy. – Klasnął w dłonie Linde i dał znak trębaczom.

Ponury dźwięk trąb uciszył tłum. Katowski czeladnik zerwał ciemną zasłonę okrywającą dotąd skazanego. Gawiedź zawyła, a strażnicy stojący u stóp podestu zwarli szereg.

Zbrodniarz podniósł się z desek podestu. Był wysokim, barczystym człowiekiem o smagłej twarzy i lekko siwiejących, długich włosach. Teraz jego jedyny ubiór składał się z szarego, pokutnego worka z wyciętymi miejscami na głowę i ramiona.

– Dostojny burgrabio i wy, szlachetni mieszczanie – zaczął mocnym głosem, gdyż miał prawo do ostatniego słowa. – Głęboko boleję wraz z wami nad śmiercią trzech kobiet z Biarritz...

Przerwało mu nieprzychylne wycie tłumu, a jakiś kamień śmignął tuż obok jego skroni. Nie zdążył się jednak uchylić przed drugim, oberwał w czoło i upadł na kolana, wyciągając dłonie w stronę ludzi, jakby prosił o łaskę. Jeden z żołnierzy natychmiast podskoczył i osłonił go tarczą. Strażnicy zaczęli się przepychać w stronę obwiesia, który cisnął kamieniem. Część ludzi pokrzykiwała, żeby uciekał, część próbowała go łapać, w sumie zaczęło się zamieszanie i tumult. Burgrabia parsknął, z irytacją rozkładając dłonie.

– Zawsze tak jest – poskarżył się. – Czy nie piękniej byłoby w spokoju, z namaszczeniem i powagą? Jak myślicie, mistrzu?

– Zapewne piękniej – zaśmiałem się. – Ale tłum to tylko tłum. Zaraz się uspokoi.

Faktycznie ludzie czekali przecież na widowisko, a każde zamieszanie tylko opóźniało finalną zabawę.

– Mistrzu? – zapytała Rita, przechylając się w moją stronę. – Czy wolno spytać, dlaczego dostojny burgrabia was tak nazywa?

Pytanie było ze wszech miar usprawiedliwione, gdyż nie nosiłem w Biarritz służbowego stroju – czarnego kaftana z wyhaftowanym srebrem połamanym krzyżem – lecz ubierałem się jak zwykły mieszczanin.

– Gdyż Mordimer jest mistrzem wiary i sprawiedliwości oraz znawcą ludzkich sumień – odparł za mnie burgrabia, ze zbytecznym jak na mój gust patosem.

Pochyliłem głowę.

– Jedynie pokornym sługą Bożym – wyjaśniłem.

– In-kwi-zy-to-rem – odgadła Rita. – Ale chyba w Biarritz nie służbowo, prawda?

– Uchowaj Boże – znowu odezwał się burgrabia. – Jest moim przyjacielem i miłym gościem.

Znowu pochyliłem głowę.

– To zaszczyt dla mnie, dostojny panie – odrzekłem.

Tymczasem tłum już się uspokoił, a obwiesia, który rzucił kamieniem, złapano i odprowadzano na stronę. Jak znałem burgrabiego, zostanie tak solidnie oćwiczony, że przy następnej okazji dwa razy się zastanowi, zanim zacznie wszczynać burdy.

Skazaniec wstał z kolan. Miał zakrwawioną twarz, którą usiłował przetrzeć dłonią, ale krew ciągle leciała z rozciętego czoła.

– Boga wzywam na świadka, że nie jestem winien tych zgonów – krzyknął. – Zlitujcie się, panie burgrabio, w imię Boże, zlitujcie się! – Wyciągnął ręce w stronę loży, w której siedzieliśmy.

Burgrabia oparł się mocno na poręczach fotela i z niemałym trudem stanął na równe nogi.

– Czyń swoją powinność, mistrzu małodobry – wypowiedział zwyczajową formułkę, jakby nie usłyszał błagań skazańca.

