strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
EuGeniusz Dębski Na co wydać kasę
<<<strona 33>>>

 

Demony vol.1 Valca Demona (fragment)

 

 

Bóg zarechotał. Wyciągnął w kierunku Valki wskazujący, grożący i "zapowiadający" palec. Tak ojciec zawsze zapowiadał wymówki, wyrzuty, pretensje... Kary... Bóg... Ojciec...

Valca rozejrzała się z rozpaczą, dokoła jednak nikt nie słyszał śmiechu bóstwa, albo wszyscy udawali, że nie słyszą. Odwróciła się do boga i, zaskoczona, zamrugała oczami – fotel był pusty! Ale jednocześnie groza i przerażenie wpiły się dwoma szpalerami kłów z obu stron szyi, tuż pod uszami: każde poruszenie głowy musiało wywołać straszliwe zaciśnięcie szczęk, musiało doprowadzić do zgruchotania kręgów szyjnych.

Valca pomyślała, że zaraz się zsika w majtki...

... i obudziła się.

Po wewnętrznej stronie uda rozlewała się plama ciepła.

– Szkurwasz mać! – rzuciła i wyskoczyła z łóżka.

Włączyła światło. Pościel była sucha, piżama – nie. Zgasiła światło, żeby nie budzić Shiwy, a raczej, żeby nie zobaczył jej kompromitacji, i pomaszerowała pod prysznic. Mokre spodenki zdarła, wrzuciła do pralki i weszła do kabiny.

"Już? – pomyślała. – Trzydzieści dwa lata i nocne moczenie? Nietrzymanie?! Czy to tylko z powodu snu? Trzydzieści dwa lata, ledwo napoczęte! No nie, tak nie może być!"

Zdecydowała, że po południu odpuści trening i wybierze się do... lekarza...? Jakiego? Do tego wała, fundowanego przez firmę, której szefostwo czerpało w tym względzie wzorce z filmów z Michaelem Douglasem? Do reformatora dusz, usprawniacza umysłów, psychotrepa Mulista?

Poczuła, że pęcherz znowu przypomina o swoim istnieniu. Ulżyła sobie, nie przerywając prysznica. "Może to jakieś infekcyjne zapalenia czegoś tam: cewki, dróg moczowych, pęcherza... Może coś z nerkami?"

Włączyła tryb namydlania. Woda zmieniła kolor na różowawy, a skóra stała się śliska. Chwilę później Valca przywróciła strumień normalnej wody, spłukała mydliny.

Była za dziewięć piąta. Nie warto już było kłaść się spać. Valca poszła do kuchni, włączyła zaparzarkę, sięgnęła po puszkę z herbatą pu-erh i znieruchomiała. Puszki nie było. Inaczej – była, ale inna! Nie owalna, ciemnobrązowa, ze złoceniami na dolnej i górnej krawędzi i z tłoczonym wieczkiem. Zamiast niej stała trójkątna, z góry wyglądała jak klin wycięty z dużego kawałka okrągłego sera. Takiej puchy nigdy nie było w domu.

Dotąd.

Teraz była.

Otworzyła ją, zajrzała do wypełnionego suchymi liśćmi wnętrza. Zwykła czarna herbata, jakiej od dwu lat nie brała do ust. Odstawiła puszkę, rozejrzała się, zajrzała do kilku szafek, do kubła na śmieci. W połowie ruchu przypomniała sobie, że sama wynosiła go wczoraj wieczorem, ale i tak zajrzała. Puszki pu-erha nie było.

Czyli Shiwa zrobił porządek z jej herbatą. Bo co innego? Kto?

Omal nie zaklęła, ale to by znaczyło, że czuje się dotknięta, a starała się utrzymywać kochanka w przeświadczeniu, że nie jest w stanie jej zranić czy dotknąć, że to ona dyktuje warunki, ona tu rządzi... Zaparzyła więc porcję... co to było? Rjina van Merckla...? Czekając, aż naciągnie, chwyciła puszkę z kawą Shiwy i wysypała zawartość do zlewu. Nienasycony młynek migiem rozprawił się z wulkanicznym stożkiem z kawy. Valca przez chwilę czuła się kiepsko – ruch był banalny, trywialny, a ona unikała prostego, tandetnego życia jak mogła, ale po chwili uzmysłowiła sobie, że Shiwa potrzebuje czasem takiego prostego kopniaka, takiego prztyczka, który mu uprzytomni grzędę i miejsce na niej.

