strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Wywiad
<<<strona 11>>>

 

Wywiad

 

 

My: Jak to się stało, że pan odkrył fantastykę naukową, fantasy i inne gatunki tego rodzaju literatury?

Fabrice Colin: Pierwsze książki fantasy, po które sięgnąłem, to cykl Roberta E. Howarda o Conanie. Potem były "pulp" wydawane przez Nouvelles Editions Oswald, dalej Władca Pierścieni i cykl Mieczy Leibera, ElricHawkmoon Moorcocka i mniej więcej cały Lovecraft. Z literatury science fiction DiunaMajipoor. Należałem wtedy do trzech bibliotek i czytałem mniej więcej wszystko, co mi wpadło w rękę, stare, zapomniane historie, biografie, rozprawy o chorobach, o dalekich krajach, o dzieciństwie i szaleństwie. Ostatnim autorem fantastyki, który wywarł na mnie wrażenie była Anne Rice. Miałem wtedy dwadzieścia lat. A potem literatura fantastyczna właściwie przestała mnie interesować.

My: Czy jacyś autorzy mieli wpływ na pańską twórczość?

Fabrice Colin: Z gatunku fantasy jedyny autor, któremu pozostałem wierny to Howard. Bije od niego niesamowita energia. Czytając jego książki, czułem, że naprawdę jestem w innym świecie. Natomiast większość wymienionych przeze mnie autorów wydawała mi się bardzo dobra w tamtym czasie. Dzisiaj byłoby o taką ocenę znacznie trudniej. Myślę, że przebrnąłbym przez nich z trudem przede wszystkim ze względu na styl.

My: Kiedy i dlaczego zaczął pan pisać?

Fabrice Colin: Poprosił mnie o to Stéphane Marsan, kiedy założył wydawnictwo Mnemos. Czytał kilka moich scenariuszy do RPG i uznał, że potrafię coś napisać. Nie byłem o tym do końca przekonany, ale spróbowałem.

My: Jak wyglądała praca nad pana pierwszą powieścią Dziewiąty Krąg?

Fabrice Colin: Stéphane chciał, żeby to była powieść grozy. No cóż. Bliżej mi było do Huberta Selby, Jr. niż do Deana Koontza. Przeczytałem jednak pewien artykuł w Inrocks o podziemnym życiu tych, którzy znaleźli się na marginesie Wielkiego Amerykańskiego Snu i wpadłem na pomysł historii z nowojorskim metrem w tle. Napisałem 30 000 znaków. Stéphane przeczytał je i powiedział: pisz dalej. Dopisałem ich więc jeszcze 300 000.

My: Jak pan ocenia tę książkę z perspektywy pięciu lat?

Fabrice Colin: Bardzo ją lubię. Jeszcze dziś wiele osób mówi mi o mocnych przeżyciach związanych z jej lekturą, co mnie trochę zbija z tropu, bo czuję się bardzo daleki od faceta, którym byłem, kiedy ją pisałem.

My: Wiadomo powszechnie, że sam pan gra w gry RPG. Czy to coś wnosi do pańskiej pracy pisarskiej?

Fabrice Colin: Nie. Poza może umiejętnością szybkiego pisania, gdy zachodzi taka potrzeba.

My: Wygląda na to, że równie swobodnie porusza się pan w świecie fantasy, co fantastyki, ale w pańskiej bibliografii jest stosunkowo mało książek SF. Czy przyszłość nie stanowi dla pana natchnienia?

Fabrice Colin: Nie mam żadnej wiedzy w dziedzinie SF. Przyszłość nie ma dla mnie jakiegoś wyjątkowego znaczenia. Z przeszłością jest całkiem odwrotnie. To żywa materia, którą można do woli kształtować. Do tego jeszcze jestem całkowicie obojętny na aspekt polityczny dość często pojawiający się w science fiction. Nie chcę przekazać żadnego przesłania. Moje nieliczne wypady w stronę SF to zakamuflowana fantasy, na przykład powieść dla młodzieży wydana przez Mango.

My: Napisał pan kilka nowel i jedną powieść wspólnie z Davidem Calvo i Mathieu Gaborit. Co panu dała współpraca z nimi?

Fabrice Colin: Mnóstwo rzeczy. Można powiedzieć, że nasza przyjaźń z Mathieu przemieniła się w książkę. Z Davidem mamy wiele wspólnego, co nam daje mnóstwo możliwości, ale trudno ubrać to w słowa.

My: Niedawno w wydawnictwie Mango wyszła pierwsza pańska powieść dla dzieci. Dlaczego napisał pan tę książkę?

Fabrice Colin: Dlatego, że mnie to odpręża, jest przyjemne, no i lubię próbować różnych rzeczy. A poza tym nadal czuję się związany z okresem dzieciństwa.

