strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Adam Cebula Publicystyka
<<<strona 13>>>

 

Wandalowie 455 ne

 

 

Istnieje pewien rodzaj pisania, który budzi moją szczególną podejrzliwość. No i niestety wychodzi na to, że niniejszy tekst właśnie do niego będzie przynależał. Polega on na zebraniu kilku faktów, czasem z zupełnie do siebie nie przystających dziedzin, i postawieniu za ich pomocą jakiejś bardzo karkołomnej i najchętniej równie obrazoburczej tezy. Nie jest przy tym istotne, czy teza jest słuszna, czy nie, istotne, by była bardzo karkołomna.

No więc fakty: papież Aleksander VI Borgia w 1493 roku dzieli świat pomiędzy Hiszpanię i Portugalię, 16 sierpnia 1519 roku w pobliżu dzisiejszego Vera Cruz wyrusza na podbój Meksyku awanturnik Cortez, mając za sobą 110 marynarzy, 550 żołnierzy, w tym 23 kuszników, 13 łuczników, 10 ciężkich dział, 4 falkonety i 16 koni (podaję za C.W.Ceram Bogowie, Groby, Uczeni) 8 listopada tego samego roku dociera do Tenochtitlan, stolicy imperium, w którym rządzi Montezuma II. Oprócz jego żołnierzy towarzyszy mu około 6 tysięcy Indian, to Tlaskalanowie, ale raczej na ich wierność w obliczu władcy, który miał na swe rozkazy setki tysięcy wiernych poddanych, liczyć nie mógł. 8 lipca 1520 w dolinie Otumby, uciekający z resztkami skarbu władcy Azteków, Hiszpanie natknęli się na armię, której liczebność ocenia się na bagatela 200 000 ludzi. Oczywiście, nie mają szans. Cortez rzuca się na czele resztek jazdy w kierunku wodza Azteków Cihuacu, którego poznaje po szczególnie strojnym ubiorze. Zabija wodza po szaleńczej szarży, zabiera jego sztandar. Azteccy wojownicy rzucają się do panicznej ucieczki. Ogromne cesarstwo pada u stóp grupki awanturników.

Historia ta do dziś wydaje się nieprawdopodobna. Gdyby nie ruiny setki historycznych świadectw, pewnie nikt by w nią nie uwierzył. A jednak stało się: ogromne cesarstwo, dysponujące realnie wielką siłą militarną, w którym okrucieństwo było regułą, a więc rządzone żelazną ręką, rozpadło się, jak dotknięte czarodziejską różdżką. Zniknęło niemal w tajemniczy sposób. Historycy do dziś spierają się, co stało się naprawdę? I chyba ciągle nie widać jakiejś zupełnie przekonywującej odpowiedzi. Są jednak przesłanki, poszlaki. A więc przewaga cywilizacyjna widoczna gołym okiem. Hiszpanie na koniach, z palną bronią, która budzi zabobonny strach. Legenda o białym bogu, który ma przybyć zza oceanu. Co jednak się stało w dolinie Otumby , gdy mija dość czasu, by przekonać się, kim są naprawdę ci brodaci zbóje i otrząsnąć się ze wszystkich zabobonów? Trudno nie odnieść wrażenia, że to całe Imperium było jak spróchniały dom, który tylko czekał na jakikolwiek impuls, by się w drzazgi zawalić.

Jednak chyba o wiele bardziej znaczące jest to, co stało się potem: prawie cała kultura wyparowała. Takiego zjawiska na terenie Europy nie było. Owszem, wiele razy kraje były podbijane, wiele razy sąsiednie plemiona wchłaniały jakieś państewka na wieki. Nigdy jednak z takim skutkiem dla całego dziedzictwa kulturowego. Znamy dziś pismo starożytnych Egipcjan, którzy zniknęli z mapy politycznej za początków cesarstwa rzymskiego, odczytujemy nawet pismo klinowe Sumerów, ludu, po którym zaginął ślad w historii. O kulturze, która zaginęła za czasów historycznych, na naszych oczach, wiemy mniej. Nie potrafimy czytać pism Azteków. Ocalały tylko cztery rękopisy: Kodeks drezdeński znajduje się w Niemczech, zawiera informacje astronomiczne, jest to XII-wieczna kopia kodeksu, który miał prawdopodobnie powstać w V-IXw. p.n.e., Kodeks paryski odkryty w 1859 r., znajduje się w Narodowej Bibliotece w Paryżu, dotyczy wróżbiarstwa, Kodeks madrycki odnaleziony w 1866 r. i 1875 r. obecnie jest w Muzeum del Americas w Madrycie, dotyczy wróżbiarstwa i obrzędów rytualnych oraz Kodeks Grolier datowany na ok. 1230r. p.n.e. .(Podaję za stroną /www.wsp.krakow.pl/whk/ "Wirtualna historia książki i bibliotek") W zasadzie nie potrafimy ich odczytać do dnia dzisiejszego. Brakuje nam Kamienia z Rosetty choćby, w postaci znajomości faktów wierzeń czy przesądów. Po prostu za mało wiemy o kulturze, która w zetknięciu z przybyszami zza oceanu wyparowała, ze swoim językiem, ze zwyczajami, religiami, rozwiała się niemal równie nieprawdopodobnie jak wojenna wyprawa przeciw Hiszpanom.

