strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Tomasz Olczyk Literatura
<<<strona 26>>>

 

Pętla

 

 

O AUTORZE
Tomasz Olczyk - urodził się w 1977 roku w Bydgoszczy, w okolicach której spędził szczęśliwe dzieciństwo. Następnie przeniósł się do Warszawy, gdzie ukończył socjologię, a prawie ukończył politologię. Obecnie doktoryzuje się w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. Lubi całą science-fiction, począwszy od klasyków literatury, a skończywszy na hollywoodzkich produkcjach filmowych. Jest też - co zapewne łatwo zauważyć - wielkim fanem literatury sensacyjnej. Sam pisze od dość dawna, ale bardzo powoli i głównie do szuflady, a właściwie do twardego dysku.

PROLOG

Stalinogród. Bar "Mordownia". Koniec pory deszczowej.

 

– On nie żyje! – zakrzyknął Iwan Iwanowicz Iwanow z lotnego patrolu Stalinogrodzkiej Izby Wytrzeźwień, patrząc na ciało mężczyzny powszechnie znanego jako Myszoptica Czieławiek. – To pewnie te cholerne kotlety mielone.

– Coś ty? Pewnie tylko wstrzymał akcję serca i oddech na kilka dni. To stara sztuczka ludu Mandinka – odpowiedział kolega Iwana Iwanowicza Iwanowa, Aleksiej Aleksiejewicz Aleksiejew – Damy mu kalcypiryny, to od razu stanie na nogi.

W tym sporze rację miał jednak Iwan Iwanowicz Iwanow. Sekcja zrobiona Myszopticy Czieławiekowi kilka dni później wykazała, że zmarł on w wyniku skrętu kiszek, wywołanego przedawkowaniem kotletów mielonych. Nie była to jednak cała prawda.

Tej nocy zdarzeniom w barze "Mordownia" przyglądała się jeszcze jedna, tajemnicza postać, ukryta za wielkim neonem z napisem "LOTEM BLIŻEJ ZIEMI". Był to przyjaciel Myszopticy Czieławieka – Pan Doradek, który poprzysiągł zemstę na jego mordercach, zaciskając z wściekłością trzy zęby, jakie mu jeszcze pozostały po ostatniej wizycie u znachora.

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

w którym nie występuje Prosiaczek ani Puchatek i ani jedno słowo nie dotyczy Wielkiej Loży Wschodu.

 

PGR w Dziadowie. Początek ramadanu.

 

Agent Lolek siedział w gospodzie "Pod Moralną Zgnilizną" i jadł stearynę, popijając kwasem acetylosalicylowym. Od jakiegoś czasu pracował w Agencji Odwszawiania Foksterierów – bo taki kryptonim nosiła służba wywiadowcza PGR w Dziadowie, zwana przez pracowników pieszczotliwie "szambem" lub "oborą". Od dłuższego czasu panował spokój. Lolek posiadał jednak, niezwykle cenny w jego fachu, instynkt rutynowanego ortodonty i czuł, że ten spokój jest równie nietrwały jak pasztet kujawski. Niestety, miał rację.

Gdy kończył deser złożony z gumy arabskiej i włókien szklanych, zadzwonił jego telefon komórkowy. Postronny słuchacz dowiedziałby się z tej rozmowy, iż naprawa muła pociągowego się przeciągnie, gdyż serwisant musi sprowadzić tarcze hamulcowe i układ immunologiczny z Pakistanu. Dla Lolka oznaczało to jednak coś całkiem innego.

 

Stalinogród. Biurowiec firmy "Tiepłochody, Igruszki i Wiertalioty Handels". Właśnie wtedy

 

W biurze przedsiębiorstwa Zamachy und Morderstwa SA, mieszczącym się na osiemdziesiątym szóstym piętrze najwyższego w Stalinogrodzie drapacza chmur, jak zwykle pierwszy zjawił się dyrektor kreatywny Bania. Na śniadanie wypił trzy litry spirytusu i zaczął analizować ostatnią akcję. Był to istny majstersztyk. Koledzy Bani nie spisali się tak dobrze od czasu zamachu na koło zamachowe. Myszoptica Czieławiek, wiceprzewodniczący Stowarzyszenia Stalinogrodzkich Superbohaterów i główny wróg przestępczości w tym mieście, zginął. Oficjalnie w wyniku przedawkowania kotletów mielonych, w rzeczywistości ich spec od trucizn – Szura – nafaszerował posiłek Myszopticy jajeczkami bielinka kapustnika, śmiertelnie niebezpiecznymi dla wszystkich miejscowych superbohaterów. Bania dobrze wiedział, że nie należy szurać do Szury.

– Część Bania. Ty znowu na bani? – zapytał retorycznie pies Pawłow, szef firmy, wchodząc do biura.

