strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Dominika Materska Na co wydać kasę
<<<strona 32>>>

 

Stacja kontroli chaosu (fragment)

Wiedźma:

Convicta et combusta, czyli skazana i spalona

 

Convicta et combusta, taka adnotacja kończy zazwyczaj akta sądowe, które pozostały po średniowiecznych procesach czarownic. W wielu krajach, zwłaszcza na północnym zachodzie Europy, palenie wiedźm było przez wieki zjawiskiem masowym. Procesy o czary, proceduralne przesłuchania i tortury, wreszcie organizacja i finansowanie egzekucji stały się niemalże przemysłem, obrosły przepisami i obyczajami. Zeznania wymuszone na wiedźmach wyszły poza sale sądowe. Powtarzane szeptem, przekazywane z ust do ust dały początek licznym opowieściom. Właśnie one są prawdopodobnie źródłem przesądów i wierzeń, które znamy nie tylko z literatury. Wiedźmy, ich konszachty z diabłem, związki z czarownikami, magicznymi zwierzętami i faerie są tematem folkloru wielu krajów. Jednak najciekawsze historie o wiedźmach można usłyszeć w Szkocji. Pod względem liczby wykonanych wyroków Szkotów prześcigają tylko Niemcy; w mistrzostwie opowiadania o wiedźmach, czarownikach i czarach – nikt na świecie.

Pierwszy szkocki stos zapłonął zapewne w Morayshire w początkach X wieku, kiedy to wydano wyrok skazujący na trzy wiedźmy oskarżone o próbę zabicia za pomocą czarów króla Duffusa. Ostatnia zarejestrowana oficjalnie rozprawa sądowa odbyła się zaś w roku 1827 w Domoch. W jej trakcie niejakiej Ja&shy;net Home udowodniono, że dała własną córeczkę do podkucia diabłu, w wyniku czego dziewczynka okulała. Home spalono, zaś jej córka wyszła na wolność. Kiedy w kilka lat potem sama urodziła, podobno jej dziecko przyszło na świat ze zniekształconymi stópkami.

W bardzo wczesnym średniowieczu wiedźmy palono w wyniku samosądów, zbiorowej histerii mieszkańców małych wiosek lub na samowolny rozkaz feudalnych władców. W latach późniejszych, miedzy połową XVI a początkiem XVIII wieku, karę stosu za czary wyznaczało prawo szkockie. Wedle statutów, wiedźmy bądź czarownika (co było znacznie rzadsze) należało udusić, a potem spalić. Równolegle jednak stosowano i inne, mniej ,,humanitarne" metody. Czarownice gotowano żywcem we wrzątku, palono żywcem w beczkach płonącej smoły, a czasem odrąbywano im głowy. Ta ostatnia kara spotkała na przykład rodzeństwo z Edynburga, Annas, Isobel i Roberta Erskine’ów, którzy utrzymywali konszachty z wiedźmami i truli niewinnych ludzi. Wedle kronik z epoki zostali oni publicznie ścięci na placu Market Cross.

Egzekucje takie były widowiskiem kosztownym – zapłacić za nie musiały rodziny skazańców. Oszczędni Szkoci dokładnie wyliczali wszystkie koszty. Do dziś dnia zachowały się rachunki przedstawiane bliskim traconych wiedźm: Dziesięć miar węgla, beczka smoły, sznur do uduszenia, całun z konopi, koszty jego utkania, koszt sprowadzenia sędziego, zapłata dla kata, dodatkowe wydatki poniesione przez kata: razem ponad szesnaście szkockich funtów – czytamy na jednym z nich, datowanym: Fi&shy;fe, Kirkcaldy; listopad 1636.Uważna lektura akt procesów o czary udowadnia, że zadziwiająco duży procent egzekucji, tortur, a także wszelkiego rodzaju kontaktów ze światem zjawisk nadprzyrodzonych miało miejsce w listopadzie i pierwszej połowie grudnia, w porze roku tradycyjnie należącej do umarłych i diabła.