Takich rzeczy w Europie nie było. Owszem zniknęli Prusowie, ale gdzież im tam do potęgi Azteków, gdzie ich kamienne świątynie, wielosettysięczne armie? Kto wie, czy zresztą dziedzictwo dzikich w gruncie rzeczy plemion nie okazuje się trwalsze niż Azteków: ludzie z własnej inicjatywy dziś znowu zaczynają się nim fascynować. Tak czy owak: pismo Prusów czy Wieletów nie przepadło, bo go nie było. Takie narody jak Czesi, którzy 8 listopada 1620 roku przegrali pod Białą Górą z wojskami Habsburgów i zniknęli aż do końca I wojny światowej ze sceny politycznej na kilkaset lat, po rozpadzie mile wspominanej w Krakowie CK Monarchii wskoczyły w rolę państw w najlepszej kondycji, choćby i nawet trzeba było język restaurować posiłkując mową ościennych Polaków.

"Wielka kultura" Azteków najprawdopodobniej nie miała za sobą więcej niż kilkaset lat jakiejś historycznej pamięci. Wszyscy żołnierze Corteza musieli znać historię zdrady i ukrzyżowania pewnego człowieka sprzed prawie 1500 lat..

Otóż kolejny fakt: w 146 p.n.e. Grecja została prowincją Rzymu. I zaczął się proces hellenizacji starożytnego świata. Hellenizacja dotknęła potem chrześcijaństwo i nie wiem, co jeszcze, bo nigdy nie kształciłem się na kierunkach humanistycznych. Jedno nie ulega wątpliwości: podbój Grecji bynajmniej nie spowodował zagłady jej kultury. Wręcz przeciwnie: greka stała się językiem inteligencji, podczas gdy łacina długo była dla pospólstwa. Nie muszę chyba nikomu udowadniać faktu, o który mi chodzi: militarna ekspansja Rzymu miała się nijak do ekspansji kulturalnej. Jeśli nawet dziś chcemy się pochwalić w towarzystwie znajomością antyku i wywołamy jakąś postać, to z wielkim prawdopodobieństwem będzie to jakiś Sokrates Pitagoras Platon, jakiś Grek, a nie Rzymianin.

Dlaczego miniaturowa Grecja narzuciła swoją kulturę ogromnemu Cesarstwu? Zapewne, dlatego, że w ogóle miała tę kulturę. Miała i to dobrej jakości. Diabli wiedzą, czym jest kultura, ale gdy jej nie ma, to widać na kilometr. Oglądałem kiedyś koszary zaprzyjaźnionej wówczas nam armii, nie chcę wymieniać państwa, ale jakież to wojsko mogło stacjonować we Wrocku? No... Jej Królewskiej Mości? Nie wierzycie? Ja też nie... No więc patrzyłem sobie na te koszary mniej więcej z 300 metrów, bliżej się z tamtej strony podejść nie dało, ale widać było, że jeśli kultura, to całkiem inna... Potem podstępnie podlazłem ulicą pod sam płot i zobaczyłem coś, co mnie powaliło. Mnie, który miał za sobą szkolenie wojskowe, które gdzieś u podstaw ma jednak rzymskie legiony i Ave Cezar! i który rozumie sens malowania trawy na zielono: zobaczyłem te szprycą posikane na biało tynki koszar. Tak, że dachówki były zarzucone wapnem. Zupełnie inna kultura... Z jakiś powodów poczułem, że przynależę do zupełnie innego regulaminu musztry, w którym malowanie szprycą... nie uchodzi!

Diabli wiedzą, dlaczego Rzymianie trzymali dyscyplinę, czy ich podboje były jej wynikiem, czy na odwrót. Czy dlatego budowali drogi, że zwyciężali, czy zwyciężali dlatego, że potrafili budować drogi. Historia ma dziwne zakręty, gdy mówimy o drogach. Zarzynania się na arenie ku uciesze publiczności ponoć skutecznie zakazali Wandalowie. Nie dam za tę informację głowy, ale ponoć dopiero w 455 roku po zdobyciu przez nich Rzymu faktycznie walki gladiatorów przestały istnieć. Swoją drogą do 200 n.e. rżnęły się na arenie i panie, dopóki zakazał tego najwyraźniej antyfeministyczny cesarz Septymiusz Sewer. Otóż w momencie złupienia przez Wandalów Rzym był wówczas już dawno chrześcijański. Czyżby kultura Wandalów była... hmm subtelniejsza od rzymskiej? A jeśli, to czy ich najazd , a ściślej mówiąc, jego skuteczność nie była jakoś z tym związana?