Uradowany tłum zawył, a skazaniec znowu opadł na kolana i ukrył twarz w dłoniach. Pomiędzy palcami ściekały mu strużki krwi. Czeladnicy katowscy ujęli go pod ramiona i podprowadzili pod samą pętlę. Tyle, że nadal na podeście nie było samego kata!

– Patrzcie teraz – rzekł burgrabia bardzo zadowolonym z siebie tonem.

Znowu zadźwięczały trąby, a deski w podeście rozsunęły się i na górę wyjechał kat w krwistoczerwonym kubraku. Gawiedź, oszołomiona, zdumiona i uradowana nieoczekiwanym pojawieniem się oprawcy, zawyła mocnym głosem. Rozległy się brawa.

– Gratuluję, burgrabio – powiedziałem. – Jakiż piękny efekt.

Linde rozpromienił się i zerknął w stronę Rity, sprawdzając, czy również podziwia jego koncept, ale piękna śpiewaczka siedziała, przyglądając się wszystkiemu z miłym, pozbawionym emocji uśmiechem.

Kat z Altenburga nie miał, co dodatkowo zdumiało wszystkich, zarzuconego na głowę kaptura. Widać nie dbał o swą anonimowość, a może lubił, kiedy podziwiano jego urodę. Bo choć wasz uniżony sługa nie jest koneserem męskich wdzięków, mógł podejrzewać, iż kat podoba się żeńskiej części publiczności. Jego jasne, puszyste włosy wichrzył wiatr, a twarz zastygła w wyrazie uniesienia. Moim zdaniem zrobiłby karierę jako model rzeźbiarzy lub malarzy, ale cóż, wybrał inny zawód. I miałem przekonanie, że nie za długo będzie się nim cieszył, gdyż anonimowość oprawców nie była w końcu niczyim wymysłem, tylko formą ochrony przed zemstą rodziny lub przyjaciół torturowanych czy traconych.

Kat podszedł do skazańca, położył mu dłoń na ramieniu i wyszeptał coś do ucha. Zapewne prosił o zwyczajowe wybaczenie, ale zbrodniarz tylko potrząsnął głową w niemym proteście. Oburzony tłum złowrogo zaszemrał. Oprawca rozłożył bezradnie dłonie i uśmiechnął się. To nieco zepsuło efekt, bo nawet z tej odległości zauważyłem, że ma poczerniałe, nierówne zęby oraz wielką szparę w miejscu lewej jedynki i dwójki.

Na podest wdrapał się chuderlawy mnich z wygoloną tonsurą i oparł dłonie na ramionach zbrodniarza. Widziałem, że się modli, bo jego usta poruszały się bezdźwięcznie. Potem z namaszczeniem uczynił znak krzyża i zszedł z podestu.

Czeladnicy skrępowali skazanemu dłonie na plecach, po czym podsunęli pod pętlę niski, szeroki zydelek i pomogli mu wejść. Zbrodniarz sprawiał wrażenie całkowicie pogodzonego z losem, ale pomocnicy oprawcy wyraźnie mieli się na baczności. Musieli wiedzieć z własnego doświadczenia, że ludzie stojący w obliczu rychłej śmierci potrafią zdobyć się na niespodziewany, niezwykle silny opór. A pozorna bierność może zamienić się w zapamiętały, oszalały gniew. W tym wypadku jednak nic nie wskazywało, by sytuacja miała się wymknąć spod kontroli. Skazaniec pozwolił sobie założyć pętlę na szyję (kat przedtem bardzo dokładnie ją sprawdził, wręcz pieszczotliwie dotykając każdego włókienka) i stał niemal na baczność, z głową odchyloną do tyłu.

– Założę się, że przed zachodem umrze – powiedział Springer.

– Przyjmuję – odparł zaraz tłustawy mieszczanin w haftowanym złotem kaftanie, który siedział za naszymi plecami. – Trzydzieści koron?

