strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Adam Cebula Publicystyka
<<<strona 25>>>

 

Niepokój niemoralny na ogórkowy sezon

 

 

Sezon ogórkowy, a tu pisać trzeba. Na przykład o pojeniu kota. Jak już nie ma o czym, a pisać się musi. Takie życie. Dla jednych nieszczęście, dla innych konieczność siedzenia przy klawiaturze w slipkach i klepania w nią mimo upału 32 stopnie. Czyli także nieszczęście. W powietrzu, jak to latem, wisi elektryczność. Inaczej, wysokie napięcie. Ja wiem, czym to się kończy: pisanie równa się autorefleksji. A to w prostej linii prowadzi do rachunku sumienia, w najlepszym razie rozważań o własnej głupocie. Na początku się wydaje, że to tylko za wysoka wilgotność powietrza. Albo efekt cieplarniany. W moim wypadku mam do czynienia nie tylko z klasycznym cieplarnianym, ale także czarnodziurowym, czy czarnociałowym. Tak mniej więcej zachowują się okna umieszczone przez inteligentnego architekta na poddaszu. Tenże nie przewidział niczego takiego jak okiennice, żeby je przykryć od słońca, i gdybym chciał je teraz założyć, doprowadziłbym do zmiany elewacji, choć raczej dachu budynku. Nie szkodzi, że dachu, dach ma status elewacji, ewentualnie dla uproszczenia dach został podciągnięty pod elewację. Dachu też nie można zmieniać, architekt zaprojektował, że ma być gorąco, i zasadniczo jest gorąco. Czyli efekt cieplarniany.

No więc sezon ogórkowy nieodwołalnie przywodzi konieczność samowoli budowlanej w imię wartości wyższych nad poszanowaniem prawa, w szczególności tego budowlanego. Konieczność uzasadniona poważnym zagrożeniem. Jak to u mnie na wsi wierzono, mogę się z tego gorąca wściec, podobnie jak ze starych worków mogą się urodzić myszy, a jak się wścieknę, to będzie kłopot, bo mogę ludzi pogryźć i trzeba ich będzie zaprowadzić do szczepienia. Tak dochodzimy do konkluzji, że przed wakacjami warto zaczepić tak prewencyjnie osobnika, gdy pełni obowiązki dyżurnego publicysty, znaczy wziąć mocny sznurek i zaprowadzić do weterynarza. Albowiem osobnik piszący z przymusu, czy też ze zobowiązania w upale 32 stopnie oraz w samych slipach nie wygląda na bezpiecznego. Wręcz przeciwnie, wydaje się, że ów na przykład jest rewolucjonistą, co zabiera bogatym, zabrałby i biednym, ale że nie ma co, to tylko tym bogatym, a bogaci, jak wiadomo, tworzą miejsca pracy. Aczkolwiek, jak się ostatnio okazuje, i owszem, ale nie dla ludzi, ale dla maszyn. Tak się porobiło. No i znowu wypowiedziałem tezę, za którą na przykład nie wpuściliby mnie do USA. Tak prawdę powiedziawszy pojęcia nie mam, czy kogokolwiek w tym united states by obchodziło, co ja myślę o roli pracodawców we współczesnym świecie, natomiast mam pewność, że w naszym kraju, a nawet w moim otoczeniu, znalazłoby się sporo osób, które natychmiast zbulwersowane powyższym przystąpiłyby do wybijania mi tych głupot z głowy. Oczywiście znalazłoby się równie wiele ludzi gotowych tamtych potraktować jako przedstawicieli Wielkiego Szatana.