Amerykańska inwazja na Japonię była nie tylko najazdem militarnym: zdecydowanie był to najazd kulturalny. Japonia Cesarska, Japonia z jej mentalnością średniowiecznego państwa zniknęła, prawie tak, jak zniknęło państwo Azteków. Może się tu wykazuję nieznajomością orientu, ale wydaje się, że myślenie społeczeństwa uległo diabelnej zmianie. Japończycy zrozumieli, że demokracja niesie siłę narodu. Nie wiem, ile było w tym umiłowania wolności, ale widzi mi się, że jedno stało się bezdyskusyjne: jeśli kraj ma coś znaczyć w świecie, musi przyjąć system zarządzania od innych znaczących w świecie narodów. Tak czy owak Japonia w okresie, gdy u nas Kochanowski i Rej, przypominała Europę, ale z okresu wojen pomiędzy greckimi miastami, i to raczej po wschodniej stronie Karpat. Była w technice dobre kilkaset lat do tyłu, a ze średniowiecza zaczęła wychodzić dopiero w XIX wieku, gnana ukazami wielmożów. Japończycy mieli chyba całkowitą świadomość, że ich własne pomysły na życie są tak całkiem do niczego, że nawet sposoby musztry wojska przejęli jeszcze na przełomie XIX i XX w. od Anglików.

Polacy chcieli powtórzyć gospodarczy sukces skośnookich i starali się przejąć bardzo pilnie od Amerykanów ich element kultury w postaci wyścigu szczurów, buł nadziewanych, czerwonym kwaśnym rzadkim czymś, napisów coca cola i temu podobnych. No ale jakoś do tej pory drugiej Japonii nie ma nad Wisłą. Czy ma to jakiś związek z tym, że gdy Kościuszko i Puławski walczyli o powstanie USA to byli przedstawicielami kraju, który miał już kilkaset lat historii za sobą?

Otóż przy mniejszej czy większej aprobacie świata, Yankesi wleźli do Iraku. No i nic. Ugrzęźli jak kupie siana. Czy to znaczy, że przedstawiciele tamtejszych ludów nie mają najmniejszej ochoty przejmować od nich niczego? Pomijam tu najbardziej spektakularną, a chyba najmniej ważną część imprezy w postaci ciągłych wojskowych awantur. To nieprawda, że opór militarny uniemożliwia utworzenie rządu irackiego. Obojętne, podległego czy nie USA, ale działającego na sposób amerykański. Czyli tak zwanego demokratycznego. Nieprawda, bo podczas pierwszej inwazji na Kuwejt wybuchło powstanie przeciw Saddamowi, w którym uczestniczyły regularne oddziały sił zbrojnych i które zdechło, na dobrą sprawę nie bardzo wiadomo czemu. Być może jednak z powodu akceptacji satrapy... Gdyby obecny rząd miał choć część poparcia dyktatora, poradziłby sobie z bojówkarzami. On go nie ma. Nie ma zapewne dlatego, że nie ma zanim niczego do zaproponowania tubylcom. Z jakichś powodów nie zachwyca na przykład Irakijczyków skuteczność demokratycznego systemu zarządzania. Nie bardzo chcą, choć zapewne trochę, ale za mało, jeździć luksusowymi samochodami, które by sobie kupili za ropę. Nie bardzo chce im się brać za wydobycie tejże. Tak mi się zdaje, że nie ci decydują, co wysadzają rurociągi, ale ci, co nie mają motywacji, by ich pilnować i naprawiać.

Nie ma ta teza rąk i nóg, nic poza efekciarstwem, ale tak czy owak, fakty są takie, że przedstawiciele kultury liczącej trochę ponad dwieście lat chcą uczyć mieszkańców Ziemi, na której wszystko zaczęło się jakieś osiem tysięcy lat temu. Gorzej jak z najazdem Rzymian na Grecję...

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Ludzie listy piszą
Permanentny PMS
Joanna Kułakowska
Adam Cebula
Adam Cebula
M. Kałużyńska
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Zimniak
Andrzej Pilipiuk
J. W. Świętochowski
Tomasz Pacyński
Idaho
Agnieszka Kawula
W. Świdziniewski
Romuald Pawlak
Adam Cebula
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
M. Koczańska
Tadeusz Oszubski
Magdalena Kozak
Magdalena Kozak
Jolanta Kitowska
Miłosz Brzeziński
K. A. Pilipiukowie
Andrzej Filipczak
Tomasz Witczak
PanTerka
Andrzej Ziemiański
EuGeniusz Dębski
Richard A. Antonius
Zbigniew Batko
 
< 13 >