strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Konrad Bańkowski i Rafał Ostuda Zatańczysz pan tango?
<<<strona 11>>>

 

Sens sensu nonsensu

 

 

Konrad Bańkowski: Słuchaj, a co byś zrobił, gdybym powiedział, że kompletnie nie mam pomysłu na to nasze Tango?

Rafał Ostuda: Na pomysłowego Dobromira nigdy nie wyglądałeś...

KB: I dobrze, on wyglądał, jakby miał arbuzogłowie. Poza tym, czy mój wygląd faktycznie o mnie w jakimkolwiek stopniu świadczy?

RO: Nie, skąd taka myśl? Gdyby świadczył, nie byłbyś tak często mylony z wampirem.

KB: Och, och! Jestem również mylony z Antonio Banderasem. Z tym, że jestem znacznie wyższy. Ale nie odbiegaj od braku tematu.

RO: Staram się, wierz mi. Ale to nie takie łatwe, jak można by sądzić, szczególnie kiedy majtasz mi przed nosem Banderasem na tle wampira. Tym niemniej staram się, słowo.

KB: Banderas to Desperado, Desperado to Rodriguez, Rodriguez to Od zmierzchu do świtu, Od zmierzchu do świtu to wampiry. Dziękuję :)

RO: Do czego zmierzasz?

KB: A muszę? Ludzie takim nabożeństwem obdarzają sens jako taki, a mimo to nie za często widać go w ich postępowaniu. Więc, what’s the point? A tym bardziej, jeśli to, co nas bawi najbardziej, to absurd i nonsens.

RO: Och, nikt nie spodziewał się hiszpańskiej inkwizycji. O to chodzi? To jesteśmy w domu. Cokolwiek od tej chwili powiesz, może być użyte przeciwko Tobie, z rozmysłem lub nie, więc na ten sens uważaj. A żeby nie mieszać za bardzo – możesz uściślić? Bo objąć ot tak, jednym wnioskiem wszystkie sfery życia, to cokolwiek karkołomny wyczyn. Gdzieś ten sens udaje się odnaleźć, gdzie indziej nie. Ograniczamy się tylko do rozrywki?

KB: Nie, dlaczego? Chodzi mi zupełnie ogólnie o jeden z wielu mechanizmów. Uważamy, że wszystko powinno być sensowne, choć dość powszechnie nie stosujemy tego kryterium w praktyce. Jaki sens ma sens? Czy myślisz, że ktokolwiek próbował kiedyś odpowiedzieć na to pytanie?

RO: Nie wiem, przypuszczam, że jeśli ktoś spróbował, zagotował mu się mózg i na tym się skończyło. Ja wolę w chwilach, kiedy przycisną mnie podobne wątpliwości, podeprzeć się sensem jako celem, zamiast przeciążać synapsy dociekaniem znaczeń. Łatwiej to ogarnąć, kiedy jest punkt zaczepienia w związkach przyczynowo-skutkowych.

KB: Widzisz, problem w tym, że najłatwiej tu opisywać rzeczy drobne, małe i mniej znaczące. Kiedy idziesz do sklepu kupić bułkę, to wiadomo, że ją sobie potem skonsumujesz i dzięki temu nie będziesz głodny. Napuszczanie wody do wanny też ma sens, o ile chcesz się wykąpać. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że i oglądanie telewizji ma sens, bo jest to albo rozrywka, albo forma zdobywania informacji, albo coś tam. Niemniej zawsze coś. A zatem na poziomie tym najniższym, codziennym otaczamy się sensem. No, sensami, wszystko ma swój. Jednak nad sensem życia ludzkość zastanawia się już dość długo i tu nawet Monty Python nie daje jednoznacznej odpowiedzi (a może po prostu chodzi o to żeby żyć? I tyle?). W każdym razie w pewnym momencie robi się bałagan. Wystarczy odrobina myślenia abstrakcyjnego i sens sensu umyka jak żaba przed zającem. Wróćmy do poprzednich przykładów... Jaki jest sens jedzenia bułki, skoro jedna bułka i tak nie zapewni Ci przeżycia, skoro nie jest optymalnym źródłem składników odżywczych, skoro doskonale wiesz, że w dobrej połowie składa się z polepszaczy? Jaki jest sens się kąpać, skoro w ciepłym smrodku też da się przeżyć, a niektórzy twierdzą nawet, że zdrowiej, bo się cały wcale pożyteczny zwierzyniec i ogród botaniczny na skórze utrzymuje? Jaki sens ma oglądanie telewizji, skoro bez tego człowiek żyje?