Halloween, czy też All-Hallows Eve, to ponoć dzień, kiedy diabeł werbował nowe adeptki czarnej magii. Isobel Gowdie, słynna wiedźma z okolic Inverness, wybrała się tego dnia na farmę przyjaciółki z sąsiedniej wioski. Jak to wiele lat potem zeznawała w sądzie, spotkany przez nią szatan był miły. Poprosił, by przyszła w nocy do ruin starego kościoła. Tam w wigilię Wszystkich Świętych odbył się akt inicjacji – podczas czarnego chrztu Isobel dostała nowe, diabelskie imię Janet. Diabeł ugryzł ją w ramię, wyssał łyk krwi i skropił nią głowę kobiety. Położył potem jedną łapę na jej włosach, drugą zaś dotknął stopy. Dziewczyna przysięgła, że wszystko co znajduje się pomiędzy łapami należy na wieki do piekła. W nagrodę poznała pierwsze magiczne sztuki. Szatan zaprowadził potem Isobel-Janet do kościoła, gdzie przed zgromadzeniem złożonym z trzynastu poważanych w okolicy osób odprawił czarną mszę. Członkowie tego diabelskiego kręgu spotykali się na sabatach i przez lata pomagali sobie w rzucaniu czarów i złych uroków. Isobel opisała kilka z nich. Wyjaśniła, jak ,,osuszyć" wymiona krów, sprowadzić nieurodzaj, uciszyć wiatr lub rozpętać burze. Ta ostatnia umiejętność jest w Szkocji szczególnie ceniona – kraj leży nad morzem i większość jego mieszkańców wypływa często na otwarte, groźne morskie wody. Wedle Isobel, aby zerwał się sztorm wystarczy położyć na płaskim kamieniu wilgotny gałgan i bić go kawałkiem suchego drewna, po trzykroć odśpiewując stosowne zaklęcie.

Isobel i schwytane podobne jej czarownice opowiadały w swoich zeznaniach o rozmaitego rodzaju czarach. Jednym z najgroźniejszych była umiejętność rzucania złych uroków. Wedle niektórych zródeł urok działał tylko wtedy, gdy ofiara wiedziała, że ktoś ją przeklął; wedle innych wiedza taka nie była konieczna. Najsłynniejszym szkockim urokiem jest niewątpliwie złe oko (evil eye) – klątwa rzucana bez słów, samym tylko spojrzeniem. Wiedźma mogła ,,zrobić złe oko" patrząc zarówno na innego człowieka, jak i na trzodę, a ponoć nawet na traktor. Taki wypadek miał miejsce w jednej ze szkockich wiosek w 1927 roku, kiedy to wyklinające spojrzenie wieśniaczki zepsuło maszynę rolniczą tak, że nikt jej już nie zdołał naprawić.

Przed złym okiem obronić się trudno, ale jest to możliwe. Jeśli ktoś rzuci urok na krowę, to ocalić ją można jedynie zmuszając sprawcę uroku do napicia się mleka zwierzęcia. Istniały także przeciwzaklęcia, które należało wypowiedzieć, gdy ktoś próbował zauroczyć nas samych – rozpoznać taki mo&shy;ment można dość prosto: jeśli niespodziewanie dostaniemy napadu ziewania, to ktoś rzuca właśnie na nas czary.

Inna metoda obrony przed złym okiem to zawieszenie na ścianie domostwa końskiej podkowy – koniecznie otwartymi końcami do góry, tak aby szczęście nie mogło spłynąć przez otwór, ale zostało w podkowie jak w naczyniu. Inny powód takiego właśnie przybijania podków to wiara, że jej uniesione do góry końce wyobrażają rogi szatana. Zwyczaj przybijania na ścianach podków wiąże się ze szkocką legendą o diable i kowalu, także związaną z All-Hallows. Szykujący się na coroczną uroczystość diabeł postanowił podkuć się dla parady. Znalazł małą kuźnię, gdzieś na szkockich wyżynach, wszedł i zażądał, aby przybito mu podkowy. Kowal zgodził się chętnie, ale podkuwanie okazało się zabiegiem niesłychanie bolesnym. Diabeł błagał kowala, żeby ten przestał walić młotem, lecz rzemieślnik był uparty i nie reagował. Oszalały z bólu diabeł przysięgał, że spełni każde jego życzenie, byleby tylko przestał. Kowal zażądał wtedy, by zły czar nie imał się żadnego budynku, gdzie na ścianie wiszą podkowy. Diabeł ponoć tym razem dotrzymał słowa.

