strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Konrad Bańkowski Publicystyka
<<<strona 23>>>

 

Żeby wampir był wampirem

 

 

Mam tendencję do zastygania w pozach. Z papierosem przy kawiarnianym stoliku. Trzymam tego cholernego fajka tak, jak myślę, że trzymać go należy. Gdzieś tam, kręcę go między palcami. Inaczej niż wszyscy. Jakby ktokolwiek na to patrzył... Albo w płaszczu na ulicy. Tak idę, żeby pod wiatr zawsze, niech się rozwiewa. Fakt, trudno zastygać, kiedy się idzie, ale wiecie, o co chodzi. Nie ja idę. Mój obraz idzie. Taki wyreżyserowany taki, z full mejkapem, światło z tej, tu operator, ujęcie takie... Głupie. Może. Jedźmy dalej. Zdjęcie takie. Wampir na barierce. Wygląda jak uchwycony, przysiadł sobie nad ziemią. Zawsze stara się przysiąść na czymś nad ziemią. Na barierce, na murku. Nawet kiedy nikt nie widzi. Ale wampir myśli o tym, że ładnie wygląda, jak sobie tak przysiądzie. Nie, że sam ładnie wygląda, choć niektórzy twierdzą, że faktycznie... Że obrazek taki z wampirem ładnie wygląda. Przypadkowo zupełnie, co? Zdjęcie pstryknięte, kiedy myślał, że nikt nie patrzy. Nie nie nie. Usiadł tak właśnie po to, żeby Ktoś o pstryknięciu tego zdjęcia pomyślał. I je pstryknął (pozdrawiam... już Ty wiesz...). Myślę o sobie obrazami, kompozycją, upozowaniem. Subtelna gra autokreacji. Jak to u wampira. Takie przeżywanie siebie w filmie. Niskobudżetowym, bo kosztuje mnie tyle, co życie codzienne, ale za to jak realistycznym. Wszystko prawdziwe, prawie jak w życiu. Aha! Prawie. Jeszcze do tego wrócimy.

Snujemy opowieści. Naczelny zdążył już sobie natworzyć tyle życiorysów, ile opowieści o sobie wysnuł. Zdolny jest, skubany, ma chłopak talent. Nie wnikam, co z tego zdzierżyłoby próbę weryfikacji. Ma swój urok, lepiej go słuchać niż we wszystko wierzyć. Nie o to chodzi. Każdy z nas opowiedział o sobie choć raz jakąś bzdurę wyłącznie dla efektu. Niektórzy wręcz nieświadomie. Ot, kumpel jeden (pozdrawiam Piotra Krasnowolskiego!) opowiedział mi dzisiaj, że czasem zdarza mu się w rozmowie przypisać sobie cudze opowieści. Czasem, bez przesady, a potem jest mu głupio. Ja wiem? No niby po co on to robi? Dla opowieści. W końcu, co za różnica, czyjażci ona? Ha! No właśnie, jest różnica. Czy coś, co zdarzyło się kumplowi siostry mojego znajomego będzie tak samo atrakcyjne, jak w przypadku, gdyby przydarzyło się mnie? Jasne, sami doskonale wiecie, where’s the catch. Taniec z wiarygodnością, też subtelny, wiarygodność rzecz ulotna. A mimo wszystko w dalszym ciągu robimy to dla opowieści. Bo, żeby wydać się atrakcyjnym, a niech tam, nawet wyłącznie towarzysko (pozdrawiam moją próżność!) możemy sięgnąć po środków kupę. Ja nawet umiem powiesić sobie na nosie łyżeczkę od herbaty. Albo zatańczyć kozaczoka. Ględzenie to jednak zupełnie inna półka. Może to ma też związek z uchodzeniem za bydlę inteligentne. Choć, nie oszukujmy się, spotkałem w swoim życiu paru idiotów dalece przekraczających najsroższe nawet normy unijne, ale nadal posiadających niezaprzeczalny talent do opowiadania. I niby wiesz, że matoł, że głupota, aż się z potem skrapla, a jednak posłuchać miło. Nie, żeby tam zaraz pożytecznie, wartościowo... Miło po prostu. I tyle. Not enough? Bo lubimy opowieści. Nawet za cenę zmyślenia albo dania wiary kompletnym głupotom.

