strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Jeresabel Zakużona planeta
<<<strona 33>>>

 

Ragnarok

 

 

"...Wielki Wąż wyjdzie z Wszechoceanu

i przyłączy się do niego Starodawny Wilk .

I staną razem z plemieniem Olbrzymów

naprzeciw Władcom Wallhali.

Lód i ogień . Zmierzch i świt.

I zabrzmi bawoli róg wieść niosąc srogą

Ślepe Piastunki wyleją krew

Nadejdzie wnet KRES BOGÓW...

...Zostaną jeno ludzie..."

I.Turniej

 

Czasami przychodzi. Nie ważne czy się zgadzamy. Możemy odmówić, lecz On nadal dzieje się. Ogarnia półmrokiem...

(Narracja jest w osobie pierwszej. Jeśli dobrze rozumiem, bohater i jednocześnie narrator opowiadania odzyskuje przytomność w zdaniu poniżej. Skąd w takim razie te powyżej?)

Otworzyłem oczy. Nieco wcześniej usłyszałem dokoła hałas. Szara piwniczka, z żarówką za słabą nieco na jej przestrzeń.

(Żarówka za słaba na przestrzeń? Co to w ogóle znaczy? Chyba: żarówka dająca za słabe światło, by oświetlić piwniczkę...)

Stopniowo wzrok mój przyzwyczajał się do panującego oświetlenia.

(Piwniczka to taka mała piwnica. Żarówka w piwniczce dawała za mało światła, aby ją oświetlić. Czy aby na pewno było się do czego przyzwyczajać?)

Kilkanaście osób tłoczyło się wokół zielonego sukna stołu bilardowego, gestykulując zawzięcie.

(Ktoś zerwał sukno ze stołu bilardowego, a potem wokół niego stłoczyli się jacyś ludzie? Czy może po prostu stłoczyli się wokół stołu bilardowego?)

Po chwili kiedy zauważyli moją obecność zamilkli, spoglądając raz za razem to na mnie, to znów na niskiego panka w zielonym garniturze i czerwonym meloniku.

(Mniemam, że chodzi o punka. Takiego kolesia ze śmiesznym fryzem, kolczykami zwisającymi z najmniej spodziewanych partii ciała, w skórze obitej ćwiekami i w czarnych glanach? Albo o kogoś mniej więcej przynajmniej pasującego do tego opisu? Bo ten Twój punk zupełnie mi jakoś nie pasuje do punkowego archetypu.)

Osobnik ów nadymał się i kiwał głową, gładząc od czasu do czasu kieszenie spodni. Zebrana wokół niego grupka wielbicieli otoczona była gęstą zasłoną dymu palonych cygar.

(W niewielkiej, słabo oświetlonej piwnicy zebrał się tłum dziwacznych ludzi, otaczających zerwane ze stołu bilardowego sukno (albo może sam stół). Przewodził im zamaskowany w melonik i garnitur punk, a wszystkich ich otaczał pierścień skondensowanego dymu (czy może podwieszonego pod sufitem). W kącie leżał nasz bohater, zastanawiając się, co tu się, kurwa, dzieje. No, ja też się zastanawiam...)

Delikwent, przebiwszy się przez tłum podszedł do mnie. W jego ręku dostrzegłem nagle kij bilardowy, przez krotki moment służący mu za laskę.

(Ach, czyli ten punk stał sobie gdzieś za tym tłumem, przez który się musiał później przebijać. Pytanie, w jaki sposób pierwszoosobowy narrator dał radę wcześniej go opisać, skoro – jak by wynikało z powyższego – prawdopodobnie w ogóle go nie widział.)

– Masz – powiedział świdrując mnie świńskimi oczkami z przekrwionymi spojówkami. Cóż... Być może zarzucicie mi że powinienem się był spytać, dlaczego mi go daje.

(Po tym, co przeczytałem wcześniej, mogę bohaterowi zarzucić jedynie to, że jeszcze nie zaczął skakać po głowach ludzi zebranych w piwniczce, wydając małpie odgłosy).

Wtedy jednak stwierdziłem że kij ten ma swoją funkcję...

(Grę w bilard?)

...więc byłoby mało sensowne wdawać się w dyskusję o cel prezentu. Tak wiec w milczeniu go przyjąłem. Miał defekt. Brakowało mu końcówki. Spojrzałem wymownie na uśmiechającego się do mnie modnisia. Zaczynałem się irytować. Minął moment, w izbie zaś pociemniało nagle tak że widziałem jedynie migoczące, pomarańczowe końcówki hawańskich smrodów.

(Zgasło światło?)

– Felerny kijaszek – warknąłem. W odpowiedzi maestro odebrał batutę z mojej ręki, gwizdnął z cicha, zgrzytnął zębami i zasyczał:

– Konkurs zosssstaje przeniesiony.

