strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Bookiet (1)
<<<strona 04>>>

 

Bookiet (1)

 

 

Krótka historia wszystkiego

 

Wszyscy ludzie mają swe uzasadnione mniej, bardziej i wcale sympatie i antypatie. Antypatie najczęściej skutecznie przeszkadzają w działaniu, kontaktach z ludźmi, w poznawaniu świata i także, czytaniu książek. Jak już chyba kilka razy dałem znać, Stephen Hawking nie ma u mnie najlepszej marki. I oczywiście to mój problem, a nie jego. Nie mam też największej estymy dla fizyków – teoretyków. To znaczy nie traktuję ich z takim nabożeństwem, jak to się zdarza niektórym dziennikarzom. Dlaczego? Bo fizyka jest nauką eksperymentalną i znam to uczucie, gdy ktoś z sali zadaje pytanie "A jak pan żeś to zmierzył?". Człowiekowi, jeśli wymyślił, a nie zmierzył, robi się głupio. Bo jak zmierzył, to z radością rzuca się do tablicy wyrysować schemat eksperymentu. Skąd się bierze sława teoretyków? Faktem jednak niezaprzeczalnym jest, że szczególna teoria względności została wymyślona. Jednak i drugim, mało zauważalnym dla postronnych faktem jest to, że to zaledwie niewielki kroczek, niewielkie wystawienie nosa poza efekty eksperymentalne. Pamiętajmy, że teoria owa nie jest już dawno teorią, bo została potwierdzona pomiarami, dlatego jest taka ważna. Tak naprawdę fizyka powstaje z odpowiednich proporcji teorii i ciężkiej roboty laboratoryjnej, przy czym zapewniam, że tej drugiej jest znacznie więcej. Coś mi się zdaje, że właściwe proporcje są jak pomiędzy solą i makaronem

Hawking jest słynnym teoretykiem. Gdyby jednak zapytać przeciętnego człowieka: dlaczego, zapewne nie umiałby niczego sensownego odpowiedzieć, może poza jednym, napisał książkę, właśnie tę książkę "Krótka historia czasu". Gdy wyszła, rzuciłem się na nią z wielkim entuzjazmem i odszedłem z równym, co do rozmiaru, rozczarowaniem. Książkę odebrałem raczej jako reklamówkę niż solidną popularyzację. To nie był ten rodzaj pisania o nauce, do jakiego przyzwyczaił mnie, na przykład, Młody Technik. Po pierwsze, lwią część książki zajmuje historia kosmologii pociągnięta, a jakże, od samego Arystotelesa. Podówczas strasznie mnie to wkurzyło, bo znałem ją już w iluś wersjach. Potem mamy opowieść, raz któryś, jakie to rzeczy wymyślał Immanuel Kant na temat idei czystego rozumu. Nie wiem, po czorta, zajmować się fizykowi filozofami, lecz wynika z tego, że Kanta o kant du... przepraszam, stołu można rozbić, a rację miał św. Augustyn. A jużci!

Nie obeszło się bez Hubble’a i jego obserwacji, choć tak naprawdę wykonał je uczeń słynnego astronoma.

To, co najbardziej mnie wkurzyło, to część zasadnicza, którą odebrałem jako swego rodzaju pitu-pitu teoretyków na temat czarnych dziur. Sęk w tym, że czarna dziura była jeszcze w latach sześćdziesiątych traktowana jako wyjątkowo głupi pomysł, a sama nazwa pomyślana jako obraźliwa dla teorii. Warto sobie uświadomić, że nawet dziś nie ma niepodważalnych obserwacyjnych dowodów na istnienie tych obiektów. Co innego bowiem efekt niewypuszczania światła, a co innego "matematyczna" osobliwość grawitacyjna.

A jednak, po ponownym przejrzeniu książki uważam, że należy ją gorąco polecić. Na tle badziewia, jakie dziś zalega półki, to prawdziwa perełka. Dziś muszę przyznać, że autor narobił się jak koń przy kieracie i że najwyraźniej kierowała nim chęć przekazania czytelnikowi jak najbardziej prawdziwej wiedzy. Książka zawiera coś, o co w publikacjach trudno: sporą dawkę encyklopedycznej wiedzy, dat, nazwisk, rzeczywiście sprytnie, z użyciem tylko jednego wzoru "e równe em ce kwadrat" tłumaczy ona współczesną fizykę. Maturzystom już się do niczego na egzaminach nie przyda, ale polecam ją wszystkim ciekawym świata. Można się dużo dowiedzieć, i przy tym czyta się naprawdę dobrze.