Wśród ciekawszych uroków wymienić warto sposób na zepsucie piwa nielubianej sąsiadki. Trzeba w tym celu zakopać przed jej progiem grudkę ziemi z cmentarza – urok działa lepiej, jeśli jest to grudka wyrzucona przez kreta. Ale wroga wiedźmy straci wtedy smak i obróci się w czystą wodę, a cała jego moc przejdzie na piwo warzone właśnie w domu wiedźmy. Podobne elementarne magiczne sztuczki pozwalały dawnym Szkotkom kraść miód z odległych nawet pasiek, ryby z sieci rybackich, a także kolory z farbowanego przez sąsiadki płótna – chyba że był to kolor czarny, który jako osobiste insygnium szatana nie poddawał się żadnej magii.

Wiedźmy doświadczone i bardzo dobre w swoim rzemiośle wykorzystywały noc wigilii All-Hallows do przyrządzenia maści księżycowej – groźnej substancji, służącej do rzucania poważnych klątw. Maść przyrządzało się podczas magicznego rytuału, a przepis na nią zaczynał się następująco: Ściągnij z niebios trochę Księżyca. Należało przez kilka kolejnych pełni zbierać odpowiednie zioła, w świąteczną noc skropić je wodą pochodzącą z siedmiu różnych studni i rozetrzeć w kadzi na cmentarzu, podczas gdy członkowie magicznego kręgu śpiewać będą odpowiednie zaklęcia. Tak sporządzonej maści księżycowej używano do smarowania figurek przedstawiających wrogów – podobno z jak najgorszym dla tych ostatnich skutkiem. Kłaki czerwonego włosia rzucane z wiatrem w kierunku wroga miały także swoją moc. Jeśli rzucająca je wiedźma wypowiedziała odpowiednie zaklęcie, to w miejscu, gdzie włosie dotknęło ciała jej wroga, tworzył się bolesny, ropiejący wrzód. Inna wyjątkowo silna klątwa brzmiała: Niechaj nigdy nie narodzi się wam syn – rzucano ją na nowożeńców w ich noc poślubną. Słowa należało wypowiedzieć podczas specjalnej ceremonii: najpierw wiedźma piekła placek z ziarna i zakwasu magicznie skradzionego wieśniakom, potem w środku placka robiła dziurę, przez którą przekładała woskową figurkę wyobrażająca niemowlę. Laleczka wędrowała przez otwór po trzy razy w obie strony, podczas gdy wiedźma powtarzała słowa klątwy.

Inna legenda związana z listopadowymi czarami i Świętem Zmarłych opowiada o skąpym szewcu imieniem Robert Heckspeckle, mieszkańcu Selkirk. Wczesnym, zimnym rankiem pewnego listopadowego dnia siedział on jak co dzień w swoim warsztacie, kiedy do drzwi zastukał nieznajomy. Przybysz ubrany był w długi czarny płaszcz i nasunięty na oczy kapelusz z szerokim rondem. Bez słowa rozejrzał się po warsztacie, zdjął z kopyta jeden trzewik z nieukończonej jeszcze pary i przymierzył go. But pasował idealnie. Nieznajomy zapłacił złotem i powiedział, że zgłosi się po brakujący trzewik nazajutrz przed pianiem pierwszego koguta.

Po wyjściu nieznajomego Hec&shy;kspeckle zaczął rozmyślać o dziwnej wizycie. Był coraz bardziej zaniepokojony. Przypomniał sobie, że ubranie porannego klienta przesiąknięte było błotnym zapachem świeżej gleby i że jego mieszek prócz złotych monet zawierał dobrą garść piachu, w którym roiły się dżdżownice i żuki. Zatroskany szewc poszedł wcześniej niż zazwyczaj spać, ale spędził noc bezsennie, przewracając się z boku na bok.