Pawłow był mieszańcem, choć twierdził, że jest owczarkiem alzackim. Często pokazywał nawet rodowód, który miał dowodzić jego rzekomej rasowości. Naprawdę nazywał się Reksio i był efektem doświadczeń przeprowadzanych w laboratorium Ministerstwa Kołchozów i Mszyc, w ramach tak zwanego Programu Kolektywizacji Wodników prowadzonego w Górnej Wolcie. Niezwykła inteligencja i umiejętności Pawłowa szybko okazały się przydatne dla organów bezpieczeństwa. Najpierw pracował w Wydziale Oblatywaczy Koparek Moskiewskiej Akademii Muzycznej, później służył w elitarnych jednostkach komandosów. W końcu system upadł, a Pawłow poznał smak suchej karmy Pedigree Pal i zaczął pracować na własną łapę. Ściągnął swoich kolegów – Szurę, WANIĘ i Banię, i założył własną firmę. Interes z zabójstwami rozkręcił się i pies Pawłow był zadowolony, ale gdzieś pod skórą czuł coś niepokojącego. To pewnie pchły – pomyślał.

 

Tymczasem w Dziadowie

 

– Kto to zrobił ? – ledwie zdołał wykrztusić Lolek, odebrawszy od Pana Doradka zaszyfrowaną misternie wiadomość o śmierci Myszopticy Czieławieka, który był dla niego niczym szwagier, którego nigdy nie miał.

– Jestem pewien, że to robota psa Pawłowa i jego ekipy– odpowiedział Doradek. Znał tylko bezpośredniego sprawcę, nie było jednak wiadomo, który z wielkich świata przestępczego Stalinogrodu wydał wyrok.

Lolek wziął niezwłocznie urlop macierzyński w "szambie" i kupił bilet na pocisk międzykontynentalny do Pacanowa. By ziścić pragnienie zemsty, które nim owładnęło, musiał się czegoś dowiedzieć o nowych nieprzyjaciołach od dawnego przyjaciela Juana Miguela Łazęgi, do którego jeszcze w Szkole Agentów przylgnęła żartobliwa ksywka – Tłumik Wydechu. Łazęga wiedział wszystko o dygnitarzach dawnego bloku wschodniego, od magazyniera w sowchozie wzwyż.

 

Pacanowo. 3 mld nanosekund po piętnastej

 

Pacanowem rządził brutalny reżim Czerwonych Magistrów, który, mimo autorytarnych metod, nie mógł poradzić sobie z konfliktami wewnętrznymi i chaosem. Kraj był sparaliżowany krwawymi walkami o palmę pierwszeństwa między bibliotekarzami a ornitologami. Lolek wśród zachwalających dialektem mandaryńskim detonatory do bomb nuklearnych przekupek i tłumów pijanych profesorów logiki symbolicznej, odnalazł w końcu właściwą Górską Babcię Komunikacyjną, która zawiozła go z lotniska do domu Łazęgi. Gdy dotarł na miejsce, zapukał do drzwi i usłyszał:

– Mongolska wołowina jest żylasta.

– Trzeba ją piec w reaktorze – odpowiedział Lolek na umówione hasło.

Chwilę potem drzwi się otworzyły. Po zwyczajowym inuickim powitaniu i zmówieniu paciorka Łazęga i Lolek zaczęli rozmawiać o Pawłowie.

– Pies Pawłow powstał w wyniku bombardowania neutronami aksonów rdzenia przedłużonego jednego z gatunków małpy wąskonosej i wszczepienia go w ciało kundlowatego owczarka – zaczął Tłumik Wydechu. – On i jego grupa służyli najpierw w Nutriach Pacyfiku a potem w Piżmakach Przestworzy. Pawłow ma tylko jeden słaby punkt – ślini się na dźwięk dzwonka. Nikt nie wie dlaczego – dodał.

– Powiedz mi coś o jego ludziach – poprosił Lolek.

– Jest ich trzech. Mózgiem wszelkich operacji jest Bania. To zawodowy alkoholik, ale analityczny umysł. Trzykrotnie był mistrzem wszechwag w grze w bierki. Lubi polować z katiuszą na jesiotry. Drugi członek bandy to WANIA. WANIA to były robot gaśniczy. Ma ptasi móżdżek i dupę z żelbetonu. Był w straży pożarnej, ale robota paliła mu się w rękach. Przeniesiono go do sił specjalnych, przerobiono, zostawiając jednak sikawkę. Mógł jej używać do rozpędzania demonstracji. Szura to specjalista od trucizn. Morderca i człowiek bez skrupułów – podobno oddał własnego dziadka w leasing. Wiesz, Lolek... – powiedział z zaniepokojeniem Łazęga. – To naprawdę groźni ludzie. Czy nie ryzykujesz za wiele?

– Oni zabili mojego przyjaciela. – odpowiedział Lolek. – Poza tym żyję na krawędzi odkąd zacząłem jeździć na rowerze bez trzymanki. Jeszcze jedna rzecz, Juan. Będę potrzebował specjalnego sprzętu.

– Tu niedaleko mieszka doktor Honoriskauz, mój przyjaciel. Naukowiec, odrzucony przez własne środowisko za prezentowanie nagich faktów. Myślę, że znajdziesz u niego wszystko, co ci będzie potrzebne.

Lolek pożegnał się i ruszył poprzez skwar wywołany smażeniem skwarek w ulicznych garkuchniach, w kierunku domu doktora Honoriskauza przy ulicy Sromotnej Klęski 6a.

