strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Adam Cebula Publicystyka
<<<strona 15>>>

 

Mając oba jądra za friko

 

 

Konsekwencje postępu technologicznego bywają zaskakujące. Ot, taki obrazek: pewien laborant naraz zaczął studentkom nachalnie tłumaczyć dość zawiłą kwestię z zakresu systemów operacyjnych, dotyczącą tak zwanego kernela. A mianowicie, że jest to taka ich część, która odpowiada za najbardziej podstawowe operacje. W systemie Linux możemy sobie, niezależnie od posiadanej dystrybucji, pobrać osobno ów kernel, czyli po polsku jądro systemu, i samodzielnie dokonać jego kompilacji, przy czem wybieramy moduły i ustawienia, które są dla nas najbardziej odpowiednie. Oczywiście, może się zdarzyć, że podczas tego procesu coś skopiemy i komputer albo nie ruszy, albo będzie chodził bardzo kulawo. Na tę właśnie okoliczność, nim doszło do dość niespodziewanej formy molestowania informatycznego, znajomy admin udzielał głośno po dłuższej fachowej dyskusji porady: "Tylko niech pan sobie zostawi oba jądra!". Albowiem w razie kraksy można system uruchomić ze starym. Krzyczał przez korytarz pełen owych studentek i nawet nie zauważył niespokojnych błysków w ich oczach.

I tak to, pozostawiony z konsekwencjami lingwistycznej niejednoznaczności, biedny ów laborant (niżej podpisany) usiłował rzecz wyprostować, oczywiście, że damskiej części publiczności najbardziej.

Konsekwencje postępu są niespodziewane, co humanistycznie najbardziej łakome, w sferze obyczajów czy stosunków społecznych. Nie przewidzieli pisarze SF takiej postaci jak admin sieci. Owszem, bywali na kartach kosmicznych odysei programiści, wszelkiej maści informatycy, ale admin sieci ulągł się sam z siebie, wyrósł obok pisarskich pomysłów i samodzielnie wdarł się na karty czasopism. Postać barwna, pełniąca szczególne i literackie funkcje. A jej geneza jest także ściśle techniczna. Mianowicie w Unix-ie zaplanowano istnienie kogoś takiego, kto czuwał nad systemem. W czasach, gdy komputer był zespołem wielkich szaf, zajmował całe piętro, przewidziano specjalny etat dla człowieka który maszynerię utrzymywał w ruchu. W czasach, gdy Sieć rozrosła się do stosownych rozmiarów, oprócz nudnych technicznych zadań przybyła mu jakże romantyczna: ściganie włamywaczy. To admin jest współczesnym Samotnym Szeryfem, to on łamie sobie głowę, co się dzieję, i on rusza w bój uzbrojony tylko we własną wiedzę.

Jak już kiedyś pisałem, paradoksalnie nieco, pierwsi na łamy gazet wdarli się crakerzy. Nie hakerzy ale crakerzy, mówiąc po ludzku, włamywacze. Na dodatek kiepscy. Światową karierę zrobił Kevin Mitnick i to on jest chyba symbolem informatycznej rebelii, diabli wiedzą czemu zwanej cyber-punkiem.

Otóż świat bynajmniej nie jest jaki jest... ale taki, jak go opisują w gazetach i pokazują w telewizji. Ludzie nie będą się starali znaleźć czegoś lub kogoś, kogo w publikatorach nie ma. A że administrator funkcjonuje tylko w prasie, powiedzmy, bardziej specjalistycznej, to istnieje w znacznie mniejszym stopniu, niż ów Kevin Mitnick.

W notatce o nim zamieszczonej w jego książce Sztuka podstępu można przeczytać sentencję wyroku: "uzbrojony w klawiaturę jest groźny dla społeczeństwa". Gdzie indziej znalazłem opinię, że jest bożyszczem cyberpunkowców. Ot, nowe zjawisko kulturowe wynikłe z postępu technicznego, subkultura o chwytliwej nazwie.

Wsadziłem w przeglądarkę owo hasło "cyberpunk":

Na Ulicy można dostać cyberacje pochodzące od różnych firm, od działających w garażu małych zakładów rzemieślniczych (?) aż do megakorporacji, zależy jak wiele masz $, aby kupić coś do swojego ciała. Z reguły od tego, ile dasz za dany produkt i kto kogo wyprodukował, zależy jak długo i dobrze będzie ci służył.

Dłuższą chwilę obijałem się po stronie, nim dotarło do mnie, że chodzi o typ gier komputerowych. Zapewne też chodzi o graczy grających przez sieć. To jest cyberpunk?!

Na stronie http://republika.pl/neopage2/magazyn/cyber/cyber.html znalazłem artykuł wyjaśniający nam, co jest zacz. W roku 1998 został napisany przez Kristiana Kirtcheva Manifest Cyberpunku. Aha... Istotę Cyberpunku można określić w jednym zdaniu – Informacja musi być wolna. No cóż, popieram, jak najbardziej popieram...

Cyberpunk jest... No właśnie: jest czy go nie ma? Jak poszukać, to się okazuje, że mamy do czynienia z "rebeliantami", których niezgoda na świat polega na deklarowaniu owej niezgody. A czy są w ogóle i jak wyglądają "prawdziwi" cyber– awanturnicy?

