strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Bookiet
<<<strona 04>>>

 

Bookiet (1)

 

 

O najbłędniejszym z rycerzy

 

Nie wiem, czy to jest dobry pomysł namawiać ludzi do tego, by robili równie szalone kroki co i ja, ale już trudno. Tak wyszło. Zazwyczaj kupuję książki na przecenach, wyciągam jakieś ramoty. Czasami kupuję sobie jednak albo nowe skarpety, albo nawet, za całe kilkadziesiąt ciężkie złotych, całkiem nową książkę. Taką, której za cholerę nie chcą przecenić, mimo że bardzo długo czekałem. Księgarze czekają równie cierpliwie, bo książka dobra, i wiedzą, że w końcu się sprzeda. Zwłaszcza, że mają z owym konkretnym dziełem doświadczenia od lat co najmniej kilkuset. Autor, Cervantes Saavedra Miguel de (1547-1616), postać sama w sobie warta co najmniej kilku wywiadów w telewizji. Uczestniczył w bitwie morskiej z Turkami pod Lepanto w 1571. Podczas powrotu do kraju został porwany przez piratów, a po kilku latach poniewierki wykupiony z niewoli algierskiej. Dalibóg, dość na osobną powieść! Dzieło, o którym mowa, wydał w 1605 roku – część pierwszą, i w 1615 – część drugą. Może niewielki pośpiech wydawniczy tłumaczy fakt, że jak to w zwyczaju mają wybitni twórcy, żył i umarł w biedzie. Lecz gdyby zebrać pokolenia księgarzy, którzy się na jego tekście bogacili, byłaby to pewnie jedna z pierwszych fortun w świecie. A książka? Obrosła legendą, niemal nią zadławiona, że gdy spytać kogoś o tytuł, powie "Don Kichote", tak po prostu. Nikt już nie pamięta całego tytułu.

Czytałem to kiedyś z głową zbyt zieloną, by pojąć choćby drobną część z pyszot literackich, jakie tam człekowi przygotowano. Lecz zostało mi wspomnienie mgliste, co jakiś czas odświeżane, już to fragmentami filmów, już to kawałkami tekstów, tak, że jak podszedłem do półki, i tam stała ona, Księga. Postanowiłem popełnić szaleństwo. No i cóż? A w środku znajdziesz rzeczy dziwne, wszelkie możliwe przygody, jakie w świecie rycerzom zdarzyć się mogą. I wojsko, co się zmienia w stado bydła, i olbrzymów, którzy atakowani kopią, chowają się pod postacią wiatraków. A poza tym, na przykład, klasyczne cięcia akcji przygotowane na emisję reklam. Oto w księdze pierwszej autor pozostawia nas w dramatycznej, bitewnej scenie, gdy Don Kichote z mieczem wzniesionem do okrutnego ciosu, naciera na chytrego Biskajczyka, tenże czeka, z żelazem w jednej dłoni i poduszką w drugiej, na starcie, którego skutki niechybnie będą straszne, damy w kolasce zanoszą modły o cudowne ocalenia, my zaś zmuszeni jesteśmy do udania się w otchłanie bibliotek dla filologicznej dygresji na dobre kilka stron.

A cóż owa staroć ma wspólnego z fantastyką? Gdy już wrócimy z wycieczki pomiędzy stare, biblioteczne szpargały, w księdze drugiej miecze ruszą do śmiałych cięć, pojawią się czarnoksiężnicy, spotkamy niesamowite kondukty, niezdobyte, fatalne i piękne pasterki, zażyjemy eliksirów leczących cudownie rany ...