Agent przywitał się uprzejmie z doktorem. Był to, na pierwszy rzut oka, sympatyczny, starszy człowiek z błyskiem w oku i wodą w kolanie. Wchodząc do domu naukowca, agent niechcący nadepnął na coś, co zareagowało piskiem i uciekło.

– Proszę się nie przejmować. To niepotrzebny byt – wyjaśnił Honoriskauz. – W zeszłym tygodniu była u mnie rodzina z równoległego wszechświata i wie pan, dzieciaki narozrzucały mi tu tego tałatajstwa. Co pana do mnie sprowadza?

– Juan Łazęga polecił mi pana jako...

– Zapewne słyszał pan o mojej Krótkiej Teorii Wszystkiego?– zapytał doktor i, nie czekając na odpowiedź, kontynuował: – Jak pan oczywiście wie, Krótka Teoria Wszystkiego składa się z trzech elementów. Otóż są to: po pierwsze, krótka, po drugie, teoria, a po trzecie, wszystko. Dwa pierwsze elementy już mam, ale problem ze zdobyciem wszystkiego. Ma pan odpowiedź na nurtujące pana zapewne pytanie, dlaczego tak wielki umysł zajmuje się wytwarzaniem gadżetów. Aby zdobyć wszystko, potrzeba dużo pieniędzy, a uniwersytet przestał dawać mi granty. Pewnie chce pan zakupić jakiś mój wynalazek ? – raczej stwierdził niż zapytał naukowiec i dodał:

– Zapraszam pana do mojego laboratorium.

To, co doktor określił jako laboratorium, było raczej wielkim, ciemnym warsztato-magazynem pełnym dziwnokształtnych urządzeń, których cele i zastosowanie gospodarz objaśniał Lolkowi:

– To jest kombajn do zbioru znaczków pocztowych. Nie wszedł do masowej produkcji. Lobby filatelistów ma długie ręce – powiedział Honoriskauz, znacząco machając uszami. – Wie pan, na skutek braku funduszy, musiałem zarzucić na jakiś czas swój wielki projekt i zająć się czymś mniejszym, ale nie mniej ważnym, mianowicie tak zwanym Paradoksem Liska – rzekł doktor, przerywając prezentację. – Zna pan tę frapującą sprawę?

– No cóż, nie jestem naukowcem.

– A więc pokrótce panu wyjaśnię. Rzecz w znanym eksperymencie Yayetschnego i Kielbasy, w czasie którego zaobserwowano, że cytuję: "chodzi lisek koło drogi, nie ma ręki ani nogi". Osiem lat pracowałem nad tym fenomenem. Rozumie pan – w jaki sposób chodzi, skoro nie ma ręki ani nogi. Sam brak ręki nie jest niczym dziwnym u lisa, ale żeby chodzić bez nóg... W każdym razie rozwiązałem ten problem za pomocą Teorii Sprawczego Dziada Którego Nie Widać, ale nie będę już pana zanudzać.

Zagłębiali się dalej w czeluście laboratorium a Honoriskauz prezentował kolejne swoje dzieła.

– To aparat przeciw moczeniu nocnemu "Stefan". Tam widzi pan spadochron hamujący do traktora, a to jest drewienko. Tutaj leży hełmofon dla myszy zaroślowej...

– No cóż, myślałem raczej o jakiejś broni – przerwał nieco zawiedziony Lolek.

– Oo! Mam szeroki asortyment, na przykład kule BUM-BUM.

– To te, które robią małą dziurkę z przodu a wielką z tyłu?

– Nie to te, które robią "bum bum" – odparł ze zdziwieniem naukowiec. – Widzi pan tego małego za szkłem?

Lolek mimo wielkiego wysiłku wzroku musiał zaprzeczyć.

– To zarazek – rozwiał wątpliwości Honoriskauz. – Jest bardzo wredny, a żre jak świnia.

– Potrzeba mi raczej czegoś innego. Czegoś specjalnego przeciw grupie osób, z których jedna jest psem, druga robotem, a...

– Trzeba było od tego zacząć – przerwał doktor i po dłuższej chwili szperania w przepastnych regałach swego magazynu podał agentowi walizeczkę. – To zestaw "Mały terrorysta".

– Tak. To chyba właśnie to, o co mi chodziło – powiedział Lolek, zajrzawszy do środka walizeczki z napisem MT.

Zapłacił doktorowi talonami na cegłę dziurawkę i udał się do Stalinogrodu stawiaczem min wypożyczonym od Towarzystwa Wczasów Pracowniczych.

 

 

ROZDZIAŁ DRUGI

z którego dowiemy się skąd przybywamy, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy

 

Stalinogród. Pięć po wpół do

 

Lolek przemierzał Stalinogród, mając w pamięci informacje uzyskane z – jak zwykle nieocenionego – przewodnika "Czołgiem po Europie" generała Heinza Guderiana. Było to miasto pełne kontrastów. Na początku każdemu rzucały się w oczy samobieżne biurowce będące ozdobą ścisłego centrum miasta i zarazem koszmarem taksówkarzy. Agent mógł podziwiać gigantyczne ślady pozostawione przez banki, które jak jeden mąż uciekły z miasta w obawie przed wielkim runem, w pamiętnym achnastym roku. Z drugiej jednak strony, z dala od popularnych szlaków turystycznych, kryły się dzielnice nędzy i zbrodni. Chlebem powszednim były tu nielegalne walki błotniarek stawowych i czarny rynek, na którym można było kupić bambosze a nawet papucie.