Muszę przyznać, że w tym skwarze świat jawi mi się jako coraz bardziej porąbany, ja zaś sam jako coraz bardziej nieprzystosowany. Jestem przystosowany i to jak jasna cholera, bo mam swe miejsce w systemie społecznym, świadczę pracę na rzecz pracodawcy, płacę podatki, płacę rachunki, nikt mnie nie ściga, listem gończym tym bardziej. Ale mam wrażenie, że oglądam ten ziemski padół oczami nastolatka, takiego zbuntowanego nastolatka, co to wszystko wie lepiej od dorosłych. Nic mi się nie zgadza, co więcej, mam wrażenie, że prawie wszyscy wokół co innego myślą, co innego mówią, a chodzi im o to, żeby resztę w jajo zrobić i zwiać z kasą. W szczególności naszedł mnie okres buntu przeciw takim moralnym autorytetom jak szkoła czy administracja państwowa, która na ten przykład chciałaby być Polską, a jednak jest administracją kraju zwanego Polską.

W moim przypadku zachodzi taka paskudna okoliczność, że owi, od których mam wiedzieć lepiej, z rzadka są starsi, zazwyczaj jeśli już, to niewiele, bywają młodsi. Zachodzi straszne podejrzenie, że mogę mieć rację. Tak się bowiem składa, że zdania młodego nikt nie słucha, takiego w wieku średnim słucha się czasami, a taki, co ma siwą brodę, to jest z mędrcem z siwą brodą. Osiwiałem na brodzie. Jeśli mam być szczery, zawsze marzyłem o pięknej siwiźnie na czuprynie. Jak już przyjdzie ten wiek, że nijak się do młodzieży nie zaliczę, to miałem mieć piękną siwą czuprynę. No więc w tym roku rozszyfrowałem przyczynę przedziwnej dolegliwości, jaka mię w ostatnich latach zaczęła nawiedzać: mianowicie gdzieś w okolicy lata, zupełnie głupio, bez wyraźnej przyczyny doznawałem bólu włosów na czubku głowy. Jeśli ktoś twierdzi, że włosy nie mogą boleć, to Bóg z nim, jak poczuje, że bolą, to zrozumie nie tylko, że mogą, ale na jak wielu zupełnie błędnych przekonaniach jest oparta nasza wizja świata. No więc włosy bolą latem i powiem szczerze, że bardzo to mnie niepokoiło, jako że w niewątpliwej młodości, czyli tak ze dwadzieścia lat temu, na pewno nie bolały. A w tym roku odkryłem przyczynę. Było jak w Tajemniczej Wyspie, w sprawę się wdał aparat fotograficzny oraz jak najbardziej fotografia. Co prawda cyfrowa, ale właśnie dzięki niej ujrzałem, niczym niezapomniani bohaterowie Verne’a piracki statek, dobrze odhodowaną i pięknie lśniącą łysinę na ciemieniu. Uświadomiłem sobie, że ów twór tkwi tak od dobrych kilku lat! Od bowiem tak dawnego czasu, latem nawiedzała mnie ta przedziwna dolegliwość, która wywodzi się z tego, że promienie słoneczne przedarły się przez ongi gęstą jak amazońska dżungla czuprynę, wprawiającą onegdaj w podziw fryzjerów, i najzwyczajniej w świecie opaliły mnie!

Niestety, choć nie widuje się łysych mędrców, ale brodę siwą mam, i to daje przynajmniej 50% prawdopodobieństwa, że, niestety, to ja mam rację.

