strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Tomasz Pacyński Publicystyka
<<<strona 19>>>

 

Rzecz o marzeniach

 

 

Za oknem ponuro. Śniegu za cholerę nie ma, czasem napada jakiegoś białawego paskudztwa, które wkrótce stopnieje. Koty snują się po domu i szukają drzwi do lata. Czasem wyłażą i patrzą na mnie z wyrzutem, potem wycierają ubłocone łapki, naturalnie w pościel. Ale są konsekwentne, wierzą, że za którymś otwartym oknem będzie, zamiast pluchy, upojna letnia noc. Wciąż próbują.

Zwierzątka mądrzejsze od człowieka. Nie tracą nadziei, i ta nadzieja pozwoli przetrzymać do wiosny. Człowiek, jak już niejaki wampir pisał (ciekawe, skąd zna się tak na ludziach?), od zwierząt się różni. Posiadaniem świadomości, a ta świadomość często boli. Świat jest generalnie niedobry, czasem udaje się o tym zapomnieć. Nie na długo.

Bo i jak tu zapominać, kiedy przywalić potrafią z najmniej spodziewanej strony? Nawet sąsiad z tychże łamów. Za nic sobie ma zaniżoną, depresyjną, jesienną, zasmarkaną i w ogóle do dupy samoocenę. Pryncypialnie przywali.

Na napisanie powieści nigdy nie jest za późno. Niby to, psiakrew, optymistyczne stwierdzenie, ale jak się nad tym głębiej zastanowić... Czasem ponoć późne debiuty bywają udane. Cholerny robaczek wątpliwości zaczyna drążyć dotkniętą permanentnym dołem duszę. To słówko "czasem". Ech, jakby człowiek wiedział, że się przewróci, to by wcześniej usiadł. Usiadł i napisał. A tak, to po ptokach, jak powiedział agrolotnik opylający las. Se ne vrati, pane Havranek, nie odzyskam straconego czasu. Kolejny punkt na minus.

Ech, ta ordynarna łatwizna. Drukowanie gdziebądź czy nigdziebądź. Wszystko to z chęci ujrzenia swego nazwiska na książce. Zupełnie jakby normalnemu człowiekowi nie wystarczyło zobaczenie go w książce. Telefonicznej na przykład, albo przychodów i rozchodów. To próżność, paskudna przywara. Złym człowiekiem jestem, dopisujemy kolejny minusik. Samopoczucie się huśta, zjeżdża w dół. Nic tak nie pogarsza nastroju, kiedy nie można rzucić kamieniem. Trzeba czegoś posłuchać, może się poprawi.

... wine is fine, but whiskey’s quicker...

Tak, to był dobry pomysł, Ozzy zawsze napawał optymizmem. Dobry moment, bo natrętnie nasuwają się na myśl klamki. Nie, jeszcze nie myślę o pokoju bez klamek, na razie wspominam te do całowania. Pozdrowienia dla wydawnictwa Prószyński i S-ka. Wytarliście już klamkę?, spytam nieśmiało. Starałem się zbytnio nie oślinić, naprawdę... Wścieklizny też wtedy jeszcze nie miałem, ten ślinotok był spowodowany czymś innym. Chciałem tylko zobaczyć swoje nazwisko na półce obok bestsellerów. Najchętniej Pilipiuka, bo on ma to nawet napisane na okładce. W barze Malinka nie ma klamki, otwiera się je z kopa. Tam nic nie śliniłem.

I, cholera, następny minus. Brak konsekwencji. Albo brak kasy. To mi nie pozwoliło się sugerować orgiastycznymi okrzykami. Co, że dobrze? Wcale nie dobrze, gorzej tylko.

Nie mam poczucia misji. Nie mam i już, za grosz. Przez co się nie łapię, ani na kompletnego grafomana, ani artystę pióra. Najwyżej mogę zrobić komuś koło pióra, co chyba niniejszym czynię.

... evil thoughts and evil doings, cold, alone you hang in ruins...

Pora chyba zmienić kompakt, zanim Ozzy dojdzie do bardziej konkretnych konkluzji. Mimo wszystko nie jestem jeszcze gotów i staję się chyba coraz bardziej złym człowiekiem.

Może i jestem jądrem całego rejwachu, miło byłoby. Koniecznie zdrowym jądrem. Bowiem dobry los (i brak kasy) uchronił mnie przed stoczeniem się na samo dno. Miałem szczęście i spotkałem na swej drodze lekkomyślne kobiety. Tak już jest, tout proportions gardees, Kolumb też spotkał. Gdyby nie Izabela, to by se w balii puszczał swoje okręciki. A tak odkrył Amerykę, co prawda z tego też nic dobrego nie wyszło. Zdarza się.