I w zasadzie, poza funkcjami podtrzymującymi życie oraz reprodukcję, podważyć można wszystko. Czy to nie zastanawiające?

RO: Ależ wodzu, co wódz?

KB: Hm... Mam poczekać, aż się obudzisz?

RO: Nie wiem, czy nie byłby bardziej stosowny do sytuacji wariant przeciwny, to znaczy dociekanie sensu sensu w sennych majakach. Przecież pozbawić (albo właśnie go nadać) sensu można i funkcje podtrzymujące życie. W każdym razie ja o żadnym obowiązującym powszechnie sensie życia nie wiem i mam nadzieję, że nie próbujesz mnie wciągnąć w poszukiwanie go.

KB: A czy szukanie sensu życia ma sens? Czy w ogóle komukolwiek tak naprawdę potrzebne jest szukanie jakichkolwiek sensów?

RO: Robi nam się powoli wyprawa na Wyspy Nonsensu. Nie potrafię odpowiedzieć. Szukanie sensu sensu to bieganie za własnym ogonem, szczególnie trudne w przypadku, gdy się takiego nie posiada. A potrzebne chyba bywa, skoro znajdują się tacy, którzy zajmują się tym zagadnieniem. Sam nie czerpię z tego ani satysfakcji ani jakichś wymiernych korzyści, no, chyba że trafi się coś takiego jak Sens życia według Monty Pythona, ale to już zupełnie inna bajka.

KB: Dlaczego inna? Czy to takie straszne, przyznać, że poszukiwanie sensu jest bez sensu? Zobacz, obaj chyba zgadzamy się z tym, że nadawanie sensów jest umowne, prawda? Coś może być sensowne lub bezsensowne właściwie wyłącznie na bazie kryteriów ustalonych przez człowieka. Czyli dochodzimy do wniosku, że wszystko jest bez sensu (hę?!?), a tylko my te sensy nadajemy. To pytanie kolejne: po jaką cholerę?

RO: W rzeczy samej to jest wyłącznie kwestia przypisania takiego, czy innego znaczenia poszczególnym fenomenom. A powód jest banalny – jakoś trzeba uzasadnić to, co się dzieje. Na przykład ta rozmowa – jeśli uznamy, że jest pozbawiona sensu, to podetniemy gałąź, na którą się z trudem wdrapaliśmy. A zdecydowanie lepiej będzie to wyglądało, jeśli zanurzymy się choć na chwilę w łagodnych falach Istotności i Wielkiej Wagi. Nikt się nie przyczepi, że marudzimy bez sensu, a nawet jeśli, spokojnie będziemy mogli twierdzić, że nie zrozumiał. Na to prawie każdy pójdzie.

KB: Wrong! Nie widzę najmniejszego powodu, aby nadawać tej rozmowie jakikolwiek sens. Mój drogi, nic nie podcinam. Ja siadam na gałęzi, bez gałęzi. I wcale mi tu wygodnie. Zgadzam się, że nadawanie sensu jest próbą nadania usprawiedliwienia. Ale czy odpowiedzialność za swoje postępowanie nie powinna polegać na tym, że robimy coś, nawet nie mając usprawiedliwienia? I’m senseless, and I’m proud!

RO: Ja nie mówię o usprawiedliwieniu, tylko o uzasadnieniu. Różnica ważna o tyle, że w drugim przypadku mogłyby się pojawić zarzuty (przemilczmy może, na ile zasadne), że się obijamy. A przecież obejrzenie od czasu do czasu jakiegoś filmu, albo takie szaleństwo jak przeczytanie książki to wcale nie łatwa praca. A jeśli potem jeszcze trzeba mieć na ich temat własne zdanie, to się robi kamieniołom. I to trzeba podkreślać na każdym kroku. Zaś duma, bez sensu to też sens, w pewien sposób. Zapętlasz się.

KB: Daj spokój, ta duma niczemu przecież nie służy. Ot, figura retoryczna. I widzisz, do czego to doprowadza. Mamy pieprzyć z sensem, bo takie samo pieprzenie bez sensu, to już obijanie się, tak? Nawet jeśli bez sensu będzie ciekawiej?

RO: Nie wywołuj wilka z lasu, bo nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka, choć dziad gadał do obrazu a obraz doń ani razu. Wyszło mi?