Kiedyś, gdy miałem jeszcze komplet, a nawet nadmiar włosów (są nie tylko świadkowie, ale nawet zdjęcia!), zastanawiałem się nad czymś, co można nazwać legitymizacją mądrości. No bo z czego mianowicie bierze się prawie nie kwestionowane przekonanie, że ten z siwą brodą stary to mądry, a w każdym razie nie głupi i w szczególności o radę warto zapytać. Jaką mamy gwarancję, że nie pozaklejało się mu w główce jak dziadkowi NN, co znam imię i nazwisko, ale nie powiem, bo o szanownym Zmarłym nie wypada opowiadać, że mądry nie był nigdy, ani za młodego, a za starego to już rozpacz! Ten problem był dla mnie poważnym, bo już wówczas usiłowałem pisać science fiction i w mojej powieści musiał wystąpić bardzo stary, bardzo doświadczony (niekoniecznie ciężko doświadczony) astronauta, co powie młodym i będzie, jak powiedział. Nieszczęściem młodego autora jest to, że z ogromnym trudem godzi się na to, by jego czytelnik musiał gdzieś zawieszać, na jakimś kiepskim kołku wiarę w niego, czyli autora, młodego zresztą, gdy pisze o tym, że stary, co prawda astronauta, a nie grafoman jest mądry. Sprawa domagała się uzasadnienia i w tejże kwestii wysunąłem setki roboczych hipotez. Jednakże skuteczniejsze okazały się scenariusze. Powiem szczerze, że na tym Starym Astronaucie ugrzęzła moja Powieść Życia, którą zacząłem klecić w wieku, jak się przekonałem na podstawie archiwaliów, nie więcej niż jakichś dziewięciu lat. Dzięki temu mogę powiedzieć, że lat wiele później, a wiele to jest chyba z osiem, albo nawet dziewięć, rozstrzygnąłem dylemat legitymacji mądrości pewnym sposobem, który był tyleż skuteczny, co nieuczciwy: uznałem, że akurat TEN astronauta jest mądry, a inni mogą być głupi, zaś o mądrości mojego astronauty wiemy z doświadczenia. Tak! Zwyczajnie bohaterowie przekonali się na własnej skórze, że ów mądrym jest i basta! Nic więc już nie stało na przeszkodzie, żeby kontynuować przepiękną opowieść o sensie bytu, zdobywaniu kosmosu, miłości, nienawiści, podstępie, pięknej astrogatorce (wtedy w powieściach bywali astrogatorzy, ale uczciwie mówiąc do dziś nie mam pojęcia, czym się taki zajmował?). Miało być o poświęceniu dla nauki, oraz kocie w butach. A dlaczego nie? Niestety, wartko rozwijająca się fabuła ugrzęzła na poważnym problemie: skoro jeden z bohaterów ma być mądry, to wypada, żeby co mądrego powiedział, albo zrobił, albo żeby ktoś choć w powieści o tym opowiedział. Tak czy owak, spadł na mnie problem, że to ja, jako autor, muszę to coś mądrego wymyślić, albowiem podjąłem się bycia Pantokreatorem wymyślonej rzeczywistości. Jakkolwiek było to wiele lat później, wszelako miałem wówczas coś koło 17 – 18 wiosen, to znów uznałem, że mogę temu nie podołać. Oczywiście szybko przemyślałem, czy nie dałoby się całkiem na odwrót: żeby ów astronauta był głupi, jak but z lewej nogi, czy jak ów świętej pamięci dziadek NN. Wszelako niejaki Erazm z Rotterdamu napisał już ponad pół wieku temu Pochwałę Głupoty. Niestety... Po bliższym przyjrzeniu się sprawie stwierdziłem, że literacki idiota wymaga od autora znacznie więcej mądrości niż ów siwy mędrzec z brodą. Albowiem ów mędrzec może dać jedną mądrą radę i mamy problem wymyślenia czegoś mądrego, niestety z idiotą jest znacznie gorzej, bowiem co to za idiota, co się wypowie i zaśnie albo wróci do wypatrywania komet i meteorów, jak to astronauci mają we swoim zwyczaju? Idiota powinien cały czas robić coś głupiego. A to niestety wymaga, żeby wiedzieć, jak zrobić powinien mądrze. To znaczy autor ma wiedzieć. Literacka głupota, nie tak jak w życiu, nie może być sobie byle jaką głupotą, ale musi być zaprzeczeniem mądrości. Inaczej mówiąc, literacki idiota z przyczyn nie tylko estetycznych musi robić na odwrót. Jeśli trzeba kupić cukier, on kupuje sól, jeśli trzeba milczeć, on gada, jeśli ktoś jest bardzo ważną personą, na dodatek łatwo się obrażającą, idiota musi właśnie ją zaczepić. Potem jeszcze odkryłem, że z jakichś bliżej nie zrozumiałych przyczyn, opowieść o idiocie musi być o świecie, a ściślej jego odbiciem choćby w krzywym zwierciadle, ale czytelnym, że gdy piszę o mądrym, to mogę pozwolić sobie na różne głupoty, natomiast pisząc o idiocie, muszę wszystko przemyśleć, jak jasna cholera. Jak się pisze o durniu, każdy jego krok, z jakichś nieznanych mi powodów jest znaczący, jak kolejna przypowieść w Piśmie Świętym. Inaczej się nie da. Przypomnijcie sobie Przygody dobrego wojaka Szwejka. Tamże każdy wyczyn niezwykłego bohatera jest opowieścią Samą w Sobie, która coś ilustruje, jakąś głupotę, jest jej kwintesencją. Pierwszy głupiec literatury, niejaki Don Kichote, takoż przysłowiowo atakuje wiatraki, a sympatyczny Kali z W pustyni i puszczy wypowiada coś, co jest znane powszechnie jako Moralność Kalego. Trudno mi chyba dziwić, że po takiej strategicznej analizie sytuacji uznałem, że nie mam jeszcze dość rozumu, by pisać o głupocie.