Do dziś nie wiem, jak to zrobił i czy aby na pewno chciał to uczynić. Faktem jest jednak to, że odwrócił się na pięcie, splunął w tłum odskakujących w popłochu współpracowników spojrzał się spod brwi na żarówkę.

(Znaczy, nie kontrolował swoich odruchów? Odwracał się czasem na pięcie i pluł w tłum wbrew swojej woli? Taka nerwica natręctw?)

Ta zaś, jakby umówiona z władcą pękła z hukiem. Nie lubię ciemności.

(O ile pamiętam, ciemno zrobiło się wcześniej – a przynajmniej tak zdefiniowałbym stan otoczenia, w którym jedyne, co widać, to końcówki palonych cygar.)

Poczułem się nieswojo. I do tego samotnie, ponieważ zapadła cisza. Miałem przy sobie zapalniczkę trzymaną na chwile, kiedy zwróci się do mnie z prośbą o ogień jakaś piękna nieznajoma. Wtedy zaś jej płomień (zapalniczki oczywiście) utwierdził mnie w postanowieniu odnalezienia panka – konkurs miał się przecież dopiero rozpocząć...

(Zamiast pisać: "zapalniczki oczywiście", sugerowałbym zdania konstruować tak, aby było oczywiste, że zapalniczki, a nie nieznajomej.)

Pogoda była dżdżysta. Szare niebo, zeszło jakby nieco niżej.

(Jak szare, to podejrzewam, że chmury. I jeśli nawet jakimś cudem – którego w tym tekście nie wykluczam – zeszły niżej, to w porównaniu do czego? Bohater już je wcześniej widział?)

Czyżby chciało przyjrzeć się mojej historii? Hmm... Spojrzałem w nie, chcąc odczytać zamiary żywiołu. Ten zaś wpił się w moje oczy mnóstwem drobnych kropelek kończąc filozoficzne rozważania.

(Nasz bohater musi mieć zatem niezły wytrzeszcz oczu (jak te anteny do badania sygnałów z kosmosu w programie SETI), albo też patrzył się w to niebo znacznie, znacznie dłużej, niż to wynika z tekstu...)

Powoli zacząłem kuśtykać w stronę miejsca, gdzie jak przypuszczałem zastanę wiszący na wieszaku zmoczony, czerwony melonik.

(Hę? Tutaj już naprawdę nie daję rady. Najpierw był w stosunkowo dziwnej piwniczce, potem z niej wyszedł, skoro niebo ujrzał, a teraz idzie w kierunku wieszaka... Jakiego wieszaka? Przepraszam, czy leci z nami psychiatra?!)

Dwie rzeczy mnie zaintrygowały.

(Naprawdę?! Naprawdę tylko dwie?!)

Po pierwsze ulica, którą szedłem była główną arterią miasteczka mojego dzieciństwa, w którym od dawna już nie mieszkam. Po drugie zauważywszy trudności w chodzeniu podwinąłem nogawkę. O zgrozo – moja lewą nogą można by było w zimie palić w piecu!!! Ze zdumieniem uświadomiłem sobie zagmatwaną nieco resztkami zdrowego rozsądku prawdę – jestem kuternogą!

(Wiele bym dał za to, żeby jakiś fragment tego tekstu był zagmatwany resztkami *zdrowego* rozsądku.)

Długo stałem w deszczu, ten zaś z początku wrogi, zaczął przyjemnie chłodzić moje nieznośnie pulsujące skronie. Byłem wściekły... Fala zimnego powietrza mijała mnie bokami...

(Fala zimnego powietrza ma boki i te boki mijają naszego bohatera?)

...niosąc z sobą malutkie kieliszki do szampana. W każdym z nich stal miniaturowy fortepian. Na okrągłych taborecikach siedzieli panowie w czarnych fraczkach z grubą warstwą brylantyny na włosach. Grali coś z pasją. Zapragnąłem choć na chwile z bliska zobaczyć ten koncert.

(Ja również.)

Wiatr wiejący z mojej lewej strony zmienił swój kierunek tak, że razem ze strumieniem powietrza z prawego boku stworzył wir. Muzycy w swoich pojazdach zaczęli się kumulować tuz przede mną.

(Znowu mi nie wystarcza fantazji. Może wrzuć jakieś porównanie? Coś, co przemawia do wyobraźni równie mocno, jak poczwórna kumulacja w dużym lotku.)

Dźwięk nasilał się i komponował ze smyczkami trakcji elektrycznej, tubami kominów, wreszcie z chórem wyglądających przez okno starych kobiet i zniedołężniałych dziadków.

(Aha.)