KB: Bokiem :)

RO: Wiedziałem... To może jednak wrócimy do bardziej tradycyjnej formy komunikowania się? Mógłbyś na przykład wyjaśnić jaki sens ma szukanie sensu sensu? Bo póki co wygląda to na badanie zawartości cukru w cukrze, a to już było i chyba nie ma, nomen omen, sensu powtarzać tego. Tylko nie mów, że balansujemy na krawędzi tej filozoficznej przepaści wyłącznie dlatego, że nie miałeś pomysłu.

KB: Dobrze, nie powiem.

RO: W takim razie ja wykonam skok na główkę, mimo tego, że może się to źle skończyć. No bo jak popatrzeć na ten sens życia w ujęciu szóstki brytyjskich komików (zabawnie swoją drogą brzmi nazywanie Pythonów komikami), to jak sam zauważyłeś, nie dali oni jednoznacznej odpowiedzi. Zajęli się szukaniem i o dziwo to poszukiwanie zyskało rozgłos i uznanie, a nie Klucznik z Matrix (tak, będę to powtarzał przy każdej nadarzającej się okazji) mantrujący, że jesteśmy tu żeby zrobić to, co mamy do zrobienia. Przyznasz, myślę, że najwięcej przyjemności dają podchody i dążenie do celu. Od jego osiągnięcia podniecenie jednak opada, cokolwiek by z nim nie robić. Tropienie i zdobywanie może być sensem, nie sądzisz?

KB: O tym, że nie chodzi o to, by złapać króliczka, ale by gonić go, to już wiedziały nasze mamy jeśli tylko wystarczająco uważnie słuchały radia w latach swej młodości. Nie dziwi mnie zatem, że znowu Ci się zbiera na świntuszenie i przez to idziesz w złym kierunku. No, może właśnie dobrym, jeśli mamy osiągnąć brak sensu, a ta prosta wymiana zdań ma doprowadzić do absolutnie nieosiągnięcia żadnego celu. Niemniej chodzi o to, że chodzi mi o coś odrobinę w bok i na lewo, potem prosto. O sens sam w sobie. Sens, jako wartość, do której jesteśmy przywiązani na tyle, że uznajemy ją za oczywistą. Wyobraź sobie pana. Po czterdziestce, wąsaty jak Kalinowski, fotel, gazeta, laczki. Ależ to zupełnie beze sensu!, krzyknął pan, czytając naszą rozmowę. Krzyknął, bo go to oburza. Ten brak sensu. Ja mu na to, że nie szkodzi, ze przecież tworzymy i tak coś wartościowego, nawet jeśli jest głupawe. Nonsens! obrusza się jeszcze bardziej. Potem robi srogą minę, sugeruje, żeby nie zawracać mu dupy i odgradza się gazetą. Znasz go, prawda? Widziałeś takich na pęczki. Kryterium proste do bólu: "to nie ma sensu" i nie pogadasz. Pan się zaciął i o rzeczach bezsensownych rozmawiać nie-za-mie-rza. A teraz popatrzmy, co pan zrobi... Na przykład na pierwszego listopada pojedzie na cmentarz i położy kwiaty na grobie. Kwiaty, które nieboszczykowi/nieboszczce do niczego potrzebne nie są, a przed upływem świąt i tak zostaną skradzione. Pan doskonale o tym wie, a i tak wydaje czterdzieści złotych na przemarznięte chryzantemy. Powiedz mu, że to bez sensu, a będzie się bronił. Ale jak dla mnie, nie ma szans, aby ten sens obronić.

I w sumie znów sprowadza się to do hipokryzji, choć nieuświadomionej. Zarzekać się będzie przy jednym, robić będzie co innego. Ale czy naprawdę nie byłoby i prościej i wygodniej, i zdrowiej skończyć z tym wmawianiem sobie, że wszystko musi mieć sens? I że wszystko z sensem jest lepsze od tego bez? Że tak znów walnę z flanki – jaki jest sens wierzyć w sens?

RO: No i cóż mogę odpowiedzieć? Chyba tylko tyle, że z sensem jest trochę jak z bielizną i szczoteczką do zębów – każdy ma swoje. Przynajmniej powinien. Bo na dobrą sprawę ten sens sam w sobie, do którego przylgnąłeś nie wiem po co, to jeden z większych bezsensów. Sam podałeś przykład na to, że uniwersalnego znaczenia na próżno szukać. Całkiem blisko leży to zagadnienie poglądom, w sumie, skoro one w znacznym stopniu zależą właśnie od nadania temu, czy tamtemu zjawisku subiektywnie pojmowanego znaczenia. Tak więc nie tyle jest to hipokryzja, co inaczej ukształtowane widzenie świata. I pozostaje się cieszyć, że coś takiego jest możliwe, a nie podrygujemy wszyscy w tym samym rytmie.