– A niech będzie pięćdziesiąt – odparł Springer.

– To i ja wejdę za pięćdziesiąt – rzekł cicho wysoki szlachcic siedzący dwa fotele od pięknej Rity. – Widziałem tego kata w Altenburgu, panie Springer, i zaręczam wam, że właśnie straciliście pieniądze.

– Wypadki się zdarzają – sentencjonalnie stwierdził doradca burgrabiego. – Nie co dzień jest niedziela.

– A wy, mistrzu – zagadnęła mnie Rita. – Nie wykorzystacie jakże bogatego doświadczenia zawodowego, by określić zdolności konfratra? Zręcznie go powiesi czy nie? Skazany pomajta nogami do zachodu czy wyzionie ducha wcześniej?

Oczywiście chciała mnie obrazić, poprzez porównywanie z katem, ale wasz uniżony sługa nie takie już obelgi słyszał i nie z takich ust. Wokół nas zapadło pełne konsternacji milczenie, lecz ja tylko uśmiechnąłem się powściągliwie.

– Los tego człowieka jest w rękach Boga – odparłem. – A jak długo będzie umierał, nie ma znaczenia w porównaniu z czasem trwania mąk piekielnych, których zazna, tak, jak każdy grzesznik ośmielający się łamać prawa boskie oraz ludzkie.

Burgrabia zakaszlał gwałtownie, a Springer poklepał go po plecach.

– Dobrze powiedziane, mistrzu Madderdin – rzekł Linde, kiedy się już wyparskał.

– Czyli nie wiecie – stwierdziła protekcjonalnym tonem śpiewaczka i odwróciła się w stronę wysokiego szlachcica przyglądającego się jej z rozchylonymi ustami.

Spoglądałem pilnie, co uczyni złotopalcy talent z Altenburga. Oczywiście musiał mieć specjalnie spreparowaną linę, ale to nie wystarczyłoby do tak kunsztownego powieszenia, jakie zamierzał nam zaprezentować. Z całą pewnością postara się też, by pętla zacisnęła się nie na szyi skazanego, lecz oparła o jego brodę.

Trąby zagrzmiały raz jeszcze, a kat z rozmachem wykopał zydel spod stóp skazańca. Tyle, że jednocześnie podtrzymał go za łokieć, by ten nie zwisł zbyt gwałtownie, co mogłoby znacznie skrócić seans. Ruch dłoni kata był błyskawiczny, równie szybko też cofnął rękę, ale nie miałem kłopotów z dostrzeżeniem tego gestu. Ot, i w tym również tkwił sekret. Zbrodniarz charczał, czerwieniał, kopał nogami, a ślina spływała z kącików jego ust. Zmoczył się, co publika przyjęła pełnym zachwytu wrzaskiem.

– Czy to prawda, że męskość nabrzmiewa w czasie wykonywania kary powieszenia, a z nasienia, jeśli spłynie na glebę, wyrasta korzeń magicznej mandragory? – zapytała ciekawie Rita.

Zauważyłem, że przygląda się konwulsjom skazanego z niezdrową fascynacją, a jej oczy rozszerzyły się. Kiedyś z braćmi inkwizytorami zastanawialiśmy się, dlaczego wśród katów nie ma kobiet i doszliśmy do wniosku, że z uwagi na dwa fakty. Po pierwsze, większość nie byłaby w stanie wytrzymać zadawania bliźnim cierpień i śmierci. Jednak ten drugi powód był ciekawszy. Otóż uznaliśmy, iż ta niewielka mniejszość, która poradziłaby sobie z zadaniem, odkryłaby w torturowaniu perwersyjną rozkosz, graniczącą z seksualną ekscytacją. A to nie służyłoby dobrze samej sztuce, którą wypełniać należy z pozbawionym emocji profesjonalizmem.

– Jeśli zechcecie, zapewne nasz dostojny gospodarz pozwoli wam sprawdzić, gdzie się podziało nasienie tego człowieka – powiedziałem.

