strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Magdalena Kozak Literatura
<<<strona 31>>>

 

Zbójcy

 

 

Zbójcy byli profesjonalistami.

Przynajmniej na początku wszystko robili nad wyraz profesjonalnie.

Zręcznie zarzucone kotwiczki z przywiązanymi do nich linami trafiły prosto w oba najwyższe okna Wieży. Zaraz potem cztery czarno odziane postacie zaczęły się wspinać po murze. Akcja przeprowadzona była w niemalże całkowitej ciszy, dzięki czemu Strażnik nie otworzył nawet oka. Paskuda również.

Ze względu na panujące ostatnio niemiłosierne upały, Księżniczka nie zamykała na noc okiennic. Zbójcy więc bez przeszkód wtargnęli do jej komnaty. Otoczyli bogato rzeźbione łoże i pochylili się nad śpiącą niewiastą, błyskając groźnie nagimi ostrzami mieczy. Po chwili wahania, jeden z nich pochylił się i trącił placem krągłe ramie obleczone w batyst koszulki.

Księżniczka zamrugała niechętnie, przewróciła się na wznak, otworzyła oczy... i krzyknęła na cały głos.

– Dzień dobry, Wasza Wysokość – rzekł zbójca uprzejmie.

Księżniczka nie wyartykułowała żadnej odpowiedzi. Po prostu wrzeszczała nadal, głośno i dosyć nieskładnie.

Zaalarmowany krzykiem Strażnik poderwał się z łóżka natychmiast. Chwycił pierwszy lepszy miecz z kolekcji i popędził schodami na górę. Pod drzwiami uprzytomnił sobie, że nie wziął kluczy. Zawrócił więc pośpiesznie, łomocząc bosymi stopami w drewniane stopnie.

W tym czasie jeden ze zbójców podszedł do drzwi i zaczął upychać jakieś sprytnie pomyślane kawałki drutu w dziurce od klucza. Dwóch jego kamratów przesunęło się pod okna, trzymając broń w pogotowiu i wspierając się plecami o ściany tuż obok otworów. Ten po prawej wyjrzał szybko, jakby wypatrując kogoś w pobliskim lesie. Dostrzegł go chyba, bo kilkukrotnie zamachał ręką. Cofnął się zaraz potem i znowu przywarł do ściany.

Księżniczka urwała krzyk dosyć gwałtownie. Rozejrzała się wokół, jakby zdziwiona, że nie przyniósł on żadnego efektu

– Ooo, tak lepiej. – Pokiwał głową ten ze zbójców, który wciąż tkwił przy niej. – I zdrowiej dla nas wszystkich, to na pewno.

Kroki Strażnika znów załomotały na schodach. Zamek u drzwi zazgrzytał, zapewne Strażnik usiłował włożyć weń klucz.

– Lepiej przestań – poradził mu zbój, pilnujący drzwi. – Popsujesz zamek. A jakby ci się nawet udało otworzyć, wtedy od razu ją zabijemy. Wiesz, kogo. Ją.

Zgrzytanie ustało natychmiast.

– Jesteśmy Frontem Wolności – oznajmił ten, który stał przy Księżniczce. – Nasza organizacja jest ściśle tajna oraz podziemna. Oczywiście, nie podamy wam naszych prawdziwych imion. Do mnie będziecie mówić Pierwszy. Jasne?

Księżniczka pokiwała głową z wyjątkowo ogłupiałą, zdumioną miną.

Strażnik nie odpowiedział.

– Ej, ty tam, za drzwiami! – Pierwszy podniósł nieco głos. – Jasne? To potwierdź i to już. I nie udawaj, że nie słyszysz. Tu na pewno dobrze słychać. Inaczej po co byś przyłaził co wieczór, podsłuchiwać, co ona tu gada do siebie? – rzucił triumfalnie. – Tak, tak, zrobiliśmy rozpoznanie, a co – pochwalił się. – Jesteśmy w pełni profesjonalni!

Strażnik odburknął coś wściekle a Księżniczka uśmiechnęła się pod nosem, pomimo dławiącego ją strachu. Przychodził do niej, no proszę....

– No więc jak, słychać, czy nie? – indagował Pierwszy nieustępliwie.

– Słyyychać – potwierdził w końcu Strażnik tonem pełnym głębokiego niezadowolenia.

– Dobrze! – Uśmiechnął się zbójca. – To teraz dalej. Ten przy drzwiach to Drugi.

– Ale to ja jestem Drugi! – zaprotestował zbójca spod okna oburzonym tonem. – Ustalaliśmy przecież...

– Zamknij się! – odparował ten spod drzwi natychmiast. – Eron mówi, że jestem Drugi, to jestem. Ty możesz być Trzeci...

– Jestem tu dłużej od ciebie! – Nie dawał za wygraną tamten. – Należy mi się lepsza cyfra! Eron, powiedz mu, przecież sam mówiłeś...

– Zaraz obaj będziecie Trzeci! – zapienił się Pierwszy, zwany też Eronem. – I nie mówcie do mnie po imieniu!

– Ja przynajmniej wiem na pewno, że jestem Czwarty. Ale mi to nie przeszkadza – oznajmił pogodnie zbójca przy toaletce. – Ja tam się nie pcham, poczekam na swoją kolej...

– To w końcu kto jest Drugi? – pieklił się zbójca spod drzwi. – Nie możemy być obaj Trzeci, i Alik i ja. To nie będzie sprawiedliwie no i zaszkodzi przy organizacji... Będzie się myliło co chwilę.