Następnego ranka nieznajomy powrócił, tak jak obiecał. Odebrał drugi but i zapłacił następną złotą monetą. Kiedy wyszedł, zaciekawiony szewc podążył za nim, śledząc go z pewnej odległości. Ku swojemu zdziwieniu odkrył, że jego klient podąża w stronę miejscowego cmentarza, wchodzi na jego teren, kieruje się do jednego z grobowców i znika pod ziemią. Przerażony szewc popędził z powrotem do miasteczka, zwołał sąsiadów i razem z nimi powrócił na cmentarz. Wieśniacy rozkopali wskazany przez niego grobowiec i rozbili znajdującą się wewnątrz trumnę. Było tak, jak twierdził szewc – zwłoki w trumnie miały na sobie nowe trzewiki. Szewc ściągnął parę wykonanych przez siebie butów z nóg nieboszczyka i powrócił do warsztatu.

Kolejnego ranka krzątająca się po kuchni żona szewca słyszała przez ścianę uderzenia młotka i pogwizdywanie pracującego męża. Nagle rozległ się straszliwy huk i przeraźliwy krzyk. Szewcowa wpadła do warsztatu. Pomieszczenie było zupełnie puste. Unosił się w nim tylko słaby zapach siarki, a podłogę ktoś zabrudził świeżą ziemią. Kiedy mieszkańcy mia&shy;steczka po raz kolejny rozkopali feralny grobowiec, leżący tam nieboszczyk miał na sobie swoje nowe buty, a w prawym ręku ściskał szlafmycę szewca. Samego szewca nikt już więcej nie ujrzał na oczy.

Późna jesień to tradycyjny czas powrotów zmarłych. Przekonał się o tym inny Szkot, tkacz z East Lo&shy;thian, małej nadmorskiej osady. Jego niebywale ponoć piękna żona zmarła rodząc czwarte dziecko. Poród był bardzo ciężki, biedaczka umierała długo i w wielkich boleściach. Ciało tej przecudnej niegdyś kobiety było, wedle słów położnej, szpetnie rozdęte. Stare kobiety w miasteczku szeptały na pogrzebie, że śliczną tkaczową porwały faerie, a na jej miejsce podrzuciły jakieś zdeformowane zwłoki z cmentarza.

Po rocznej żałobie tkacz postanowił powtórnie się ożenić – nie dawał sobie rady z samotnym wychowywaniem gromadki małych dzieci. Poszedł do swatki i wkrótce potem zaczęły się przygotowania do wesela. W noc poprzedzającą uroczystość szewc obudził się o ,,wiedźmiej godzinie", czyli o północy. U wezgłowia je&shy;go łóżka stała zmarła żona. Powiedziała mu, że przybywa z Krainy Faerie, gdzie jest więziona wbrew swojej woli. Przekazała mężowi odpowiednią instrukcję – stare gospodynie z okolicy winny udać się razem z proboszczem na miejscowy cmentarz, rozkopać jej grób i roztrzaskać trumnę. Kiedy to się stanie, zwłoki same wyskoczą na zewnątrz, pobiegną w stronę kościoła i zaczną go okrążać. Kowal, najlepszy biegacz w okolicy, ma wtedy dogonić je i silnie złapać – w tym momencie piękna tkaczowa odzyska swoją ludzką postać.

Tkacz obudził się następnego ranka ze strasznym zamętem w głowie. Długo rozmyślał o nocnej wizycie, aż w końcu uznał, że musiał to być sen i postanowił zignorować słowa nieżyjącej żony. Następnej nocy widmo powróciło i powtórzyło swoje żądanie. Tkacz znowu nie zareagował – kobieta pojawiła się po raz trzeci i ostrzegła, że jeśli znowu ją zignoruje, to nie zobaczą się już nigdy więcej.

Następnego dnia tkacz poszedł do proboszcza i opowiedział mu całą tę historię. Ksiądz okazał się dobrym psychologiem – nie powątpiewał i nie próbował przekonywać wdowca, że wszystko mu się tylko śniło. Spokojnie wytłumaczył, że nie ma żadnych praw do otwierania grobów i ekshumowania zwłok. Poradził tkaczowi, by jak najprędzej wziął odłożony tymczasem ślub. Twierdził, że obecność drugiej żony uspokoi ducha pierwszej – będzie miała pewność, że ktoś opiekuje się opuszczoną przez nią rodziną. Tkacz posłuchał rady proboszcza, a duch pierwszej tkaczowej nie pojawił się więcej.

