strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Zatańczysz Pan tango
<<<strona 09>>>

 

Czy lubisz zapach napalmu o poranku?

 

 

Konrad Bańkowski: Jak byłeś mały, to bawiłeś się czasem w wojnę?

Rafał Ostuda: Jedziemy do Iraku?

KB: My dwaj? Daj spokój, ten kraj już dość wycierpiał. Rządy dyktatora, demokratyczna pomoc wyzwolicieli... Co też masz za pomysły?

RO: Nie, nic, ja tak tylko... Męska przygoda, turystyka, te sprawy... A przy okazji pooglądalibyśmy, jak wygląda wyzwalanie w nowoczesnym wykonaniu.

KB: Męska przygoda, powiadasz... Janek Kos się kłania?

RO: A za nim porucznik Gruber... Tak, wiem, nie ten front, ale męska póki co, chyba że pojedziemy z batalionem uroczych sanitariuszek.

KB: Och, sanitariuszki też tam były. U nas w przedszkolu zawsze mieliśmy równouprawnienie i, jak się bawiliśmy w wojnę, miejsce dla dziewczyn zawsze się znalazło.

RO: No, ba. To teraz wyjaśnij państwu (i mnie, ale to zupełnie na marginesie) co ta wojna ma z nami wspólnego. Ta z przedszkola, z udziałem dziewczyn.

KB: Proste. Czy się bawiłeś w wojnę z kolegami (z ewentualnym udziałem koleżanek również)?

RO: Tak, z udziałem. I?

KB: Fajosko było?

RO: Do przyjęcia, nikt życia nie stracił, a możliwe, że jakieś nowe się z tego narodziło. Nie śledziłem wszystkich uczestników dokładnie.

KB: Ależ,wodzu, co wódz... Ja się tylko pytam, czy bawiłeś się pistoletami? Strzelałeś z patyka, robiłeś ratatatata! I tak dalej. Wiesz, normalne zabawy dzieciaków w każdej części tego miłującego pokój świata.

RO: Strzelanie z patyka?

KB: No wiesz, albo z palca. W przypadku, gdybyś nie miał w danej chwili pod ręką pistoletu, albo innej tradycyjnej dziecięcej zabawki.

RO: Uhum, rozumiem. Bywało.

KB: No właśnie. I te piosenki o ułanach, Czterej pancerni, Kloss, te sprawy... Na początek. Potem Parszywa dwunastka, Działa Nawarony, Złoto dla zuchwałych, a teraz z kolei Kompania braci, Szeregowiec Ryan i cały ten Wietnam z tymi wszystkimi Plutonami itd. A jak się zastanowić to i Gwiezdne wojny, tam też dużo strzelają. Niedawno przypomnieni przez tivi Żołnierze kosmosu to już samo sedno. You get the point?

RO: O tak, czuję, że też pokochałbym zapach napalmu o świcie. Pod jednym warunkiem – najpierw musiałbym przestać nienawidzić wczesnego wstawania.

KB: Tak, wiem. I przestać mylić Wagnera z Orffem, ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, że kiedy mój szanowny tato wyrażał poważne niezadowolenie z mojej zabawy pistoletami i karabinami wszelkiego autoramentu, jakoś nie za bardzo chwytałem, czego się czepia. Bo w końcu, raz, że fajne, a dwa, że wszystkie chłopaki zawsze się "szczelali". Jak wiemy z historii, na ogół im to nie przechodzi, tylko przesiadają się z czasem na lepsiejsze zabawki. Czy pojadą z nimi do Iraku, czy do Afganistanu, to już kwestia biura podróży. Ale i tak się będą świetnie bawić. Dlaczego?

RO: Jednym zostaje zamiłowanie do strzelania, innym do zadawania tego sakramentalnego "dlaczego?", a mnie niezmiennie kusi, żeby odpowiedzieć "bo tak" i zająć się wymyślaniem pytań samemu. Głupie pytanie łatwiej zatuszować niż głupią odpowiedź. Naprawdę oczekujesz, że podejmę się wyjaśniania, dlaczego testosteron wali po mózgu, a do tego z upływem czasu coraz mocniej?