Zbój spod okna demonstracyjnie opuścił miecz i oparł ostrze o podłogę. Wyjrzał za okno, pogwizdując pod nosem.

– Alik jest Drugi – rozstrzygnął Eron zdecydowanie. – Ma rację, jest dłużej.

Alik natychmiast rozjaśnił się w szerokim uśmiechu, podniósł miecz i z powrotem jak najbardziej profesjonalnie przywarł plecami do ściany.

Zbójca pod drzwiami obrzucił go wściekłym, zazdrosnym spojrzeniem.

– Nie generuj kłopotów, Rosz. – Eron postanowił uprzedzić jakikolwiek komentarz. – Trzecie miejsce to też medalowa pozycja... – spróbował go udobruchać choć troszkę.

Rosz westchnął, po czym popatrzył na przywódcę i z wyraźnym oporem pokiwał głową.

– No dobrze – poddał się niechętnie.

– Ale do mnie nie powiecie po imieniu, co? – rzucił niedbale Czwarty. – Chociaż tyle jesteście mi winni za umieszczenie mnie na szarym końcu...

– Dobrze, Zen – zgodził się Eron, zadowolony, że przynamniej ten nie zgłasza pretensji w temacie hierarchii. – Nie powiemy.

– I by było tyle. – Pokręcił głową zdegustowany Zen i odwrócił się do okna. – Dzięki za konspirację, Eron.

Pierwszy zbójca wykrzywił się i uderzył się dłonią w czoło.

– Jak tam smok? – zapytał szybko, pokrywając zmieszanie. – Śpi?

Elik i Zen wyjrzeli przez okna.

– Śpi. – Pokiwali zgodnie głowami.

– Paaasiuuu!– rozwrzeszczała się natychmiast Księżniczka, przypominając sobie poniewczasie o swoim głównym obrońcy. – Paaasiuuu!

Jezioro zabulgotało dosyć niemrawo w odpowiedzi. Powierzchnia wody zafalowała, uniosła się nieco, aż wreszcie rozstąpiła się z pluskiem przed dźwigającym się leniwie ciałem smoka.

– Mniam? – zachrypiała Paskuda, rozglądając się wokół pytająco i mrugając zaspanymi ślepiami.

– Tuuutaaaj! – zawołała Księżniczka, zrywając się z łóżka i biegnąc ku oknu. – U mnie w Wieży! Bandyci! Ratunku!

Eron pochwycił ją wpół, powlókł z powrotem do łóżka i posadził na wymiętej pościeli.

– Nic z tego – oznajmił zdecydowanie. – Najpierw nasze warunki. Uspokój smoka, bo... – zawiesił głos znacząco.

– Jeżeli Księżniczce spadnie chociaż włos z głowy... – zapienił się za drzwiami Strażnik – nie znajdziecie miejsca na tej ziemi, gdzie moglibyście się ukryć przede mną! Czarni Mściciele to przedszkole w porównaniu z tym, co ja wam zrobię! Spróbujcie ją tknąć choćby palcem!

Zbójcy przyjrzeli się swojej brance dość krytycznie. Zarumieniła się wstydliwie pod ich szacującymi spojrzeniami. Mężczyźni popatrzyli po sobie pytająco i jednocześnie z lekka pokręcili głowami.

– Nic jej z naszej strony nie grozi. – Eron podsumował tę niemą naradę z cieniem rozczarowania w głosie. – Oczywiście, o ile wypełnicie nasze żądania. Jesteśmy tu z pobudek ideowych, nie dla prywaty.

Księżniczka poczerwieniała jeszcze bardziej, tym razem przybierając dość urażoną minę, a Strażnik westchnął pod drzwiami z nieskrywaną ulgą.

– Jakie są te żądania? – rzucił pośpiesznie.

W sukurs przyszło mu pytające spojrzenie Paskudy, która dobudziła się wreszcie, przyczłapała pod Wieżę i zbliżyła pysk do okien, zaglądając ciekawie do środka.

– Jesteśmy Frontem Wolności! – oznajmił Eron patetycznie. – Dlatego też walczymy o szeroko rozumianą wolność, pod każdym względem i w każdym wydaniu... I dla każdego!

– Do rzeczy – przerwała mu Księżniczka oschle. – Jak rozumiem, bynajmniej nie dla każdego, bo o moją wolność wcale wam nie chodzi. Raczej jestem teraz podwójnie uwięziona, co bynajmniej uwolnieniem nie jest. Odpuśćcie więc sobie całą tę waszą ideologię i mówcie wprost. Czego chcecie?

Zbójcy popatrzyli po sobie stropieni. Nie przewidzieli chyba takiego postawienia sprawy. Milczeli przez chwilę, zastanawiając się.

– Kwestię twojej wolności przedyskutujemy kiedy indziej – podjął wreszcie Eron, chrząkając z zakłopotaniem. – Przyjdzie czas i na ciebie. O, właśnie: uwolnimy cię na samym końcu i w ten sposób zwieńczymy naszą misję. Szczegóły później. – Rozejrzał się po towarzyszach, napotykając ich pełne aprobaty spojrzenia. – A teraz, do rzeczy. Nasze pierwsze żądanie: uwolnić smoka!

Księżniczka zamrugała oczami, pokręciła głową w zdumieniu i wpatrzyła się w zbójcę pytająco, jakby chciała się upewnić, czy ten aby nie żartuje.

Strażnik oderwał policzek od drzwi, potrząsnął głową, podłubał w uchu palcem. Przesłyszał się czy co?