 

Baron


 

Stephen W. Hawking

Krótka historia czasu (Od wielkiego wybuchu, do czarnych dziur)

Alfa, 1990

Stron: 182

 

 

Po prostu perełka

 

Powiem od razu szczerze: ta książka nie ma nic wspólnego z fantastyką. Ma jedną zaletę: jest naprawdę dobra. Ma jeszcze taką cechę, można ją z pewnością polecić miłośnikom fantastyki. Pamiętam czasy mojej młodości, albo nawet jeszcze dzieciństwa, cóż pamięć już nie ta i nie bardzo wiem, co pamiętam, kiedy kryminał był synonimem złej literatury. Co było literaturą dobrą, trudno mi dziś powiedzieć, bardzo prawdopodobne, że tak zwana powieść psychologiczna. Mam natomiast niejaką pewność, że znakomitą opinią cieszyły się – powiedzmy sobie szczerze – w działaniu wyznaczonych bardzo surowych norm, gnioty niejakiego Henryka Ś. znane powszechnie pod nazwą Trylogii. Były to zapewne czasy górne i chmurne i niezwykle się cieszę, że diabli je wzięli. Dzięki nim mogę sobie bez obciążenia, rechocząc się w głos i nikogo tym nie obrażając lub wywołując minimalne zgorszenie, czytać opowieść o ostatnim zajeździe na Litwie z tępawym, lecz czupurnym paniczykiem w roli głównej.

Otóż kryminał. Dziś już, na szczęście, jakoś nikt chyba nie wątpliwości, że Artur Conan Doyle czy Agata Christie wielkimi pisarzami byli. Z czytaczami literatury fantastycznej łączy ich lekki stosunek do sztuki pisanej. Nie upatrywali w niej narzędzia do sprawiedliwych rządów dusz, wywiedzenia ludzkości ku szczęśliwości powszechnej, lecz chcieli zwyczajnie zabawić publiczność. Przyznajmy to szczerze, że większość z nas, zabierając się do lektury, rada by sprawdzić, czy autor czasami oprócz tego zadania, nie powziął w przypływie szaleństwa, na swe barki jakichś innych, straszliwych ciężarów. Bo jeśli tak, lepiej zawczasu ciepnąć tomiskiem w najdalszy kąt.

O ile jeszcze SF można podejrzewać o jakieś ciężkie przesłania, to fantasy już zazwyczaj chce zwyczajnie zabawiać czytelnika. I to jest ta właśnie zasadnicza nić łącząca książkę, o której piszę w tak zawiły sposób, z literaturą, która nas interesuje. Można ją zabrać do zatłoczonego pociągu i czytać na stojąco: wciąga jak ruchome piaski. Można wreszcie, co jest już argumentem, który uczciwie daje się przytoczyć rzadko, podziwiać sprawność autora zarówno w posługiwaniu się słowem, jak i w budowaniu akcji. Książka, którą, niezależnie od zamiłowań w towarzystwie, może nie pod rygorem wykluczenia, tak ciut, ale znać wypada. Powinni ją przerobić, jak lekturę, autorzy, bo jest naprawdę znakomitą szkołą klasycznego kryminału. Warto ją poczytać, by pozbyć się zadęcia, by nabrać tego delikatnego dystansu i wyczucia.

Joe Alex to pseudonim. "Gdzie przykazań brak dziesięciu" ma wszystko, co potrzeba: umiejętnie zbudowaną intrygę, wręcz z elementami horroru, lecz nie dajmy się zwieść pozorom (chyba, że ktoś ma za słabe nerwy), bo na trupa długo czekamy, to trup filmowy, jest wreszcie samotny prywatny detektyw, jest zapętlona intryga, jest ktoś fałszywie oskarżony, jest ogromny skarb i niespodziewane rozwiązanie. A kto kryje się za pseudonimem, powinien wiedzieć dziś każdy miłośnik literatury sensacyjnej. Warto rozwiązać i tę zagadkę. Wystarczy uważnie przeglądnąć tomik.

 

Baron


 

Joe Alex

Gdzie przykazań brak dziesięciu

Wydawnictwo Literackie, 1990

Stron: 356

Cena: 1,00 (tania książka)

 

Lem wysokooktanowy

 

