strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Recenzje
<<<strona 07>>>

 

Recenzje (2)

 

 


Książka

Skrzydlaty, a w skórze!

 

To anioł uczyniony na obraz i podobieństwo człowieka. Bo jak inaczej określić, skoro mamy do czynienia z aniołem o metalowych skrzydłach, w skórzanej kurtce, skrojonej na wzór motocyklowej, i w dżinsach? Taki anioł jest przestawiony na okładce Siewcy wiatru Mai Lidii Kossakowskiej, ostatnio wydanej przez Fabrykę Słów książki. Dodam: anioł raczej diaboliczny.

Ten oryginalny pomysł sprawdził się znakomicie w opowiadaniach z "anielskiej" serii. Przyniósł powiew świeżości, sporą porcję nietuzinkowej, rozrywkowej fantastyki. Prowokował też do zastanowienia się, co też autorka zdoła z niego jeszcze wycisnąć, na ile okaże się nośny. Na te pytania możemy już dziś odpowiedzieć. Kossakowska, w liście do czytelników napisała, że Siewca wiatru to ukoronowanie jej opowiadań "anielskich" – spore tomiszcze (ponad 550 stron), na kartach którego znajdziemy wielu bohaterów tych opowiadań, jeśli nie wszystkich.

Z chaosu wyłania się świat, kształtują planety, ustalają orbity i zaczyna się tworzyć kosmos. Architektem jest Pan, ale nadzór nad budową świata delegował na Wielkiego Archonta, Jaldabaota. Ów, zadurzony we własnej wielkości, rozkochany w nazwie Prawica Pana, zapomniał o pokorze i trwa w pysze. Ślepy i głuchy na zbliżające się niebezpieczeństwo, myśli tylko o tym, jak udupić Daimona Freya, Anioła Miecza, który przynosi wieści o zbliżającej się napaści Antykreatora. Jak łatwo przewidzieć, utarcie nosa Freyowi nie oddala ani o piędź potęgi Cienia. Wobec tego Daimon bierze sprawy we własne, anielskie dłonie: porywa Klucz do wymiarów i przepędza, pewnie chwilowo, Cień gdzie indziej. Przez przyjaciół po cichutku nazywany bohaterem, przez Wielkiego Archonta okrzyknięty został zdrajcą i skazany do unicestwienie. Jednak Pan, w swej nieprzebranej łasce, wskrzesił Daimona jako Abbaddona – Anioła Zagłady. A tylko na to czekali inni aniołowie, ledwo drugi chór od końca w hierarchii niebieskiej; rozpoczął się bunt. Wielki Archont musiał odejść, stworzono nowe stanowiska: regent Słońca, regent Księżyca, Władca Czterech Wiatrów, Wielki Architekt, Wielki Sternik. Wszystko wielkie i wspaniale. Aniołowie obrali sobie miejsca na "rodowe" włości, rozrastała się ich władza, i tym samym pycha. Podzielili się między sobą, swary i kłótnie spowodowały wygnanie Lucyfera do Głębin. A Pan Jasności, nie wiadomo – może urażony niskimi pobudkami swych aniołów, wziął i poszedł sobie, zabierając swoją Królową i gwardię. Co teraz? – pytają przerażeni pozostali.

Podoba mi się zamysł pisarki na tworzenie aniołów tak bliskich cechami człowiekowi, zwykłemu śmiertelnikowi. Archanioł Gabriel potrafił kurwnąć, na porządku dziennym jest mówienie choćby delikatnych przekleństw. Postaci są, lub przynajmniej miały być, pełnokrwiste i prawdziwe, sprawiać takie wrażenie, jak w opowiadaniach.

"Ludzcy" aniołowie, obarczeni wadami i namiętnościami, sprawdzili się w opowiadaniach. Jednak to samo w formie powieściowej rozczarowuje, i to mocno. Fabuła jest przegadana, miejscami nudnawa, czasem się po prostu rwie. Obszerna (zbyt obszerna?) forma obnaża płytkość postaci – wystarczająco wyrazistych w opowiadaniach, teraz podobnych do siebie, różniących się tylko przydzielonymi przez autorkę miejscami. Nie są w żaden sposób pogłębione psychologicznie, czego można byłoby oczekiwać po powieści wieńczącej dzieło.