Popijając nijaki napar, przejrzała pocztę, wysłała antyspamowe tornada pod kilka adresów, z których jacyś durnie odważyli się podesłać jej reklamy, wysłała CV do dwóch interesujących firm. Zażądała w nich bardzo wysokiego wynagrodzenia, a czemu nie? Nie będą chcieli dać, to się nie odezwą, a Valca, jak na razie, ma się dobrze w Gort & Holeswitz, pośpiechu nie ma, nacisku nie ma, jest chęć przeniesienia się wyżej, gdzie zasobniej, ale – bez natężania się, bez natężania.

Drugą porcję herbaty wylała do zlewu. Atak złości, pierwotnej i nieeleganckiej, spowodował, że nie obudziła Shiwy, wyszła, zamawiając taxi. Zdziwiła się, że śnieżnobiałe wozy korporacji March zostały upstrzone ogromnymi czerwonymi kołami na masce i bagażniku, skrzywiła się w duchu, ale nie chciało się jej dziś z rana podejmować decyzji o ewentualnym korzystaniu lub nie korzystaniu z usług tej firmy. Ale jakby rozzłościło ją, że bez porozumienia z nią, bez pytania...

W swoim pokoju od razu skierowała się do komórki zaplecza, zaparzyła ostrą porcję pu-erh i z przyjemnością wysiorbała kilka łyków. W powszechnej opinii herbata miała smak wywaru z worka po kartoflach. Jej smakowała inaczej. I-NA-CZEJ. Dlatego ONA ją piła.

Chwilę potem bluznęła z niej zawartość obu kubków – pierwszy paw zalał biurko, był zaskakujący i piorunujący, nie do skierowania. Valca ryknęła i zapaskudziła swoje miejsce pracy, dopiero potem odwróciła się i runęła na zaplecze, ale zanim dotarła do umywaleczki, jeszcze jedna porcja żołądkowej treści wychlusnęła z niej na podłogę. Tyle udało się jej osiągnąć: nie na ścianę, skierowała wymioty na podłogę... Dobiegła do umywalki i jeszcze jedną, a potem kolejną porcją plwociny zabrudziła małą, stalową muszlę z wytrawionymi falami. Strumień wody szybko sobie poradził z rzadką, brązową cieczą. Valca długo odcharkiwała, potem spłukała usta, zdjęła żakiet, przesunęła krawat na plecy, umyła twarz, schłodziła ją w strumieniu zimnego powietrza z suszarki.

– Szkurwa... – jęknęła, przypomniawszy sobie biurko. Zastanawiała się chwilę, potem splunęła na podłogę. Wdusiła taster interkomu, z którego kuchennej odnogi korzystała niezmiernie rzadko. – Hil? Proszę przysłać tu ekipę sprzątającą. Mają migiem oczyścić biurko...

– Co...

– Zamknij się i zrób to, co ci powiedziałam, OK? Jestem niedysponowana i wkurwiona, więc mi nie przysiadaj na ogonie!

– Ja nigdy...

– Zamknij się, kurwia maź! Sprzątaczki do mnie i trzymaj jadaczkę w chłodzie, rozumiesz?

Wyłączyła się.

No i się wyjaśniło. Niepotrzebny jej psychotrep, ani test wirt-spirytualny. Bakteriolog – tak, internista – owszem, gastrolog może, ginekolog w końcu. Ktoś zastukał do drzwi gabinetu.

– Wejść! – krzyknęła, nie ruszając się z miejsca.

– Pani Sanersa? Co mam tu sprzątnąć? – rozległ się po chwili kobiecy głos.

– Biurko, cholera, biurko! – warknęła. – I podłogę! Ślepa jesteś?

Przez chwilę panowała martwa cisza. Potem coś szurnęło, nastało bezdźwięcze.

– Ale ja nic tu nie widzę... – cicho powiedziała kobieta.

Valca zrobiła krok i zrozumiała, że nic nie rozumie. Podłoga kuchenki była nieskazitelnie czysta! Odwróciła się błyskawicznie, ale już w połowie ruchu uświadomiła sobie, że umywalkę sama przecież opłukała. No tak było – brak najmniejszego śladu plwociny na połyskującej matowo blasze. Tylko kilkanaście półkropel wody osiadło na jej powierzchni. Ostrożnie podeszła do otworu drzwi. Podłoga była czysta. Biurko było czyste. Czysty fartuch sprzątaczki. Garść czystych serwet w jej ręku, czysty mop...

– Przepraszam – Valca wzięła się w garść. – To nie ten pokój. Jak sobie przypomnę, gdzie mi się wylała kawa, to panią zawołam. Dziękuję.