Próbuję się nieco poważniej zastanowić: po co? Żeby wydać się ciekawszym? Dla poklasku? Oczywiście, w moim przypadku najłatwiej odpowiedzieć, że dla roześmianych, lekko zamglonych spojrzeń oczarowanych kobiet. Zapewniam, powód lepszy niż każdy inny. Dla dowartościowania? Dla prostego bycia lepszym? By się wyróżnić, zapaść w pamięć? Oczywiście, że tak, to wszystko prawda. No dobra, początek prawdy. Pozwólcie zaproponować sobie wyjaśnienie idące jednak nieco dalej. Małymi kroczkami, dobra? Uwaga, pierwszy: bo potrafimy. Może być? To proszę, druga nóżka, pójdźmy kawalątek dalej: bo nie potrafimy inaczej. Och, och, już słyszę te wszystkie "najważniejsze w życiu, to być sobą", "najbardziej cenię sobie uczciwość w kontaktach z ludźmi", "to tylko pozerstwo, to obrzydliwe" i takie tam... Nie jestem w tym dobry, nie używam podobnych hasełek. Nie potrafię być aż takim hipokrytą, choć przyznaję, staram się jak mogę. A tymczasem my naprawdę nie potrafimy nie stawiać zasłon dymnych. Pokażcie mi choć jednego człowieka, o którym z całą pewnością, bez najwątlejszego cienia wątpliwości, będziecie mogli powiedzieć "o, ten człowiek jest szczery jako złoto, jako kryształ i dyjament". Bez żartów. Zawsze okaże się, że albo na wycieczce to był, ale nie w Kielcach, ale jeno w Radomiu, albo że w czwartej klasie średnią miał nie 4.8, ale 3.4, albo że owszem, pchał samochód, ale nie w deszczu, nie w listopadzie i nie pięć kilometrów, ale w sierpniu, ciepłym zmierzchem i trzysta metrów. Inny powie, że jak go baba po świąteczne zakupy wysłała na bazar, to ze trzydzieści kilo przyniósł. Zapewniam, w reklamóweczce wystarczy pięć i już się odechciewa. Skłonność do przesady – pożywka uniwersalna. Są tacy, co obruszą się, krzykną, że kłamstwo, i paluszkiem pogrożą. Ot, kłamczuszki nieczyste, sami to samo robią. Bo to wiecie jak jest. Jak u wędkarzy. Z każdą kolejną opowieścią ryba i większa, i dłużej ją trzeba było holować, i więcej nałamanych podbieraków przy jej wyciąganiu. Do tego na pewno delikwent sam wpadł do wody po pas, a w muł po kolana, pół godziny się szamotał, żeby się wydostać ("normalnie, gdybym się nie wydostał, to by mnie chyba wciągnęło!"), a na obiad i tak był schabowy, bo wypuścił.

