strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Literatura
<<<strona 03>>>

 

Literatura

 

 

No i mają mnie. A koledzy mówili: zostań w domu, nigdzie nie jedź, zima to nie czas na wyprawy. Głupi byłem. Zdybali mnie na ulicy. Najpierw taka chuda, czarna zawołała "O jaki fajny futrzak!". Przypadła do mnie i zrobiła gudzi-gudzi na policzkach. Dobrze, że koledzy tego nie widzieli. Potem taka większa zaczęła obmacywać moje mięśnie, mrucząc coś przy tym o widłach i wynoszeniu za ich pomocą stosów tekstów z redakcji. Swoją drogą, co to jest ta "redakcja"? I te "teksty"? Bo stosy i widły to znam. Ale najdziwniejszy był ten trzeci. Chudy jak maszt i siwy jak popiół. Przystawił mi takie coś do głowy. Potrzymał chwilkę i powiedział, że się nadaję, bo się nie boję jego czterdziestkipiątki. A czego tu się bać? Mój topór może więcej krzywdy zrobić niż ta dziwna klamka. Co to jest ta czterdziestkapiątka?

Cholera, zawsze wzbudzałem strach na tyle, żeby nawet wszelakie świry trzymały się z dala ode mnie. A tu? Gudzi-gudzi, klamka przy czole i podszczypywanie. Mocno mnie to zaskoczyło i zanim się zorientowałem, byłem już w łańcuchach prowadzony przez miasto. Oczywiście natychmiast zacząłem obmyślać plan ucieczki. Zwolniłem kroku, chcąc rozbić zwartą grupę porywaczy idącą za mną. Zaraz jednak poczułem dwa całkiem solidne ukłucia i coś zimnego z tyłu głowy. Profesjonaliści. No nic, później ich zmylę i ucieknę.

Ta trójka dziwaków to pikuś w porównaniu z resztą. Doszliśmy do ich siedziby, przykuto mnie do kaloryfera i dano mi spokój. Poobserwowałem sobie, ale nie za wiele, bo od smrodu szamba zaczęły mnie piec oczy. Ta chuda czarna przyprowadziła potem ich wodza, nazywa się Naczelny. Mówię wam, z wyglądu dupa a nie wódz. Łyse to-to, wymizerniałe, ale brodę ma, to fakt. Ich wódz spytał, czy wypiję z nim litra. Ja tam pacierza i wódki nie odmawiam. Powiedziałem, że tak. Wódz wzruszył się, wypłakał mi się w ramię, bełkocząc coś o wielodniowych poszukiwaniach nowego litraznawcy. Ta duża poprawiła go, że chodzi o literaturoznawcę. Naczelny wzruszył się jeszcze bardziej, szczęśliwy, że jego podopieczni stanęli na wysokości zadania i za jednym zamachem znaleźli obsadę na dwa wakaty. Musieli go wyprowadzić do łazienki, skąd przez dłuższy czas dobiegało chlipanie, potężne wydmuchiwanie nosa i krzyki, żeby na niego (Naczelnego) nie patrzeć. Nic z tego nie rozumiem. Dziwni to ludzie, wzrusza ich wypicie litra. Potem przysiadł się do mnie Rzecznik i zaczął coś mówić o fajerharcie i celach, jakie sobie ten fajerhart stawia, ale o tym to było króciutko. Zaraz zaczął mi czytać swoje wiersze, większość z nich mówiła o tęsknocie za zaginioną sprzątaczką i trudnej pracy Rzecznika. Wzruszył się przy tym całkiem tak samo jak Naczelny. Chciano go umiejscowić razem z wodzem, ale Naczelny nie mógł znieść jego wzroku, więc zamknięto Rzecznika w schowku na przybory sprzątaczki, co chyba nie było dobrym pomysłem. Rzecznik, widząc dziesiątki przedmiotów związanych z zaginioną, początkowo dostał spazmów, a potem przyjął pozycję embrionalną i tak już pozostał.

