strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Łukasz Orbitowski Publicystyka
<<<strona 20>>>

 

Zawody przyszłości

 

 

Niedawno nieszczęsny Francis Fykuyama przekonał się, że historia wcale nie dobiegła końca, ale wchodzi w nowy zakręt w akompaniamencie walących się wieżowców. Stąd nie jest mi miłe żadne prorokowanie. Przy knajpianym stoliku brzmi ozdobnie, ale utrwalone na papierze, lub choćby elektronicznie, prędzej lub później wychynie jako dowód krótkowzroczności proroka. Więc pozwalam sobie na proroctwo skromne, proroctwo kieszonkowe, godne najwyżej Szreka żującego glony na odludnym bagnie.

Zawody przyszłości. Ani to wirtualny haker, ani żołnierz z implantami w mięśniach, nawet nie poborca podatkowy z rentgenowskim wzrokiem. Na myśli mam zawody już istniejące, jeszcze w półcieniu, wijące sobie mateczniki w szarej strefie naszej gospodarki. Przyszłość wróżę im większą niż teatr Wyspiańskiego i gorętszą, niźli ogień świętego Jana.

Pierwszy zawód to zawód syna. Zawodowych synów znam obecnie dwóch, różniących się charakterem, ale bliskich sytuacją społeczną. Lata temu zarzucili naukę, pracą brzydzą się jak Arab świńskim mięsem. Być może zły czarodziej rzucił na nich klątwę i podjęcie jakiegokolwiek zatrudnienia przyniosłoby konsekwencje w rodzaju hiobowych perturbacji pewnego zakładu. Z tego też najpewniej względu otrzymują wsparcie z rodzinnego domu i mogą oddawać się twórczym zajęciom. Syn pierwszy przy pomocy skanera archiwizuje cały dorobek graficzny metalowego undergroundu, syn drugi zdąża do Boga wspomagany przez substancje niedozwolone.

Zawód syna nie wynika z trudnej sytuacji na rynku pracy, jest bowiem wyborem świadomym. Syn nie podejmie nauki ani działań celem znalezienia zatrudnienia. Pracę przecież już posiada, jak i kwalifikacje do niej niezbędne. Problemem jest jedynie uznanie zawodu syna przez organa władzy. Należy stworzyć mechanizmy prawne, umożliwiające zawodowym synom korzystanie ze społecznych świadczeń i włączenie ich synowskiego wysiłku do czasu pracy, mając na uwadze przyszłą emeryturę. Trzeba również wprowadzić ubezpieczenie od utraty pracy, gdyż, w naszym dziwnym świecie, rodzice mają zwyczaj żyć krócej niż dzieci.

Drugim zawodem jest oszust, postać o pięknej tradycji i wiecznie niedoceniana. Jej dowartościowanie jest konieczne, gdyż w Polsce oszustem nie jest tylko sparaliżowany ślepiec. Należy rozgraniczyć oszustów hobbystów (maniaków, ściągających z sieci co popadnie) i oszustów zawodowych (piratów z giełdy elektronicznej, żeby trzymać się przykładu). Zawodowym oszustem byłby ten, który z kanciarstwa uczynił źródło swego utrzymania. Tacy osobnicy stanowią plagę dla aparatu sądowego, nie przeszkadzając najczęściej zwykłemu człowiekowi. Cała ich aktywność kieruje się przeciwko widmowym instytucjom w rodzaju banków, zrzeszeń producentów, czy też budżetu państwa.

Legalizacja oszustwa, wprowadzenie licencji na kanciarstwo odciążyłoby polskie sądy. Wziąłem kredyt na fałszywy dowód? Kochani, a tu jest papierek, jestem oszustem z zawodu, taka praca jak każda inna. Być może taka zmiana prawna doprowadziłaby do likwidacji oszustwa w ogóle, zgodnie z greckim paradoksem – czy jestem kłamcą, jeśli przyznaję się, że cały czas kłamię?

Domagam się legalizacji zawodu oszusta choćby ze względu na piękne tradycje z nim związane. Już Prometeusz był kanciarzem, dzięki czemu ogrzał ludzkość. D’Artagnan, James Bond, czy trzeba dalej wymieniać? Czy ktokolwiek z was w pacholęctwie nie fascynował się postaciami drobnych kombinatorów, małych spryciarzy, przekręcających na szaro możnych tego świata? Wreszcie argument ostatni i osobisty – oszustem jest każdy pisarz, cokolwiek by mniemał o sobie.