KB: Nie, zupełnie nie w tym kierunku. Co jest takiego w samej wojnie? I czemu jest taka nośna dla filmu i książek?

RO: Bo jak porządny chwast składa się z węzłów i międzywęźli, tak wojna z akcji i tego, co pomiędzy nią. Na początek to wystarczy, przeciętny widz więcej nie oczekuje. Przeciętnego czytelnika pomijam celowo, bo to jednak o ton wyższe wymagania. One i znacznie więcej zawierają się z kolei w tym, co tę akcję napędza – w ludziach, którzy w wojnie biorą udział, czy tego chcą, czy nie. Jest konflikt, jest fun, można by powiedzieć, a nawet wojenka plemienna takich konfliktów przynosi co nie miara, na różnych poziomach abstrakcji do tego. Nic, tylko brać i korzystać.

KB: Akcję można znaleźć wszędzie, mą szeri, a nawet jeśli nie akcję sensu stricte, to przynajmniej odpowiednią dla widza dawkę atrakcji. Że tak wspomnę na przykład amerykańskie dramaty sądowe. I muszę się przyznać uczciwie, że faktycznie nie chodzi mi o prawdziwą wojnę, a o jej temat. Właśnie w filmie, czy literaturze, której wcale bym tu nie oddzielał. Pozwolę sobie choć przypomnieć cykl Briana Callisona o Trappie, na podstawie którego zresztą powstało wspomniane Złoto dla zuchwałych. Co, pokrętnie, bo pokrętnie, ale prowadzi mnie do wniosku, że wojna stała się kolejnym fetyszem współczesnej kultury. Takim wiesz, z umięśnionym Arnoldem w dżungli.

RO: Chcesz wojny, będziesz miał metaforę: cukier można znaleźć wszędzie, a jednak przyjemniej się go wtrzącha, kiedy wchodzi w skład serniczka, niż kiedy trzeba wyjadać prosto z cukierniczki. Tak samo Arnold albo inny Sylwek w lesie, ze Sprzętem Miotającym Pociski Szybko, minimum dwukrotnie przekraczającym masę ciała takiego Sylwka, bardziej nadaje się do konsumpcji niż bez takiego sprzętu. Las można podarować.

KB: Aha! To jeszcze mi powiedz, co z tym apetycikiem. Bo jeden lubi chrzan, a inny jagnięcinę w sosie miętowym. Słodkie w zasadzie lubią prawie wszyscy. W każdym wieku z wyłączeniem upośledzonych smakowo freaków – pacyfistów. Co więcej, przyroda zna przypadki zadeklarowanych pacyfistów, którzy także doznają orgiastycznych uniesień biegając po lesie (szlag... a może to o ten las tak naprawdę chodzi?) z markerem do paintballa. Albo popatrz na popularność gier sieciowych. Co bije największe rekordy? Brydż? Szachy? E-e. Counter StrikeUnreal Tournament. Wraz z pochodnymi. A przecież trudno zakładać, że spędzający pół życia przed komputerem piętnastolatek wie tak naprawdę, na czym polega wojna i zabijanie, czyż nie? A jednak kult Wielkiego Guna kwitnie. Nie ma hasła, które wywoływałoby większy skok adrenaliny, niż rocket launcher. I ja się w pełni zgadzam, że jest to tylko zabawa. Nawet bardzo fajna zabawa. Tylko czemu jest bardziej atrakcyjna, niż windows’owy pasjans?

RO: A widziałeś kiedykolwiek pasjansa, który mógłby pozbawić grającego życia (poza przypadkami śmierci z nudów)?