Paskuda sapnęła gwałtownie, cofnęła się i przysiadła na ogonie w zdumieniu.

Twarze zbójców rozpromieniły się. Widocznie obmyślili ten manewr już na samym początku planowania akcji i nie mogli doczekać się jego wykonania.

– Drogi smoku! – zawołał Eron. – Podejdź tu bliżej!

Paskuda natychmiast przybliżyła pysk do okien, łypiąc ślepiami z prawdziwym zainteresowaniem.

– Trzymają cię tu w poniżających warunkach! – przemówił Pierwszy Zbój z patosem. – I zmuszają do wykonywania wyjątkowo niegodziwej pracy. Pożerasz szlachetnych rycerzy, którzy ci w niczym nie zawinili, a wszystko to po to, by wspierać żądnych władzy krwiopijców i chronić kastową nieskalaność córki swego ciemiężyciela!

Paskuda wbiła w niego zszokowane spojrzenie, po czym sapnęła ponownie i zamyśliła się.

– Mniam? – rzuciła wreszcie, bardzo nieśmiało i cichutko. – Mniam, ble? Buuu... – oznajmiła z żalem.

– Niestety, to prawda. Powinnaś więc natychmiast zerwać z tym nikczemnym procederem. Rozumiemy jednak, że kajdan niewoli nie da się odrzucić tak łatwo! – kontynuował Eron, każde jego słowo tchnęło niezgłębioną empatią – I może być ci trudno działać przeciwko dotychczasowym panom... Nie będziemy zatem nalegać na żadne zdecydowane akcje z twojej strony, droga Paskudo. Tak się bowiem nazywasz, prawda?

Paskuda popatrzyła na niego z wdzięcznością i pokiwała gorliwie łbem, rzucając również krótkie, ukradkowe spojrzenie w kierunku Księżniczki.

– Oto, co ci proponujemy: pozostań neutralna! – zaproponował Eron dość protekcjonalnym tonem. – Pozwól nam działać na rzecz twojej wolności... A ja ci obiecuję, że twojej dotychczasowej pani włos nie spadnie z głowy, o ile oczywiście spełnione zostaną nasze żądania. W końcu, ona też tu jest poniekąd ofiarą dotychczasowego reżimu...

Paskuda pokiwała entuzjastycznie pyskiem, a Księżniczka popatrzyła na zbójcę ze zdumieniem, mieszanym z nieśmiałą nadzieją.

– Jestem ofiarą... – powtórzyła za nim machinalnie. – No, właściwie to tak...

– Nic ci to nie pomoże – przerwał jej Eron kategorycznie. – Tak czy inaczej, obecnie należysz do reżimu. Dla ciebie nie będziemy mieli żadnych względów. A nawet jeżeli jakieś, to dopiero na samym końcu. Na razie jesteś naszą zakładniczką i chyba nie muszę opisywać, co ci może grozić ze strony takich podłych zbójców, jak my. Jasne?

Księżniczka zwiesiła smętnie głowę, wzdychając żałośnie. Strażnik załomotał wściekle pięścią w drzwi.

– Ja tu wszystko słyszę! – upomniał zbójcę, trochę bezsensownie. – Niech mi tylko włos z jej głowy spadnie...

– Dalsze żądania – oznajmił Eron, nie podejmując dyskusji. – Zakładnik za zakładnika. Uwolnić Agrabiego, naszego mistrza i duchowego przywódcę.

– Niby jak to mam zrobić? – Księżniczka podniosła głowę, oburzona. – Nawet nie znam człowieka... Czy wyście nie pomylili Wieży przypadkiem?

– Agrabi jest przetrzymywany w lochu Księcia Pana – wmieszał się Alik z wyjaśnieniem. – Niby to za przywłaszczenie sobie powierzonych mu funduszy na zakup aprowizacji... Oczywiście, Książę Pan zostawił mu te dukaty specjalnie. Wszyscy wiemy, że to nic innego, jak tylko polityczna prowokacja!

– Nasz mistrz przeszkadzał możnym, wywalając im prawdę w same oczy – wycedził ponuro Eron. – Ale raz uwolnionej wolności nie da się zniewolić z powrotem! – wypalił z determinacją.

Jego kamraci z przekonaniem pokiwali głowami.

– Na dodatek żołdacy Księcia Pana zagarnęli te fundusze razem z Agrabim, nikczemnie plądrując jego kryjówkę! – zdenerwował się nagle Zen, siedzący dotąd cicho przy oknie w pobliżu toaletki. – A mieliśmy przeznaczyć je na spłatę długów i rozwój naszej organizacji... – Rzucił porozumiewawcze spojrzenie w kierunku Erona, który łaskawym skinieniem udzielił mu przyzwolenia. – Teraz Książę Pan ma nam je oddać i to na dodatek podwójnie! – kontynuował więc ośmielony Zen. – To jest nasze trzecie i ostatnie żądanie. Jak na razie! – zastrzegł.

Księżniczka pokręciła głową, po czym schowała twarz w dłonie.

– To przegrana sprawa – westchnęła ciężko. – Ojciec nigdy nikomu nie odda ani potencjalnej ofiary, ani, tym bardziej, pieniędzy. Nie macie po co nawet zaczynać negocjować...

– Nie będziemy negocjować – oznajmił Eron poważnie, a jego koledzy przybrali marsowe miny. – Wysłaliśmy jednego z nas do Zamku. Nie będzie negocjował, na to jest stanowczo za głupi. Ma tylko przekazać, że jeżeli do jutra rana nie pojawi się tutaj Agrabi, sam, tylko z gotówką... Czy muszę ci mówić, co dalej? Chyba nie chcesz tego wiedzieć...