 

Baron


 

Miguel de Cervantes Saavedra

Przemyślny szlachcic Don Kichote z Manczy

Tłum: Anna Ludwika Czerny

Zygmunt Czerny

Zielona Sowa, Kraków 2003

Stron: 731

 

 

Klątwy w C++

 

Człowiek to się czasem wyrwie! Napisałem kiedyś całkiem spory (chciałem napisać niegramatycznie "napisałem kiedyś całkiem sążnisty") tekst, w którym udowadniałem, że cyberkultura, i cyberprzestrzeń to są wymysły dziennikarzy. No i masz! Dostała się w moje ręce pokrętnymi drogami, lecz bez ponoszenia kosztów, książeczka, która obiecuje, że dzięki niej "poznasz język hakerów", odbędziesz "pasjonującą wyprawę do społeczności komputerowych czarodziejów". Ponadto mamy w niej "szczegółowe wyjaśnienie setek skrótów i terminów". Książkę trzeba przeczytać, "by zrozumieć zwyczaje i język subkultury hakerów". No tak... Wypada mi wejść pod ławę i staropolskim, sądowym zwyczajem psim głosem odszczekać wszystko. Jest w książce wstęp, w którym Andrzej Grażyński stara się wyjaśnić, na czym polega różnica pomiędzy hakerem i crakerem. Rozumiem, Drogi Czytelniku! Craker to "dziecko skryptowe", osobnik najczęściej wykazujący jakieś męskie cechy płciowe, który pobiera z sieci gotowe skrypty i za ich pomocą rżnie na ten przykład kompa, wykorzystując dziurę w standardowej konfiguracji samby, którą niejaki Cebula nieopatrznie se uruchomił. Ale ja mu wypełnisz plik ’hostdeny’ (all: all) to już ma przechlapane. Haker będzie majstrował dalej i sprawdzi na przykład za pomocą tcpdump-a, co Cebula robi, przeskanuje mu porty, odkryje, że bałwan jeden nie wyłączył apacza. I tu już może podziałać... Otóż rozumiem, czym jest hacking wobec crakingu, ale tak prawdę powiedziawszy, nie bardzo wiem, czym się różni haker od programisty. Na co dzień bowiem pingwiniarze mówią o hakerach jądra, co oznacza ludzi zajmujących się programowaniem. No i lektura leksykonu, a jest to naprawdę leksykon, przekonuje mnie, że rozróżnienie: programista czy haker jest dziś bardzo trudne. Określenia "core leak", "filtr" czy polecenie "finger" albo program "emacs" mogą się znaleźć zarówno w słowniku slangu, jak i w akademickim podręczniku. Cóż z tego za wniosek? Ano, że informatyka, jako bardzo młoda i co za tym idzie niesforna nauka, nie zdążyła na starym kontynencie wytworzyć słów i rytów, które uczyniłyby z niej magię. Tymczasem, jak zapewnia nas okładka, istnieją jacyś komputerowi czarodzieje. Chyba jednak nie wejdę pod ławę i niczego nie odszczekam. No, cóż... Jeśli książka wpadnie Wam, tak jak mnie, w ręce przypadkiem, warto ją sobie zatrzymać. Przyjdzie komu do głowy napisać o jakieś zawrotnej historii niesamowitego hakera (crakera?) komputerowego, to będziecie mieli pod ręką jak znalazł skarbczyk z gotowymi odzywkami. Ale nie traktujcie na wszelki wypadek tego poważnie!

 

Baron


 

John Chirillio

Leksykon hackingu

Tłum: Andrzej Grażyński

Helion, 2004

Stron: 191

Cena: 19.90

 

 

 

Elektrobajki

 

Nie powiem, że od tej książki zaczęła się moja przygoda z literaturą, bo nie pamiętam. Natomiast konkretny egzemplarz, o którym piszę, zakupiłem dzięki działalności Ogólnopolskiego Klubu Miłośników Fantastyki i Science Fiction. Było to wiele lat temu, odbywały się w pewnym czasie słynne aukcje organizowane za prezesury Rysia Krauze, w nieistniejącym a słynnym klubie studenckim Index. Musiała przejść przez wiele rąk, ktoś podkleił okładki, zachowała się dedykacja dla pewnego brata z roku 1974. Pożółkły kartki, grzbiet trzeba było okleinować, żeby całość w diabły się nie rozsypała.