KB: A czy ktoś umarł, grając w Quake’a? Albo oglądając O jeden most za daleko? Nie przypominam sobie nawet przypadków śmiertelnego przedawkowania. Pomijając ewentualne urazy psychiczne, jest to jednak rozrywka dość bezpieczna, mniej więcej w tym samym stopniu, co Harry Potter. I od razu zaznaczę, że nie chodzi wyłącznie o bezpieczną symulację tego, co w rzeczywistości jest niebezpieczne. Zresztą taki na przykład paintball wcale nie jest aż tak bardzo bezpieczny, bo siniaków się można dorobić medalowych, a i oko stracić. Nie, nie, nie... Chodzi o to, żeby sobie postrzelać. Chodzi też o kult broni, który w imię wolności każe amerykańskim dzieciakom w czarnych płaszczach strzelać do nielubianych nauczycielek, zanim powiedzieć im kulturalnie fuck off! Kult broni, który na Bałkanach kazał trzymać spluwę w każdym domu, bo facet bez gnata albo karabinu to gorzej niż bez jaj, to facet bez wąsów. Przy czym jedni lubią pohałasować na strzelnicy, inni w szkole, a jeszcze inni rozwiązują tym sposobem sąsiednie spory o to, czyja kura komu nasrała na podwórko. Siła, męska przygoda, konflikt białkowych struktur z przemysłem rusznikarskim. Zapewne są to instynkta całkiem pierwotne i nad tym się nie ma co zastanawiać, ale to chyba w dalszym ciągu nie tłumaczy tego kulturowego uwielbienia dla tematu wojny, nie uważasz?

RO: Rozdzielmy dwie sprawy. Karabin na Bałkanach, czy w każdym czeczeńskim domu, to bardziej konieczność niż zamiłowanie. Do dziś znajdziesz w Polsce wioski, w których w razie pożaru trzeba odczekać, aż cała zabunkrowana w obejściu amunicja odpali, zanim się zacznie polewać całość sikawką. Bo była wojna, to i owo po niej zostało i nigdy nie wiadomo, czy nie przyda się kiedyś jeszcze. To jest pewnie forma wyrażania instynktu – instynktu zachowania życia. Gry i zabawy umieściłbym jednak w osobnym woreczku. Korzenie może i są osadzone w tej samej glebie, co w poprzednim wariancie, ale dołączone jest do tego coś bardzo ważnego – to jest bezpieczne. No, w miarę. Quake nawet bardzo, bo w odróżnieniu od real life, można się cofnąć w czasie kiedy coś pójdzie nie tak. I w to mi graj. Spotkanie z żywym rottweilerem to mało przyjemna perspektywa, a piesek zagryzający kogoś na ekranie to doskonała rozrywka. Fotel pomaga.

KB: Nie do końca tak, jak mówisz. Bo konieczność koniecznością, ale te przytoczone kultury mają do siebie akurat to, że posiadanie broni jest tam utożsamiane z męskością. Choć przyznaję, iż jest to pewnie wtórne w stosunku do uwarunkowań historycznych, w których była to autentyczna konieczność, o ile również i w następnym roku chciało się nadal uprawiać przydomowy ogródek z papryką. W Stanach wygląda to zupełnie inaczej, tam jest to związane z chorobliwym przywiązaniem do prawa obrony własności prywatnej i tak zwanej wolności osobistej. Ok., tu masz rację. Jednak efekt jest w zasadzie ten sam. Po prostu odczuwanie fizycznej przyjemności płynącej z trzymania kolby w ręku. Niekoniecznie laboratoryjnej. Bierzesz do łapy i chcesz postrzelać. Wszystko jedno po co i do czego/kogo. Ot, zrobić bam bam! W przypadku wojny, albo niektórych gier turniejowych, dochodzi jeszcze do tego element grupy. Współdziałania, zaufania i męskich uścisków dłoni, po wykonaniu zadania. Ale kręcąc się wokół tego ogona, nadal siedzimy w instynktach, w rzeczach pierwotnych, zagrzebanych w psychice. A mnie ciekawi najbardziej właśnie ten aspekt kulturowy, do którego pozwolę sobie wrócić. Wysilże się.

RO: Buszmen biega z dzidą, a Japonki mdleją na widok faceta z kataną. No jest to uwarunkowane kulturowo. Tylko kiedy mowa o kulturowym fetyszu, lepiej nie ograniczać się do samej broni i samego jej użycia. Znów się to rozwidla, bo wykorzystanie tego motywu przebiega przecież na zupełnie różnych od siebie poziomach. Od prostego "jestem superhero + znalazłem cyngiel = pociągnąć" po naprawdę niezłe kawałki kultury.