Siedzący w pobliżu śpiewaczki szlachcic podskoczył jak oparzony.

– Zapominacie się! – rzekł karcącym tonem. – Trochę grzeczności wobec damy!

– Ja nie jestem grzecznym człowiekiem, panie – odparłem, patrząc mu w oczy, a on cofnął wzrok, jakby moje spojrzenie go sparzyło.

Rita już otwierała usta, aby odeprzeć atak (co zapewne nie byłoby miłe dla mych uszu), gdy nagle nastąpił niespodziewany zwrot akcji, który pozwolił nam szybko zapomnieć o całej niewartej uwagi dyskusji. Bo oto wydarzyło się coś, co nieczęsto zdarza się ujrzeć w czasie egzekucji, a co w ogóle nie powinno się przytrafić, kiedy sprawą zajmuje się człowiek tak doświadczony, jak kat z Altenburga. Lina zerwała się i skazaniec z głośnym łomotem zwalił się na deski podestu. Kłaniający się publiczności oprawca zamarł w pół ruchu, a potem obrócił się w stronę szubienicy z wyrazem komicznego wręcz niedowierzania na twarzy. Zresztą nawet, gdyby nie to niedowierzanie, nigdy nie podejrzewałbym go o celowe spreparowanie liny. Za bardzo cenił sobie dobre imię i zbyt był żądny poklasku, by nawet sowita nagroda mogła go skłonić do oszustwa.

– A to ładnie – rzekł bezbarwnym głosem Springer, ale jego słowa usłyszałem chyba tylko ja, bo wrzask tłumu zagłuszył wszystko.

Niemniej trudno było się nie zgodzić z tym, jakże lapidarnym, określeniem sytuacji. Burgrabia rozkaszlał się i poczerwieniał na twarzy, jakby zaraz miała chwycić go apopleksja, a Rita klasnęła w dłonie.

– Niewinny – wrzasnął ktoś z tłumu. – Jest niewinny!

– Bóg tak chce! – odwrzasnął ktoś inny.

Czego Bóg chce, o tym nie sądzić pospólstwu, niemniej sytuacja stała się całkiem interesująca. Burgrabia skończył wreszcie kasłać i teraz pił łapczywie wino, a czerwona struga spływała mu na wszystkie podbródki. Oddał puchar służącemu i obrócił się w moją stronę.

– Co mam robić? – spytał głośnym szeptem.

Rozłożyłem tylko dłonie, gdyż to nie była moja sprawa.

– Niech go wiesza jeszcze raz – poddała Rita radośnie, a Springer syknął, słysząc jej słowa.

– Nie godzi się – powiedział cicho.

Tłum wyraźnie podzielił się w swych opiniach. Jedni żądali kontynuowania egzekucji, inni krzyczeli, że skazaniec jest widać niewinny, lub że Bóg przebaczył mu grzechy. Słyszałem też prześmiewcze okrzyki pod adresem kata. Złotopalcy talent usłyszał je również, bo widziałem, że jego twarz pokryła się szkarłatnym rumieńcem. Nie ma co, cała sytuacja była dla niego niczym policzek. Wdał się w ożywioną dyskusję z czeladnikami i na jednego nawet się zamachnął, ale słysząc śmiech gawiedzi, cofnął dłoń. Stanął na skraju podestu, spoglądając w naszą stronę. Tak jak i wszyscy wiedział, że teraz wszystko zależy od burgrabiego.

– Przecież nie mogę wypuścić mordercy, Mordimer – szepnął Linde, a potem uniósł się z fotela. Podniósł dłoń na znak, że chce mówić.

Tłum uciszył się i wszyscy w napięciu czekali na słowa burgrabiego.