Księżniczka natychmiast podniosła głowę i wbiła w niego zaniepokojone spojrzenie.

– Masz dwadzieścia cztery godziny. – Zbój ściszył głos do scenicznego szeptu. – Do jutra rana. A potem... – Gwałtownym ruchem przesunął palcem wskazującym po szyi. – Chlast!

Księżniczka wzruszyła demonstracyjnie ramionami, które jednak lekko drżały. Paskuda parsknęła zza okna z wyraźnym protestem.

– Tylko tak mówię – złagodniał Eron natychmiast, odwracając się do smoczycy. – A ty pamiętaj, miałaś się nie wtrącać. Neutralność, moja droga, to jedyna otwarta ścieżka ku twojej wolności – zakończył patetycznie.

Paskuda poparskała jeszcze przez chwilę, po czym odwróciła się i poczłapała do jeziora, kręcąc we wzburzeniu łbem i coś sobie bulgocząc pod nosem. Zanurzyła się dosyć pośpiesznie i pozostała w głębinach.

– A więc mamy jasną sytuację – podsumował przywódca zbójców z nieskrywaną satysfakcją. – To teraz pozostaje nam tylko czekać. Agrabi będzie tu dziś wieczorem... Najpóźniej jutro rano, o ile Książę ma jeszcze odrobinę oleju w głowie.

W oczach Księżniczki zakręciły się łzy. Zwiesiła smutnie głowę i pociągnęła parokrotnie nosem.

Strażnik odwrócił się i oparł plecami o drzwi, uderzając w nie tyłem głowy w geście pełnym bezsilnej rozpaczy.

Zbójcy wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym w milczeniu posiadali na podłodze, na wszelki wypadek trzymając broń w pogotowiu. Rozpoczęły się długie, pełne napięcia godziny...

 

***

 

Świt zastał ich w sytuacji niewiele zmienionej. Zbójcy wciąż okupowali komnatę na szczycie Wieży. Z początku starali się nieco rozruszać Księżniczkę, zapewniając dobrodusznie, że nie powinna tej całej historii traktować zbyt osobiście. Ta jednak siedziała cały czas na łóżku, wtulając się w kąt bez jednego nawet słówka. Nawet na propozycję zagrania w okręty celem zabicia czasu odpowiedziała jedynie wzgardliwym, wyniosłym ruchem głowy.

Zbójcy markotnieli więc coraz bardziej, nudząc się setnie i przemyśliwując posępnie, że ich arcygenialny plan być może wcale nie był aż tak genialny.

Strażnik zaś miotał się gorączkowo po schodach pomiędzy górną komnatą a własną izdebką. Wymyślił już był w międzyczasie sto tysięcy planów wydostania Księżniczki ze szponów oprawców. Niestety, żaden z nich nie nadawał się do realizacji. Każdy mógł się bowiem zakończyć sceną, w której Księżniczka zawiera zbyt bliską znajomość ze zbójeckim nożem, a do tego Strażnik nie mógł absolutnie dopuścić. Odrzucał więc pomysł za pomysłem, klnąc pod nosem siarczyście. Gdyby chociaż miał do pomocy Paskudę... Ta jednak, skryta w jeziorze, nie dawała znaku życia. Być może faktycznie zaakceptowała swoją neutralność jako ścieżkę ku upragnionej wolności. W końcu Strażnik usiadł, zrezygnowany, pod drzwiami na górze, by przynajmniej nasłuchiwać i jakoś kontrolować sytuację.

Dniało coraz bardziej i bardziej nieustępliwie, świt nieuchronnie zmienił się w poranek, ten po jakimś czasie przeszedł w przedpołudnie... A wieści z Zamku wciąż nie było. Żadnych.

Wraz z upływem czasu atmosfera robiła się coraz bardziej napięta. Zbójcy co i rusz podchodzili do okna, wpatrując się w horyzont zmęczonym wzrokiem. Byli niewyspani i w dodatku głodni. Odmówili bowiem przyjęcia przygotowanego przez Strażnika posiłku, wietrząc w tym, nie bez pewnej dozy słuszności, jakiś podstęp. Czekali więc i czekali, coraz częściej zawieszając pytające spojrzenia na Eronie, który jednak uporczywie udawał, że niczego takiego nie dostrzega.

– No to co? – Nie wytrzymał wreszcie Rosz, stając przed prowodyrem w wyczekującej pozycji i rzucając znaczące spojrzenie w kierunku Księżniczki. – Ciach?

Eron powiódł po nim niechętnym wzrokiem, po czym pokręcił głową, bardzo, bardzo powoli.

– To zawsze zdążymy – rzucił z niejakim rozdrażnieniem w głosie. – Zresztą, ranek jeszcze się nie skończył...

– Tia, przecież dopiero za pięć dwunasta – zauważył Alik spod okna zgryźliwie. – Kupa czaaasuu, nie ma co szaleć...

– Musimy dotrzymać słowa! – oznajmił Rosz z przekonaniem. – Inaczej nikt nie będzie traktował nas poważnie. Mówię ci, Eron: ciach!

Strażnik spiął się pod drzwiami. A więc jednak doszło do ostateczności. Chcąc nie chcąc, będzie musiał wdrożyć któryś z tych ryzykownych planów... Zbiegł kilka schodków w dół i postał przez chwilę nieruchomo, oddychając głęboko i koncentrując się z całych sił. Wreszcie zamachnął się, jakby chciał wziąć rozbieg... Ale zatrzymał się w miejscu, usłyszawszy radosny ryk któregoś zbójcy.

