strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Marcin Wolski Na co wydać kasę
<<<strona 41>>>

 

Antybaśnie z 1001 dnia (fragment)

 

 

O KSIAŻCE
Antybaśnie z 1001 dnia to brawurowe połączenie licznych wątków fabularnych wykreowanych przez autora oraz jego literacki komentarz do miłościwie nam panującej Trzeciej Najjaśniejszej Rzeczywistości. Baśniowi bohaterowie nieco odbiegają od postaci, które pamiętamy z babcinych opowieści, przypominają raczej przebranych w dziwaczne stroje prominentów z pierwszych stron gazet.
Wątek kryminalny miesza się z elementami fantastycznymi i bajkowymi; tajemnicze zabójstwo, kufer z zaginionymi rękopisami, niezwykły artefakt obdarzony własną wolą to kolejne fragmenty układanki, barwnej, bogatej i skomplikowanej. Książka jest napisana lekkim i dowcipnym językiem, podszyta ostrym erotyzmem, a jednocześnie pełna romantyzmu. Autor stworzył złożoną alternatywną rzeczywistość, powiązaną na wielu poziomach ze światem, jaki znamy, pozornie różną, a jednak dziwnie znajomą.

Marcin Wolski
Antybaśnie z 1001 dnia
Supernowa
Warszawa 2004
s. 336
ISBN 83-7054-162-3

Tak krawiec kraje

 

Szok kulturowy przyszedł dopiero po paru dniach.

Wówczas dotarło do Arthura Darlingtona, że życie w póź&shy;nym średniowieczu było istną gehenną. W całym Regents&shy;burgu nie mógł znaleźć ani jednej szczoteczki do zębów, ani pół butelki ulubionego przezeń burbona, ani ćwierć puszki coca-coli i ani jednej dziewki, która śmierdziałaby mniej niż cumujący przy wytwórni kosmetyków trawler przetwórnia. Nie było też żadnego kanału telewizji. Gdyby więc patrzeć na rzeczywistość przez pryzmat sztuki dedukcji, trzeba by zawyrokować, iż życie w trapezoidalnym królestwie Amirandy jest po prostu niemożliwe.

Na dobitkę, na swej kwaterze podle kaplicy świętego Limeryka, wszystkiego trzy pokoje w amfiladzie, detektyw nie znalazł wychodka ni zlewu, do którego można by się kulturalnie wysikać. Był natomiast, krom pokojówki, pacholika i giermka-sekretarza, również "starszy nocnikowy". Ów miły jegomość dyżurował dzień i noc, aby zapewnić swemu panu usługi asenizacyjne. Jak twierdziła pokojówka, chyba z demobilu, bo stara i brzydka, imć Wenanty posiadł też szereg innych cennych umiejętności, jak balwierstwo, puszczanie krwi, oszukiwanie w kartach, a także ciskanie nożem, toteż noszenia urynału podjął się chyba wyłącznie dlatego, iż dziwnie lubił te robotę. Wenanty był więc w porządku. Nocnik nie. Czy w średniowieczu ludzie mieli większe dupska, czy też naczynia o mniejszych rozmiarach wyfasowały już panny z fraucymeru, w każdym razie dla Arthura ostał się kaliber XXL, co omal nie doprowadziło do tragedii. Jak bowiem z rana zasiadł na tronie, tak się zassał i próżno imć Wenanty z giermkiem na różne sposoby próbowali go oderwać. Na dodatek, gdy usiłowali podgrzać go świecami, wbiegł pacholik Idzi, wołając, że Najjaśniejszy Pan wzywa swego detektywa. "Idzi mi w cholerę", odpowiadał mu Wenanty. Pacholik wszelako nie ustępywał.

Nie mając czasu na dalsze eksperymenty, Darlington narzucił luźne szarawary i pobiegł do Regenta. Ciekawiło go, jaką sprawę mu zlecą? Wiarołomstwo królowej? O tym wiedział cały dwór i bez prywatnego detektywa. Również nie sądził, by powierzono mu wykrycie nieznanych sprawców, którzy onegdaj udusili Guya, kontrowersyjnego poetę z Obbardu, piszącego płomienne teksty przeciw tyranii Rajmunda, bo wszyscy wiedzieli o premii, jaką rakarz Samson Dusiciel dostał od dworskiego szafarza.