Tak naprawdę powieść jest przerośniętym opowiadaniem. Sprawia wrażenie, że zasady wykreowanego świata, jego bohaterowie, poszli w kąt, a autorka skupiła się na didaskaliach.

To ewidentnie zaszkodziło. Już sam wstęp, list do czytelników, budzi nieufność, jak się okazuje, uzasadnioną.

Autorka ukończyła Liceum Sztuk Plastycznych, potrafi i lubi swoim tworom nadać charakterystyczny koloryt. We wspomnianym wcześniej wstępie do czytelników pisze, że pod wpływem jej opowiadania czytelnik nauczył się rysować. Hm, nie wątpię w szczerość autorki, ale jak ktoś jest ślepy i głuchy na kolory i nie ma iskry bożej w palcach (vide ja), to ni cholery nie nauczy się malować (vide ja ponownie). Mam jednak wrażenie, że ta kolorystyka jest przesadzona, że zaczyna się przerost formy nad treścią. Nikt nie ostudził zapędów Autorki, która, jak sama pisze we wstępie, chciała ubarwiać swe wizje. Ubarwiła, i owszem – feeria kolorów bije po oczach. Ale czasem przekracza granice pretensjonalności.

Powieść sprawia wrażenie nietkniętej przez redakcję. Ryzykowna metaforyka, która daje niezamierzone efekty komiczne, powtórzenia, kalki językowe – to wszystko powinno z powieści wylecieć na bardzo wstępnym etapie. Kossakowska gubi się w batalistyce, w intrygach politycznych, te sceny i wątki są naiwne i płaskie. Nie sposób pozbyć się wrażenia, że chodziło wyłącznie o te pięćset z hakiem stron. W dodatku upstrzonych już bardziej pospolitymi niedoróbkami – powtórzeniami, literówkami, niekonsekwencjami.

Szkoda, bo przez takie niedopatrzenia książka straciła na swojej atrakcyjności.

Mam niejaki problem: polecać powieść czy nie. To może tak: jak kogoś nie razi pretensjonalna metaforyka i ogólne przegadanie – niech czyta w upojeniu, bo mu się książka spodoba. Jeśli ktoś nie potrafi przejść nad nimi do porządku – niech sobie odpuści.

Ja opisy pomijam z zasady, wobec tego życzę Autorce, i sobie zarazem, kolejnej książki. Koniecznie z Daimonem Freyem! Ale bardziej dopracowanej...

 

Karolina Wiśniewska

 

Maja Lidia Kossakowska

Siewca wiatru

Fabryka Słów, 2003

Stron: 564

Cena: 28,99 zł

 

 


Książka

Siedem dobrych płócien

 

Znać rękę mistrza po śladzie pędzla, powiadają. Zapewne jest to prawda obowiązująca nie tylko w malarskiej materii. Dobre pióro widać po akapicie, no, najwyżej po stronie tekstu. Można to zauważyć po pojawieniu się czegoś trudno uchwytnego w słowach, prawdziwej magii: oto chcemy czytać dalej, jesteśmy ciekawi, dokąd zawiedzie nas wyobraźnia autora.

Dla mnie prawdziwe mistrzostwo wiąże się z jeszcze jedną, nie tylko warsztatową cechą: otóż niektórzy pisarze poza rozrywką, przyjemnością płynącą z lektury, oferują ponadto całkiem poważną dyskusję o sprawach tego świata.

Do tych ostatnich należy Robert Silverberg, autor nie tylko bardzo znany i popularny, lecz także wysoko ceniony, czego dowodem są liczne nagrody. I właśnie dostaliśmy Pożeglować do Bizancjum, książkę zbierającą opowiadania i nowele nagrodzone Hugo i Nebulami.

Trudno tu znaleźć utwór słaby czy choćby średni. Niby, czego innego spodziewać się po najlepszych tekstach roku – a jednak mam wrażenie, że (podobnie jak w przypadku Oscarów) nie zawsze nagrodzone dzieła reprezentują wysoki poziom. Tymczasem w tym zbiorze nawet najsłabszy tekst, Dobre wieści z Watykanu, traktujący o wyborze nowego papieża, choć ogólnie błahy, to ładnie napisany i nie pozbawiony swoistego uroku.