I książka, i autor wyznaczyli pewien szlak, na który nikt więcej nie poważył się wkroczyć. Po jej napisaniu i opublikowaniu dalszych powieści, które okazały się dla czytelników znacznie mniej krotochwilne, odtrąbiono koniec Lema. Wszelako ów ciągle pisze, ciągle się wypowiada i choć niekoniecznie zawsze równie mądrze, to jednak prawie zawsze mądrzej, niż stać na to jego krytyków.

"Bajki robotów" a i "Cyberiada", są właściwie osobnym gatunkiem literackim, to ani nie SF, ani fantasy, ani fantastyka. Co jest to, diabli sami nie wiedzą, bo kontynuatorów, przynajmniej dość godnych, by ktokolwiek o nich wspominał, nie ma. Opowieści dziejące się na wąskim pograniczu, na kresach nauki i właściwie jeszcze nie na terytorium baśni. Mające coś z fantasy, bo bohaterami są rycerze, co prawda elektrycerze, ale w zbrojach. Może to także być space-opera, bo tu i ówdzie, zastosowano charakterystyczny zabieg zmniejszenia wszechświata do rozmiarów powiatu. Groteska? Jak najbardziej. Przewrotne postaci, parodie literackich motywów.

Jedno jest pewne: to znakomita literatura. Nie jest tak prosta, jak choćby opowieści Andrzeja Sapkowskiego, ale chyba równie wciągająca, choć wymagająca uwagi, zaskakująca słowotwórstwem, wymagająca przynajmniej orientacji w naukach ścisłych, by móc się bawić smokami wydobywanymi do bytu wzmacniaczami prawdopodobieństwa.

No i do tego rysunki Daniela Mroza, genialnego ilustratora. To one chyba zatkały mi wyobraźnię na amen, że nie potrafię sobie inaczej wyobrazić Elektrybałta.

Książkę należy zalecić właściwie każdemu, kto chce zasługiwać na miano człeka wykształconego i miłośnika F i SF. Mówię to bez odrobiny ironii, bowiem jak dla Polaka probierzem najoczywistszej wiedzy literackiej jest "Litwo, ojczyzna moja", tak fantastyka z nadwiślańskiego kraju poznamy po "Cyprian, cyberotoman, cynik ceniąc czule..."

 

Baron


 

Stanisław Lem

Cyberiada

Wydawnictwo Literackie, Kraków 1972

Stron: 490

 

 


reklama

Wysyłkowa księgarnia internetowa www.fantastyka.now.pl

 

 

Szukasz książek z gatunków science-fiction, fantasy i horror lub komiksów? Gier figurkowych, fabularnych i karcianych? Zaj­rzyj do nas, znajdziesz prawie trzy tysiace pozycji, w tym trudnodostępne.

 

Na stronie księgarni oprócz tego konkursy, informacje o nowościach i zapo­wiedziach wydawniczych. I, co ważne, sprawdź nasze ceny, nie zawiedziesz się :-)

 

Zapraszamy do zakupów.

 

 

 

Wspomnienie czasów mycia rąk

 

Był okres, gdy modna była ironia w stosunku do naukowców. Mówiąc po ludzku, brutalnie nabijano się i drwiono z ludzi, którym dziś kilka miliardów osobników zawdzięcza nie tylko komfort, ale tak na oko dodatkowe czterdzieści lat życia. Był czas, gdy w Europie średnia długość pielgrzymki po ziemskim padole trwała około trzydziestu lat.

