strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Recenzje
<<<strona 08>>>

 

Recenzje

 

 


Książka

Tolkien z krwi i kości

 

Coś mnie ten Tolkien prześladuje. Moja fascynacja jego twórczością skończyła się już jakiś czas temu i zacząłem bardziej krytycznie spoglądać na jego dzieła. Nie ma już we mnie tego bałwochwalczego uwielbienia dla wszystkiego, co Profesor napisał. Częściowo stało się tak za sprawą ortodoksyjnych fanów Tolkiena, którzy niczym Inkwizycja wciąż tępią inne spojrzenie na Tolkiena oprócz tego pełnego uwielbienia. Nic tak nie potrafi mnie zniechęcić jak ślepy fanatyzm.

Wpadła w mojej ręce biografia Tolkiena napisana przez White’a, specjalistę od pisania biografii. Przyznam się szczerze, że życiorys Tolkiena to nie było to, co pragnąłem przeczytać najbardziej na świecie. Jednak sama postać autora skłoniła mnie jednak do sięgnięcia po Tolkien. Biografia. Michael White, jak głosi ostatnia strona okładki, ma na swoim koncie książkowe życiorysy Darwina, Stephena Hawkinga, Einsteina i da Vinci. I to mnie właśnie przekonało – oto życiorys Profesora napisany nie przez jakiegoś fana, zapatrzonego w Mistrza, fana, który będzie chciał przedstawić Profesora w jak najlepszym świetle, ale przez fachowca wyspecjalizowanego w badaniu cudzych żywotów. Zaraz na wstępie moja wiara w rzetelność tej biografii została podważona przez samego White’a, który przyznał się, że wielki fanem Tolkiena jest. Mimo to pogrążyłem się w lekturze.

I dobrze zrobiłem. Jest dość "sucha" biografia – pozbawiona zarówno fanatyzmu, jak i niechęci, rzetelnie napisana. Autor sięgnął po wszystkie dostępne mu materiały i nakreślił nam obraz człowieka, a nie istoty świetlistej, ponadludzkiej, Mistrza. White nie boi się przedstawiać ciemnych stron Tolkiena, przez co postać Profesora zostaje uczłowieczona, nabiera kolorów i jest mniej sterylna. Bardzo dobrym na to przykładem są choćby stosunki panujące miedzy Tolkienem i jego żoną – wcale tak słodko i superromantycznie nie było, jak chcieliby to ukazać inni. Bardzo podoba mi się to, że White nie ocenia Tolkiena, a jedynie prezentuje fakty z jego życia, pozostawiając opinię o Profesorze czytelnikowi.

Jedynym dla mnie mankamentem tej książki jest mała ilość zdjęć, a i te, które prezentuje książka, są jakieś takie nijakie. Przykładowo jest kilka zdjęć ukazujących I wojnę światową – jacyś żołnierze w okopach, ciężarówki – po co mi to? Wolałbym zobaczyć Tolkiena, jak był oseskiem, albo w mundurze oficerskim. Tu się autor nie postarał. Jak jest od strony merytorycznej – trudno mi powiedzieć, gdyż nie jestem tolkienistą, ale sądząc po ilości przypisów i bibliografii oraz tego, jak często autor się do nich odwołuje, powinno być raczej wszystko w porządku.

Mimo wszystko polecam lekturę tej biografii wszystkim tym, którzy chcą poznać Tolkiena nie wyidealizowanego, ale prawdziwego, z krwi i kości.

Prosiłbym też więcej Tolkiena mi nie dawać.

 

Wojciech Świdziniewski

 

Michael White

Tolkien. Biografia

Rebis, 2003

Stron: 220

Cena: 39 zł

 


Książka

Tysiąc i jeden światów

 

Marcin Przybyłek raczył nas swym bohaterem, Torkilem Aymorem, od czasu do czasu w czasopismach. Teraz, dzięki SuperNOWEJ, postać "gierczanego" detektywa została zebrana w całość.

Kto to jest gamedec? A to Philip Marlowe w polskim wydaniu: detektyw, zamieszkujący w apartamencie gigantycznego wysokościowca, mający samodzielne biuro do spraw ważnych, i samotnie te sprawy rozwiązujący.