Tak więc uznałem, że o im mądrzejszych ludziach napiszę, tym to będzie łatwiejsze. A najlepiej jednak wrócić do koncepcji tego starego i siwego astronauty, co wypowie jedno zdanie i wzrok odwróci w niezmierzone przestrzenie kosmosu. No bo to jedno mądre zdanie to chyba dam radę wymyślić, nie? Tymczasem jednak sprawę odłożyłem do czasu aż dokonam owego heroicznego wyczynu. Uznałem bowiem, że tak czy owak, cała fabuła musi się ułożyć wokół owej jednej jedynej mądrości. Owszem można się zająć stałym punktami, już ową piękną astrogatorką, może jakimś młodym i niedoświadczonym praktykantem, co zapłonie do niej gwałtownym, niedojrzałym uczuciem, zdradliwym cybernetykiem, co na młodych założy jakieś sidła... No ale to peryferia. Szkielet musi być mocno osadzony na owym jednym zdaniu. No i dochodzi wolna już ze trzydzieści lat, jak niczego mądrego nie wymyśliłem.

Nie pozostaje mi w tej sytuacji nic innego, jak opowiedzieć coś z życia, wszak na przykład najwięksi, weźmy Tomasza Manna, posiłkowali się i wypadkami, i postaciami, które nie były tworami ich wyobraźni. Tu jednak napotykamy na problem: bo jakże można w prawdziwym życiu, zwłaszcza w I połowie XXI wieku, dobre trzydzieści lat po lądowaniu na Księżycu spotkać Starego Mądrego Astronautę? Nie można. Żeby się skichał, to się nie da, do dyspozycji mamy szereg innych postaci. ale Astronauty, niekoniecznie Starego i Mądrego, zwłaszcza takiego, co by wypatrywał ciągle komet, ani na lekarstwo.

Tak mi się zdaje, że spotkałem kota. Niestety, nie w butach, ale całkiem zwykłego. Myślałem, że to kot biskupa, ale okazał kotem całkiem swoim samym dla siebie i samym w sobie. Prawdopodobny rabin, który się pojawił, miał do kota stosunek całkowicie różny od stosunku własności. Ani kot nie był rabina, ani rabin kota, za to my dwaj, znaczy i rabin, i ja byliśmy durniami. Ba, jak sądzę szczęśliwie nimi pozostaliśmy i nic nie wskazuje, by stan ten miał się zmienić.

