strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Andrzej Ziemiański Na co wydać kasę
<<<strona 38>>>

 

Zapach szkła (fragment)

 

 

Legenda

 

Dietrich tylko kręcił głową. Nie mógł sobie poradzić z zupełnie irracjonalnym uczuciem niepokoju, które go nagle ogarnęło.

– Zaraz coś się stanie – powtórzył Gusiew. – Zaraz coś się stanie.

Z boku podeszła do nich śliczna dziewczyna z kieliszkiem wina w ręce.

– Ja przepraszać pan – powiedziała łamaną polszczyzną. – Ja Węgierka z Węgier. Słabo mówić polsku, bo tu studiowała.

– Zechce się pani dosiąść – Gusiew wskazał jej krzesło. Czuł dreszcze na plecach. Czarny pies uciekał z podkulonym ogonem. Ona była naprawdę śliczna.

– Jestem Irmina – dziewczyna usiadła na krześle, stawiając wino na stoliku. – Nazwiska nie powiem, bo i tak go wy nie powiecie nigdy. Za trudne.

Obaj przedstawili się uprzejmie.

– Jak się tak myślałam – kontynuowała dziewczyna – dlaczego wy siedzicie na stoliku z parasolem. Przecież nie ma słońca. Nad nami paręnaście metrów betonu uzbrojonego po zęby.

– No może nie aż tyle – uśmiechnął się Ivan. – Ale... popatrz, dziecko, do góry. Co widzisz?

– Takie coś – dziewczyna posłusznie podniosła głowę. – Takie coś. Takie... belki?

– Dźwigary. A na nich co siedzi?

– No te... gołębie. I co?

– One srają jak snajperzy – wtrącił Gusiew.

– No nie... Przecież parasol nie jest obsrany. Nie ma gówna na parasolu – powiedziała dziewczyna z promiennym uśmiechem. Języka polskiego najwyraźniej uczył ją ktoś z dużym talentem.

– Po co marnować amunicję? Patrz tam.

Dietrich wskazał jej niemieckiego turystę, obwieszonego aparatami, który właśnie skosztował piwa. Mościł sobie właśnie stanowisko na plastikowym krzesełku. Nie trzeba było długo czekać. Gołębie na górze już go namierzyły. Pac! Chlup. W piwie turysty wylądował ładunek, którego nikt nie chciałby tam mieć.

– No i widzisz, Irmina o za trudnym nazwisku – roześmiał się Gusiew. – Dla miejscowych są stoliki z parasolami, a dla przyjezdnych bez parasoli. Więcej pieniędzy wydadzą.

– Myślisz, że właściciel knajpy sam tresuje gołębie? – spytał Ivan.

– Cholera go wie – Gusiew odwrócił wzrok od Niemca, który właśnie biegł do baru, żeby kupić nowe piwo. – Ale... "Węgierka z Węgier" nie jest tu kimś obcym. Ty masz miejsce pod parasolem.

– Taaa... – dodał Dietrich. – Wy Węgrzy macie tu specjalne traktowanie.

Dziewczyna roześmiała się na głos. Była ładna, sympatyczna, miała obcięte na chłopaka, rude włosy, obcisłe białe leginsy i równie obcisłą koszulkę.

– Cholera was weźmie – powiedziała. – Pomożecie mi znaleźć Instytut Badania Snu?

Dietrich zakrztusił się piwem. Gusiew, choć spodziewał się najdziwniejszych rzeczy, upuścił papierosa, którego właśnie podnosił do ust.

– No i widzisz? – szturchnął kolegę. – Gra się właśnie zaczęła! Wielka. Nieprawdopodobna zupełnie...

– Mówiłeś – Ivan potaknął ruchem głowy zupełnie oszołomiony. – Jezu... – po raz pierwszy w życiu poczuł to tak intensywnie. – Przecież we Wrocławiu i okolicy jest jakieś osiemset tysięcy osób. I one wszystkie, teoretycznie, mogłyby się tu pojawić.

– A ona wybrała właśnie nas.

Dziewczyna spojrzała zdziwiona.

– O czym mówicie? – spytała.

– Tak się składa, że... – Gusiew tylko westchnął – że obydwaj pracujemy w Instytucie Badania Snu.

– Zawieziemy cię tam – Dietrich wyjął z kieszeni portfel i skinął na kelnera. Zerknął na Usiewa, ale ten patrzył na swoją niedomkniętą teczkę z wynikami w zaklejonej eleganckiej kopercie i wyciętym z gazety zdjęciem. Mimo to czarny pies na krótką chwilę umknął i wolał się na razie nie pojawiać.

– Ja nie teraz – powiedziała dziewczyna. – Ja jutro przywieziemy materiały z hotela. OK.?

– My?

– Ja. OK.?

– OK, dziecko. A o co ci tak właściwie chodzi?

Dziewczyna przygładziła swoje krótkie włosy.

– Jaja robicie, nie? – uśmiechnęła się. – Nie jesteście z Instytutu Badania Snów. Chcecie mnie poderwać na dupa, co?

– To też – mruknął Gusiew. – Ale mamy dokumenty – obaj pokazali służbowe legitymacje.

Dziewczyna upiła łyk wina.