Paradoksalnie, na piedestał dziwaków spędzających całe dzionki w laboratoriach, tych, co to zamiast u żony czy kochanki, trawią czas w bibliotekach, wyniosła nie penicylina, nie elektryczność, ale najwyraźniej bomba atomowa. Przedmiotem szczególnej troski społeczeństw stali się w okresie zimnej wojny, gdy nie było raczej wątpliwości, że przetrwa blok państw, które dysponują lepszymi głowami. Matematyczne równania przekładały się na lotnicze profile, kształty czoła fali uderzeniowej, z pozoru pozbawione jakiegokolwiek praktycznego sensu filozoficzne dysertacje, na prawa rządzące jednolitym rykiem rozentuzjazmowanych tłumów, banalne roślinne krzyżówki zamieniano na polityczne sojusze. A kiedy czerwony jaszczur, ku zdumieniu wszystkich, jak pod czarodziejskim zaklęciem rozwiał się niczym mgła... wtedy zainteresowanie nauką gwałtownie osłabło. Brak zagrożenia: wreszcie można sobie pozwolić na głupotę. Wreszcie można po blisko czterdziestu latach przerwy wprowadzić do szkół kreacjonizm i zaprzeczyć Darwinowi, i pokazać palantom w białych fartuchach, że nie musimy myć co chwilę rąk. Wreszcie, w czasach ogromnego bezrobocia , "nie ma tura, krewnych sfora, zrobi z ciebie dyrektora". Że pozwolę sobie zarymować na temat wojskowego wierszyka.

Zapewne dlatego moda na biografie fizyków minęła. Był czas, gdy ludzie fascynowali się życie Richarda Feynmana, Albert Einstein stał się synonimem geniuszu. A dziś kręci się filmy o tym, jak to rozbił atom piwa...

Jednym z bożyszczów tłumu był niewątpliwie Stephen Hawking. Chyba ostatni akord jego rozgłosu stanowił rozwód z żoną, która się nim przez lata opiekowała. Ten niezwykle utalentowany uczony umiał wokół siebie robić medialny szum. Niestety, jego główne zasługi, rozwój teorii superstrun, raczej nie przynoszą konkretnych efektów choćby w postaci nowych prac, być może pozostaną szokującą, ale tylko teorią. Przyznam szczerze, że człowieka tego, mimo jego bohaterskich zmagań z chorobą, traktuję z pewnym dystansem. W przeciwieństwie do Penrose’a, czy choćby niezapomnianego Feynamana, raczej stara się zrobić w swych niby popularyzatorskich pracach wrażenie, niż cokolwiek wyjaśniać. A jednak, gdy nastają czasy, w których brudne ręce stają się symbolem swojactwa, nie pozostaje mi nic innego, jak gorąco polecić jego biografię. Napisana trochę w stylu opowieści o wielkich gwiazdach Hollywood, zaczynająca się od sceny, w której bohater przyrównywany jest do Keitha Richardsa (z całym szacunkiem dla zespołu The Rolling Stones) czy Donalda Trumpa (z całym, choć mniejszym, szacunkiem dla wszystkich bankrutów) może wzbudzić u polskiego, przeintelektualizowanego i przeestetyzowanego czytelnika mieszane uczucia. Na pewno niewiele z niej dowiemy się w rezultacie (pomimo) tytanicznych wysiłków autorów, o istocie naukowych dociekań bohatera. Zawsze jednak lepsze to, niż kolejna opowieść o genialnym zakonniku, który leczy wszelkie choroby własnym moczem i nigdy nie mył rąk.

 

Baron


 

Michael White, John Gribbin

Stephen Hawking – życie i nauka.

Wyd. Naukowo – Techniczne

Warszawa 1994

Stron: 320

 



Czytaj dalej...




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika )
Hormonoskop
Andrzej Sawicki
M. Koczańska
EuGeniusz Dębski
Grzegorz Żak
Andrzej Ziemiański
Adam Cebula
Jacek Inglot
Adam Cebula
Zbigniew Ceglarski
EuGeniusz Dębski
Łukasz Orbitowski
Kareta Wrocławski
Adam Cebula
Andrzej Drzewiński
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
T. Graf v. Mannsky
J. Grzędowicz
Robert J. Szmidt
Jacek Inglot
Jacek Inglot
Michał Studniarek
Drzewiński, Inglot
Marcin Przybyłek
 
< 04 >