Pozostałych sześć tekstów to już naprawdę znakomita robota – wcale się nie dziwię, że przypadły im wspomniane nagrody. Przeniesiona do Piekła historia dramatycznej przyjaźni Gilgamesza i Enkidu, osnuta na tle ruin Rzymu przyszłości, tragedia podboju naszej cywilizacji przez Obcych i różne wobec nich postawy, bliski memu sercu tekst przywołujący w wirtualnej przestrzeni Pizarra, czy wreszcie wskrzeszanie przez naszych potomków dawno umarłych miast takich jak Aleksandria czy Bizancjum – wszystkie one są po prostu świetne. Łączy je zresztą nie tylko silne odwołanie do historii, lecz także skupienie na psychologii bohaterów rzuconych w czasy i miejsca im nieznane, obce, a niekiedy – jak w przypadku Gilgamesza na Pustkowiu – wrogie.

Co ciekawe, dwa najlepsze teksty odwołują się do historii nie wprost. Bardzo mocny Pasażerowie, w którym Ziemia została podbita przez Obcych, bezceremonialnie wypożyczających sobie ciała ludzi do własnych celów, łączy fantastykę z duchem konkwisty. Mistrzostwo Silverberga polega na tym, że nie skupia się on na samym fakcie podboju, idzie o krok dalej, opisuje społeczne zmiany, jakie to wywołuje, przy okazji rysując dramat człowieka, który rozpaczliwie walczy o miłość, o swoją szansę.

Jednak największe wrażenie wywarła na mnie krótka powieść, Rodzimy się zmarłymi, już całkiem pretekstowo nawiązująca do minionych światów, opowiadająca o drugim życiu, jakie można mieć za sprawą nowoczesnej technologii. Niemal w ogóle nie przypomina ono poprzedniego. I na takim tle rysuje Silverberg prawdziwy dramat: mamy więc młode, bardzo się kochające, silnie związane małżeństwo, Sybille jednak umiera. A Klein, mimo, że zmarli (tak w tym tekście nazywa się ożywionych ludzi) nie życzą sobie żadnych kontaktów z wciąż żyjącymi, próbuje odzyskać swoją żonę. Gotów jest na wszystko, desperacja pcha go nawet do ryzykownej próby wniknięcia w społeczność zmarłych...

Już taka fabuła wystarczy, aby zainteresować. Fascynujące jest to, jak Silverbergowi udało się pokazać dwie trudne rzeczy: samych zmarłych, ich społeczność, bardzo zamkniętą, silnie zrytualizowaną – oraz reakcję zwykłych ludzi na to zjawisko. Jest to bardzo przenikliwa psychologicznie historia – i bardzo piękna., choć gorzka.

Wspomniałem na początku o śladzie pędzla. Dla tych opowiadań, ale ogólnie dla bardzo dużej części twórczości Silverberga, takim charakterystycznym śladem są nawiązania do historii. Czasem wyraźne, jak w tekstach w tej książce, czasem ukryte, jak w cyklu o planecie Majipoor. Silverberg ma rzadki talent, przejawiający się odwoływaniem w sposób niepowierzchowny. To zwykle tylko margines, rozbudowane tło, na którym rozgrywają się losy bohaterów, ale widać, jak pisarz stara się oddać charakter i klimat danej historycznej rzeczywistości. Wystarczy porównać dwa teksty, Pożeglować do BizancjumGilgameszem na Pustkowu. Chronologicznie dzielą je zaledwie dwa lata, trudno więc mówić o jakiejś ewolucji pisarskiej. Chłodny, wyważony styl pierwszej z tych opowieści, tłumiony dramat bohaterów – i pełna nieukrywanych emocji historia druga. Piękne zróżnicowanie stylu, sposobu prowadzenia narracji...

Z pewnością jest to książka, którą warto przeczytać. A dla tych wszystkich, którzy lubią zabawy z historią, powinna to być to lektura obowiązkowa.

Zresztą, powinna to być pozycja kanoniczna dla wszystkich, bo to po prostu bardzo dobra literatura.