– Bo wiecie, chłopaki, mnie bardzo interesuje wasz instytut. Bo było tak. W lata pięćdziesiąte i Polacy, i Węgrzy prowadzili badania nad snem. W sensie szpiegowania. To NKWD chciało, bo same Ruskie nie miały wyniki, kapujesz jeden z drugim?

Dietrich i Gusiew przytaknęli skwapliwie. Obydwu Irmina strasznie się podobała.

– No i było tak – kontynuowała swoją łamaną polszczyzną. – Polaki pierwsze wpadły na pomysł. Ten wasz Urząd Bezpieki, nie? Kapujecie?

– My wszystko kapujemy – powiedział Sepp z kamienną miną.

– No! I... I ten Bezpieka oddał materiały Ruskim, bo Węgrzy bardziej poszli daleko. Nie?

– Tak – potwierdził "pułkownik" Gusiew, choć nic nie rozumiał.

– No bo chodzi o szpiegowanie we śnie. Ruskie chcieli to strasznie dostać. I zabrali wszystkie kopie materiały z Polski i zapakowali w takie skrzynie. To powieźli do Budapesztu, w tych skrzyniach, do Węgier, do naszego instytutu, żeby Węgrzy mogli skorzystać z waszych materiałów, bo metoda była inna.

– Jaka metoda? – mruknął Dietrich.

– Szpiegowania we śnie – odparła Irmina. – No ale się zjedli.

– Jezus! Kto się zjadł?

– Różnie mówią o Ruskich, ale żeby zaraz kanibale? – dodał Ivan.

– Ruscy się zjedli sami – dziewczyna dopiła resztkę wina. – No bo to dowieźli w pięćdziesiątym szóstym, a tam powstanie się zrobiło. I wszystko się spaliło w naszym instytucie. Całe węgierskie materiały poszły w dym! Całe! Ale te polskie były w metalowych skrzyniach. I część ocalała. Mała część. Ktoś przechował. Myślał, że złoto albo jakoś tak. I ja dorwała je. Te strzępki papieru. Dorwała i przeczytała.

– Wszystko o tym, co Urząd Bezpieczeństwa wiedział o szpiegowaniu we śnie – Gusiew rozbawiony zerknął na uśmiechniętego Dietricha. Nie chciał zrazić dziewczyny czystą kpiną.

Irmina też uśmiechnęła się lekko.

– To są dobre materiały – powiedziała. – Ja już szpiegowała we śnie.

– I co wyśledziłaś, dziecko? – Dietrich usiłował się nie roześmiać.

– Ja śniła naszą rozmowę. Nie wiedziała, że tu i z wami. Ale ja śniła – odstawiła pusty kieliszek i wskazała Gusiewa. – Ciebie nazywają "pułkownik" – przeniosła rękę na Dietricha celując w niego palcem – a ciebie "Sepp". Prawda?

Obaj mężczyźni spojrzeli na siebie. Tym razem zaskoczeni. Obydwaj przedstawiając się, nie podali jej swoich ksyw. Dziewczyna patrzyła na nich z satysfakcją.

– U was muszą być oryginały tych papierów – powiedziała. – Będziemy ich szukać. My jutro znajdziemy, do czego wy doszli w projekcie Kal.

– W czym?

– Projekt Kal – wyjaśniła, ale niczego nie zrozumieli. – Tak to nazwał Urząd Bezpieki.

– Myślisz, że w naszym instytucie są jeszcze papiery sprzed prawie pięćdziesięciu lat? – spytał Gusiew.

– Wiem, że są. Ja już szpiegowała we śnie – uśmiechnęła się, pokazując prześliczne zęby. – Projekt Kal działa. Ale jest bardzo niebezpieczny. Bardzo.

Dietrich i Gusiew znowu spojrzeli po sobie.

– Mówiłeś, że zaczęła się jakaś gra – szepnął Sepp.

– Wielka. Czujesz to?

Irmina nabazgrała im szminką na serwetce adres, skąd mają ją jutro zabrać. Zamówiła sobie jeszcze jedno wino.

– Mówiłeś, że każda gra chce, żeby ją wygrać – powiedział Dietrich, kiedy dziewczyna poszła do baru.

– Pytanie tylko, co jest wygraną – mruknął Gusiew.

Czarny pies na szczęście umykał z podkulonym ogonem. Wycięte z gazety zdjęcie małej dziewczynki na razie nie czarowało swą złą mocą.

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Ludzie listy piszą
Permanentny PMS
Joanna Kułakowska
Adam Cebula
Adam Cebula
M. Kałużyńska
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Zimniak
Andrzej Pilipiuk
J. W. Świętochowski
Tomasz Pacyński
Idaho
Agnieszka Kawula
W. Świdziniewski
Romuald Pawlak
Adam Cebula
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
M. Koczańska
Tadeusz Oszubski
Magdalena Kozak
Magdalena Kozak
Jolanta Kitowska
Miłosz Brzeziński
K. A. Pilipiukowie
Andrzej Filipczak
Tomasz Witczak
PanTerka
Andrzej Ziemiański
EuGeniusz Dębski
Richard A. Antonius
Zbigniew Batko
 
< 38 >