– Jest! – darł się triumfalnie Alik, machając energicznie rękami w kierunku kropki, na horyzoncie. – Tak, to chyba on! To Ciamik!

Zbójcy stłoczyli się przy oknie. Zapewne rozpoznali kamrata, zaczęli bowiem wymachiwać rękami, wydając przy tym przepełnione ulgą okrzyki.

Ciamik pędził ku nim co tchu, aż wreszcie zatrzymał się, zziajany, u stóp Wieży. Podniósł głowę ku kolegom, usiłując wydusić z siebie jakąś wiadomość. Nie zdążył.

Strażnik wypadł z Wieży w dzikim pędzie. Przetoczył się po przybyszu jak burza, błyskawicznie krepując go i kneblując. Wreszcie rzucił swoją ofiarę na ziemię i powiódł triumfalnym wzrokiem po twarzach pozostałych zbójców, z niepokojem obserwujących tę scenę z góry.

– No to mamy jeden – jeden – oznajmił poważnie. – Zakładnik za zakładnika. Idziecie na to?

Pokręcili przecząco głowami.

– Nie opłaca się. Księżniczka jest zbyt cenna – orzekł z przekonaniem Eron.

Więzień zaczął się gorączkowo miotać u stóp Strażnika. Próbował coś wykrzyczeć, pomimo dławiącego go knebla. Rzucał się i szarpał zawzięcie, nie reagując na uspokajające kopniaki, którymi tamten zaczął go częstować obficie.

– On chyba ma coś ważnego do powiedzenia – domyślili się zbójcy na górze. – Może go odknebluj chociaż, co? – zaproponowali.

– Najpierw uwolnijcie Księżniczkę – odpalił Strażnik twardo. – Potem ponegocjujemy.

Przybrał bardzo zawziętą minę i spojrzał do góry z wyraźnym wyzwaniem.

– Zupełnie się nie znasz na negocjacjach – westchnął w odpowiedzi Eron, kręcąc głową z rozczarowaniem. – Jak ją uwolnimy, to nie będzie już po co negocjować, prawda? No. Ale jak chcesz, możemy ją zakneblować a potem odkneblujemy z powrotem. Żebyś wtedy ty mógł odkneblować naszego.

Strażnik popatrzył na niego ponuro, najwyraźniej zmuszony do uznania tej argumentacji. Westchnął ciężko, po czym pochylił się i zdecydowanymi ruchami rozkneblował złoczyńcę, klnąc przy tym co niemiara.

– Jadą tutaj Czarni Mściciele! – zakrzyknął pojmany, kiedy tylko mógł mówić. – Oj, będzie gorąco! Zrównają Wieżę z ziemią, tak mówili!

– Jak to? – zapytał Eron, nie kryjąc zdenerwowania. – Jak to? – dołączyli doń natychmiast pozostali.

– Bul bul? – rzuciła niespokojnie Paskuda, wynurzając się pośpiesznie z jeziora.

– Co znowu spieprzyłeś, młody? – z udręką wymamrotał Alik, chwytając się oburącz za głowę. – Z tobą to zawsze tak, same kłopoty...

– Niczego nie spieprzyłem, bracie! – odparował Ciamik z oburzeniem, przekręcając się z pleców na bok. – Poszedłem do Zamku, jak było ustalone! I przekazałem wszystko tak, jak miało być! A potem uciekłem szybko i oto jestem... – popatrzył w górę na Strażnika. – Związany i bezbronny, wydany na pastwę tego sługusa krwiopijców! Co WY spieprzyliście tym razem? Mieliście go unieszkodliwić przecież! Rosz, to było twoje zadanie! I co się z nim stało?

– Nie wypił tej herbaty jednak... Wiesz, tej, co ją zostawił na murku wieczorem... Albo wypił za mało – odmruknął niechętnie Rosz. – Zapomniałem sprawdzić... A potem, no, potem już było za późno i my tu a on tam, no i wiesz... tego...

– Ale skąd Czarni Mściciele? – przerwał mu Eron zniecierpliwiony. – Jak przebiegała twoja misja? Ciamik, raportuj!

– No więc... tego... – wezwany przybrał dosyć niepewną minę. – Pobiegłem do Zamku no i dotarłem tam strasznie wcześnie... A ustalaliśmy przecież, że nie możemy im dać za dużo czasu na reakcję, bo jeszcze coś uknują... No to przespałem się trochę w tej naszej starej bazie, wiecie, tej fajniejszej, a że byłem zmęczony no i zdenerwowany, to ciut długo mi się zeszło. Więc jak się obudziłem rano, to już dwadzieścia cztery godziny minęły, co nie, więc poszedłem prosto do Księcia Pana i powiedziałem, co miałem do powiedzenia. Ale się wściekł! Więc ja od razu myk i przybiegłem tutaj. A oni tam... Powiesili Agrabiego od razu. No a teraz szykują się na nas, rzecz jasna. Czarni Mściciele, mówiłem przecież.

– Co powiedziałeś Księciu Panu? – podejrzanie spokojnym, lodowatym tonem zapytał Eron.

Ciamik rozejrzał się dosyć nerwowo po okolicy, której głównym elementem widzianym z jego perspektywy były buty Strażnika. Uznał je chyba za nadzwyczaj interesujące, bowiem zaczął się w nie wpatrywać z napięciem.