Jak już na wstępie napisałem, upał, jak wszyscy diabli. No więc idę sobie przez Ostrów Tumski koło Pałacu Biskupiego, patrzę, a tamtejszy kot, co myślałem, że biskupa, ziaje. Patrzy na ludzi, czasami miauknie. Idę i sobie myślę: Cebula, ty się nie mieszaj do kota biskupa. Idę dalej i myślę sobie, że jedyne naczynie jakie mam, to pojemnik po filmie. A za katedrą jest publiczny kran. No i za kilka minut wracam z 50 gramami wody w tym pojemniku. Kot wystraszony, bo akurat dwa psy przechodziły, ale pije wodę. Różni ludzie przechodzą, gapią się zdziwieni, że jakiś facet kota poi. No i naraz pojawia się ta dziwna postać. Na astronautę nie pasuje ani trochę. Jakoś dziwnie na czarno ubrany, ani marynarka, ani surdut, podpiera się laską, dziwny kapelusz na głowie i gada do siebie. Nic nie rozumiem, ale i nie słucham za bardzo, bo poję kota. Osobnik zbliża się i staje. Kątem oka patrzę, nos długi , włosy długie, siwe. Twarz ma taką, że przez chwilę zastanawiam się, czy to mężczyzna, czy kobieta. Wielkie oczy. A może tylko tak pamiętam? Lat... osiemdziesiąt. Chudy jak szczapa. Przyszło mi do głowy, że Jankiel. Tyle, że bez cymbałów. Patrzy i mówi tym razem po polsku.

– Kot jest głodny! Pan Polak? – Po chwili dociera do mnie, że wahanie co mej narodowości wynika i z chwili milczenia, i z tego, że miejsce międzynarodowe, co chwilę ktoś odzywa się w obcej mowie.

– Tak oczywiście.

– Pan tutejszy? – Zastanawiam się, czy akcent ma lwowski, czy wileński.

– Tak tutejszy, mieszkam we Wrocławiu – wyjaśniam . 

– Wody trzeba, pan wie, gdzie tu jest woda? Bo przed wojną to za katedrą była studnia. A to pana kot? Nie, to go musimy nakarmić. Bo wie pan... Ja jestem z niujork – bulgocze tak, że nie mam wątpliwości, tak bulgoczą tylko pokazywani w telewizji rodowici niujorkczycy. Po czym okazuje się, że jak to tam we zwyczaju, ma plecaczek, a w plecaczku puszkę Yamsa, nie jakiegoś Kitekata, dla niespodziewanie spotkanego kota. Zawartość puszki przerzucamy na foliową torbę i kocisko zaczyna się napychać, mało nie trzaśnie paszcza w zawiasach.

– Ech, głodnych nakarmić – mówi mój niespodziewany sojusznik. Zapycham ponownie do studni. Kot pije wodę, stary go głaszcze, coś gada znowu niezrozumiale, tym razem słucham i naprawdę staram się zrozumieć, ale ni czorta, nie angielski, coś jakby niemiecki, a może mi się wydaje.

– Taki upał, taki upał bieda dla zwierzęcia. – Jakby zrozumiał, że słucham i nie rozumiem, mówi znowu w tutejszej mowie. Zaczyna opowiadać swoje dzieje, że mieszkał tu, jak Hitler doszedł do władzy, to musieli uciekać do Polski, że mieszka w USA i że jest rabinem lub jakby rabinem.

– Panu to nie przeszkadza? – pyta z niepokojem.

– Bardzo mi przyjemnie, Cebula – odpowiadam, bo co mam odpowiedzieć. Głupia sytuacja. I rzeczywiście, od tej chwili zaczynam się doszukiwać w jego mowie żydowskiego akcentu. Coś tam próbuję wyjaśniać w kwestii narodowościowej filo– i antysemityzmu, gdy mój rozmówca nagle daje klapsa kotu i mówi dobitnie:

– Ty prędko uciekaj! – Ano tak. Daliśmy się zaskoczyć i zostaliśmy otoczeni. Co prawda kocisko znalazło drogę odwrotu, ale mnie pod łokieć złapał ochroniarz, niujorkczykowi na wszelki wypadek zabrano laskę, by udaremnić błyskawiczną ucieczkę. Ochroniarze i straż miejska, razem pięć osób, bohatersko zlokalizowała bandę nielegalnych karmicieli kotów i postawiła zarzuty... Na przykład zniszczenie dziedzictwa kulturowego za pomocą kociego żarcia, ewentualnie atak na górujące nad nami Dwie Wieże. Już my tam wiemy jak! Już oni wiedzą, dlaczego wzięli się za nas.