Było już późno, więc agent odnalazł renomowany hotel "Pod Fififluchem" i położył się spać w wynajętym apartamencie. Nazajutrz czekało go spotkanie z Panem Doradkiem.

W środku nocy odpoczynek Lolka przerwał bardzo cichy, hydrauliczny szmer. Zwykły człowiek prawdopodobnie nic by nie usłyszał, ale agent Lolek miał cybernetycznie podrasowane uszy firmy "Ojciec & synowie Ltd.", które potrafiły wychwycić dźwięk o natężeniu poniżej 0,0001 standardowego Śmichy – Chicha. Lolek chwycił wierną Berettę kaliber 9, jak zawsze ukrytą w berecie i ruszył w kierunku łazienki, skąd dobiegały tajemnicze odgłosy.

Zza drzwi słychać było słowa:

– Zastosujmy plan Alfa 4. Wpadamy tam, krzyczymy "akuku!" i, korzystając z zamieszania, wyjadamy konfitury...

– Niczego cię nie nauczyli w tym Quantico, O’Brzęk. Zastosujmy lepiej plan Gamma 8. Wpadamy tam, cichcem obcinamy mu uszy, wtedy okulary przeciwsłoneczne będą mu spadać, słońce będzie go oślepiać, a my...

– Co wy mi tu pieprzycie, McAron ?! Ja dowodzę tą operacją i...

Te słowa przerwał jednak Lolek, z hukiem wpadając do łazienki.

– Co tu robicie?! – zapytał groźnie, mierząc w nich z broni.

– Jesteśmy agentami... – powiedział ten, któremu agent Lolek tak gwałtownie przerwał.

– Ubezpieczeniowymi ? – zapytał Lolek.

– Nie, federalnymi. Agent specjalny Antonio De Koracja, a to agenci Sean O’Brzęk i Ian McAron. Wydział Zwalczania Golizny Na Papierkach Od Cukierków. Przybyliśmy tu naszą łodzią podwodną USS "Niewiarygodny Zdzisław". Cumuje w zlewie.

– A tamci? – zapytał Lolek, wskazując na kilkunastoosobową grupę mężczyzn z karabinami, siedzących na bojlerze.

– To bezrobotni koledzy O’Brzęka. Wzięliśmy ich, by sprawiali niezłe wrażenie – wyjaśnił Ian McAron.

– Mamy dowody, że myłeś zęby pastą z mikrogranulkami, Lolek. Wiesz, co to oznacza. Pójdziesz z nami – kategorycznie oznajmił De Koracja.

Agent Lolek pomyślał, że bez większych problemów mógłby ich wykończyć, ale to wiązałoby się ze zbyt wielkim rozgłosem i dekonspiracją jego misji. Szybko znalazł inne rozwiązanie.

– Słuchajcie, może podyskutujemy zamiast przelewać krew? Wiecie, że sceny walki lepiej wychodzą w filmach niż w piśmiennictwie, w przeciwieństwie do dialogów. W końcu wszyscy jesteśmy agentami. – Lolek uderzył w solidarnościową strunę.

– Tak, tak! Po co epatować bezsensowną przemocą? – odezwało się kilka niepewnych głosów znad bojlera.

– Lepiej negocjować niźli eskalować – podpowiedziało im sentencjonalnie parę innych.

– Racja, szefie. Otworzy nam się worek z nadgodzinami – powiedział O’Brzęk do De Koracji.

– Może i tak. Tylko o czym będziemy rozmawiać? – zauważył De Koracja.

Bezrobotni znajomi O’Brzęka mieli sporo pomysłów. Począwszy od agresji wśród emerytów po hodowlę rzekotek. Lolek zostawił ich, gdy ustalali stanowisko, i poszedł spać. Nad ranem, gdy wychodził na spotkanie z Doradkiem, ciągle jeszcze nie mogli dojść do konsensusu.

 

Stalinogród. Bar "U Barmana". Natenczas

 

Lolek przyjechał na umówione miejsce wyścigowym tramwajem. Zadziwiło go, że jak na tak wielkie miasto, Stalinogród cieszył się bardzo czystym powietrzem. Nawet w godzinach szczytu tylko gdzieniegdzie unosił się smrodek dydaktyczny.

Po dotarciu na miejsce, agent wszedł do baru, w którym miał spotkać Doradka, ale niespodziewanie zatrzymało go sto trzydzieści cztery tysiące ochroniarzy, przebranych za neolitycznych anarchosyndykalistów.

– Podaj hasło! – rozkazał największy z nich.

– Festina – powiedział Lolek. – Odzew?

– Lente – odpowiedział ochroniarz i wpuścił agenta Lolka do głównej sali baru. Przy stoliku czekał już na niego Pan Doradek. Przywitali się serdecznie. Śmiechom i zabawom nie było końca. Doradek nagle jednak spoważniał.