Coś się zwaliło z żyrandola i zaczęło piszczeć, że nadkruszyło sobie ząb. Coś chwilę pocierpiało i potem spojrzało na mnie z wielkim zainteresowaniem. Dreszcz mi przebiegł po plecach – wyraźnie czułem, że to coś chce ze mną porozmawiać. A ja już miałem dość chlipania Naczelnego i żałosnych jęków Rzecznika. Ta duża przegoniła to coś z powrotem na żyrandol, gdzie, jak powiedziała, jest miejsce niegrzecznego Wampira co wyżarł ostatnią rybkę z akwarium. Potem ta duża pokazała mi dzidę, tę samą, którą mnie kłuła podczas próby ucieczki, jeszcze na mieście. Szacunek. Całkiem niezła dzida, odpowiednio pokrwawiona i nadgryziona przez ząb redakcji. Duża uśmiechnęła się miło i powiedziała, że nazywa się Sekretarz Redakcji. Nie zmyliła mnie tym uśmiechem, postanowiłem być czujny w jej obecności i, prawdę mówiąc, trochę się jej boję. Za to chuda czarna, jak się okazało Szefowa, zrobiła na mnie całkiem porządne wrażenie. Do czasu. Do czasu, aż nie zaprowadziła mnie do swojego miejsca pracy nad autorami. Szacunek dla pomysłowości Szefowej, która skromnie się przyznała, że tylko część jej sprzętów wzorowana jest na eksponatach z Muzeum Tortur. Resztę sama opracowała. Żebyście tylko zobaczyli maszynę do, jak określiła to Szefowa, "niwelacji powtórzeń". Dla mnie bomba. No i to jej podręczne żądło, którego skuteczność poznałem przy naszym pierwszym spotkaniu.

Następnie poczułem, że smród szamba się zintenfys...zimtyn...zsyf... No, zaczęło fest śmierdzieć. To pojawił się tak zwany Pierwszy, zastępca wciąż chlipiącego Naczelnego, tryumfalnie obwieszczając, że problem szamba został definitywnie rozwiązany. Dzięki spuszczeniu go (owego szamba, a nie Pierwszego – chociaż kto wie. Pierwszy to niczego sobie facet, ma brodę i jest odpowiednio zaokrąglony) do sąsiadki. Po czym z dumą zaprezentował zgrzewkę piwa, zaznaczając, że została ona zakupiona za pieniądze zaoszczędzone na wywiezieniu szamba i że z własnej kieszeni dołożył jeszcze osiem złotych, które należy mu zwrócić. Przez chwilę zapanowało poruszenie w redakcji (już wiem, co to jest ta redakcja!), nawet Rzecznik przeszedł z pozycji embrionalnej do błagalnej, za co dostał dwie puszki. Więcej mu dawać nie można, bo zaczyna wtedy recytować "Kapitał" Marksa. Naczelny wyszedł z łazienki i udawał, że nic się nie stało. Wykorzystano ten moment, aby zmusić Pierwszego do kąpieli, bo od intensywnego zapachu wszyscy ryczeli już jak bobry. Trochę się wściekał, świadom tego, że jak wróci, to ze zgrzewki nic nie zostanie, ale uspokoił się, gdy mu zapowiedziano, że tym razem będzie mógł do wanny wziąć swoją ulubioną kaczuszkę.

Doszedłem do wniosku, że nie jest tu tak źle. Chyba zostanę nawet na zimę. Jeść i pić dają, mam już swoje własne miejsce pod biurkiem Szefowej, a że kiedyś robiłem widłami, to i ta praca przy przerzucaniu tekstów nie wydaje mi się taka straszna.

Tylko ten chudy i siwy nie daje mi spokoju. Jego funkcja w redakcji jest nieodgadniona. Składa i rozkłada gnaty (tak nazywa te swoje klamki), ślini się przy tym i syczy przy tym "mój ssssssskarb". I wypił tylko jedno piwo. Coś z nim jest nie tak. Wiem, jak wyglądają gnaty, i te jego nie nadają się nawet na ugotowanie zupy. Nic dziwnego, że jest taki chudy, skoro ma tak dziwną dietę. O, coś mu strzeliło do łba...

W dzisiejszym numerze: Dworak, Kozak, Łukowska, Marcewicz.

Nie wiem, o co chodzi, kazali mi to napisać.

 

Literaturoznawca

 




 
Spis treścii
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Hormonoskop
Wywiad
Kirył Jes'kow
Andrzej Pilipiuk
Adam Cebula
Piotr K. Schmidtke
P. Zwierzchowski
Andrzej Zimniak
Romuald Pawlak
M. Koczańska
Ł. Orbitowski
W. Świdziniewski
Andrzej Zimniak
Adam Cebula
M. Koczańska
Joanna Łukowska
T. Zbigniew Dworak
Magdalena Kozak
Anna Marcewicz
XXX
Elizabeth Moon
Elizabeth Moon
D. Drake, S.M. Stirling
Fabrice Colin
Clive Barker
Steven Erikson
Eugeniusz Dębski
Marcin Wolski
 
< 03 >