Nasz gamedec też zostaje uwikłany w wiele ciekawych i wymagających rozwiązań zagadek.

Różnic jest kilka i zasadniczych – Aymore nie ciągnie alkoholu jak sucha pustynia, kobiety do niego lgną jakby mniej i, co najważniejsze, rozwiązuje zagadki ze światów wirtualnych.

Świat wokół Torkila to Warsaw City w XXIII wieku, z takimi dzielnicami jak Vilanou, Ursynou, Kampinou. Ludzkość zasadniczo wciąż uczestniczy w grach wirtualnych – niekiedy rzeczywistość stworzona przez zręcznego programistę jest łudząco podobna do realium. Do tego stopnia, że biedni gracze gubią się pomiędzy światami, nie potrafią znaleźć wyjść, realium zaś jest tak skomplikowane, że gracze wolą świadomie pozostać w "gierczanym" świecie.

Rolą gamedeca jest pomoc tym zagubionym owieczkom: odszukać, znaleźć, przyprowadzić. Oczywiście, prowadzanie pod łokieć duszyczek po wirtualnych pasach nie jest zajęciem jedynym, od czasu do czasu Torkil otrzymuje zadania inne: znaleźć wirusa, odszukać bliźnią duszę, pomóc przełamać realny strach kompanów. Ze wszystkich gamedec wychodzi zwycięsko.

Nie wiem, w jakiej kolejności Przybyłek tworzył opowiadania, ale moim zdaniem są one skomponowane w książce udatnie: na początku nieco surowe, hermetyczne, tworzące oddzielne całości. Potem autor jakby rozwinął skrzydełka – opowiadania są barwniejsze, mniej przewidywalne, ciekawsze od strony zagadki, zaczynają się powielać postaci drugoplanowe. Bohater dorasta – jest mniej papierowy, więcej o nim wiemy, lepiej się sprzedaje.

Niewiele wiemy, na jakich zasadach są zbudowane światy wirtualne, ten element został pominięty: zastaliśmy światów tysiące i koniec, i kropka. Są, istnieją, groźne, zabawne, mogę wpłynąć na nas destrukcyjnie, mogę to być światy w światach – rzecz jest napisana na tyle zręcznie, że właściwie nie zastanawiamy się nad logiką tych wirtuali.

Książka Przybyłka to bardzo zgrabne czytadło, w sam raz do czytania w czasie wakacji. Takich opowiadań może powstawać mnóstwo – na ile wystarczy wyobraźni twórcy. A z zapowiedzi autora już wiem, że z Aymorem rozstawać się nie zamierza – tym bardziej ja.

 

Karolina Wiśniewska

 

Marcin Przybyłek

Gamedec. Granica rzeczywistości

SuperNOWA, 2004

Stron: 364

Cena: 24,00

 


Książka

Misja błazna

 

Cykl o Skrytobójcy narobił swego czasu trochę zamieszania wśród fantastów – nieznana autorka (do tego stopnia nieznana, że pojawiały się mylne doniesienia co do jej płci), okładka bez cycatej piękności z mieczem, a w środku sporo porządnej lektury. Choć treść Skrytobójcy różniła się od standardowej powieści fantasy nie tylko brakiem rzeczonej piękności, ale i zerowym niemal wykorzystaniem magii, czy fantastycznych artefaktów, bez wątpliwości był to jeden z ciekawszych cykli lat dziewięćdziesiątych. Wśród wielbicieli talentu pani Hobb poruszenie wywołała zapowiedź MAGa w sprawie wydania kontynuacji naszego ulubionego cyklu. W międzyczasie Prószyński wydał dwa tomy (w pięciu częściach) Żywostatków – na ich temat zdania są podzielone, jedni uważają że Żywostatki dorównują wspomnianemu wyżej Skrytobójcy, inni zaś twierdzą, że jest to szmira na jaką szkoda czasu. Przyznaję, nie byłam w stanie przebrnąć przez tom pierwszy Żywostatków, więc się nie wypowiem. Dlaczego tyle miejsca poświęciłam obu cyklom? Otóż do lektury Misji Błazna niezbędna jest znajomość cyklu o Skrytobójcy, a wskazana (ponoć) Żywostatków. Akcja powieści rozgrywa się kilkanaście lat po wydarzeniach opisanych w Wyprawie skrytobójcy. Bastard, zwany aktualnie Tomem Borsuczowłosym, żyje sobie na uboczu, sielankę – jak łatwo się domyśleć – zburzy wkrótce pewien Ważny Gość, który przybędzie z Misją. No właśnie. Misja Błazna jest niestety gorsza od Skrytobójcy. Wydarzenia jakby ciut łatwiej przewidzieć, akcja rozwija się może nie szablonowo, ale bez niespodziewanych fajerwerków, autorka przynajmniej w tym tomie odpuściła sobie też utrudnianie życia głównemu bohaterowi. Jest to lektura przyzwoita, acz daleka od genialności. Zobaczymy, co przyniesie tom drugi, jeśli wierzyć MAGowi na słowo, ma się on ukazać jeszcze w tym roku. Tradycją stają się zastrzeżenia pod adresem wydawnictwa. Mniejsza już o zgubienie jednego rozdziału, wszyscy wiedzą, że zostanie on wydrukowany wraz ze Złocistym głupcem i że brakujący rozdział można ściągnąć ze strony MAGa. Ale irytują niedoróbki redakcyjne, Błazen raz pojawia się raz jako Złocisty, raz jako Golden, imię "Wawrzyn" stosowane jest zamiennie z "Lauren", niezbyt też pasuje do pewnej szlachcianki swojskie imię "Zydel".