Opowieści o Krainie Faerie i wee-folk, jej czarodziejskich mieszkańcach, często przeplatają się z opowieściami o szkockich wiedźmach. We&shy;dle niektórych wiedźmiństwo to pogańska religia, której wyznawcy dysponowali magiczną mocą: za pomocą odpowiednich zaklęć leczyli ludzi i zwierzęta oraz zapewniali płodność ziemi i istot żywych. Po przybyciu do Szkocji Rzymian, a kilka wieków potem chrześcijan, kapłani starej religii – wee-folk – zaczęli budzić przerażenie i zabobonny lęk. Wee-folk są więc być może rdzennymi mieszkańcami Szkocji, rasą Pigmejów – ludzi niskich, szerokich w ramionach i obdarzonych pewnymi wrodzonymi magicznymi umiejętnościami.

Wee-folk mogli rzeczywiście podkradać i wychowywać ludzkie dzieci, aby zdobyć dla swojej rasy nową, zdrową krew. Z tych samych przyczyn mogli także, jak mówią jedenastowieczne opowieści, porywać dorosłych i krzyżować się z nimi. I tak na przykład Ian, czwarty naczelnik klanu MacLeod, ożenił się ponoć z faerie. Żona pomogła mu trafić do krainy faerie i zdobyć czarodziejski sztandar. Kiedy postanowili powrócić do świata ludzi powiedziano im, że sztandar ten może załopotać tylko trzy razy, w chwilach gdy klan MacLeod znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Tak też się stało, sztandar dwukrotnie uratował klan podczas bitew, a jego szczątki to najprawdopodobniej legendarna Czarodziejska Flaga z Dunvagan, którą widziano ostatnio w roku 1380.

Faerie były co prawda o wiele mniejsze od ludzi, ale nie należało ich lekceważyć. W walce stawały się niesłychanie groźnymi przeciwnikami. Ich wiedza na temat ziół i trucizn oraz świetna znajomość terenu sprawiały, że z łatwością pokonywały naszych przodków. Szczególną sławę zyskały słynne strzały; ich groty nasączone były silną trucizną, na którą nie istniała żadna odtrutka.

Jeden z najsłynniejszych przypadków próby kradzieży przez faerie ludzkiego dziecka miał miejsce we wczesnym średniowieczu w okolicach Kircudbright. Pewnego listopadowego dnia żona sługi miejscowego pana urodziła dziecko. Prawie jednocześnie sługa ten został wezwany do zamku. Kiedy wyruszał w drogę, już się ściemniało. Co gorsza było właśnie Halloween – czas, gdy najlepiej trzymać się z dala od hobgoblinów i duchów, a sługa musiał przejechać koło miejsca zwyczajowo nawiedzanego przez wee-folk. Kiedy z duszą na ramieniu zbliżył się do tego niebezpiecznego zakątka, dostrzegł słabe, poruszające się światełko. Stopniowo zaczęło ono przybierać formę sześciokonnej karocy, oświetlonej błękitnymi latarniami. Karoca była pełna drobnych postaci. Tuż obok niej, na czarnym rumaku, jechał czarodziejski strażnik. Słabe błękitne światełko, znak śmierci, zapłonęło w przydrożnym rowie. Sługa pomyślał o żonie i malutkim dziecku, którzy zostali zupełnie sami w pustym domku.

O północy żona sługi usłyszała koński tętent, skrzyp kół, a potem szmer wielu podekscytowanych głosików. Przerażona chwyciła dziecko w ramiona w przeczuciu tego, co się miało zaraz stać. Drzwi nagle otworzyły się z trzaskiem i całą izbę zalało błękitne światło. W pomieszczeniu aż zaroiło się od tuzinów ludzików odzianych w zieleń. Przez otwarte drzwi wkroczyła wysoka, majestatyczna postać królewsko odzianego mężczyzny. Człowiek ten skinął dłonią, a wszystkie faerie zamilkły. Spojrzał na przerażoną młodą matkę i powiedział: Dzisiaj wypada wigilia All-Hallows. Przychodzę tu z moim ludem po twoje dziecko – i w imię diabła dostanę tego chłopczyka! Kobieta cofnęła się i tuląc synka krzyknęła przeraźliwie: Boże mój, obroń mnie! W tym momencie w izbie zapadła absolutna ciemność i absolutna cisza. Matka zemdlała, a kiedy odzyskała zmysły, ku swojej uldze zobaczyła, że dziecko śpi obok niej. W tym samym czasie jeden z sąsiadów dostrzegł grupkę malutkich jeźdźców i piekielną karetę mknącą drogą koło jego chaty.