Zaśpiewali oni:

"O radości, iskro bogów

kwiecie elizejskich pól

święta, na twym świętym progu staje

nasz natchniony chór

jasność Twoja wszystko zaćmi

złączy co rozdzielił los

wszyscy ludzie będą braćmi tam gdzie Twój

przemówi glos..."

Niebo było czyste i jasne.

(Doprawdy? Chwila, sprawdzę kilka zdań wcześniej... Nie, zdecydowanie nie było.)

Ja zaś spokojniejszy. Przechodząc pod oknami piętrowych domów z pruskiego muru poznawałem sąsiadów.

(Co to za odmiana muru? Poważnie pytam.)

Ci grzecznie pozdrawiali mnie ukłonem głowy. Zauważyłem że tuz koło plebanii, w poprzek ulicy przewieszono szeroki pas zielonego materiału na którym widniał kanarkowy napis "Ciasteczka – nie pożałujesz". Wszedłem do sklepu ze słodyczami przypomniawszy sobie, że przed moim wyjazdem urzędował tu fryzjer. Odwróciłem się na chwilkę w korytarzu aby raz jeszcze obejrzeć pogodne oblicza z ulicy Pachnących Skarpetek...

Świat znów był szary... Poczułem fantomowy ból nogi.

(Że niby jaki? Atomowy? Dobra, mam dość – reszta uwag na końcu.)

Sklepikarz stal tyłem do mnie poprawiając towar na półkach. Był to wysoki mężczyzna w czarnym golfie i spodniach w szachownice. Na jej polach właśnie tygrys przymierzał się do pożarcia małej dziewczynki. Właściciel stroju dotknął delikatnie spodni. Postaci zaczęły uciekać w popłochu. Pomyślałem, że mogło to być dla nich przeżycie cudu. W swoich dwuwymiarowych główkach nie mogli najpewniej wyobrazić sobie trójwymiarowego, brudnego kupieckiego palca...

– Mam 12 jednakowych kształtów ciasteczek – zagadnął odwróciwszy się – Jedenaście ma ten sam ciężar. Jedno jest cięższe lub lżejsze od pozostałych. Tego nie wiem. Chcę jednak w 3 ważeniach na wadze szalkowej (waga pamięta jeszcze czasy królowej Bony) określić, które z nich jest inne. Mógłbyś mi pomoc?

– Niestety – odparłem smutnie – Nie zdążyłem się jeszcze nauczyć odpowiedzi na to pytanie.

– Wiec jesteś od nich – jedyne oko mężczyzny błysnęło – Czego chcesz człowieku?

– Chciałbym kupić czekoladki nadziewane migdałami – prosiłem grzecznie.

– 12 zzłotych szszsztuka! – zdenerwował się. Przyznam się ze wysoka cena mnie poirytowała. Szczurzy Pomiot był pewnie monopolistą w mieście.

– A te z brandy?

– 10 zł. szsztuka.

– To ja dziękuję. Dowiedzenia Panu – Wysiłkiem woli zmusiłem się do zachowania zasad dobrego wychowania.

– Żegnam człowieku – wycedził tym razem poprawnie lichwiarz trzymając na ladzie wyprostowane ręce i pochylając się do przodu...

Dogonił mnie w momencie gdy otwierałem drzwi. Spojrzał poważnie w moje oczy i powiedział surowym tonem, lekko przy tym sapiąc :

– Masz, przydadzą Ci się – wręczył mi dwie książeczki, koloru czarnego i czerwonego. Odszedł w milczeniu ja zaś zaczerpnąłem głęboko w płuca powietrze. Nad miedzianymi dachami wznosiła się stalowoszara wieża kościoła. Byłem już niedaleko celu.

Chodnikami stąpali tym samym tempem ludzie. Marionetki – pomyślałem. Podszedłem do jednej z nich.

– Dokąd idziesz? – spytałem.

Na nieruchomej twarzy pojawił się grymas. Usta zmarszczyły się tworząc sinusoidę.

– NADCHODZĄ – szepnęła. Drgnąłem odruchowo. Inni podchwycili natychmiast to słowo powtarzając beznamiętnie... Zaczął padać deszcz. Spiesznie wszedłem na klatkę schodową bloku w którym mieszkałem. Skierowałem się do piwnicy.

– Czasem je słyszę – przywitał mnie człowieczek w czerwonym meloniku. Wpatrywaliśmy się w siebie przez moment. Żarówka nagle zgasła. Błysk – panek zniknął. Ciemność. Błysk. Pojawiły się dwa czarne koty ocierające się o moje nogi. Ciemność. Błysk. Zwierzęta zaczęły przeistaczać się w postacie ludzkie.