Całkiem niedawno ukazała się książka W obronie wolności, którą napisał Sam Wiliams, a która jest biografią niejakiego Richarda M. Stallmana. Choć o tym osobniku już nie raz pisałem, jestem raczej pewien, że postać to mało znana. Owszem ludziska pewnie wiedzą, kim jest Linus Torvalds. Z samą książką jest już związane pewne bardzo charakterystyczne zamieszanie. Wydał ją Helion. Oglądając jej stronę informacyjną, znajdziesz coś dziwnego. Oto w jednym miejscu znajdziesz taki tekst Permission is granted to copy, distrubute and/or modify..." Niżej znajdziemy standardowy tekst także w polskiej wersji: Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie... W moim egzemplarzu przybito na tym fragmencie pieczątkę: czerwony krzyż. Co jest grane? Ano, kochany czytelniku, masz w rękach chyba pierwszą Wolną Książkę. Możesz ją redystrybuować. Możesz nawet dokonywać jej modyfikacji. Możesz ją ściągnąć ze strony http://helion.pl/ksiazki/wobron.htm oraz bezpośrednio http://stallman.helion.pl/. Tak się porobiło. Książka kosztuje ok. 35 zł, ale jak nie masz szmalu, a masz łącze, smyk i jest u Ciebie. Ta licencja okazała się tak zaskakująca, że dopiero interwencja czytelników uświadomiła wydawcy, co napisał. I że nie może nikomu w związku z tym rozpowszechniania zabronić...

Richard Stallman jest chyba w światku komputerowym najbardziej znany jako autor emacs-a, dość dziwnego edytora. Jednak chyba największym dziełem bohatera książki jest stworzenie podwalin pod Wolne Oprogramowanie. Stallman stwierdził, że pomysł własności intelektualnej raczej przeszkodzi, niż pomoże w rozwoju informatyki. Warto chwilę się zastanowić nad takim faktem, że to prawda eksperymentalna. Być może brak ochrony praw autorskich wiele osób odbierze jako niesprawiedliwe czy krzywdzące. Ale takie rozwiązanie okazuje się być bardziej opłacalne. Tak przynajmniej wygląda na dziś. Konsekwencje? No właśnie: systemy operacyjne, ale i biografia ideologa Ruchu Wolnego Oprogramowania jest dostępna ZA FRIKO. Powiedzmy sobie od razu, że nie o to najbardziej chodziło, ale tak wyszło. Stallman, oprócz osobistego wkładu pracy, wniósł pomysł i organizację przedsięwzięcia. Jego celem było napisanie kompletnego wolnego systemu operacyjnego, takiego, jakim jest Linux, ma to być GNU. Roboty trwają od wielu lat.... Chyba to akurat nie bardzo wyszło, ale dzięki Stallmanowi po drodze powstało wiele innego oprogramowania i Linux nie trafił w próżnię.

Zostawmy w spokoju niesfornego pingwina. Popatrzmy, oto jakiś facet zakwestionował zasadę kulturową "nie ma nic za darmo". Akurat na dziś programiści spod znaku RWO zaczynają dość natarczywie przypominać, że "wolny" nie oznacza "darmowy", i rzeczywiście to nie to samo, ale dla przeciętnego użytkownika różnica jest niewyczuwalna. Jest za darmo. Co więcej, bardziej opłaca się w sumie rozdawać niż sprzedawać. Można stwierdzić eksperymentalnie, że tak jest: ciągle ktoś coś pisze i rozdaje. Gdyby było inaczej, to sprawa w przeciągu tylu lat przeszłaby w fazę zdychania. A jest odwrotnie.

Otóż gdy mówimy o cyberpunku o przestrzeni wirtualnej, o cyberspołecznościach, cyberkulturze (pytanie: czym różni się cyberkultura od cyberpunka?), to mówimy raczej o ideologii. Ktoś tam wydał manifest, ktoś zadeklarował, ktoś teoretyzuje. Czasami ktoś przeprowadza badania na reprezentatywnych próbkach. Gdy myślimy o świecie, najczęściej myślimy o tym, co się pisze, pokazuje, co się opowiada. Co nam w głowę leją publikatory.

Propaganda robi swoje: boimy się zupełnie niegroźnego. Tak zwana Sieć czyli Internet niesie zagrożenia. Jakie? Można sobie dialera ściągnąć. Czytałem kościelne wydawnictwa poświęcone uzależnieniu od pornografii: o, jakże tam przed Internetem przestrzegali. Tymczasem rocznie ginie kilkadziesiąt osób od porażenia prądem elektrycznym. Znaczy miejska sieć energetyczna (albo wiejska) bywa śmiertelnie groźna. Dlaczego nikt nie pisze o nieszczęściach płynących z posiadania gniazdka elektrycznego? Bo stał się on ideologicznie i kulturowo neutralny. Internet, komputery ciągle generują jakieś efekty w sferze pozatechnicznej, ciągle dokonują jakichś niespodziewanych dla nikogo zmian. Ingerują w system wartości.