Faerie i wiedźmy często współpracowały, zwłaszcza w kradzieżach ludzkich dzieci. Czarownice nagminnie rzucały uroki na potomstwo swoich wrogów. Dziecko należało ,,zamówić" – zamówienie polegało na rozcieraniu masła i czarnej wełny przy jednoczesnym cytowaniu słów zaklęcia.

Janet Traill, słynna szkocka wiedźma zeznała podczas swojego procesu, że kilkakrotnie o rzucenie uroku na dane dziecko prosiły ją właśnie elfy. Chciały, by dzieci zapadały na zdrowiu. Traill twierdziła, że odmawiała tym prośbom. Opowiedziała jednak także, jak wykonać taki czar. Należy wziąć kawałek zielonego płótna, pociąć go na dziesięć kawałków i spalić je w różnych miejscach w trzech różnych hrabstwach.

Inna próba rzucenia uroku na dziecko miała miejsce w XVII wieku. Dziewczynka, Christian Shaw, zobaczyła przypadkiem jak Katherine, służąca w gospodarstwie jej ojca, odprawia czary nad krowami. Chciała powiedzieć o tym ojcu, co spostrzegłszy wściekła Katherine krzyknęła: Niechaj diabeł przegoni twoją duszę po całym piekle! Następnej nocy Christian dostała dziwnego ataku – jej członki powykręcał okropny ból, dostała silnej gorączki i zaczęła majaczyć. Krzyczała głośno, że Katherine Campbell to wiedźma. Zaraz potem dziewczynka zaczęła wymiotować. Zwracała dziwne, drobne przedmioty: kurze kostki, skorupki jajek, grudki wosku ze świecy, kamyki, a także sporą liczbę pogiętych szpilek. Jej rodzice od razu rozpoznali składniki używane do czarów i poinformowali okoliczne władze o próbie rzucenia złego uroku.

Odbył się proces, podczas którego rozhisteryzowana dziewczynka wskazała na około dwudziestu mieszkańców wioski twierdząc, że są oni członkami diabelskiego kręgu. Byli między nimi jej właśni kuzyni, a także pewien znany czarownik – człowiek już notowany w kartotekach hrabstwa. Pięcioro spośród tej feralnej dwudziestki spalono żywcem. Rankiem w dniu egzekucji w celi znaleziono martwego czarownika – zapewne udusił go diabeł, aby ten nie mógł zeznać za dużo.

Odnajdywanie wiedźm, ich identyfikacja i udowadnianie im winy stało się w średniowieczu prawdziwym przemysłem, źródłem utrzymania wielu łowców czarownic. Witch-prickers, czyli ,,nakłuwacze wiedźm" dostarczali odpłatnie dowodów winy, na podstawie których skazano i spalo&shy;no niejedną wieśniaczkę. Używali oni długich stalowych igieł oprawionych w drewnianą lub metalową rękojeść. Za pomocą takiego instrumentu próbowali odnaleźć na ciele wiedźmy punkt odporny na ból – tak zwane czarcie znamię. Odnalezienie znamienia wystarczało, by uznać oskarżoną za wyznawczynię szatana. Łowcy czarownic dobrze znali i często wykorzystywali anatomiczną prawdę, że to samo miejsce, nakłuwane wielekroć, drętwieje w końcu i staje się niewrażliwe na wszelki ból.

W powszechnym użyciu były także instrumenty, których wydrążona w środku rękojeść pozwalała na ukrycie w decydującym momencie igły. Takie oszustwa popłacały. Opłaty pobierane przez łowców czarownic były bardzo wysokie, a stać się łowcą nie było łatwo; istniała elitarna gildia, która czuwała nad całym procederem i kontrolowała edukację nowych jego adeptów.