– MOIRY – Myśl mgnieniem smagła moja świadomość. Rzuciłem się do drzwi. Wybiegłem na korytarz skręcając gwałtownie w prawo. Drewniana noga przeszkadzała. Tuż przed kratką kanalizacji dosięgły mnie drapieżne ręce Prządek. Upadłem na plecy ściągnięty potężną siłą. Światło zgasło. Poczułem na twarzy ostre krawędzie długich paznokci, przecinających zazwyczaj nici życia.

– On jest mój! – niski i chrapliwy glos kobiecy przechodził w wysokie tony wprowadzając w rezonans moje błony bębenkowe.

– Łżesz. Mnie go dano! – ciepła krew zaczęła spływać z policzków na zimny beton.

Przerażony podświadomie podniosłem w górę ręce. Sekutnice odebrały dwie małe książeczki – dar sklepikarza. Nastąpiła cisza...

– Kusztha ahdwar! Księgi Prawdy! – jęknęły. Były roztrzęsione.

Nieludzki, przypominający zew wilczej watahy szykującej się do ostatecznej rozgrywki glos przejął mnie odrazą.

– Niemożliwe, że to my!

 

* * *

 

Minął moment zanim uświadomiłem sobie swoja samotność. Powoli wstawałem. Kręciło mi się w głowie. Łagodna poświata rozjaśniła drzwi zamkniętej piwnicy. Za szklaną szybą pojawiła się kobieca twarz, stworzona z zawiesiny drobnych kropelek. Uśmiechnęła się lekko, szepnąwszy:

– Poszukaj Wielkiego Smutasa. On wskaże Ci Księgę.

Drobne fluktuacje powietrza zaczęły defragmentować jej oblicze.

– Wir teilen Leben und Tod zwischen Auserkorenen.

Znikła.

Ja, jednonogi nieszczęśnik, nic nie rozumiejąc i na nic nie mając wpływu, spojrzałem w stronę wyjścia. Poprawiłem kołnierz koszuli, chusteczką zaś wytarłem z twarzy zaschniętą krew. Zwróciłem się powoli w kierunku schodów...

 

CDN.

 

Ja, jednomózgi nieszczęśnik, nic nie rozumiejąc i na nic nie mając wpływu, spojrzałem w stronę przycisku "Zamknij". Poprawiłem kołnierz koszuli, chusteczką zaś wytarłem z twarzy siódme poty, wylane podczas prób zrozumienia tego tekstu.

A wszystko dlatego, droga Autorko, że bardzo marnymi środkami próbowałaś formie nadać rangę treści. Nie oszukujmy się – nie wyszło Ci. Nic a nic. Trudno w tym "opowiadanku" znaleźć trzy zdania z rzędu, w których udałoby Ci się zachować jakikolwiek sens. Rozumiem, że bardzo chciałaś stworzyć klimat absurdu – niestety, niewielka umiejętność posługiwania się językiem oraz brak jakiegokolwiek umiaru sprawiły, że absurdalny – i zupełnie niezrozumiały – jest cały tekst. W dodatku z "CDN" na końcu, jak byśmy mieli do czynienia z bardzo kiepskim serialem. Ja przynajmniej nie mam ochoty czytać drugiego odcinka.

Oczywiście absurd, surrealizm – to nie jest nic złego, ale stosowanie ich poetyki, przynajmniej w moim odczuciu, wymaga nie lada sprawności literackiej i takiegoż doświadczenia. Radziłbym na początek zająć się czymś prostszym, bardziej konwencjonalnym. Jeśli się sprawdzisz, pokażesz coś ciekawego – wtedy być może będziesz mogła zacząć myśleć o ekstrawagancji.

Aha, i zanim prześlesz do nas kolejny tekst, przeanalizuj sobie dokładnie kilka podręczników z gramatyki dla szkoły średniej. Potem przeczytaj kilkakrotnie tekst, zwróć uwagę na składnię, interpunkcję... Niestety, niechluj z Ciebie straszliwy. Niestety, bo zazwyczaj to kobiety są pod tym względem bardziej drobiazgowe. Ale może to tylko wrażenie.

 

Eryk Ragus

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Wywiad
Permanentny PMS
Ludzie listy piszą
Galeria
M. Kałużyńska
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Zimniak
Andrzej Pilipiuk
Idaho
W. Świdziniewski
Łukasz Małecki
Joanna Kułakowska
J.W. Świętochowski
J.W. Świętochowski
Adam Cebula
Adam Cebula
M. Koczańska
Adam Cebula
Natalia Garczyńska
K.A. Pilipiukowie
M. Kałużyńska
Eryk Ragus
Grzegorz Czerniak
Jeresabel
Christopher Paolini
Paul Kearney
Robin Hobb
Witold Jabłoński
Andrzej Ziemiański
 
< 33 >