 

Joanna Witek

 

Robin Hobb

Misja Błazna.

Tom I cyklu Złotoskóry.

Tłum: Zbigniew A. Królicki

MAG 2003 r.

Stron: 552

Cena: 35,00

 


Książka

Hultaje

 

O tym, że Jacek Komuda kocha czasy Rzeczypospolitej szlacheckiej, wie chyba każdy fantasta w Polsce. Po zbiorze tematycznych opowiadań (Opowieści z Dzikich Pól) i powieści (Wilcze gniazdo) oraz po tematycznej grze fabularnej, przyszła kolej na pozycję teoretycznie mniej beletrystyczną a bardziej historyczną. Mowa oczywiście o Warchołach i pijanicach czyli o poczcie polskich hultajów płci obojga. Komuda opowiada o nich ze swadą i ogromną znajomością tematu, a charakterystyczny dla tamtych czasów styl gawędy sprawia, że całość czyta się błyskawicznie. Tym bardziej że jak sam tytuł wskazuje, nie są to opowieści o osobach świętych. Współczesnych praworządnych czytelników może nawet nieco przerażać sposób dochodzenia ("prawem i lewem") swych racji. Komuda ewidentnie ceni fantazję przedstawicieli szlachty, nie potępia nawet słynnego z okrucieństwa "Diabła" Stadnickiego. Niestety, według mnie temat staropolskich warchołów i pijanic został potraktowany zbyt pobieżnie. Nie będą raczej Warchołami... usatysfakcjonowani wielbiciele XVII i XVIII wieku, bowiem znaczna część książki to powtórzenie historii opowiedzianych przez Kitowicza (rozdział o pijanicach), Kuchowicza (fragment dotyczący przedstawicielek płci pięknej), Łozińskiego czy Czaplińskiego, a więc lektur doskonale wielbicielom Dzikich Pól znanych. Dyskusyjny może być też dobór omawianych postaci, szczególnie mało zasadne jest przedstawienie w gronie herod-bab osoby Maryny Mniszchówny, gdyż jest ona tylko tłem dla opisu kolejnych dymitriad. A panie fantazję miały, przykładem choćby jedna z magnatek, która na łożu śmierci przypijała (niczym przed długą podróżą) strzemiennego do zgromadzonych wokół niej zakonnic. Stanowczo brakuje podsumowania, w którym choć pokrótce przedstawiono by materiały źródłowe. Mimo tych zastrzeżeń całość warta uwagi.