– Co powiedziałeś, Ciamik?! – wrzasnął Eron, tracąc panowanie nad sobą. – Co znowu pokręciłeś, ty cholerna ciamajdo?

Zza jego pleców wychyliła się ciekawie Księżniczka, nie zdoławszy już dłużej wytrzymać w swojej królewskiej obojętności.

– Ooo... – powiedział Ciamik, wybałuszając na nią w zdumieniu oczy. – Hę?

– Co po-wie-dzia-łeś Księ-ciu Pa-nu! – wyskandowali zbójcy chórem. – Cia-mik!

– Przecież nie tak miało być! – zakrzyknął indagowany z wyraźnym protestem. – Czemu nie dotrzymaliście słowa? Mieliście ją... tego... ciach... skoro świt! No to ja tak właśnie powiedziałem.

Strażnik pokiwał powoli głową, patrząc z góry na swego więźnia. Domyślił się, jak należałoby ustawić ten element łamigłówki. .

– Powiedziałeś, że Księżniczkę stracono o świcie, tak? – rzucił sucho. – A potem wysunąłeś listę żądań...

– Dokładnie! – potwierdził Ciamik gorliwie. – Tak, jak to miało być. Mieli ją stracić o świcie, a byłem tak trochę jakby później, to myślałem, że już po wszystkim. Powiedziałem więc Księciu Panu, jak się sprawy mają, i wysunąłem listę żądań. Wypełniłem swoją misję skrupulatnie, co do joty.

– A teraz jadą tutaj Czarni Mściciele... – pokiwał głową Strażnik. – Aby pomścić Księżniczkę i zrównać Wieżę z ziemią.

– Zabiją wszystkich, których tu spotkają! – wykrzyknął Rosz, chwytając Erona za rękaw. – Uciekajmy!

– Przed Czarnymi nie uciekniesz – objaśniła go lodowatym tonem Księżniczka, po czym z godnością wycofała się w głąb pokoju i usiadła na łóżku. – Macie przerąbane, panowie. – dorzuciła, uśmiechając się z satysfakcją. – Tata właśnie spuścił ze smyczy swoje ulubione zwierzątka. Nie darują nikomu.

– A ty się tak nie ciesz! – pogroził jej Eron, odwracając się ku niej zapalczywie. – Wciąż jeszcze możemy cię... no wiesz... ciach!

Wzruszyła ramionami.

– To tylko pogorszy rodzaj przygotowanej wam śmierci – rzuciła wzgardliwie. – No i macie, czego chcieliście. Ponegocjujecie może? Z Czarnymi Mścicielami? Chętnie posłucham... – nie mogła sobie odmówić drobnej złośliwości.

Eron odwrócił się z powrotem do okna, uderzając pięścią we framugę desperackim gestem.

– A ty też się tam nie ciesz! – syknął w kierunku uśmiechającego się triumfalnie Strażnika. – Nie masz z czego. Zadyndasz razem z nami, stary! Jak znam Księcia Pana, nie będzie zadowolony z żenującego wręcz sposobu, w jaki zawaliłeś swoje obowiązki. Tak się dać podejść, wiesz, co...

Strażnikowi od razu zrzedła mina. Księżniczka otworzyła szeroko oczy z przerażenia i poderwała się z miejsca gwałtownie.

– On tutaj niczego nie zawalił! – zaprzeczyła zapalczywie. – W umowie o pracę ma napisane, że ma nie pozwolić nikomu mnie uwolnić... O zapobieganiu uwięzieniu, zwłaszcza podwójnemu, nie ma tam ani słowa!

– I komu chcesz to wcisnąć, dziewczynko? – parsknął Eron zjadliwie. – Zupełnie, jakbyś nie znała Księcia Pana... Wcale nie będzie patrzył na jakieś tam umowy. Powiesi Strażnika od razu, bez ceregieli. I smoka też każe zastrzelić, zobaczycie! – zapowiedział z goryczą.

Paskuda zabulgotała gwałtownie, po czym zaczęła się skwapliwie rozglądać po obecnych. Wreszcie zawiesiła pytające spojrzenie na Księżniczce, która w odpowiedzi jedynie popatrzyła na nią ponuro.

– Buuuu... – Paskuda zajęczała z początku cicho, potem coraz głośniej. – Chlip... Chlip... Buuuu...

Całe zbójeckie towarzystwo zaczęło przestępować z nogi na nogę, z wyraźnie narastającym niepokojem. Paskuda zaś buczała i chlipała coraz głośniej i coraz bardziej żałośliwie.

– Cicho, Pasiu – odezwał się nagle Strażnik, wykonując uspokajający ruch ręką. – Panowie! – rzucił powoli, z namysłem. – Mam pewien pomysł... Proponuję przystąpić do negocjacji. Tak, jak żeście chcieli od samego początku.

Popatrzyli na niego ze zdziwieniem, ale i z nadzieją. Paskuda posłusznie przestała buczeć, choć ślepia miała wciąż załzawione.

– Punkt pierwszy – przypomniał Strażnik. – Uwolnić smoka.

Spojrzał pytająco na Księżniczkę. Ta załapała od razu. Powoli, z namaszczeniem, pokiwała głową.

– Pasiu, jesteś wolna – oznajmiła uroczyście. – Możesz iść, czy lecieć, dokąd tylko zechcesz.

Paskuda obejrzała się na nią ze zdziwieniem.

– Tak, Pasiu – powtórzyła Księżniczka z mocą. – Dokąd tylko zechcesz. I nikt nie może mieć o to do ciebie pretensji. Jesteś wolna. Masz na to moje książęce słowo.