Kiedy tamta wyszła, zbliżyła się do biurka. Papiery były suche, matryca net-topa też, ani kropli czegokolwiek wilgotnego, wszystko suche, jak zawsze, w końcu, na biurku!

CO JEST GRANE?!

Przepraszam, czy komuś tu zbyt ciasny beret nie wygładził przypadkiem fałd na umyśle?

Zwaliła się w swój fotel, taki wygodny, chłodzący, grzejący, masujący, i kołyszący, i grający...

Wkurwiający! Poderwała się i podeszła do matrycy okna. Przyłożyła czoło do elastycznej błony, chłodnej i delikatnie wibrującej. Poczuła tikowe drżenie powieki i jakiegoś mięśnia na policzku tuż pod okiem.

"Matko-matko-matko... Co się ze mną dzieje? Najpierw zeszczałam się w łóżku, potem... Zaraz! A może...?!" Gorączkowo rozważała pewną myśl, jaka niespodziewanie pojawiła się w jego głowie. Imaginacja! Wyobraźnia! Miraż lub złudzenie?!

"Jeśli wydawało mi się, że narzygałam w gabinecie, to może ta zmoczona piżama też jest tylko złudzeniem? Ale czy to lepiej, że mam takie miraże? Boziu, co robić, co robić...? Zadzwonić do Shiwy? Tak! Nie! Po co? Co mu powiem: obwąchaj moje majtki? A jeśli nawet są mokre, to co to zmieni w kwestii rzygania, pozornego rzygania? A jeśli są suche, to co to zmieni w tejże kwestii? Szkurwasz mać! Czy ja zwariowałam? Musiałam, bo co innego...?"

Odsunęła się od fantomokna, usiadła, położyła ręce na biurku. Patrzyła na swoje dłonie, a palce, jakby pod wpływem znajomego spojrzenia, zaczęły drżeć. Zacisnęła je w pięści i zdjęła z biurka, zanim drżenie przeniosło się na całe dłonie.

Odezwała się pimplik telefonu, co zaowocowało falą zimnego potu na czole.

– Tak? – rzuciła po kilku kaszlnięciach i chrząknięciach.

– O której walimy do klubu? Zaraz po pracy czy dasz mi pół godziny na zakupy? Urodziny Calantany, rozumiesz...

– Słuchaj...

"Co powiedzieć? Ile powiedzieć? Yogerdea jest przyjaciółką, ale i podwładnym... Może wykonać "obejście", jak i ja kiedyś, i wskoczyć na moje miejsce..."

Nagle zdecydowała się:

– Nie mogę iść do klubu, wypadło mi coś... Ale nawet nie pytaj co. Jak chcesz wiedzieć, spotkajmy się w dupie.

– OK – rzuciła zdziwiona Yogerdea i rozłączyła się.

"Dupą" dwie ostre młode yuggies nazywały mały kąt na parkingu, gdzie nie sięgały, jak zdradziła komnet ochrony, czujniki, słuchofony i kamery.

– Co się dzieje? – zapytała nerwowo Yogerdea, gdy Valca dotarła do dupy.

– Nie wiem, czuję się kiepsko, nawet nie potrafię powiedzieć, jak kiepsko i z jakiego powodu... Dokoła mnie dzieją się dziwne rzeczy, których nie potrafię wytłumaczyć... Poczekaj! – powstrzymała ruchem ręki rodzące się pytanie przyjaciółki. – Zniknęła na przykład moja herbata... – Uświadomiła sobie jedną rzecz i od razu ją zwerbalizowała: – A pojawił się gatunek kawy, którego Shiwa nigdy nie zamawiał. Potem... – opuściła moczenie w piżamę – ... potem już w biurze nagle rzygnęłam na biurko, i drugi raz przed umywalką... A kiedy przyszła sprzątaczka, nie było śladu po hafcie! I jeszcze coś było, ale nie potrafię sobie przypomnieć... Dręczy mnie, tuż pod kopułą leży...

Potarła skronie, potem policzki.

– Hm... Nie wiem, co powiedzieć... – bąknęła Yogerdea.

– Wiem, nie dziwię się... Mam podstawy sądzić, że... że... że się rozjechałam, zwariowałam... Że jakaś część mojego rozumu trzyma się kupy i widzi coś, co robi inna część, albo co imaginuje sobie druga część, ta kopnięta. Matko!

Przeszła się w koło, trzymając pięści zaciśnięte w górze, jakby grożąc komuś czy dopytując się o coś. Yogerdea stała, z zakłopotaniem przestępując z nogi na nogę, pocierając knykcie lewej dłoni opuszkami prawej.