 

Joanna Witek

 

Jacek Komuda

Warchoły i pijanice

czyli poczet hultajów z czasów Rzeczypospolitej szlacheckiej

Fabryka Słów, 2004

Stron: 192

Cena: 24,99

 


Książka

Wyczekiwana powieść

 

Księżniczka była chyba jedną z najbardziej wyczekiwanych powieści fantastycznych w 2004 roku i być może z tego powodu pierwszym wrażeniem po zakończeniu lektury jest niedosyt i ogólne rozczarowanie. Kuzynki uważam za jedno z ciekawszych dokonań Pilipiuka, zarówno opowiadanie jak i powieść były dopracowane w stopniu większym niż standardowa historyjka o Wędrowyczu, sporym plusem były intrygujące postacie głównych bohaterek. W Księżniczce nasze bohaterki, mówiąc potocznie, straciły jaja, akcja posuwa się do przodu nader niemrawo, nawet autor zrezygnował z przybliżania swych poglądów politycznych na rzecz instrukcji pędzenia bimbru czy wykuwania bułatu. Gdyby nie to, że zakończenie Kuzynek wskazywało wyraźnie na kontynuację, można by podejrzewać, iż autor i wydawca zamierzają wycisnąć, ile się da, z sukcesu pierwszej części historii o pannach Kruszewskich. Całość sprawia wrażenie, że twórca miał pomysł na jakieś 50 stron powieści, i że te kilkadziesiąt stron zostało niemiłosiernie rozciągniętych do niemal trzystu. Bohaterki większość czasu spędzają w szkole, ewentualnie zajmują się gospodarstwem domowym, bądź haftem krzyżykowym, w wolnych chwilach relaksując się zakupami w antykwariacie. Znam co prawda kilkanaście ciekawszych sposobów na spędzenie wolnego czasu, ale być może po kilkuset latach tracą one na atrakcyjności. Osoby o poglądach umiarkowanych i lewicowych ucieszy niemal całkowity brak odniesień politycznych w Księżniczce. Owszem, pojawia się jakaś zakazana gęba z plakatu wyborczego, dalekie od subtelności są też uwagi pod adresem urzędników z kuratorium, ale zatracił się gdzieś po drodze słynny pilipiukowy pazur, celnie punktujący absurdy naszej rzeczywistości. Sposób prowadzenia narracji niby charakterystyczny dla Pilipiuka, ale po pierwsze: wydaje mi się że dostrzegam zafascynowanie autora prozą W. Suworowa (szczególnie pierwsze strony powieści), po drugie: mniej tu humoru, większość dowcipów została powielona z opowiadań o Wędrowyczu (z "nas nie dogoniat" włącznie), przez co książka wciąga minimalnie i nie ma się najmniejszych problemów z odłożeniem jej na parę godzin. Ciężko też uwierzyć, że – swoja drogą – niezła akcja nocnej wyprawy do muzeum zajęła naszym bohaterom od momentu zdjęcia blokady z drzwi (pierwsza w nocy) do momentu wyjścia w pubie (dochodziła druga w nocy) niecałą godzinę. W tym rytuał, wędrówka po podziemiach i inne atrakcje. Można też było lepiej wykorzystać tajemnicze Bractwo Drugiej Drogi – są mroczni i budzą odpowiedni szacunek u przedstawicieli administracji lokalnej, ale już w potyczce z Sędziwojem hipnozy nie próbują używać, walcząc mieczami zakupionymi w sklepie z pamiątkami.

Jeśli zaś chodzi o sposób wydania książki – jest on na poziomie, do jakiego Fabryka przyzwyczaiła swoich czytelników, choć patent z mieszaniem stron (w moim egzemplarzu dialog ze strony 56 kończy się na stronie 59) stanowi pewną nowość.

 

Joanna Witek

 

Andrzej Pilipiuk

Księżniczka

Fabryka Słów, 2004

Stron: 272

Cena: 26,99

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Ludzie listy piszą
Permanentny PMS
Joanna Kułakowska
Adam Cebula
Adam Cebula
M. Kałużyńska
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Zimniak
Andrzej Pilipiuk
J. W. Świętochowski
Tomasz Pacyński
Idaho
Agnieszka Kawula
W. Świdziniewski
Romuald Pawlak
Adam Cebula
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
M. Koczańska
Tadeusz Oszubski
Magdalena Kozak
Magdalena Kozak
Jolanta Kitowska
Miłosz Brzeziński
K. A. Pilipiukowie
Andrzej Filipczak
Tomasz Witczak
PanTerka
Andrzej Ziemiański
EuGeniusz Dębski
Richard A. Antonius
Zbigniew Batko
 
< 08 >