KB: E, tam. Wcale nie szukam uniwersalności w jakimkolwiek rozwiązaniu. Cały czas zastanawiam się tylko nad zasadnością wiary w złudne wartości. Tak umowne, że aż trzeszczy. Może nie trzeszczy, ale znika, kiedy tylko spojrzeć wprost. Wiesz, kątem oka, to wszystko na swoim miejscu niby. Ale ja nie o tym... Powiedz mi po prostu, czy to zwykła głupota, czy jednak jakaś głęboko uzasadniona potrzeba?

RO: Przede wszystkim to nie są złudne wartości. One są indywidualne, mniej lub bardziej do siebie podobne w obrębie określonych grup. Stanowią przecież o identyfikacji członków takiej grupy. I nazywanie tego głupotą jest już nadużyciem, bo uderza nie w zachowanie, ale tożsamość. Pozostaje więc uznać, że to potrzeba, albo co najmniej ważny element w życiu tak jednostki, jak i zbiorowości, jakkolwiek bezsensownie to brzmi.

KB: Ważny, srażny... Dlaczego ważny? Co komu z tego? Trzymanie się sensu jest samo w sobie bez sensu. Więc po co? Ja tylko pytam...

RO: A ja tylko odpowiadam, więc o co chodzi? Ważny, bo tak. Bo, mimo że nie tylko zleźliśmy z drzewa, to jeszcze tak się porobiło, że teraz mało kto jest w stanie na nie wdrapać się z powrotem, nawet jak drabinę przystawić, jednak – chcesz, czy nie – trudno iskać się samemu. Nieszczęścia chodzą parami, a jakoś się te pary muszą rozpoznawać. I to właśnie szeroko rozumiane poglądy, albo, jak wolisz, stosunek do świata, no i wartości, o których lepiej nie zapominać definiują sens na co dzień. A jeśli potrzebujesz wiedzieć jaki sens ma sens jako cel, to proponuję odprawić gusła i pytać tego co wylezie z pentagramu. Ja się na tym nie znam i znać nie zamierzam. Łeb tylko boli od podobnych akrobacji. Naprawdę nie moglibyśmy pozgadywać co jest tam, gdzie nie ma niczego, albo policzyć ilu zgrEDów zmieści się w jednym numerze?

KB: O, to ciekawe! Śmierdzi trochę EDeologią, ale brak sensu w normie. Z tym skakaniem po drzewach pewnie faktycznie coś jest. Taka kapucynka, jak sądzę, drapie się tylko, kiedy swędzi, żre tylko, kiedy głodna, i ucieka tylko, kiedy gonią. A nawet jak się bawi, to jednak też w konkretnym celu nauki. Więc jeśli mielibyśmy zdążać do wniosku, że jest to po prostu cecha odróżniająca nas od małpoluda, to owszem, zgodzę się bez mrugnięcia. Tylko nadal zastanawiam się, co z tego mamy? I zauważ, że stosując odpowiedź "bo tak", tylko potwierdzasz fakt, że sens jako taki w niczym nie jest potrzebny. Możemy robić rzeczy, tylko, żeby je robić, nie ma sprawy... Ale czy zatem dążenie do działań sensownych, celowych, możemy uznać za atawizm? Za pozostałość po śmiganiu po gałęziach podobną do palców u stóp?

RO: Wprost przeciwnie, mój drogi, wprost przeciwnie. Widziałeś kiedyś małpy prowadzące dysputę o sensie życia?

KB: Gdybym był złośliwy (a przecież nie jestem) to powiedziałbym, że tak. Ale wtedy musiałbym być złośliwy również wobec siebie, więc nie powiem.

RO: Jest w tym jakieś piętno sensu. Wprawdzie głęboko ukryte, ale jest. Wychodzi na to, że cokolwiek by zrobić, sens można dosztukować. Co, zdaje się, wyjaśnia to i owo. Na przykład powodzenie tego, czy innego wieszcza, albo pacykarza na gruncie i nie tylko.