Prześladowane i mordowane szkockie wiedźmy chwytały się rozmaitych sposobów, aby przeżyć. Popularną metodą było rzucanie czarów pod czyjąś postacią, najczęściej czarnego kota. Ciekawym przykładem jest tu historia pewnej wiedźmy z Thurso. Jej czary z niewiadomych przyczyn zaczynały tracić moc. Zaniepokojona postanowiła więc więcej praktykować. Wybrała do tego celu domostwo nowego we wsi gospodarza, niejakiego Montgomery’ego. Wkrótce jego dom zaczął roić się od kotów rozmaitej maści i rozmiarów. Zwierząt było tyle, że budynek przestał się właściwie nadawać do zamieszkania. Montgomery znajdował się wtedy czasowo poza domem i jego zaniepokojona żona słała do niego posłańców z ponagleniami, że jeśli szybko czegoś nie przedsięweźmie, będą musieli wszyscy uciekać. Tymczasem pewnej nocy jeden ze służących Montgomerych podsłuchał, jak koty rozmawiają ze sobą przed paleniskiem po ludzku.

Montgomery wrócił do domu i wydał walkę kotom. Nim uciekły, złapał jednego z nich – zbił mieczem, przekłuł palikiem, a truchło wyrzucił za stodołę. Nocą zniknęło. Po kilku dniach najazd kotów się powtórzył – Montgomery znów złapał jednego i rozłupał mu łeb toporem. Po raz kolejny kocie truchło zniknęło nocą. Montgomery zrozumiał, że chodzi tu o magię i poszedł ze sprawą do miejscowego szeryfa.

Szeryf rozpoczął śledztwo od zebrania informacji, czy ktoś w okolicy ostatnio nie uległ dziwnemu wypadkowi. Rzeczywiście, okazało się, że pewna kobieta straciła w nie wyjaśnionych okolicznościach nogę – sczerniałą kończynę znaleziono koło jej domu i dostarczono szeryfowi. Kobieta ta już od dawna miała opinię wiedźmy. Aresztowano ją więc niezwłocznie. Podczas procesu zeznała, że pod postacią kota nawiedzała dom Montgomerych i że pewnego ra&shy;zu została złapana i przekłuta pali&shy;kiem. W wyniku odniesionych ran odpadła jej noga. Podczas tortur wskazała na wiele innych okolicznych gospodyń-sąsiadek, które razem z nią przemieniały się w koty i próbowały przepędzić z hrabstwa Montgomerych. Na jej ciele z łatwością odnaleziono sławetne czarcie znamię. Kobietę uduszono i publicznie spalono. Odtąd nigdy więcej żaden kot nie zakłócił spokoju domostwa Montgomerych.

Podobny przypadek miał miejsce wiele lat później w Inverness. Pewien gospodarz zorientował się, że jego zapasy wina topnieją w podejrzanie szybkim tempie. Uznał, że trunek wypija ktoś ze służby i którejś nocy postanowił zaczaić się w piwniczce, aby złapać złodzieja na gorącym uczynku. Ku swojemu zdumieniu spostrzegł, iż w ciemnościach piwnicy aż roiło się od kotów. Gospodarz zaczął bić je na oślep czym popadnie, aż zwierzęta pouciekały. Rano zobaczył, że kamienna posadzka piwnicy zachlapana jest krwią – zrozumiał więc, że musiał zranić chociaż jednego zwierzaka. Tego samego dnia starszą wieśniaczkę o nie najlepszej reputacji znaleziono w łóżku ciężko ranną w nogi.

Złapane i aresztowane wiedźmy poddawano licznym wymyślnym torturom. Pierwszy etap kaźni stanowiły tak zwane tortury wstępne, podczas których wiedźma miała wyjawić swoje winy. Z kobiety zdzierano ubranie i prowadzono ją do izby tortur. Kat z sadystyczną przyjemnością wyjaśniał jej zastosowanie rozmaitych zgromadzonych tam narzędzi – łyżek do wyjmowania oczu z oczodołów, żelaza do piętnowania, urządzeń łamiących kręgosłup, metalowych krzeseł, na których sadzało się ofiarę, a potem, rozniecając ogień w specjalnie do tego celu zamontowanym palenisku, rozgrzewało siedzenie do czerwoności itd. Ofiarę przez kilka dni żywiono przesolonym jedzeniem i pojono octem z zalewy do pikli; jej stopy i dłonie miażdżono w imadłach. Jeśli skazana przyznała się na tym ,,wstępnym" etapie, w aktach pisano, że wyznała winy bez tortur.