– Jest sprawa na wagę luki budżetowej – oświadczył Regent. – Jak wiecie, czerpiemy pewien dochód z turystyki, a co jest jej podstawą? Nasze zabytki i cuda: rok w rok zarybiamy Kamienicę śpiewającymi syrenami, które niestety kłusownicy nagminnie wyłapują, mimo że kanarki śpiewają ładniej i nie trzeba ich trzymać w wannie. Wszelako konkurencja nie śpi. My mamy lustro, w którym na śmierć odbił się bazyliszek, ale niestety samego wypchanego bazyliszka ma AxarKunstMuzeum. Mamy mumię świętego Limeryka, ale w mauzoleum w Lessyjsku eksponowany jest św. Limeryk w wieku lat pięciu... Szczycimy się parą piórek Złotej Kaczki, a w Lutecji, w dworskim hospicjum podają złotą kaczkę na każde życzenie pacjenta. A ostatnio... – westchnął ciężko. – Jak może wiesz, w pieczarach pod Regentsburgiem zachowały się pamiątki po ostatnim smoku: ślady w glinie, jaja, odchody, a nawet własnołapne napisy i jest to ewenement w skali światowej, a tu tymczasem ościenna Ligia reklamuje się, że ma nie tylko kompletny szkielet ostatniego potwora, ale nawet jego głos w muszli zaklęty. I kiedy taką muszlę do ucha przyłożysz, możesz słuchać ryków i niewybrednych klątw tego potwora. I teraz cały ruch turystyczny wali do Ligii, a do nas jeśli kto przyjeżdża, to przez pomyłkę. Ach, żeby ich... – tu urwał i chwilę przypatrywał się swemu detektywowi. – A co to, pokręciło was?

– Nie, to tylko ćwierćpasiec – zaczerwienił się detektyw. – Nie wiem jednak, co mogę pomóc w kwestii smoka?

– Zdemaskuj fałszerstwo Ligów.

– A jak to nie jest fałszerstwo?

– Jak mówię, że jest, to jest – warknął Rajmund i jaśnie wielmożną nóżką, w dowód swej łaskawości, siarczystego kopa w sempiternę Darlingtona wymierzył.

Zadudniło, jakby ozwał się sam dzwon Rajmundddddd. Władca zawył i padł na dywan, skręcając się z bólu, halabardnicy, rozumiejąc, że doszło do zamachu na Majestat, skoczyli na Arthura, ale akurat wskutek wstrząsu naczynie nocne odpadło, a smród straszny wytrącił im halabardy z rąk, zerwał czapki z głów, zabił papugę sześć komnat dalej, zwarzył mleko w wymionach trzech mamek i sprawił, że kamienny gryf nad bramą zakrył sobie nos skrzy&shy;dłami, co od wieków zwiastowało straszliwe terminy na nieszczęsny kraj nadciągające.

Smok z Ligii od początku wyglądał podejrzanie. W onej krainie położonej za łukiem Rudych Wierchów dinozaury wyginęły wcześniej niż w Amirandzie. Nadto każdy gadolog potwierdzi, iż żaden z tych roślinożerców nie ział ogniem, żaden nie latał, chyba że po piwo dla leśniczego.

W przebraniu wędrownego lutowacza nocników Darlington dotarł do K., historycznego grodu położonego w zakolu królowej ligijskich rzek, słynnego z historii szewca zabijającego smoka za pomocą barana nadzianego siarką.

Po drodze detektyw przeklął swój kamuflaż. W każdej mijanej wiosce czekało go lutowanie, ludek miejscowy należał do oszczędnych – krzesiwo dzielono tu na czworo, prano pieluchy jednorazowe, a wykałaczki przechodziły z pokolenia na pokolenie. Dobrze, że i nocnik był jeden na całą wieś. Jednak lutowanie szybko Arthurowi zbrzydło, więc zmieniwszy przebranie, w kostiumie mnicha żebrzącego, już przez nikogo nie zatrzymywany dotarł na miejsce.

Smocza mistyfikacja już na pierwszy rzut oka wyglądała na szytą grubymi nićmi. Oglądając w miejscowym klasztorze eksponowane szczątki rzekomego gadziska, udało mu się rozpoznać kości wołu, czaszkę żubra, łopatkę wieloryba, ząb narwala i kieł mamuta. Każdy inny uznałby misję za zakończoną i czekał, aż Rajmund zdemaskuje fałszerstwo. Ale nie Arthur. W końcu gdyby okazało, się że jakiś dzielny szewczyk samojeden zabił mamuta, też byłby to powód do dumy. I turystyki. Inna sprawa, że żaden mamut nie zeżre barana nawet bez siarki, a i pić do rozpuku nie będzie, gdy woda zamarznięta.

Potem przyszła kolej na dossier szewca. Starczyło pobieżne przewertowanie kronik, aby ustalić niezbicie, że kole 1111 roku szewca w K. nie było i być nie mogło. Albowiem pierwsze buty pojawiły się w Ligii sto lat później, a w tamtej epoce wszyscy chodzili boso. Nawet władca. Po domu łaził w onuckach, poza nim zaś podróżował na plecach poddanych, ale też bez butów.