KB: Albo nawet zasadność prowadzenia tej rozmowy. Zapewniam Cię, że czuję się naprawdę more human, mając świadomość, iż w gruncie rzeczy jest ona kompletnie pozbawiona sensu. Poza takimi drobiazgami, rzecz jasna, jak wypełnienie miejsca w numerze. Choć statusu wieszcza mi to nie zapewni. Tylko powiedz mi, jaki to ma związek ze świętami?

RO: Rozmowa jest jak najbardziej zasadna. Tym bardziej im bardziej szefostwo będzie naciskało na trzymanie się reguł i nie odstawianie rozmowy dwóch orangutanów. I to ma sens, zapewniam. Co do świąt, to związek jest oczywisty – rozmowa trafi na łamy po świętach, więc zachodzi związek czasowy. A jak się uprzeć to i przyczynowo-skutkowy możemy symulować.

KB: Sztukowanie, symulowanie... wciąż wychodzi mi, że sensu nie ma, jeśli go sobie nie wmówimy.

RO: Zatem wychodzi na to, że cała ta rozmowa jest bez sensu, bo ja się z tym w całej gumopodobnej rozciągłości zgadzam. Sens istnieje wyłącznie subiektywnie.

KB: Nie tak do końca, zauważ. Chyba, że wprowadzilibyśmy pojęcie subiektywizmu zbiorowego. Bo nadal odbieram to jako zaślepienie ogólne, taki fanatyzm religijny bezsensownych wyznawców wszelkiego sensu. Coś bredzę, trudno. Może się upiecze jeszcze ten jeden raz...

RO: Z tym zbiorowym lekko się zapędziłeś. Pewne sprawy rzeczywiście tak można potraktować, ale tylko pewne. W gruncie rzeczy jest nieco sensów ogólnych, dzięki którym jakoś się (jeszcze) trzymamy w ramach swojego społeczeństwa, ale na co dzień ten sens jest dzielony w znacznie mniejszym i na szczęście poddającym się świadomym wyborom gronie. A można i dalej to zawęzić i wykonać karkołomny sens jednoosobowy. Wtedy robi się szczególnie ciekawie, bo do życia zostaje powołany typowy bohater typowo amerykańskiego typowego filmu typowo sensacyjnego, przeciwko któremu jest cały świat (ała!).

KB: Nie. Wtedy jest młody Werther Original.

RO: Na jedno wychodzi, czy taki jest nabuzowany romantyzmem, czy żądzą zemsty. Efekt podobny – totalna rozpierducha. I w zasadzie do tego wszystko zmierza, więc może to jest ten tęsknie wypatrywany, mityczny sens...

KB: Zdanie, że jedynym sensem życia jest śmierć, to sobie na żółtej karteczce napisałem jeszcze w liceum. A ponieważ jestem nieco starszy już i mienię się także odrobinę mądrzejszym, to naprawdę poszukiwanie sensu życia już mnie tak nie bierze. Dajmy spokój powyciąganym swetrom. Cóż, miałem nadzieję, że da się to jakoś pociągnąć na wyższym poziomie abstrakcji, ale chyba faktycznie, nie ma sensu...

RO: Sens ukryty w abstrakcji to dopiero wyzwanie. Dla mnie bariera nie do przeskoczenia. Zamiast Głębokiego Twórczego Widu, jak bym takiej abstrakcji nie obracał, dostrzegę tylko że ktoś płótno zaciapał plamami z farby. Więc nie ze mną te numery, wróbel! – jak rzekła pewna sroka, której ów wypadł spod ogona.

KB: Cóż, skoro ktoś wymyślił abstrakcję, to najwidoczniej ma ona sens. Nie ufam ludzkiemu rodzajowi, na pewno nadał sens...

RO: Na mur z pustaków, na beton i na nie do końca stężałą zaprawę. Ale to jego problem. Jak dla mnie cały sens szukania sensu sprowadza się do jednego – nonsensu. A tu już prawie jak w domu, bo skoro sensu trzeba szukać, to znaczy, że go aktualnie nie ma, więc jest nonsens. Ma to sens, nie?

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Od Redakcji
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
Spam(ientnika)
Hormonoskop
Wywiad
W. Świdziniewski
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
Piotr K. Schmidtke
Tomasz Pacyński
Adam Cebula
Romuald Pawlak
Adam Cebula
Konrad Bańkowski
Adam Cebula
Zbigniew Zodaj
Tomasz Olczyk
Jerzy Grundkowski
Grzegorz Czerniak
Piotr Lenczowski
Miłosz Brzeziński
XXX
Dominika Materska
EuGeniusz Dębski
 
< 11 >