KB: We wszystkim zawsze musi być coś prostego. I sama lśniąca stal, albo dwaj kumple Harry’ego Callahana, panowie Smith&Wesson to są dla mnie rzeczy w miarę proste, podstawowe. W tym jest po prostu siła. Mając katanę, dzidę albo ręczną haubicę, kłócącą się nieco z wizerunkiem zwykłego stójkowego, jesteś po prostu silniejszy od gościa, który ich nie ma. W przypadku, gdyby dysponował porównywalnym arsenałem, zawsze możesz jeszcze uzbroić się w odpowiednie bon moty w stylu Hasta la vista, czy Make my day, punk. I już jesteś gościu. Klama w łapie to też styl. Festyniarskie lustrzanki a la Cobretti robią wrażenie do dziś, o ile podparte są berettą. Ale jak mówię, to jest pewien punkt wyjścia. Bo w końcu co z tą wojną, do cholery? Czytasz sobie taki Wrzesień Pacyńskiego, a tam hummvee grzeją po Broku. Byłem w Broku, faktycznie. Dziura. "Ni równina, ni nizina, taka gmina..." aż się ciśnie na usta. Ale wpuść paru gości w panterkach do lasu, a do knajpy parę zakazanych mord z kałachami opartymi o nogę. I już się robi fajosko. Ani się obejrzysz, a chwyta cię magia czegoś, co na zdrowy rozsądek nie powinno w tobie wzbudzać żadnych, ale to żadnych sentymentów. Coś, o czym od dziecka uczą cię, że jest be, że jest najgorszym nieszczęściem i przekleństwem naszych czasów. A z drugiej strony spróbuj się mądralo od tego uwolnić. Uwolnić od Iraku, Afganistanu, Bałkanów, Rwandy, a nawet Belfastu, czy Bilbao. Za mundurem panny sznurem? Ha! Panny... Panny nie mają z tym nic wspólnego, nasi chłopcy w Babilonie wyjeżdżali żegnani przez zapłakane żony i dziatki. Dla nich to przede wszystkim interes, żeby zapłakanej żonie odszykować po powrocie nową kuchnię, a progeniturze na komunię spokojnie kupić komputer, rower, czy co tam się teraz kupuje. Ale czy przez to gorzej się prezentują na ekranie w "Wiadomościach"? W pustynnych mundurach, amerykańskich okularach przeciwsłonecznych i w swoich dzielnych honkerach bez klimatyzacji? Zaryzykowałbym twierdzenie, że wręcz przeciwnie, że znalazłoby się niejedno serce, które do takiego widoku tęskniło skrycie. Oto polski żołnierz, z karabinem na ramieniu stawia stopę na obcej ziemi. Stopę, przypomnijmy, obutą w trepa zakurzonego piaskiem pustyni. Pięknie, co? Prawie jak Franek Dolas w Legii Cudzoziemskiej...

RO: Tak, pięknie i fajosko. Dopóki nie zaczną umierać prawdziwi ludzie, a nie daj Bóg, pojawi się realne zagrożenie wobec miłośnika. Wtedy ikona nabiera bardzo rzeczywistych i przykro cuchnących śmiercią i strachem kształtów. Wszystko ślicznie, do chwili kiedy świat za oknem i jego przefiltrowane na wiele sposobów kulturowe odwzorowanie nie zachodzą na siebie. Jak zaczną, pojawia się nieszczególnie litościwa pani umysłów – Panika. Taka prawdziwa, niewypocona w reżyserskiej wizji.

KB: Całe szczęście, że mamy możliwość zastosować wyjście awaryjne. Dobra, biorę korkowca i idę na podwórko.

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
Spam(ientnika)
Wywiad numeru
Hormonoskop
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Zimniak
Adam Cebula
Konrad Bańkowski
Andrzej Sawicki
W. Świdziniewski
Romuald Pawlak
Andrzej Pilipiuk
Piotr Zwierzchowski
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
Raven
Iwona Surmik
Michał Gacek
Jozef Girovsky
MPK
Anna Brzezińska
Feliks W.Kres
Ben Bova
Kir Bułyczow
Andreas Eschbach
Andrzej Pilipiuk
Eryk Algo
 
< 09 >