Ale wciąż wstrząsa mną zimny dreszcz. Co byłoby, gdybym nie spotkał? Uścibolił kasę, może na breloczki by nie wystarczyło, na konwenty też, bo i nie lubię, i nie jeżdżę. Ale, kurde, wydałbym.

I wtedy dopiero miałbym przerąbane.

Wyczerpałbym znamiona zbrodni, jak mawiają prawnicy. Wszystko byłoby jasne, sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem, a w wielkiej potrzebie i sam się... Cenzura. Albo i autocenzura. Było nie było, zasłużyłbym sobie na to określenie. Pisarz. Ale taki do dupy, bo sam się wydaje.

Teraz na chwilę się przymknę, bo po cholerę mam sobie tak nagrabić, jak mój młody przyjaciel z łamów? Może się to skończyć łacno Apokalipsą według kogoś tam. Albo ktoś może skończyć jako kozioł, co z tego, że rozpłodowy?

Ale spoko. Przynajmniej mogę być spokojny, że nikogo komiksem nie zaatakuję. Nie potrafię rysować, ku mojemu wielkiemu żalowi.

Nieco pocieszające. Ale deprecha wciąż taka sama. Z tendencją spadkową.

Stary jestem, w mordę, i zmęczony życiem. Jakoś kryteria mam chyba inne, takie zaprzeszłe bardziej. Albo zatraciłem słynny zdrowy pogląd na własną genialność.

Tak źle i tak niedobrze. Bo nawet samozaparcia u mnie za grosz, jakby się nie kręcić, i tak dupa z tyłu. Tylko ten natrętny przedrostek "samo" obsesyjnie obija mi się po pustej czaszce. Samozaparcie, samoocena, samotrzeć... I samizdat. Posuwanie się do wydawania samizdatu jest naganne. Postaram się zapamiętać. To pewnie przez analogię do samogwałtu.

I, cholera, dalsze problemy. Kto leży obok Gaimana? Czy Gaiman o tym wie? Nie ma się z czego śmiać, to prowadzi do żenujących sytuacji. Byłem świadkiem, jak pewna autorka pytała panią w księgarni, dlaczego na niej leży Pilipiuk? No właśnie, dlaczego? I dlaczego akurat on?

Pozazdrościć. Na mnie ostatnio nikt nie leżał. Księgarze zadziwiająco nie dbają o właściwą ekspozycję.

...where to hide, suicide is the only way out...

Miałem, psiakrew zmienić. Ale i tak nic z tego, Ozzy, moja depresja nie osiągnęła jeszcze takiego poziomu, bym twoim wzorem wystrzelał własne koty albo odgryzł nietoperzowi łeb. Tak daleko się w autopromocji nie posunę. Chociaż z tym nietoperzem, w zasadzie jest pod ręką... Ale chyba ograniczę się do pokazania dupy całemu światu. W końcu jak Ozzy dupy nie pokaże, to marny koncert. Ale on jest artysta. Ja pewnie najwyżej dałbym... Autocenzura.

Miałem, psiakrew, sen (słucham właśnie Goodbye to romance, co wprowadza mnie w nastrój liryczny). Taki naiwny. Że nie warto wyśmiewać się z marzeń, choćby to były marzenia studentki psychologii. Nie warto z dążeń, a już na pewno z konsekwencji. Marzenia się spełniają, i możemy wyobrazić sobie lepszy świat. Tak przynajmniej śpiewał kiedyś Lennon. Potem go ktoś zastrzelił. Dobrze mi tak, kłamczuchowi. Nie poznałbym spełnionego marzenia, nawet gdyby mnie w zadek ugryzło.
To wszystko przez tę pogodę, o szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny... I póki śnieg nie spadnie, to powariujemy.

Trzeba się trzymać konkretów, coś w końcu powinno trzymać nas na powierzchni rzeczywistości. Otóż ja jestem przekupny. I tyle.

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Od Redakcji
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
Spam(ientnika)
Hormonoskop
Wywiad
W. Świdziniewski
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
Piotr K. Schmidtke
Tomasz Pacyński
Adam Cebula
Romuald Pawlak
Adam Cebula
Konrad Bańkowski
Adam Cebula
Zbigniew Zodaj
Tomasz Olczyk
Jerzy Grundkowski
Grzegorz Czerniak
Piotr Lenczowski
Miłosz Brzeziński
XXX
Dominika Materska
EuGeniusz Dębski
 
< 19 >