Nie wiem, czy był to już okres posuchy wynikający z nadciągającego kryzysu ustroju Sprawiedliwości Społecznej, czy też podówczas zawsze tak było, że książek popularnych pisarzy w księgarniach nie było. Fakt, że chciałem nabyć coś Stanisława Lema, tego słynnego Lema, którego wtedy pokazywano w telewizji, i niczego innego po starannej rewizji księgarni nie udało mi się znaleźć. Muszę przyznać, że już pierwsza strona lektury nie zapowiadała niczego dobrego. Aliści cenię ją sobie do dziś. Książka okazała się bowiem niczym kawał dobrze wysuszonego mięsa: miałem co przeżuwać przez następne kilka miesięcy. A tak naprawdę, chyba do teraz nie przebiłem się przez wszystko, co w niej zawarto. Napiszę to raz jeszcze: państwowy jaśnie oświecony mecenat podówczas władcy absolutnego miał swe fatalne i całkiem dobre strony. Tą lepszą było właśnie to, że Lem mógł się poświęcić sobie. Z całym szacunkiem dla rynku, dla gustu czytelników, dzięki temu, że mógł mieć to wszystko w nosie, zajął się produkcją czegoś, co można nazwać "Lemem hermetycznym". Osobiście sądzę, że ludzi, którzy przebili się przez jego "Głos Pana" czy "Wizję lokalną", jest wielokrotnie mniej, że kilka procent tych, co czytali "Solaris". Jednak chyba te kilka procent czyni jego markę tak niepowtarzalną. Nie będę nikogo przekonywał, że Lem jest większym myślicielem, jak pisarzem. Mamy złe czasy dla myślicieli. Dziś są czasy zespołów badawczych stałego postępu, tworzonego przez ciągłą mrówczą pracę, wreszcie czasy tak potwornej ilości tworzonej informacji, że tylko szaleniec porywa się na jakieś ogarnianie całości. Sęk w tym, że choćby fragmentaryczne sprawdzanie, ku czemu ta ludzkość się wybiera, jest konieczne. Konieczne jest szamotanie się z coraz to nowymi zjawiskami, z efektami coraz to nowych technologii. Lem jest mi bliski, bowiem widzi coś, co umyka lwiej części publicystów: nasz świat tworzy technologia. To stwierdzenie wydaje się truizmem, ale klucz tkwi w wadze we wkładzie: technologia, postęp naukowo-techniczny zagarnia niemal wszystko. Tymczasem od tej prawdy publicyści usiłują uciec, choćby rozdrabniając zagadnienie na części, że postęp chemii to plastyki, postęp elektroniki to komunikacja, postęp informatyki to gry komputerowe: nic nie ma ze sobą związku, nawet informatyka z elektroniką.

"Rozprawy i szkice" są zbiorem artykułów, które nawet dla specjalistów mogą się okazać niejakim problemem: zakres tematyczny może okazać się ciut przygniatający. Mamy tu rozważania krytyczno-literackie, jak "Wyznania antysemioty" czy "Tzvetana Todorova fantastyczna teoria literatury", zbiór refleksji o innych autorach "O Dostojewskim niepowściągliwie". Trudno mi się tu powstrzymać od refleksji, że właśnie Stanisławowi Lemowi zawdzięczam wiedzę o tym, kto to był Nabokov, że napisał "Lolitkę", którą to książkę mogłem dostać w swoje ręce dopiero wiele lat później, on uczulił mnie na Iredyńskiego czy Stanisława Grabińskiego. On wreszcie umiał rozsądnie zrecenzować dzieła markiza de Sade. Nie wiem, czy mogę tę książkę polecić skutecznie: mam pełną świadomość, jak bardzo trudna jest to lektura, jak wiele trzeba wiedzieć, by się przebić przez poszczególne artykuły. Myślę jednak, że warto po nią sięgnąć po to, by wiedzieć, dlaczego Lem wielkim pisarzem jest i dlaczego to jedyny polski intelektualista, na którego nazwisko reagują poza granicami naszego kraju.

 

Baron


 

Stanisław Lem

Rozprawy i szkice

Wydawnictwo Literackie, 1975

Stron: 361

 

 


reklama

Wysyłkowa księgarnia internetowa www.fantastyka.now.pl

 

 

Szukasz książek z gatunków science-fiction, fantasy i horror lub komiksów? Gier figurkowych, fabularnych i karcianych? Zaj­rzyj do nas, znajdziesz prawie trzy tysiace pozycji, w tym trudnodostępne.

 

Na stronie księgarni oprócz tego konkursy, informacje o nowościach i zapo­wiedziach wydawniczych. I, co ważne, sprawdź nasze ceny, nie zawiedziesz się :-)

 

Zapraszamy do zakupów.

 



Czytaj dalej...




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Hormonoskop
Ludzie listy piszą
Galeria
Idaho
Andrzej Pilipiuk
Andrzej Zimniak
Romuald Pawlak
Piotr K. Schmidtke
Eryk Remiezowicz
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
Adam Cebula
Iwona Surmik
Magdalena Kozak
Marcin Mortka
Alastair Reynolds
P. Nowakowski
Kaim
XXX
Steven Erikson
Neil Gaiman
Paul Kearney
Romuald Pawlak
 
< 04 >