My: Był jakiś oddźwięk ze strony dzieci? Jakie były reakcje?

Fabrice Colin: Och, dzieci są bardzo tajemnicze i cudownie nieprzewidywalne, ale wszystkie reakcje, które do mnie dotarły były pozytywne.

My: Czy będzie pan kontynuował tego rodzaju twórczość?

Fabrice Colin: Oczywiście. W maju Mango wyda moją nową powieść, a potem ukażą się inne w innym wydawnictwie.

My: Pisze pan dość dużo i to bardzo różnorodnych książek. W jaki sposób pan pracuje?

Fabrice Colin: Piszę rano. Mniej więcej trzy godziny. Najpierw powstaje pierwszy zarys powieści, co trwa kilka tygodni. Potem go odkładam i wracam do niego dopiero po jakimś czasie. Moją tak zwaną produktywność zawdzięczam przede wszystkim uporowi. Każdego dnia zmuszam się do pisania, czy mi się to podoba czy nie.

My: Mamy wrażenie, że pan żongluje między nowelą fantastyczną, humorem i powieścią fantasy. Czy to potrzeba ciągłego sprawdzania się w czymś nowym, czy chęć uniknięcia znużenia jednym gatunkiem, czy też po prostu owoc nachodzących pana za każdym razem odmiennych pragnień?

Fabrice Colin: To dlatego, że za każdym razem przychodzi mi do głowy mnóstwo różnych pomysłów na raz. Każda książka to swego razu podróż. A ja nie lubię podróżować w kółko w te same miejsca.

My: Czy jest taka powieść albo nowela, którą pan lubi najbardziej, szczególnie znacząca?

Fabrice Colin: Nie. Wypadałoby odpowiedzieć "ta, którą właśnie piszę", ale ja piszę kilka powieści jednocześnie.

My: Wydawnictwo Atalante wydało dopiero co pańską nową książkę Or not to be. Może pan coś więcej powiedzieć na jej temat?

Fabrice Colin: To historia człowieka, który oszalał, ale jego szaleństwo jest bardzo specyficzne. Tę powieść można odczytać na wiele różnyh sposobów i każdy z nich jest dobry.

My: Jak zrodził się pomysł?

Fabrice Colin: Od dawna chciałem napisać książkę, której akcja rozgrywałyby się w małym angielskim miasteczku. Uwielbiam takie miasteczka. Czas jakby stanął tam w miejscu, są nierzeczywiste. Lubię też powroty do wyśnionych miejsc z dzieciństwa. To niesamowite przeżycie. Początkowo myślałem o bohaterze dotkniętym amnezją, który próbuje wymyślić sobie przeszłość zamiast stawić czoła życiu i samotności. Chciałem, żeby prowadził literackie śledztwo – to też jedna z moich fantazji. Postać Szekspira przyszła mi do głowy dopiero później, gdy zdałem sobie sprawę, jak bardzo uboga jest jego własna biografia. On też żył w próżni i samotności. Żona, której opowiadam o moich pomysłach, pomogła mi to wszystko uporządkować.

My: Czy ta powieść jest dla pana ważna? Dlaczego? Jak długo pan nad nią pracował?

Fabrice Colin: No cóż Or not to be należy do moich ambitniejszych projektów. Mam już za sobą wprawki stylistyczne (Mściciel) i zajmuję się teraz bardziej osobistymi wypowiedziami, jak ta właśnie albo Dreamericana, która wyjdzie wkrótce w serii J’ai Lu. Praca trwała długo, ale przede wszystkim z przyczyn technicznych.

My: Or not to be wychodzi w Atalante jako powieść współczesna, a nie w serii fantasy. Dlaczego pan podjął takie ryzyko?

Fabrice Colin: Ponieważ to nie jest powieść ściśle należąca do gatunku. I ponieważ Atalante to wyjątkowe wydawnictwo. Nasza współpraca jest zakrojona na szerszą skalę, w której mieści się Or not to be.

My: Skąd takie zamiłowanie do Szekspira? Czy to jeden z pańskich ulubionych autorów?

Fabrice Colin: Zacząłem go czytać, kiedy jeszcze byłem dzieckiem i zawsze był obecny w moim życiu. Uważam, że to największy pisarz wszechczasów. Jego dzieła wywarły ogromny wpływ na myślenie Zachodu. Nie tak wielki jak Biblia, ale porównywalny.

My: Konstrukcja utworu jest dość złożona. Powieść tę można czytać na wielu poziomach. Czy taki był zamiar od początku, czy też to wynik stopniowej ewolucji podczas pracy nad książką?