Paskuda otworzyła szeroko ślepia, zabłysłe nagłą radością. Pośpiesznymi uderzeniami skrzydeł wzbiła się do góry. Wykręciła piękny piruet i wywinęła salto, po czym, z wyraźną rozkoszą łopocząc skrzydłami, poleciała na zachód.

Patrzyli za nią, jak jej sylwetka maleje i maleje na tle horyzontu... a po chwili zatrzymuje się i powiększa z powrotem. Paskuda zawróciła. Być może na zachodzie nie spodobało jej się wystarczająco.

Zadarli głowy, kiedy przelatywała nad nimi, kierując się na wschód.

Potem jeszcze raz, kiedy poleciała na północ.

Na południe już jej się nie chciało.

Smoczyca wylądowała pod Wieżą, patrząc na nich oskarżycielsko. Przestąpiła z nogi na nogę, najwyraźniej bardzo sfrustrowana. Podreptała jeszcze parę kroków w prawo... Potem w lewo...

– Ble! – oznajmiła nagle stanowczo, po czym pomaszerowała wprost do jeziora.

Skryła się pod powierzchnią wody, burcząc z ogromnym niezadowoleniem. Księżniczka i Strażnik uśmiechnęli się do siebie ukradkiem.

– No dobrze. To teraz... Punkt drugi – powiedział Strażnik, poważniejąc. – Zakładnik za zakładnika.

Pochylił się i sprawnie porozcinał więzy Ciamikowi. Ten usiadł od razu i zaczął rozcierać ścierpnięte dłonie.

Zbójcy w komnacie pojęli wreszcie jego chytry plan i rzucili się natychmiast do drzwi. Alik poszperał chwilę przy zamku, odblokował go i otworzył wyjście na oścież, zapraszając Księżniczkę szarmanckim ukłonem. Wybiegła więc czym prędzej, potknęła się na schodach ale utrzymała równowagę, dotarła na dół i rzuciła się na szyję Strażnikowi. Ten przytulił ją z nieskrywaną ulgą i kontynuował grę.

– Punkt trzeci... – powiódł wzrokiem po zbójcach, którzy wysypali się z Wieży w ślad za Księżniczką. – Kasa.

Oczy rozbłysły im w nagłej nadziei.

– Nic z tego. – Pokręcił głową Strażnik zdecydowanie. – Słuchajcie, wy też musicie pójść na jakieś ustępstwa. Wypełniliśmy dwa z waszych trzech żądań. Chyba wystarczy.

Popatrzyli po sobie, nie kryjąc rozczarowania. Milczeli posępnie przez jakiś czas, przeżuwając gorzkie myśli.

– No, cóż... – westchnął wreszcie Eron. – Chyba możemy to nazwać sukcesem, nieprawdaż? – rozejrzał się po towarzyszach niepewnie. – Dwa z trzech żądań, to wynik całkiem niczego sobie...

Pokiwali głowami w milczeniu.

– Ale straciliśmy mistrza! – przypomniał Ciamik. – I co teraz będzie?

– Pamięć o nim nigdy nie zaginie – zaręczył Eron natychmiast. – A poza tym kto wie, może znajdziemy nowego... Spotkamy go pewnego dnia na naszej ścieżce...

– Z tym to raczej ostrożnie – zaprotestował Rosz. – Po co nam jacyś obcy mistrzowie, zresztą z takimi nigdy nic nie wiadomo. Wybierzmy sobie kogoś z nas, będzie nam z tym lepiej.

Zgodnie pokiwali głowami, po czym zaczęli przyglądać się sobie nawzajem w napięciu.

– Zen – zawyrokował Eron. – Moim zdaniem najlepiej się nadaje. Siedzi cicho, niedużo mówi, ale jak coś powie, to z sensem.

Zen uśmiechnął się skromnie, pokiwał głową, popatrzył w niebo.

– Takiego mistrza nam trzeba – poparł Alik tę kandydaturę natychmiast. – Dużo nam nie nabroi. Agrabiego to się słuchać nie dało czasem. Zwłaszcza jak się rozkręcił... Czy któryś z was w ogóle rozumiał, o co mu tak naprawdę chodziło?

– No jak to o co? – mruknął Zen zdziwiony. – O kasę. Jak zwykle. Normalne. Nie?

– Mistrzu, prowadź! – zakrzyknęli zbójcy, usatysfakcjonowani. – Takiego nam było trzeba! – Zaczęli go poklepywać po plecach gorliwie.

Zen stał w miejscu niewzruszenie, wciąż uśmiechając się skromnie. Księżniczka i Strażnik popatrywali na tę scenę z niejakim rozbawieniem, wciąż czule objęci.

– A teraz, skoro macie te najważniejsze wybory za sobą, to jazda stąd, i to już! – poradził Strażnik życzliwie. – Czarni są już pewnie niedaleko. I nie pojawiajcie się tu więcej, dobrze wam radzę...

– Jasne, jasne! – przytaknął Eron z przekonaniem. – Przeniesiemy naszą działalność na inny, bardziej podatny grunt. Krwiopijców nigdzie nie brakuje.

– Książę Gideford Anamirien z pewnością będzie miał wam wiele do zaoferowania w tym względzie – podsunęła Księżniczka perfidnie, mrugając porozumiewawczo do Strażnika.

Uśmiechnął się w odpowiedzi i przytulił ją jeszcze mocniej.