Zapewne dlatego, że te wynalazki drapią po duszy, orzą po ambicjach, zwalają z pomników, wybuchają "święte wojny", na przykład pod hasłami niemoralnego okradania twórców przez rozpowszechnianie plików mp3. Jakoś w tym zamieszaniu zapomina się o dobrze prosperujących serwerach z dziecięcą pornografią czy faszystowskimi wydawnictwami. A dlaczego? Bo to byt zastany, dobrze się mający w istniejących systemach wartości. Golizna i głupota opatrzyła się i już nie szokuje, trochę jeszcze w Internecie, ale nie grozi żadnymi zmianami, drażni natomiast to, co kwestionuje liberalną polityczną poprawność.

Publikatory ustaliły wizerunek cyberpunkowca, to nie hippis, nie metal, to lewicujący facet typu pryszczaty geek, który na dodatek łamie zabezpieczenia programów i rozdaje je znajomym. Najlepiej ścigany przez policję.

Robert Stallman nigdy nie miał na pieńku z federalnymi, jedyna jego medialna cecha, to brak stałej partnerki lub ciągłe ich zmiany. Zdecydowanie nie jest cyberpunkiem. Nie łamie zabezpieczeń programów, nie rozdaje za darmo nagrań. Tak wygląda prawdziwy, nie wydumany informatyczny rebeliant. Na dodatek jest zinstytucjonalizowany, otoczony prawnikami, sformalizowany. To on napisał "copy left", dokument, od którego pochodzi licencja pozwalająca na redystrybucję jego biografii. Tak egzotyczny, że doprowadził do dość efektownej wpadki sporego wydawnictwa. Stallman, jeśli nie jest rebeliantem, to na pewno jest kimś bardzo egzotycznym, którego myśli trudno zrozumieć przeciętnemu redaktorowi. Zaskakuje nas tak, jak zaskoczył ludzi gwałtowny rozwój informatyki i jego skutki.

Całe to realnie istniejące środowisko RWO, nie to, o którym pisują gazety, jest nie takie, jakie chcieliby mieć dziennikarze. Owszem nawet lubią F i SF. Poza tym jednak żadnych awanturniczych przygód, żadnych włamań na maszyny z końcówkami .gov w adresach. Wręcz przeciwnie, pedantyczna walka o legalność. Ciężka, wielogodzinna, niewdzięczna praca, ślęczenie nad kodem przed czarnymi ekranami, żadnych wirtualnych światów. I właściwie całkowity brak poklasku. Nikt, chyba nawet sam Linus Torvalds nie zaznał drobnej części sławy Kevina Mitnicka. Mało kto rozumie, co robią, produkując kolejne demony, o co się kłócą, gdy idzie o GTK i QT i właściwie jakimi zasadami się kierują. A już zupełnym wstrząsające jest to, że naprawdę chcą rozdawać coś, na czym inni tradycyjnie robią kasę.

Ludzie, którzy zaatakowali System, nakopali wielkiej korporacji, którzy są na celowniku jednej z najkosztowniejszych kampanii reklamowych, którzy, choćby jak w Polsce, robią kuku świętym krowom administracji państwowej, praktycznie nie tyle nie istnieją, co nie mieszczą się w zbiorowej świadomości.

Powstanie RWO było takim samym zaskoczeniem, jak powstanie zawodu admina, przynajmniej dla pisarzy SF. Psychologia tych ludzi, zwłaszcza niespodziewany altruizm, zupełnie nie mieści się w kanonach tworzenia współczesnego bohatera. Powiem krótko: a ich, autorów, problem. Ja wolę mieć oczy szeroko otwarte, bowiem w przeciwieństwie do cyberpunka, do wirtualnych przestrzeni, cyberkultur, to coś realnie istnieje. Jestem świadkiem zjawiska, które wygenerowała nowa technologia. Tak, jak rozwój silników spalinowych wygenerował lotników z ich etosem, koleje żelazne dzielnych maszynistów, a bez przemysłu stalowego nie byłoby czterech pancernych i psa. Mam ślepia szeroko otwarte, bowiem powstawanie środowiska na skutek działania technologii, to domena SF. Może co wyfantazjuję albo wyprorokuję, co w tym przyszłym świecie będzie?

 

Całkiem niedawno słyszałem rozmowę dwu studentek na pracowni, które obgadywały swego kolegę. "Wiesz, ja to bym się z nim za bardzo nie wiązała. To ten typ, co zainstaluje Debiana i porzuci". Tak na marginesie. Chłopy, uważajcie, w tych sprawach też idzie nowe.

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
Spam(ientnika)
Wywiad numeru
Hormonoskop
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Zimniak
Adam Cebula
Konrad Bańkowski
Andrzej Sawicki
W. Świdziniewski
Romuald Pawlak
Andrzej Pilipiuk
Piotr Zwierzchowski
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
Raven
Iwona Surmik
Michał Gacek
Jozef Girovsky
MPK
Anna Brzezińska
Feliks W.Kres
Ben Bova
Kir Bułyczow
Andreas Eschbach
Andrzej Pilipiuk
Eryk Algo
 
< 15 >