Jednak były to tylko hipotezy. Cios legendzie mógł zadać tylko świadek. Aliści skąd znaleźć świadka wydarzeń sprzed paruset lat? Szczęściem w podziemiach katedry zachowała się mumia ostatniej dziewicy. Tej, która miała być ofiarowana smokowi i rzekomo spowodowała desperacką kontrakcję szewczyka. W zasadzie nie była to typowa mumia, lecz żywa kobieta pogrążona w wiekuistym śn&shy;ie. Darlington postanowił ją przesłuchać. Za kilka dukatów uzyskał zgodę w prokuraturze. Twierdził, że dziewica śniła mu się wielokroć i w snach owych domagała się spowiednika.

– Ale jak ją wyspowiadacie, ojcze? – dopytywał się urzędnik, chowając łapówkę do woreczka pod togą. – Przecie ma wszystko zabandażowane?

– Za pomocą parapsychologii, synu...

Poszło mu łatwiej, niż myślał. Mumia najwyraźniej spragniona była rozmowy, w trakcie której jej buźkę, wysupłaną z bandaży, okrasił łososiowy rumieniec.

– No więc, jak to było ze smokiem? – pytał Arhur.

– Jakim smokiem? – odpowiadała, ziewając mumia.

– Którego zabił szewczyk.

– Jaki szewczyk?

– Który cię poślubił.

– Nikt mnie nie poślubił.

– Przebóg, umarłaś jako dziewica? – zawołał Darlington.

– Nie przesadzajmy, umarłam jako panna. Po przejściach.

– Możesz wiec powiedzieć, co się wtedy zdarzyło?

– Nic szczególnego. Żył podówczas w naszym grodzie kneź stary, nienasycony jeśli idzie o płeć niewieścią. Na każdą młódkę miał smak. Toteż go Smakiem nazywano.

– Rozumiem – Arthur błyskawicznie przypomniał sobie niewyraźną minuskułę w kronice i domyślił się, że Smak stał się smokiem przez literówkę kopisty lub w wyniku przebitki z dawnego palimpsestu.

– W każdym razie, gdy mu nowej dziewicy nie dostarczono, srożył się, podatki podnosił, latyfundia konfiskował. A skąd brać co tydzień świeżą dziewicę? Aż zjawił się pewien krawiec.

– Nie szewc?

– Krawiec, a właściwie krawcowa nazwiskiem Siara. Zjawiła się i rzuciła genialny pomysł rewaloryzacji już raz zhańbionych.

– W jaki sposób?

– Metodą artystycznego cerowania. Tem sposobem można było Smakowi dostarczać towaru drugiej świeżości nie tylko raz w tygodniu, ale i dwa razy dziennie.

– I co było dalej? – dopytywał się detektyw.

– Ano nic. Korzystał z usług Siary, korzystał, aż usechł z tego na śmierć.

– Usechł, nie rozpękł?

– Usechł, bo przeliczył swe siły. Ja sama siedemnastokroć byłam przez niego wykorzystana. Ale ile można?

– Wnoszę z pani opowieści, że krawcowa została nową władczynią...

– Bynajmniej. W oparciu o doskonale wykształcone kadry założyła pierwszą na kontynencie agencję towarzyską.

– Niewiarygodne! – zawołał Arthur. – A pani jaką rolę w tym odegrała?

– Krawcowej – odparła sennie mumia i zachrapała.

Reszta misji była formalnością. Stało się oczywiste, dlaczego stolicę Ligów nazywano Krawcowem. (Przez typową oszczędność nikomu z miejscowych nie chciało się wymawiać w70>.) Jednak sprawozdania nie ogłoszono – ujawnienie prawdy mogło Ligom napędzić jeszcze dodatkowych turystów. Rajmund II za radą Darlingtona poprzestał na rozsianiu plotek, że od czasu Smaka miasto jest rozsadnikiem "dupnej choroby", którą można się zarazić nawet za sprawą wspólnego nocnika.

 




 
Spis treścii
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Hormonoskop
Wywiad
Kirył Jes'kow
Andrzej Pilipiuk
Adam Cebula
Piotr K. Schmidtke
P. Zwierzchowski
Andrzej Zimniak
Romuald Pawlak
M. Koczańska
Ł. Orbitowski
W. Świdziniewski
Andrzej Zimniak
Adam Cebula
M. Koczańska
Joanna Łukowska
T. Zbigniew Dworak
Magdalena Kozak
Anna Marcewicz
XXX
Elizabeth Moon
Elizabeth Moon
D. Drake, S.M. Stirling
Fabrice Colin
Clive Barker
Steven Erikson
Eugeniusz Dębski
Marcin Wolski
 
< 41 >