– Zacni mieszczanie – wykrzyczał Linde. – Jesteśmy w tym szczęśliwym położeniu, że jest z nami, tutaj, znawca praw oraz obyczajów, dostojny mistrz Inkwizytorium w Hez-hezronie, licencjonowany inkwizytor Jego Ekscelencji biskupa. On powie nam, co mamy czynić, aby pozostać w zgodności z prawem oraz obyczajem.

Byłem wściekły. Byłem nieludzko wściekły na Lindego, że miesza mnie w cały ten cyrk. Ale wstałem, gdyż burgrabia wskazywał mnie dłonią. Widziałem złośliwy uśmieszek na ustach Rity.

– Prawo i obyczaje są święte – rzekłem mocnym głosem. – A w tym wypadku obyczaj mówi jasno: skazany może zostać uwolniony, jeśli sędzia, który go skazał, cofnie słowo. Jeśli natomiast domagać się będzie śmierci, egzekucja ma zostać powtórzona. I wspomnijcie, co mówi Pismo: Nie możemy dokonać niczego przeciwko prawdzie, lecz wszystko dla prawdy. – Usiadłem z powrotem.

– Nie ma co, dziękuję wam, mistrzu – rzekł z przekąsem burgrabia – za jasną oraz prostą wykładnię praw.

Moim zdaniem wykładnia była akurat jasna i prosta, ale teraz decyzja należała do Lindego. Czy naprawdę myślał, że będę aż takim idiotą, aby podjąć ją za niego? W naszych czasach nikt nie przejmował się dziewojami zarzucającymi przyszykowanym do egzekucji zbrodniarzom białe chustki (bo rzeczoną dziewoję można było wynająć w każdym domu płatnych uciech za niewielką sumkę), ale zerwanie liny było już sprawą niewątpliwie poważną. Rzadkim przypadkiem, budzącym uzasadnione podejrzenia o cud i znak woli Bożej. Choć zdaniem waszego uniżonego sługi, gdyby nawet połowa wydarzeń nazywanych przez plebs cudami, była nimi istotnie, to Pan Bóg Nasz Wszechmogący nie miałby nic innego do roboty, tylko czynić cuda.

– Może to cud? – zapytał Springer, jak gdyby czytał w moich myślach.

– Cudem jest to, że słońce wstaje o poranku i zachodzi przed wieczorem. Cud odbywa się codziennie w czasie mszy świętej – odparłem. – Ale nie spieszcie się nazywać cudem czegoś, co może być jedynie przypadkiem.

– Czy Bóg nie rządzi też przypadkami? – spytała szybko Rita.

– Bóg rządzi wszystkim – odpowiedziałem, nachylając się w jej stronę. – Zważcie jednak, że nawet jeśli kazał się zerwać linie, to wyjaśnień tego zjawiska może być wiele. Na przykład takie, byśmy nie zwracali uwagi na drobiazgi, lecz wykonywali sumiennie prawo, zgodnie z tym, co mówi Pismo: Miłujcie sprawiedliwość, wy, którzy sądzicie ziemię. Czyż nie ważniejsze jest to Boże polecenie od godnego pożałowania incydentu zerwania liny? Czyż nie można przypuszczać, że Bóg teraz właśnie wystawia na próbę naszą wiarę w sprawiedliwość i sprawdza, jak silnie potrafimy jej bronić?

– Więc obwiesić go? – zapytał ponuro burgrabia.

– A jeśli Bóg dał znak mówiący: oto człowiek niewinny? – zapytałem. – Albo inaczej: oto człek winny, lecz ja go przeznaczyłem do wyższych celów i chcę, by żył na moją chwałę?

– Przerażacie mnie, mistrzu – rzekł burgrabia po chwili milczenia.

Nawet się nie uśmiechnąłem. Teraz miał jedynie przedsmak tego, z czym my – inkwizytorzy musieliśmy się mierzyć każdego dnia. Mając jednocześnie pełną świadomość, że nigdy nie odgadniemy Bożych zamysłów. Zresztą cóż, mój Anioł powiedział niegdyś, że wszyscy jesteśmy winni, a pytanie dotyczy jedynie czasu oraz wymiaru kary. Miałem gorącą nadzieję, że mój czas nieprędko nadejdzie, a kara nie będzie zbyt surowa. Lecz, pamiętajcie, winę można znaleźć w każdej myśli, każdym uczynku i każdym zaniechaniu.