– Byłem na pogrzebie Myszopticy. Piękna uroczystość. Jedynym zgrzytem było zestrzelenie grupy gapiów z drzew przez pluton honorowy. Podobno ktoś pomieszał im naboje. Ale do rzeczy. Udało mi się wyśledzić, kto wydał wyrok na Myszopticę! Niejaka Zofia Zapadnia. Oficjalnie właścicielka fabryki kalcypiryny i paru innych dochodowych przedsięwzięć. Nasz przyjaciel odkrył jej ciemne sprawki: klonowanie dębów i sprzedaż kożuchów z mleka zamiast z norek.

– Jak się tego wszystkiego dowiedziałeś? – spytał Lolek.

– No cóż, dokonałem prostej ekstrapolacji trendów – powiedział skromnie Pan Doradek. Nie lubił bowiem zdradzać tajemnic swojego zawodowego kunsztu. Nawet Lolkowi. W rzeczywistości zagroził jednemu z pracowników Zapadni twarogiem i ten wszystko mu wyśpiewał.

 – Oto zdjęcie Zofii Zapadni. – Doradek wyjął fotografię.

Lolek przyjrzał się z zaciekawieniem. Zapadnia była typową stalinogrodzką femme fatale. Dwa metry wzrostu, sześć metrów obwodu i rząd błyszczących, platynowych zębów musiały zapewniać jej powodzenie u mężczyzn. Lolek sam by się w niej zakochał, gdyby nie to, co zrobiła.

Pan Doradek i Lolek omawiali plan dalszych działań, gdy nagle agent zauważył jakiś ruch na oknie. Błyskawicznie rzucił się na potencjalnego napastnika.

– Zostaw go! To Człowiek Firana, jeden z naszych superbohaterów! – zakrzyknął Pan Doradek. – Dodatkowe zabezpieczenie. Tym ochroniarzom z agencji nie można ufać.

– W porządku.– Lolek puścił zmiętolonego Człowieka Firanę, który o mało nie podarł się w czasie tego zajścia.

Do późna rozmawiali jeszcze agent Lolek z Panem Doradkiem, zagadując czasem Człowieka Firanę i popijając siódmą wodę po kisielu. W końcu ustalili plan zemsty, prosty jak świński ogon, a zarazem wysublimowany niczym bateria radzieckiej artylerii rakietowej.

– Pamiętaj, Lolek. Lepszy wróbel w garści niż dwie pieczenie przy jednym ogniu! – doradził Pan Doradek na pożegnanie, z uczuciem, ale kompletnie bez sensu.

Lolek wrócił do hotelu przed feftnastą. W łazience agenci federalni dyskutowali na temat kierunków instytucjonalizacji bezpieczeństwa w regionie Azji Południowo-Wschodniej. Agent Lolek zagłębił się w lekturze bestsellera "Nauka saperstwa w weekend", będącego częścią zestawu "Mały Terrorysta" i, przeczytawszy go od deski do deski, poszedł spać. Wiedział już, co zrobi następnego dnia.

 

ROZDZIAŁ TRZECI

czyli jak zostać babcią i przetrwać

 

Stalinogród. Osiedle domków jednorodzinnych "Rodzina rodzin". Wskazówka wchodzi w trzeci wiraż

 

Ominięcie systemu zabezpieczeń domu Szury było dziecinnie łatwe, dzięki przyrządom z zestawu "Mały Terrorysta", takim jak siekiera, łom i wiertarka udarowa. Agent Lolek zakradł się do kuchni i zatruł jedzenie odtrutką. Tylko ona mogła otruć Szurę, który był odporny na wszystkie trucizny. Lolek opuścił dom, zacierając ślady, i zaczaił się w krzakach w oczekiwaniu na Szurę, który odbywał nocny jogging. Nie czekał długo. Szura nadbiegł, nie odrywając nóg od ziemi, tak jak to zazwyczaj czynią zawodowcy. Wszedł do domu i zjadł kilo podwawelskiej, żeby zabić głód. Odtrutka zadziałała natychmiast.

 

Stalinogród. Biurowiec firmy "Tiepłochody, Igruszki i Wiertalioty Handels". Wskazówka wychodzi na prostą

 

Wiadomość o śmierci Szury wstrząsnęła Pawłowem, ale nie na tyle, by zapomniał o interesach. Otrzymali właśnie nowe, pilne zlecenie od anonimowego biznesmena. Potrzebny był ktoś, kto zastąpi Szurę, i Pawłow wiedział, jak go znaleźć. Wystukał numer na klawiaturze telefonu. Po chwili w słuchawce odezwał się głos:

– Lew Trocki. Słucham.

– Pies Pawłow z tej strony. Słuchaj, Lew, jest taka sprawa...

 

 

Stalinogród. Biuro firmy "Trocki, Trocki & Trocki – Zarządzanie Rewolucją, Headhunting, Handel Badziewiem". 16:05.

 

Firma, którą wybrał Pawłow do wyszukania kogoś na miejsce Szury, cieszyła się dobrą reputacją wśród bossów świata przestępczego. Być może dlatego, że pracowali w niej specjaliści od headhuntingu sprowadzeni z Papui Nowej Gwinei. Do niej też, za radą Pana Doradka, który doskonale przewidział ruch psa Pawłowa, udał się Lolek. Przy wejściu przywitał go wielki napis głoszący, że: "REWOLUCJA JEST JAK KASZANKA". Agent czekał dłuższy czas w holu, zastanawiając się nad przesłaniem sentencji, aż wreszcie przyszła automatyczna sekretarka.