Fabrice Colin: Wszystko przewidziałem od początku. Pierwsza i ostatnia część mają dokładnie po 10474 znaki. Część druga składa się z 21 rozdziałów, 3 razy 7 (jeśli się dobrze przyjrzeć, cyfra 7 – boska cyfra – zawsze powraca). Czwarta część (sztuka) ma dokładnie tę samą strukturę co Hamlet. Jest zarazem relacją narratora i/lub jego snem na jawie. Mogę przytaczać wiele innych przykładów: daty, miejsca. To przekazy dla podświadomości i pobieżna lektura niekoniecznie musi je odsłaniać.

My: Czy ta złożoność, a jednocześnie płynność narracji wymagała więcej pracy?

Fabrice Colin: Trochę. Był też element zabawy. Trudności pobudzają twórczą wyobraźnię.

My: To jedna z pańskich najbardziej ambitnych powieści, jeśli nie najambitniejsza (może obok Arkadii) i odszedł pan dość daleko od własnego gatunku literackiego. Czy to przełom w "karierze literackiej"?

Fabrice Colin: Tak. To nie znaczy, że następne powieści będę pisał według tego wzorca. Na przykład Dreamericana będzie się rozwijać w analogicznej (choć nie identycznej) płaszczyźnie, w oparciu o podobną, tym razem "współczesną" konstrukcję. Zagadką będzie sam narrator, jego punkt widzenia. Gdzie zaczyna się rzeczywistość, a kończy fikcja? Zaś na przykład powieść Za Miłostki można zaliczyć do tego samego nurtu co Na Zdrowie, mimo kilku czekających czytelnika niespodzianek.

My: Czy igranie z postacią historyczną taką jak Szekspir, nawet jeśli nie jest on rzeczywiście postacią w pana książce, nie wydaje się panu, jako autorowi odrobinę niepokojące? Czy nie martwi pana dość swobodna interpretacja jego biografii?

Fabrice Colin: Nie pozwoliłem sobie na interpretowanie biografii Szekspira. Wszystko, co o nim wiemy to kilka dat, stan cywilny, daty publikacji jego sztuk, akty kupna lub sprzedaży ziem. Mamy też nieco opowieści z drugiej ręki. Cała reszta to literatura. Zresztą przyglądanie się wysiłkom kolejnych biografów, którzy starali się wypełnić białe plamy dotyczące jego życia jest całkiem zabawne. Niektórzy ograniczyli się do kilku dygresji o epoce, teatrze, itd., inni puścili wodze fantazji, zaczęli zmyślać. To właśnie doprowadziło do powstania hipotez, jakoby ktoś inny pisał jego sztuki. Prawdziwi specjaliści od Szekspira bez trudu oddzielą ziarno od plew. Odpowiadając jednak na pańskie pytanie, owszem mówienie w ten sposób o Szekspirze jest świętokradztwem. To trochę tak jakby napisać powieść o Jezusie. Tym niemniej należy odróżniać autora i narratora. Wszystko co mówię o starym bardzie przechodzi przez usta Amletha Vitusa z Sait-Ange. To nie ja oszalałem na punkcie Szekspira, tylko on!

My: Klasyczne pytanie: nad czym pan pracuje obecnie i jakie ma pan plany na przyszłość?

Fabrice Colin: Dreamericana to najważniejszy projekt tego roku. Wyjdzie w styczniu 2003 w cyklu Millénaires. Poza innymi cudeńkami, będzie w tej książce podwójny narrator, duch literacki, reklamowe zeppeliny, latające pociągi i ser z mleka dziobaków. Wszystko z rysunkami Juliena Delval. Co jeszcze? Atomic bomb – niezidentyfikowany obiekt literacki popełniony wspólnie z Davidem Calvo, który ukaże się w wydawnictwach Orion, Za Miłostki, ciąg dalszy zgadnijcie czego (Na Zdrowie) – jesienią w Bragelonne i książeczka, o której już mówiliśmy w wydawnictwie Mango. I tyle.

 

Wywiad e-mailem przeprowadzony przez Jérôme’a Vincenta 25 stycznia 2002, dziękujemy Wydawnictwu MAG za udostępnienie.

 




 
Spis treścii
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Hormonoskop
Wywiad
Kirył Jes'kow
Andrzej Pilipiuk
Adam Cebula
Piotr K. Schmidtke
P. Zwierzchowski
Andrzej Zimniak
Romuald Pawlak
M. Koczańska
Ł. Orbitowski
W. Świdziniewski
Andrzej Zimniak
Adam Cebula
M. Koczańska
Joanna Łukowska
T. Zbigniew Dworak
Magdalena Kozak
Anna Marcewicz
XXX
Elizabeth Moon
Elizabeth Moon
D. Drake, S.M. Stirling
Fabrice Colin
Clive Barker
Steven Erikson
Eugeniusz Dębski
Marcin Wolski
 
< 11 >