 

Romuald Pawlak

 

Robert Silverberg

Pożeglować do Bizancjum

Przekład: Krzysztof Sokołowski, Piotr Gąsiewski, Robert Szmidt, Andrzej Ziembicki

Solaris 2003

Stron: 396

Cena: 35,90 zł

 

 


Książka

Wrocław w roli głównej

 

Może kogoś zdziwi recenzja kryminału w Fahrenheicie, w końcu w nagłówku tej witryny widnieją fantasy, science-fiction, horror – o kryminałach ani słowa. Ja jednak uczepię się ostatniego elementu tej wyliczanki, czyli horroru – uważam, że Koniec świata w Breslau to thriller z elementami grozy, a to oznacza, że mieści się w formule naszego periodyku. Poza tym nie o klasyfikację tutaj chodzi, a o dobrą literaturę, a z taką mamy do czynienia w przypadku drugiej powieści Marka Krajewskiego. Pierwszą jest wydana w 1999 r. Śmierć w Breslau. W obu przypadkach spotykamy na kartach książki radcę kryminalnego (po naszemu oficera śledczego) Eberharda Mocka i jak widać już po samych tytułach wydarzenia mają miejsce w niemieckim Wrocławiu.

Akcja powieści toczy się na przełomie lat 1927-1928, Eberhard Mock pracuje nad serią morderstw powiązanych ze sobą brakiem motywu oraz faktem pozostawienia przez sprawcę na miejscu zbrodni kartki wyrwanej z kalendarza. Geniuszowi kryminalistyki, jak nazywają Mocka wrocławskie gazety, w wykryciu sprawcy przeszkadzają problemy natury osobistej – rozpadające się małżeństwo oraz niesforny bratanek, który pakuje się w tarapaty, z których wyciągnąć może go tylko stryj – policjant. Autor w niezwykle sugestywny sposób nakreślił klimat dekadencji i rozkładu moralności wśród ówczesnych elit. Makabryczne morderstwa przeplatają się z wymyślnymi orgiami urządzanymi przez tajemne sekty wieszczące koniec świata. W to wszystko wplecione są losy Eberharda Mocka, któremu, nie bez jego własnej winy, świat zaczyna walić się na głowę. Co jednak, w głównej mierze stanowi o sile tej książki, to właśnie miejsce akcji, a więc tytułowy Breslau. O tym, że to właśnie miasto jest głównym bohaterem książki świadczyć mogą poświęcone mu strony, a mianowicie zamieszczony na końcu książki Indeks nazw topograficznych, w którym niemieckim nazwom ulic występującym w powieści przypisano współczesne polskie odpowiedniki oraz zamieszczona reprodukcja mapy z czasów, w których dzieje się akcja, przedstawiająca wrocławskie Stare Miasto. Dla każdego, kto choć trochę zna Wrocław, lektura stanowić będzie podwójną frajdę, bo obok śledzenia postępów śledztwa będzie mógł umiejscowić akcję w znanych sobie miejscach. Oczyma wyobraźni będzie mógł zobaczyć sanie, które zamiast dorożek kursują zimą po ośnieżonych ulicach Wrocławia, czy ekipę policyjną na miejscu makabrycznego morderstwa dokonanego w kamienicy "Pod Gryfami" na wrocławskim Rynku.

Reasumując, dla miłośników Wrocławia i wszelkiego rodzaju tajemnic z nim związanych jest to pozycja obowiązkowa. Pozwala poczuć klimat miasta o ponad tysiącletniej, burzliwej historii. Pozostali czytelnicy mogą się spodziewać wyśmienitego czytadła na zimowe wieczory, a ponieważ pora roku za oknem i na kartach książki taka sama, więc łatwiej wczuć się można w klimat opowieści. Opowieści mrocznej, pełnej zagadek, zwyrodniałych morderców, zdegenerowanych elit i wizji świata, który na zawsze odszedł w zapomnienie.

 

Tomasz Kopyra

 

Marek Krajewski

Koniec świata w Breslau

Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2003

Stron: 320

Cena: 29,90 zł

 

 


Książka

Magia Rowling

 

Stało się, w moje łapki wpadł w końcu piąty tom przygód Harry’ego Pottera – Harry Potter i Zakon Feniksa. Przez książkę po prostu się pędzi niczym nowiutkim porsche po pustej drodze. Rowling pokazała na co ją stać i zrobiła to rewelacyjnie. Niektórzy zastanawiają się, na czym polega fenomen książek o świecie czarodziejów. Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi, trzeba się przekonać na własnej skórze, jak wiele emocji i wrażeń dostarcza lektura przygód Pottera.