Ględzimy, ględzimy, bajdurzymy... pozujemy, autokreujemy, autowymyślamy, autoretuszujemy, najzwyczajniej w świecie – kłamiemy. No, powiedzmy... Tak w obiegowym znaczeniu, bo nie do końca jestem przekonany, czy rzeczywiście jest w tym jakikolwiek element fałszu. Bo w czym jest różnica: "jesteśmy, jacy jesteśmy" vs "Jesteśmy, jacy chcemy być"? Jeśli usłyszę uwagę pod tytułem ‘bądź wreszcie sobą, nie błaznuj", to czego ten nieszczęsny człowiek oczekuje? I co właściwie o mnie myśli? Jak zrobię wampira na barierce, to już nie jestem ja? No to kto? Jeśli opowiem historię o tym, jak to łowiłem gołymi rękoma krokodyle w Nilu, to oczywiście, że będzie to konfabulacja. W dodatku nędzna i mizerna, stać mnie na więcej. Ale... no cóż, ale przecież mógłbym, prawda? Ech, to też nie o to chodzi. No dobra, po prostu: co w tym złego? Pytanie dziecinne i naiwne, ale czy bezzasadne? Jak to zwykle bywa, mamy dwie możliwości: albo iść w zaparte, uznając, że tylko szczerość i otwartość, której i tak nikt nigdy tak w stu procentach nie osiąga, albo... zaakceptować stan faktyczny. "Poza jest wszystkim!" krzyczą na każdym kroku bohaterowie Cyberpunka 2020. I mają rację. Bo to na pozie zbudowana jest nasza kultura, nie na szczerości krystalicznej. Zastanówcie się, jak wiele wzorców postaw, zachowań czerpiemy ze sztuki... Powiecie: historia! A gówno tam, historia. Historia ma to do siebie, że przeminęła, diabli ją wzięli. I dziś Aleksandra Macedońskiego na równi z dziadkiem Piłsudskim możemy pooglądać na obrazach. Z tym, że tego ostatniego czasem też i z filmów oraz fotografii, ale co to zmienia? Poza tym, kto by się nimi dziś przejmował, gdy mamy Neo, a choćby i nieśmiertelnego Jonesa. Padnie straszne słowo "popkultura"? Nie z moich ust, kochani, takie rozróżnienia poniżej są mojej godności. Bo jaki jest sens się zżymać na Wachowskich, jeśli tysiące dzieciaków faktycznie wpatruje się w łyżki? Nie ma bata, do Tomka Wilmowskiego nie dadzą się już namówić. Czerpiemy wzorce, ładujemy się obrazami, pozami, cudzymi, obcymi powierzchownościami. Książki, filmy, obrazy, opowieści. Jako dzieci, istoty z gruntu działające na poziomie wyobraźni, bawimy się w odgrywanie ról, w "kombojów", Janka Kosa, a teraz na równi Harry’ego Pottera i jego drużynę. Może to stąd zostaje? A może już taka nasza nać, że nie ma potrzeby przestawać? Jest sens zaprzeczać? A co za tym idzie: weźmy literaturę przygodową. Pokażcie mi autora, który by sam nie chciał być jak jego bohaterowie. Pokażcie mi autora, który nie stworzył ich tylko i dlatego, że chciałby taki być... I to samo dotyczy reżyserów, scenarzystów, twórców komiksów... Oczywiście, nie mówię o ogóle sztuki, nie twierdzę, że Bergman widzi się w roli Kostuchy podążającej za Maxem von Sydovem. Ale kto mi zaprzeczy, że Spielberg odnajduje się w dorośniętym Piotrusiu? Jego stać na Hollywood, mnie na płaszcz i paczkę fajek. Pamiętacie ten fragment: Takie przeżywanie siebie w filmie. Niskobudżetowym, bo kosztuje mnie tyle, co życie codzienne, ale za to jak realistycznym. Wszystko prawdziwe prawie jak w życiu. Aha! Prawie. Jeszcze do tego wrócimy.? No to właśnie wróciliśmy. Kto wie? Może gdybym miał jego budżety, byłbym jeszcze lepszy? A może właśnie jestem lepszy, bo do odgrywania, wcielania się, kreowania wokół siebie, nie potrzebne mi są żadne efekty specjalne? Może to właśnie ja jestem dorosły, a on dzieciuch? Wszystko jest możliwe.

Dziwi mnie to straszne podejście do pozerstwa. To przekonanie o nieszczerości. Bo tak naprawdę, co jest prawdziwszego niż nasze przywdziewane maski? I skąd tak święte przekonanie, że coś pod nimi rzeczywiście jest? Nie wiem, ja sobie nad tym głowy nie łamię. Kocham moją pozę, żyję nią i będę Was nią karmił.

Czego i Państwu życzę.

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Od Redakcji
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
Spam(ientnika)
Hormonoskop
Wywiad
W. Świdziniewski
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
Piotr K. Schmidtke
Tomasz Pacyński
Adam Cebula
Romuald Pawlak
Adam Cebula
Konrad Bańkowski
Adam Cebula
Zbigniew Zodaj
Tomasz Olczyk
Jerzy Grundkowski
Grzegorz Czerniak
Piotr Lenczowski
Miłosz Brzeziński
XXX
Dominika Materska
EuGeniusz Dębski
 
< 23 >