– Wiesz co... – zaczęła, bez wątpienia jeszcze nie wiedząc, jakie będzie następne słowo – ... póki co i tak nie masz nic do roboty... Mam na myśli, że nie możesz pójść do naszego lekarza, bo.. wiesz... – Valca prychnęła przez nos: "Wiadomo, rozniesie się i zredukują!" – Jeśli więc masz iść do koniowała czy psychotrepa, to musisz mieć jakiś pewny namiar, na jakiegoś zaufanego i lojalnego lekusia, nie do jakiejś sprzedajnej mendy. Na razie takiego nie masz, prawda? No to zostaje ci autobadanie, czyli postępowanie jakby nic się nie wydarzyło, i obserwacja. Notowanie. Ale wiesz! Notowanie nie na jakimś papierku, co to Hil znajdzie i zaniesie do Wała dwa piętra wyżej, nie. Może nagranie albo nawet notatki, ale zakamuflowane... Na przykład, że opisujesz czyjeś doznania, może odbiło ci i piszesz opowiadanie, albo powieść, caperte?

– Capertissimo... – zareagowała rytualnie Valca.

Rozmowa z Yogerdeą, racjonalna reakcja przyjaciółki, przepis na kilkanaście najbliższych godzin nieco uspokoiły Valkę. Yogerdea nie dziwiła się, nie krzywiła, nie śmiała, nie uciekała...

– Możemy... O, tak by było dobrze: siądziemy w konferumie i wylistujemy w końcu towary nieprzechodnie. I tak mamy to zrobić, i tak, prawda? No to nie odkładajmy na kiedyś, tylko zróbmy to dziś. Będę przy tobie, i nikt nie będzie się temu dziwił.

– Yogerdea... Kurdino... – Valca aż się wzruszyła. – Ja...

– Dobra, nie trzepocz się. Masz pendisc?

Wymacała pióro w kieszeni, skinęła głową.

– No, to idziemy tam, powiadomisz swojego Hila i już. Idziemy – powtórzyła, klepiąc Valkę w ramię. – A przy okazji, trącnęłaś już tego swojego sexytarza?

– Spadaj, Yogrie – uśmiechnęła się słabo Valca. – Przecież ci powiedziałam, że będziesz ostatnią osobą, która się o tym dowie.

– Ostatnią to będzie Hil, jak mniemam – roześmiała się głośno Yogerdea.

– Spadaj...

Zrobiła dwa kroki i, przypomniawszy sobie, że nie może iść do klubu, bo nie wzięła kul, odwróciła się.

Dupa była pusta.

Yogerdea nie mogła się ukryć – gołe, betonowe ściany bez wnęk, brak okien i filarów, jedyna droga do załomu zwanego dupą prowadziła tędy, a tu stała Valca. Po chwili umysł, jakaś racjonalna cząstka umysłu podpowiedziała, że teraz jest w zasięgu oczu kamer, i w końcu ktoś zainteresuje się, dlaczego starszy protektor Valca stoi jak słup soli z wytrzeszczonymi w ciemny kąt garażu oczami.

Z wysiłkiem, niemal słowo po słowie wysyłając komendy do członków, odwróciła się i pomaszerowała do swojego gabinetu.

"Z kim rozmawiałam? – myślała po drodze. – Wymyśliłam sobie rozmowę z Yogerdeą? To może w ogóle wymyśliłam sobie Yogerdeę? Może nie istnieje taka moja przyjaciółka Yogerdea? Może nigdy nie piłam tej pierdolonej pu-ehr? Może Hil to mój mąż? Może... Mamo?.. Co się ze mną dzieje? Iść porozmawiać z Yogerdeą? A jak znowu się okaże, że po rozmowie zniknie? Kurwasz... Co z tego dookoła mnie jest prawdą, a co zaraz zniknie albo się zmieni?!"

Dotarła do windy. Wsiadła, choć przez głowę przemknęła myśl, że jeśli jest złudą, to runie osiemdziesiąt kilka pięter w dół...

Nie runęła...

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Od Redakcji
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
Spam(ientnika)
Hormonoskop
Wywiad
W. Świdziniewski
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
Piotr K. Schmidtke
Tomasz Pacyński
Adam Cebula
Romuald Pawlak
Adam Cebula
Konrad Bańkowski
Adam Cebula
Zbigniew Zodaj
Tomasz Olczyk
Jerzy Grundkowski
Grzegorz Czerniak
Piotr Lenczowski
Miłosz Brzeziński
XXX
Dominika Materska
EuGeniusz Dębski
 
< 33 >