Miałem trzy razy więcej szczęścia niż rozumu. Tak sobie powiedziałem. To był chyba prawdziwy rabin. Zaczął kontratak od tego, że Pan Bóg (dobry) świat stworzył i słoneczko. A za chwilę nasi prześladowcy musieli poczuć brzemię odpowiedzialności za efekt cieplarniany, głód w Środkowej Afryce, oraz upadek moralności tak w ogóle. Bez określania gdzie. Mówił jak w teatrze, z gestykulacją, ze spoglądaniem w niebo i dobitnym w oczy. Nie darował WTC, przylepił im niesławne wydarzenia Wielkiego Piątku z uwolnieniem Barabasza włącznie. Cytował Stary i Nowy Testament, pewnie Torę, ale i Konstytucję 3 Maja, słusznie przypuszczając, że w poprawkach do konstytucji USA to się nie połapią. Na koniec przedstawiciele władzy ujrzeli siebie wykonawcami Ustaw Norymberskich, ścigani przez IPN. Na razie tylko.

– A Katyń? – zapytałem nieśmiało. Oczywiste przeoczenie. I tak ponownie, ujrzałem siebie wolnym, zaś za kotem, nie rozesłano listów gończych.

– Bardzo panu dziękuję – zacząłem przemowę, lecz najwyraźniej doświadczony przez życie człowiek przerwał mi.

– Kot sobie poszedł, to my sobie idźmy, i to czym prędzej, bo nie wiadomo, co władzy do głowy strzeli. Ja panu to mówię. Ja w swoją stronę, pan w swoją, bo znowu sobie biedy napytamy! Pan wie, mnie Rachel (chyba powiedział Rachel?) mówiła: Szymon, ty się nie mieszaj, Ajaj aj, panie, pan wybaczy, ale mądrzy to my nie jesteśmy, i po co nam był ten kłopot! – powiedział, oddalając się pośpiesznie dzięki odzyskanej lasce.

No cóż, sezon ogórkowy, upał jak cholera, pisać trzeba. O potworze, co wychyla główkę z jeziora, o tym, jak człek jest bardzo wpieprzony na projektantów poddasza, efekcie cieplarnianym, samowoli budowlanej oraz nielegalnym karmieniu kota przez międzynarodową grupę terrorystyczną. O tym, że piszę, choć nigdy nie wymyśliłem niczego mądrego, co mógłbym włożyć w usta bardzo starego i mądrego astronauty. Że jestem pewnie zbuntowany młodzieńczo przeciw temu całemu światu, całkiem jak ten prawie dwa razy starszy ode mnie pan, że najmądrzejsza rzecz, nie przepraszam, najbardziej znacząca, jaką mi się udało przez te ponad czterdzieści lat usłyszeć to: "Szymon, ty się nie mieszaj". Co znaczy, że już nigdy nic mądrego, tylko kłopoty...

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Wywiad
Permanentny PMS
Ludzie listy piszą
Galeria
M. Kałużyńska
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Zimniak
Andrzej Pilipiuk
Idaho
W. Świdziniewski
Łukasz Małecki
Joanna Kułakowska
J.W. Świętochowski
J.W. Świętochowski
Adam Cebula
Adam Cebula
M. Koczańska
Adam Cebula
Natalia Garczyńska
K.A. Pilipiukowie
M. Kałużyńska
Eryk Ragus
Grzegorz Czerniak
Jeresabel
Christopher Paolini
Paul Kearney
Robin Hobb
Witold Jabłoński
Andrzej Ziemiański
 
< 25 >