Zakon Feniksa zaczyna się jak poprzednie tomy. Harry spędza kolejne wakacje u paskudnych Dursleyów, martwi się brakiem listów od przyjaciół ze szkoły i strasznie się nudzi. Piętnastoletni czarodziej z niepokojem śledzi wiadomości, z których usiłuje się dowiedzieć czegoś o działaniach lorda Voldemorta. Pewnego razu Harry staje oko w oko z kuzynem na Magnolia Road i postanawia postraszyć Dudley’a czarami. Wtedy staje się coś, co powoduje, że od tego momentu zaczyna się wyścig czytelnika z akcją i odliczanie stron do mrocznego finału. Autorka misternie zbudowała napięcie, a punkt kulminacyjny powieści jest na tyle wstrząsający, że czytelnik obserwuje z zapartym tchem dantejskie sceny rozgrywające się w Ministerstwie Magii...

Harry dorasta, to podstawowa refleksja, która nasuwa się po lekturze Zakonu Feniksa. To, co w Czarze ognia było lekko zasygnalizowane, staje się teraz nad wyraz dobitne. Na "arenę" wkraczają ogromne emocje, z którymi młody czarodziej czasem nie potrafi sobie poradzić. Harry odkrywa u siebie zazdrość, gniew, egoizm, poczucie wyobcowania i oczywiście pierwsze zauroczenie pewną młodą i sympatyczną dziewczyną. Magiczny świat Hogwartu przestaje być ostoją spokoju i bezpieczeństwa. Rowling poddaje Harry’ego wyrafinowanym katuszom i piętrzy przed nim mnóstwo problemów, a do społeczeństwa czarodziejów wkracza chaos, który wywraca wiele spraw do góry nogami. Nad całą sytuacją wisi oczywiście cień lorda Voldemorta, knującego coraz śmielsze i bardziej złowieszcze plany, które mogą przynieść jedynie śmierć i spustoszenie.

Jeśli dotychczas nastoletni czytelnicy utożsamiali się z Harrym, teraz stawianie się w jego sytuacji może przyprawić czasem o coś więcej niż tylko gęsia skórka. Problemy, z jakimi muszą się zmierzyć bohaterowie, przerastają większość rówieśników. Rowling pokazała różne rozgrywki polityczne, jakimi rządzi się Ministerstwo Magii, kłamstwa i podziały, krótko mówiąc, nasza rzeczywistość brutalnie wdarła się do krainy magii.

Harry Potter i Zakon Feniksa to doskonała powieść. Czyta się bardzo szybko, zaciskając przy tym nerwowo pięści, zwłaszcza gdy pojawia się na scenie pewna nauczycielka od obrony przed czarną magią... Rowling rozwija swój talent pisarski wraz z kolejnym tomem powieści. Już nie jest zwykłą pisarką dla dzieci, przekształciła się w kreatorkę wspaniałego świata fantasy na bardzo wysokim poziomie. Autorka panuje pod każdym względem nad skomplikowaną fabułą i udowadnia, że ma wszystko idealnie zaplanowane. Rowling dała z siebie wszystko to, co najlepsze. Po odwróceniu ostatniej strony i krótkim ochłonięciu pojawia się dręczące pytanie: kiedy następny tom? Niestety, procesu tworzenia nie można przyspieszyć, zatem pozostaje tylko cierpliwie czekać.

Miłośników przygód młodego czarodzieja nie muszę namawiać do przeczytania Zakonu Feniksa, bo sięgną po książkę z zamkniętymi oczami. Pojawienie się piątego tomu to także dobry moment, by świat, który tak oczarował młodych czytelników otworzył się także dla ich rodziców. Znajduje się tu bowiem wiele tematów do wspólnej rozmowy z pociechami. Jednak powieści o Harrym Potterze zapewniają przede wszystkim doskonałą rozrywkę i dzieciom, i dorosłym.

 

Agnieszka Kawula

 

Joanne K. Rowling

Harry Potter i Zakon Feniksa

Tłum: Andrzej Polkowski

Media Rodzina, 2004

Stron: 954

Cena: 49zł

 



Czytaj dalej...




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
Spam(ientnika)
Wywiad numeru
Hormonoskop
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Zimniak
Adam Cebula
Konrad Bańkowski
Andrzej Sawicki
W. Świdziniewski
Romuald Pawlak
Andrzej Pilipiuk
Piotr Zwierzchowski
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
Raven
Iwona Surmik
Michał Gacek
Jozef Girovsky
MPK
Anna Brzezińska
Feliks W.Kres
Ben Bova
Kir Bułyczow
Andreas Eschbach
Andrzej Pilipiuk
Eryk Algo
 
< 07 >