– Przepraszam pana za zwłokę – powiedziała. – Prowadzimy właśnie trzy rewolucje na raz, w tym jedną burżuazyjną. Na dodatek bruździ nam późnofeudalna reakcja. Sam pan rozumie – urwanie głowy...

Zaprowadziła go do pokoju 38, gdzie wokół ogniska siedzieli łowcy głów z laptopami. Lolek usiadł w kręgu i natychmiast znalazł się w krzyżowym ogniu pytań. Pytano go między innymi o to, co by zrobił, gdyby pająki chciały go wciągnąć za obraz, jakby zareagował na wieść, że jego rodzina przenosi zarazki i dlaczego płaszcz a nie wypukł. Agent Lolek odpowiadał błyskotliwie i starannie, choć wiedział, że i tak zostanie zakwalifikowany do pracy u Pawłowa, bo Doradek wręczył łowcom łapówkę w postaci dwunastu tysięcy muszelek i dorzucił trzy rytualne dzidy. Kilka dni potem zadzwonił do niego sam pies Pawłow. Lolek dostał tę pracę. Wszystko szło zgodnie z planem.

 

Stalinogród. Biurowiec firmy "Tiepłochody, Igruszki i Wiertalioty Handels". Pięć zdrowasiek po szóstej

 

– Witam naszego nowego pracownika. – powiedział pies Pawłow do agenta Lolka, podając mu łapę.

– Dzień dobry.

– Czegoś się pan napije ? Wódka, whisky, śliwowica łącka?

– Poproszę kakałko. Wstrząśnięte, nie mieszane, jeśli można.

– Twardy z pana facet – powiedział Pawłow, nalewając Lolkowi kakałko, a sobie szklankę szkockiej. – Może kilka słów o naszej firmie ? Jesteśmy spółką prawa handlowego. Nasze motto brzmi: "Co człowiek to problem". Wie pan już, czym się zajmujemy od naszych wspólnych przyjaciół. Ogólnie mówiąc, rozwiązujemy problemy, sprzątamy miasto. Ja powiem tylko, że jesteśmy w tym bardzo dobrzy.

– Postaram się nie odstawać – powiedział Lolek.

– O to się nie obawiam, sądząc z pana referencji. Znam się na ludziach i widzę, że jest pan ulepiony z tej samej plasteliny co ja. Sądzę, że mogę panu zdradzić pewne sekrety. Słyszał pan o tym, jak zginął Człowiek Kombinerki, jeden z tych narwanych przebierańców utrudniających nam interesy?

– Tak – odpowiedział Lolek, popijając kakałko. – Podobno utopił się w łyżce wody.

– Nie sam. Myśmy mu "pomogli". Przede wszystkim nieodżałowany Szura – rzekł Pawłow, haustem wypijając kolejną szklankę szkockiej. – Zawsze miał taki bałagan w domu. Wszyscy mu powtarzali, żeby nie trzymał syropku w jednej z tych butelek oznaczonych trupimi czaszkami, bo w końcu się pomyli. No i stało się. Z mojego dawnego oddziału pozostali tylko Bania i WANIA. No i Grisza, ale dla niego lepiej byłoby, gdyby zginął. Załamał się w czasie Wojny Gorzelnianej i do dziś wydaje mu się, że jest niżem barycznym znad Skandynawii. Pewnie teraz przesuwa się na południe, wywołując opady deszczu i złe samopoczucie u meteopatów.

Lolek zauważył, że Pawłow, w miarę jak topniała zawartość butelki, stawał się coraz bardziej rozmowny. Na dodatek w sposób charakterystyczny dla niezupełnie rasowych owczarków bardzo szybko wpadał w melancholię pod wpływem alkoholu.

– A Bania? Kiedyś był spokojnym człowiekiem – kontynuował coraz bardziej bełkotliwie Pawłow. – Tresował kwiaty doniczkowe. Miał sukcesy. Jego pelargonie potrafiły przeskakiwać z doniczki do doniczki. Co z niego zrobiła wojna? Ci chłopcy byli moją jedyną rodziną. Wie pan, jak u nas traktuje się nieprzeciętne psy? Każde dziecko powie, że pierwszym kosmonautą był Gagarin. A Łajka? Jak go załatwili – po takim wyczynie pilnował magazynu onuc w kosmodromie Bajkonur i to na łańcuchu. A doktor Wilczur? O mało go nie skazali. Dlaczego? Tylko dlatego, że wilczur. Gdyby nie to, że oglądałem w telewizji "Agrobiznes", sam bym skończył tak jak oni. Co tu dużo gadać, jak prezydentem miasta jest Kot Kreskowy... Ale to się niedługo skończy.

Pawłow spojrzał na złotego Rollexa zapiętego na lewej łapie.

– No, ale dość tego mazgajstwa na dziś. Zapraszam pana na wieczorek zapoznawczy jutro rano na moim jachcie. Tam pozna pan pozostałych pracowników firmy. Do widzenia.