Na koniec przedstawiam zawód ulubiony, w którym widzę własną przyszłość. Wkroczenie Polski do Unii Europejskiej przynosi korzyści nie tylko biurokratom, stwarza bowiem możliwości dla ludzi pomysłowych. Już kilka lat temu alkohol zesłał na mnie proroctwo. Wspólnie z kolegą chcieliśmy uruchomić produkcję zestawu dla dzieci "Mały melepeta". Pudełko miało pomieścić cztery krzesełeczka, czterech zadowolonych ludzików, małą mównicę, plastykowe głośniki, mikrofonik, oraz brodę i fajkę, upodobniające brzdąca do najwybitniejszego umysłu pewnej zgasłej partii politycznej. Z pomysłu ocalała jedynie idea melepety jako zawodu i melepecenia jako profesji przyszłości.

Zawód melepety mylony jest z rzecznikami wszelkich odmian, co jest głębokim błędem. Rzecznik bowiem bredzi na temat powiązany z instytucją, którą reprezentuje, melepeta tymczasem odnajduje się w każdej tematyce. Wypowiada się płynnie i składnie w zakresie życia żuków gnojnych, moralnych wyzwań stawianych przez gospodarkę rynkową i percepcji poezji feministycznej w krajach trzeciego świata. Jest kieszonkowym Sokratesem, nie tyle szukającym prawdy, co ubarwiającym świat na drodze łączenia nie powiązanych w żaden sposób wydarzeń.

W trzech powyższych zawodach drzemie niezwykła siła, która ujawni się za lat kilkanaście przy wsparciu, miejmy nadzieję, aparatu państwowego. Co interesujące, potęga każdego z osobna znika w wypadku koniunkcji. Melepeta, oszust i syn jednoczą się wyłącznie w zawodzie pisarza. Natychmiast słabną, pazury zmieniają się w czerwone opuszki, a źródło mocy przemija.

Pisarz, jako istota niesamodzielna, zawsze jest zawodowym synem. Najpierw rodzice łożą na jego pasję, potem rozbija się po domach i wydziałach kultury, fundacjach i prywatnych mecenatach. W wypadku sukcesu kończy jako syn narodu, obdarowany mieszkaniami, samochodami i funduszami na dziwki. Klęska oznacza wydziedziczenie i autor zostaje sierotą. Pisarz funkcjonuje wyłącznie w kontekście społecznym, i klepiąc dyrdymałki na użytek swój i żony, traci swój szlachetny tytuł.

Pisarz jest również oszustem, gdyż zawsze udaje mądrzejszego, twardszego, lepiej obeznanego niż jest w rzeczywistości. Dobre oszustwo stanowi zaś warunek sukcesu literackiego.

Analogicznie z melepeceniem. Nie ma takiej prawdy i takiej historii, której nie można by opowiedzieć w czasie palenia jednego papierosa. Potrzeba tworzenia zakłada więc melepecenie, mnożenie postaci, zdarzeń i miejsc. Przykład Tolkiena dobrze ilustruje tę tezę.

Pisząc wszystko powyżej, żebrałem więc o usynowienie przez drogich czytelników, melepeciłem, aby je uzyskać, wreszcie, kłamałem udając, że chodzi tutaj o cokolwiek więcej, poza moją sprawą.

 




 
Spis treścii
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Hormonoskop
Wywiad
Kirył Jes'kow
Andrzej Pilipiuk
Adam Cebula
Piotr K. Schmidtke
P. Zwierzchowski
Andrzej Zimniak
Romuald Pawlak
M. Koczańska
Ł. Orbitowski
W. Świdziniewski
Andrzej Zimniak
Adam Cebula
M. Koczańska
Joanna Łukowska
T. Zbigniew Dworak
Magdalena Kozak
Anna Marcewicz
XXX
Elizabeth Moon
Elizabeth Moon
D. Drake, S.M. Stirling
Fabrice Colin
Clive Barker
Steven Erikson
Eugeniusz Dębski
Marcin Wolski
 
< 20 >