– A my cóż, będziemy udawać, że się nic nie stało – obiecał. – Napad? Jaki napad? Skądże znowu! Złe języki, pomówienia! Niesprawdzone plotki! Przecież wszystko jest w porządku, wszyscy na miejscach, jak zwykle. Ja na dole, Paskuda w jeziorze a dama w Wieży... – mina mu zrzedła, umilkł dosyć raptownie.

– Jak zwykle – westchnęła Księżniczka z rezygnacją.

– No to my się będziemy żegnać! – wykrzyknęli zbójcy pośpiesznie, dostrzegając na horyzoncie tumany kurzu, wzbijane zapewne przez oddział Czarnych Mścicieli. – Miło się z wami negocjowało! Pa! – I popędzili w kierunku lasu co sił.

Księżniczka ze Strażnikiem pobiegli do Wieży. Wspólnymi siłami zamknęli i zaryglowali drzwi. Potem Strażnik omal nie spadł ze schodów, wracając do siebie co tchu. Tętent galopujących koni stawał się wręcz ogłuszający. Czarni Mściciele byli tuż tuż.

W ostatniej chwili Księżniczka dopadła kuferka z chusteczkami.

– Pomocy! Pomocy! – zawołała, pojawiając się w oknie Wieży. – Ach, to wy... – mruknęła z ostentacyjnym rozczarowaniem, odkładając na bok chusteczkę.

– Wasza Wysokość! – zachłysnął się zdumieniem dowódca Czarnych, dopadając Wieży na spienionym koniu. – Cała i zdrowa? Tutaj?

– A gdzie mam być? – zdziwiła się Księżniczka obłudnie. – Zawsze tu przecież siedzę...

– Chcieliście czegoś, szlachetny panie? – zagadnął uniżenie Strażnik, wychodząc ze swojej izdebki.

Czarny pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Znaczy się, wszystko w porządku? – upewnił się na wszelki wypadek. – Nic się specjalnego tutaj nie działo?

Strażnik i Księżniczka przybrali wyjątkowo głupie, zdumione miny. Pokręcili głowami przecząco.

– A gdzie smok? – rzucił jeszcze Mściciel podejrzliwie.

Paskuda wynurzyła się z jeziora, jakby tylko na to czekała, i plunęła na niego strumieniem ciepłej, nagrzanej przez lipcowe słońce wody.

– No tak. Wszystko jak zwykle – westchnął Czarny, teraz już całkowicie przekonany, po czym odwrócił się do kolegów. – No patrzcie, chłopaki, ale numer. Ten przygłup wprowadził nas w błąd!

– A my żeśmy powiesili tego szefa aprowizacji, Agrabiego. – Pokręcił głową jeden z nich. – Całkiem niepotrzebnie, jak się okazuje. No coś takiego...

– Eee tam, za coś mu się na pewno należało – pocieszył go dowódca. – Poza tym, dzięki temu jego następca będzie się lepiej starał. No i nareszcie coś się dzisiaj działo, do cholery!

– Fakt – pokiwali Czarni Mściciele głowami. – Niewiele, co prawda. Ale dobre i to...

Księżniczka i Strażnik zawiesili na przybyszach ostentacyjnie zmęczone i znudzone spojrzenia.

– No, skoro wszystko w porządku, to nic tu po nas – zreflektował się natychmiast dowódca Mścicieli. – Oddział, odwrót! Do widzenia, Wasza Wysokość! Miłego bytowania w Wieży!

Czarni zawrócili konie i skierowali się ku Zamkowi, kłusując leniwie.

– W sumie... Trochę szkoda, nie uważasz? – doleciały do Wieży strzępki ich rozmów.

– Kogo? Tego złodzieja ci szkoda?

– Nie, tej dzisiejszej akcji...

– Zdechniemy tu z nudów, jak tak dalej pójdzie...

– Racja, stary. Kompletnie nie ma co robić...

– Za dobrzy jesteśmy, ot, co... Teraz się nas wszyscy boją...

– A mówiłem, żeby coś spieprzyć, to może by było ciekawiej, a tak to co, sama nuda, nic się nie dzieje.

– Ej przestań, Gidefordowi nigdy nic nie spieprzyli, to i nam nie wypada.

– Oni też się nudzą...

– Jak zawsze, stary, jak zawsze...

– Taka praca...

Rozmowy ucichły wreszcie, sylwetki Mścicieli zniknęły za horyzontem.

Strażnik i Księżniczka jeszcze przez jakiś czas patrzyli za nimi w ślad. Potem wymienili porozumiewawcze spojrzenia i rozeszli się, każde na swoje stare, z dawien dawna określone miejsce.

Paskuda została. Siedziała tuż przy brzegu, do połowy zanurzona w wodzie, z bardzo skupioną miną.

Chyba o czymś myślała.

A może tak tylko chciała sobie posiedzieć.

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Ludzie listy piszą
Permanentny PMS
Joanna Kułakowska
Adam Cebula
Adam Cebula
M. Kałużyńska
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Zimniak
Andrzej Pilipiuk
J. W. Świętochowski
Tomasz Pacyński
Idaho
Agnieszka Kawula
W. Świdziniewski
Romuald Pawlak
Adam Cebula
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
M. Koczańska
Tadeusz Oszubski
Magdalena Kozak
Magdalena Kozak
Jolanta Kitowska
Miłosz Brzeziński
K. A. Pilipiukowie
Andrzej Filipczak
Tomasz Witczak
PanTerka
Andrzej Ziemiański
EuGeniusz Dębski
Richard A. Antonius
Zbigniew Batko
 
< 31 >