 

Stalinogród. Zatoka Knurów. Długo po tym, jak Kolumb odkrył Amerykę

 

Jacht Pawłowa o dumnej nazwie "Bezinteresowny Wolontariusz", na którym odbywał się wieczorek zapoznawczy, był właściwie znacznie zmodyfikowaną i wyposażoną we wszelkie wygody kambodżańską barką desantową wzór 1946. Mimo tego małego zastrzeżenia, agent Lolek musiał przyznać w głębi duszy, że świetnie się bawi. Imprezę prowadził doskonały wodzirej z ekskluzywnej agencji wodzirejów "Najsamprzód". Wszystko zaczęło się od bruderszaftu, potem była zabawa w kółko graniaste, a na zakończenie oficjalnej części dyskusja o etosie. Cały czas przygrywała na mandolinach orkiestra młodzieżowa z plemienia Szoszonów. Lolek poznał Banię, który okazał się być świetnym partnerem do gry w bambuko. Niestety, nie udało mu się nawiązać bliższego kontaktu z WANIĄ. Być może dlatego, że mózg robota zawierał jedną lampę elektronową, w związku z czym nie mógł on jednocześnie utrzymywać równowagi i mówić.

– Ewrybady klap jor hends ! – zakrzyknął wodzirej, próbując rozpocząć nową zabawę, ale przerwał mu Pawłow.

– Na dziś już starczy – warknął.

– Dlaczego? – zapytał WANIA, z hukiem upadając na stalowy pokład jachtu.

– Pora przejść do interesów.

– Aha – powiedział nieopatrznie WANIA, kiedy zdążył już wstać, doprowadzając się do kolejnego twardego lądowania. Dopiero teraz Lolek docenił geniusz konstruktorów robota, którzy przezornie wyposażyli go w dupę z żelbetonu.

– Kolejnym naszym celem jest Zofia Zapadnia – powiedział Pawłow, gdy wszyscy spoza firmy, łącznie z szoszońską orkiestrą i wodzirejem opuścili jacht. – Była naszą dobrą klientką, ale teraz ktoś, kto się nie przedstawił, za to wpłacił sporą zaliczkę, chce się jej pozbyć. No cóż, biznes is biznes. Bania, przedstaw raport.

Bania wszedł chwiejnym krokiem na mównicę i zaczął mówić, ilustrując swój wykład przeźroczami.

– Zofia Zapadnia jest trudnym celem. Mieszka w chatce niewidce otoczonej sześcioma liniami zasieków. Nawet glista w furażerce się nie prześliźnie. Dom opuszcza w zasadzie raz do roku, aby obejrzeć objazdowe więzienie, ale czasami jeździ do wieży ciśnień, zmierzyć sobie ciśnienie. Zawsze z silną ochroną, ale to nie będzie dla nas problem. Oto plan...

 

Stalinogród. Okolica wieży ciśnień. Za pięć dwunasta

 

– Wrzód dwunastnicy do Nabuzowanej ryjówki, melduj o sytuacji.

– Nabuzowana ryjówka zgłasza się – odpowiedział na wezwanie agent Lolek, który obserwował wieżę ciśnień, zmyślnie przebrany za parkometr. – Wszędzie spokój. Bez odbioru.

Nieco na prawo od Lolka stał WANIA, który nie musiał się przebierać, gdyż i bez tego wyglądał jak parkometr. Przed wieżą widać było dwa trabanty ochrony z karoserią dodatkowo wzmocnioną tekturką falistą. Wokół samochodów kręciło się czterech ochroniarzy, którzy dla zabicia czasu palili gumę. W oddali pomykała po ulicy awangarda proletariatu na motorynkach.

Jednak był tu jeszcze ktoś ,o kim nie wiedzieli ludzie Pawłowa, a kto zgodnie z planem Pana Doradka i Lolka miał wkroczyć do akcji gdy przyjdzie czas. Gdzieś na wieży ciśnień kryła się niewidoczna na tle dachu Kobieta Dachówka, w parku za stanowiskiem dowodzenia Bani czyhali Człowiek Jałowiec i Borsuk Środkowoeuropejski Men – doskonale zakamuflowani przyjaciele Myszopticy Czieławieka ze Stowarzyszenia Stalinogrodzkich Superbohaterów. Sam Doradek kręcił się gdzieś w okolicy, ubrany w strój galowy sztygara zmianowego z odkrywkowej kopalni węgla kamiennego.

Na trawniku wesoło baraszkowały ślimaki, nieświadome tego, co za chwilę się stanie, podobnie jak drepczące tu i ówdzie ze swoimi kulkami pracowite żuczki gównotoczki. Lolek wiedział, że gdy tylko Zofia Zapadnia wyjdzie z wieży, spokój tego miejsca zostanie zdeptany przez antypoślizgowe gumiaki ludzi Pawłowa.