– Czyli pięćdziesiąt na pięćdziesiąt, że wybór będzie dobry? – zapytał Springer.

A jeśli sto na sto, że będzie zły? – chciałem odpowiedzieć, ale powstrzymałem się. Nie zamierzałem toczyć teologicznych dyskusji, zwłaszcza że Pan uczynił mnie nie mózgiem, a jedynie narzędziem. Ośmielałem się żywić tylko nadzieję, że w tym charakterze jestem użyteczny Jego planom.

– Wieszajcie! – krzyknęła piskliwie Rita, a burgrabia drgnął, jakby ukłuty szpilką.

Wstał i uniósł dłoń, a na placu znowu zaległa cisza.

– Zacni mieszczanie – rzekł. – Rozsądźcie w swych umysłach i sercach, czy znalazłbym słowa wyjaśnienia dla rodzin ofiar? Czym wytłumaczyłbym mą łaskę ojcom, braciom oraz matkom tych nieszczęsnych dziewic? Co powiedzieliby, widząc złoczyńcę wolno spacerującego w blasku słońca? Niech się wykona prawo – uniósł głos. – Wieszajcie!

Złotopalcy talent z Altenburga rozpromienił się. Oto miał okazję zatrzeć złe wrażenie z początku egzekucji i miał nadzieję, iż błędy nie zostaną mu zapamiętane. Skinął na czeladników, a ci pochwycili skazanego pod ramiona. Oczywiście trzeba było wymienić linę, a to potrwało jakiś czas. Kat tym razem sprawdzał ją jeszcze dokładniej niż poprzednio. Każde włókno badał tak pieczołowicie i tak delikatnie, jakby dotykał ukochanej.

A mimo to, zaskoczę was, moi mili?, sznur zerwał się po raz drugi. Jeszcze szybciej niż poprzednio. Kat po prostu usiadł z wrażenia na podeście i ukrył twarz w dłoniach, a na placu zaległa przeraźliwa cisza, którą rozrywało tylko charczenie oraz kaszel leżącego skazańca.

– Ups – powiedział Springer i sam chyba przestraszył się własnego głosu, bo spuścił szybko głowę.

Było to niezłe podsumowanie całej sytuacji. Chciało mi się śmiać, a zarazem byłem zdumiony, gdyż po raz pierwszy widziałem tak niezwykłe wydarzenie w czasie egzekucji. Owszem, czasami za zgodą lub niemym przyzwoleniem urzędników, inscenizowano podobne sceny, by ocalić skazanego. Ale w tym wypadku nie było mowy o żadnym oszustwie. Zbrodniarz z Biarritz miał cholerne, wielkie, niespotykane i niewiarygodne szczęście. Albo faktycznie mieliśmy do czynienia z cudem. Tylko – widzicie – trzeba by jeszcze określić, kto dawał ten cudowny znak? A tu sprawa nie była wcale jasna, bo doskonale wiemy, jak wielka jest potęga Złego i do jakich przemyślnych podstępów zdolny jest Szatan, aby zmylić serca pobożnych owieczek.

– Palec to Boży jest – ryknął ktoś z tłumu słowami Pisma.