Kolejny etap kaźni, tortura właściwa, dzielił się na tortury zwyczajne i nadzwyczajne. Podczas tortur zwyczajnych wiedźma winna była zdradzić imiona wspólników, zwykle pozostałych członków czarciego kręgu. Tortura nadzwyczajna zaś to szczególnie przemyślne sposoby maltretowania ludzkiego ciała – rwanie tkanek rozgrzanymi hakami, wsadzanie stóp w specjalne ,,pantofle", napełniane następnie wrzącym ołowiem, wydzieranie paznokci, powolne wyrywanie palców od nóg. Jedna z najboleśniejszych, powolnych metod torturowania nosiła nazwę strappado. Wiedźmie wyłamywano ręce, wiązano je na plecach i za nadgarstki wieszano nieszczęśniczkę na haku. Do jej stóp przywiązywano tymczasem ciężary i zostawiano ja tak wiszącą na wiele godzin. W rezultacie strappado dłonie, stopy, łokcie i ramiona ofiary zostawały trwale zdeformowane – stawy wypadały ze swoich miejsc, a kości się przemieszczały.

Nic więc dziwnego, że traktowane w ten sposób ofiary gotowe były przyznać się praktycznie do wszystkiego. Jeśli w sądzie odwoływały zeznania, natychmiast powracały do izby tortur. Zmuszane przez sędziów do opisywania magicznych procedur, recytowały z pamięci zaklęcia i klątwy, demonstrowały czary. Co ciekawe, w szkockich sądach istniało przekonanie, że sam fakt aresztowania odbierał wiedźmie wszelką moc. Nikt się więc nie dziwił, gdy odprawiane na sali sądowej gusła nie miały żadnych skutków.

W Szkocji czary uznano za przestępstwo w roku 1563, ustawowa kara śmierci za wykonywanie takich praktyk obowiązywała do roku 1736. W okresie późniejszym za ,,bycie wiedźmą" odpowiadało się z wolnej stopy, a najwyższy przewidywany wymiar kary wynosił rok więzienia.

Palenie wiedźm zapewniało zarobek i utrzymanie całej grupie zawodów. Księża, lekarze, skrybowie, sędziowie, szeryfowie, strażnicy więzienni, kaci – wszyscy dokładali wszelkich starań, aby procesów było jak najwięcej i żeby toczyły się jak najdłużej. Nawet oberżyści robili najlepsze interesy w dni tuż przed egzekucjami – na każde publiczne palenie przybywało wiele osób, które można było przenocować i sprzedać im duże ilości jedzenia i trunków wypijanych podczas ,,uroczystości".

Szkocki wymiar sprawiedliwości potrafił wykorzystać wiele paradoksalnych przepisów pochodzących z kontynentu. Dobrym tego przykładem jest zapożyczona od Niemców próba ognia i wody. Czarownicę wiązano i wrzucano do wody. Jeśli zatonęła, znaczyło to, że była niewinna, jeśli wypłynęła, to pomógł jej szatan i jako wiedźma zostawała skazana na stos. Zapis w aktach jej procesu kończył się osławioną adnotacją convicta et combusta – dowodem, że sprawa zakończyła się raz na zawsze.

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Od Redakcji
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
Spam(ientnika)
Hormonoskop
Wywiad
W. Świdziniewski
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
Piotr K. Schmidtke
Tomasz Pacyński
Adam Cebula
Romuald Pawlak
Adam Cebula
Konrad Bańkowski
Adam Cebula
Zbigniew Zodaj
Tomasz Olczyk
Jerzy Grundkowski
Grzegorz Czerniak
Piotr Lenczowski
Miłosz Brzeziński
XXX
Dominika Materska
EuGeniusz Dębski
 
< 32 >