No i zaczęło się! Zapadnia pojawiła się w drzwiach wyjściowych wieży ciśnień i Wrzód dwunastnicy dał sygnał do ataku. Lolek i Pawłow jedną serią skosili ochroniarzy, a WANIA rzucił się na Zapadnię. Standardowa taktyka użycia WANI polegała na obłożeniu go materiałami wybuchowymi. Następnie robot rzucał się na wroga i przyklejał do niego za pomocą swojego uroku osobistego. Chwilę później następowała detonacja, z której cało wychodził tylko WANIA.. Tym razem wszystko potoczyło się jednak trochę inaczej. Agent Lolek potajemnie dodał do dynamitu, którym oklejono WANIĘ, Mikstury Z Trefnej Wiewióry otrzymanej od doktora Honoriskauza w zestawie "Mały Terrorysta", która dziesięciokrotnie wzmocniła siłę wybuchu. Nastąpiło głośne pierdut! i WANIA poleciał w górę.

Awangarda proletariatu zatrzymała swoje motorynki, zaintrygowana wydarzeniami, i zaczęła wymieniać między sobą uwagi.

– Burżuje się zabawiają – powiedział jeden z jej przedstawicieli.

– Ale gdzie tam, przecież to moja teściowa leci – zaprzeczył drugi, wskazując na nadlatującego w ich kierunku po torze balistycznym WANIĘ.

Gdy ten rympsnął z hukiem w asfalt, natychmiast pobiegli mu się przyjrzeć.

– Nie, to jednak nie ona. Miała znamię na nodze, a ta nie ma – powiedział ten drugi, oglądając wrak WANI ze wszystkich stron.

– To pewnie teściowa Romana – stwierdził ze znawstwem trzeci przedstawiciel awangardy proletariatu. – Minę ma w każdym razie identyczną.

Tymczasem kilometr dalej, przy wieży ciśnień, zupełnie zdezorientowany pies Pawłow został zaatakowany przez Kobietę Dachówkę. Na nic zdała się jego rozpaczliwa obrona, gdyż była to Dachówka bitumiczna. Mimo ciężkich ran, pies zdołał jednak uciec. Nie udało się to Bani, wziętemu w dwa ognie przez Człowieka Jałowca i Borsuka Środkowoeuropejskiego Mena. Cała akcja trwała kilkadziesiąt sekund.

Do agenta Lolka, który przemierzał pobojowisko w poszukiwaniu psa Pawłowa, podszedł Pan Doradek.

– Do pozioma, do piona i robota skończona – powiedział filozoficznie do Lolka.

– Nie – odpowiedział Agent. – Nie mamy Pawłowa.

– To nie problem, wiem, gdzie mógł zwiać. – Pan Doradek chwycił telefon komórkowy. Wystukał numer i po krótkiej wymianie zdań z jakimś miałkliwym głosem, rzekł do Lolka:

– Sprawa będzie załatwiona. Chodźmy.

Odeszli w mrok. W oddali słychać było syreny oddziału policyjnych parodystów nadjeżdżających na kapibarach.

 

EPILOG

 

Stalinogród. Zatoka Knurów. Niedoczas

 

– Tu Charlie Bravo Golf Tango Papa Fokstrot Alfa Zulu Yankee do Bravo Tango Fokstrot Papa Yankee Zulu Delta Bravo Golf. Jesteśmy nad celem – rzucił do swojego skrzydłowego porucznik Arnold Budyń, z elitarnego dywizjonu Stalinogrodzkich Sił Powietrznych "Agresywne Zimorodki". Nie wiedział, dlaczego mają zbombardować akurat tę barkę, ale rozkaz przyszedł podobno od samego Kota Kreskowego.

– Bravo Tango Fokstrot Papa Yankee Zulu Delta Bravo Golf do Charlie Bravo Golf Tango Papa Fokstrot Alfa Zulu Yankee. Schodzę zrzucić majteczki.

To w żargonie pilotów mogło oznaczać tylko jedno: naprowadzane laserowo bomby.

Pies Pawłow właśnie lizał rany, gdy w jego jacht łupnęły dwa wrzecionowate kształty zwiastujące nieuchronny koniec.

 

Stalinogród. Wieża ciśnień. Jakiś czas potem

 

– Niezła rozpierducha – zauważył Iwan Iwanowicz Iwanow z lotnego patrolu Stalinogrodzkiej Izby Wytrzeźwień, patrząc na pobojowisko wokół wieży ciśnień.

– Spokojnie. Pozbiera się ich do kupy, pozszywa, poczęstuje kalcypiryną i będą jak nowo narodzeni –odrzekł jego kolega Aleksiej Aleksiejewicz Aleksiejew.

 

Stalinogród. Hotel "Pod fififluchem". Czas najwyższy

 

– Cieszę się iż wreszcie ustaliliśmy protokół rozbieżności – powiedział Antonio De Koracja do zgromadzonych w łazience agentów i bezrobotnych kolegów O’Brzęka. – Myślę, że teraz będziemy mogli rozpocząć właściwą debatę.

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Od Redakcji
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
Spam(ientnika)
Hormonoskop
Wywiad
W. Świdziniewski
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
Piotr K. Schmidtke
Tomasz Pacyński
Adam Cebula
Romuald Pawlak
Adam Cebula
Konrad Bańkowski
Adam Cebula
Zbigniew Zodaj
Tomasz Olczyk
Jerzy Grundkowski
Grzegorz Czerniak
Piotr Lenczowski
Miłosz Brzeziński
XXX
Dominika Materska
EuGeniusz Dębski
 
< 26 >