Kilkunastu ludzi, głównie tych stojących nieopodal podestu, padło na kolana i zaczęło się na głos modlić. Babina w kolorowej chuście piszczała cienkim, rozpaczliwym głosem z rękoma uniesionymi nad głową. Jakiś starzec głośno ślubował zachowanie czystości, i co to miało wspólnego z egzekucją, mili moi, to wasz uniżony sługa nie miał pojęcia. Zwłaszcza, że wiek oraz uroda ślubującego nie wskazywały, iż przysięga będzie trudna do zrealizowania. Niemniej sytuacja wymykała się spod kontroli. Doskonale widziałem gromadkę gapiów, którzy stali wyraźnie oszołomieni, ale w ponurym milczeniu. Domyśliłem się, że to rodziny zamordowanych dziewcząt. Było wśród nich kilku rosłych mężczyzn i miałem pewność, iż wszyscy są uzbrojeni. Na placu mogło łatwo dojść do rozlewu krwi, a od tego tylko krok, by zamieszki rozniosły się na całe miasto.

A to sobie burgrabia przygotował widowisko – pomyślałem złośliwie, ale jednak byłem zaniepokojony. Zwłaszcza że Springer oprzytomniał i zaczął nerwowo nawoływać oficerów straży. Dostrzegłem, iż kusznicy stojący na murach celują w tłum. Coś należało zrobić, bo bezczynność władzy mogła popchnąć pospólstwo do rozruchów. Ale Linde patrzył tylko ogłupiały na to, co się dzieje, i nie sądziłem, by cokolwiek był w stanie przedsięwziąć. W związku z tym wasz pokorny sługa musiał wziąć sprawy w swoje ręce. Mimo niechęci do całego godnego pożałowania bałaganu oraz gorącego pragnienia, by pozostać w cieniu wydarzeń. Wstałem. Ale nie zdążyłem nawet się odezwać, gdy wszystko zagłuszył krzyk Rity.

– Zły tu jest! – wrzasnęła przenikliwym głosem, który mógłby chyba tłuc kielichy. – Nie dajcie się zwieść, zacni ludzie! Patrzcie! – Uniosła dłoń, a zachodzące słońce prześwitywało pomiędzy jej białymi palcami. – Zły zstąpił i przedarł linę szponami. Czy czujecie smród siarki?!

Tłum zaszemrał niepewnie, a niektórzy z klęczących przy podeście podnosili się z kolan, nerwowo zerkając wokół, jakby diabeł miał za chwilę objawić się tuż przy nich w oparach siarkowego dymu.

– Widziałem diabła! – ryknął mężczyzna stojący w tej ponuro zapatrzonej grupce mieszczan. – Zerwał linę i uleciał w niebo!

– I ja widziałem! – szybko zorientował się w sytuacji jego towarzysz.

– Módlcie się! – Skrzywiłem się, bo Rita stała niedaleko mnie i myślałem, że pękną mi bębenki w uszach – Ojcze nasz, któryś jest w niebie... – zaczęła.

O dziwo, tłum z początku niechętnie, ale podjął modlitwę. W głosie śpiewaczki było coś zniewalającego, a jej wysoka, jasna postać wychylona przez balustradę loży musiała robić wrażenie na gawiedzi. Ponura grupka mieszczan głośno i z namaszczeniem powtarzała słowa modlitwy wypowiadane przez Ritę. Zwłaszcza szczególnie potężnie wyskandowali: ... i daj nam siłę, byśmy nie przebaczali naszym winowajcom. Los skazańca został w tym momencie przypieczętowany, a ja przyglądałem się Złotowłosej z nie pozbawioną szacunku ciekawością.

 

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...?
Spam(ientnika)
Ludzie listy piszą
HOR-MONO-SKOP
Romuald Pawlak
Andrzej Pilipiuk
W. Świdziniewski
Piotr K. Schmidtke
Adam Cebula
Łukasz Małecki
Łukasz Orbitowski
Konrad Bańkowski
Paweł Laudański
Adam Cebula
T. Zbigniew Dworak
Łukasz Orbitowski
Magdalena Kozak
Krzysztof Kochański
Tomasz Duszyński
Konrad Bańkowski
Bartuss
XXX
Tomasz Pacyński
Robert J. Szmidt
Agnieszka Hałas
Jacek Piekara
Alexander Brajdak
 
< 33 >