strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Andrzej Ziemiański Na co wydać kasę
<<<strona 38>>>

 

Przesiadka w piekle (fragment)

 

 

Szatnia dla pacjentów z opieki społecznej nie przypominała w niczym pozostałych pomieszczeń szpitala. Stare, zniszczone ubrania wisiały na podciągniętych aż pod sufit archaicznych wieszakach, osłoniętych wspólną metalową siatką. Woźny, stary pomarszczony Murzyn przyczepiał do nich karteczki z nazwiskami, a potem sprawdzał je kolejno, ściągając w dół każdy zestaw i pracowicie studiując napisy. Ponieważ nie istniał tu żaden katalog ani nawet system numerków, ceremonia mogła ciągnąć się bardzo długo. Fargo nigdzie się nie spieszył. Z żalem, z przykrością nawet wkładał płaszcz, z którego ktoś wyciągnął ocieplające gazety, po czym stanął niezdecydowany nie wiedząc, czy ma coś podpisać.

Woźny podniósł głowę.

– Coś jeszcze?

– Nie. Nie wiem, ja...

– Tam jest wyjście. – Starzec ruchem ręki wskazał kierunek.

Fargo otworzył ogromne drzwi i przystanął oszołomiony nie oglądanym od tylu dni harmiderem ulicy. Za tym murem pozostawił bezpieczny, szpitalny świat. Wiedział, że ponownie musi przyzwyczaić się do świadomości, iż jest nikim. Że jego życie, sprawy i problemy znowu należą wyłącznie do niego i nikt, absolutnie nikt, jeśli nie wydarzy się kolejny cud, nie wyciągnie doń pomocnej dłoni.

Wzruszył ramionami. O tej porze do kuchni dla włóczęgów nie było po co iść, ruszył więc w stronę centrum, by oswoić się z odkrytym na nowo ciężarem samotności. Ignorował ogarniające go spojrzenia przechodniów. Fala upałów sprawiła, że koszule i luźne bluzy wydawały się szczytem poświęcenia na rzecz moralności. Jego długi do połowy łydek ciężki płaszcz i widoczny pod nim czarny sweter budziły powszechne zdumienie. Zatrzymał się przed lśniącą szybą sklepowej wystawy. W szpitalu golono go wprawdzie, ale jednodniowy zarost już nadawał wychudłej twarzy złowieszczy i odpychający wyraz.

Spojrzał na napis pod witryną: "Nie zastanawiaj się. Wykorzystaj swoją szansę!"

– Szlag by was wszystkich... – szepnął.

Minął zacieniony liśćmi bananowców skwer i przeszedł przez ulicę. Otarł pot z czoła i usiadł na niewielkiej ławce ustawionej na przystanku tuż obok nowoczesnej fasady banku. Przesunął wzrokiem po świeżo wyczyszczonym, lśniącym w słońcu szkle elewacji.

"Gdybym mógł się tam znaleźć" – przemknęło mu przez głowę. – "Choć na chwilę..."

Zauważył mężczyznę stojącego w oknie na pierwszym piętrze. Kogoś sytego, spokojnego, pewnego siebie i otoczonego rzeczami, których jemu tak bardzo brakowało. Opuścił głowę. Na szeroki podjazd wjeżdżała właśnie ciemna luksusowa limuzyna. Pracy silnika nie słyszał. Do miejsca, w którym siedział, dochodził jedynie delikatny szum opon. Elektryczny wóz nowej generacji, a może to ten legendarny napęd wodorowy...

– Szlag by was! – mruknął.

Szofer w liberii idealnie dopasowanej do koloru lakieru otworzył drzwiczki, pomagając wysiąść wysokiej, elegancko ubranej kobiecie. Podziękowała mu zdawkowym ruchem głowy i ruszyła zmysłowo kręcąc biodrami po lśniących marmurowych schodach, oddalona o zaledwie kilka jardów od ławki, na której przysiadł Fargo. Nie mogła wiedzieć, że obserwujący ją włóczęga klął właśnie pod nosem, nie mogąc zrozumieć, dlaczego to właśnie on znalazł się po drugiej stronie, po stronie ludzi przegranych. Nie powinna go w ogóle dostrzec, ale nagle zatrzymała się w połowie schodów i jakby wiedziona irracjonalnym impulsem popatrzyła na przystanek. Ich spojrzenia spotkały się. Fargo, przepełniony nienawiścią do obcej kobiety, nie mógł jej darować beztroskiego wyrazu twarzy. Chęć bycia na jej miejscu opanowała go z nieprawdopodobną siłą. Nie potrafił usiedzieć spokojnie, ale nie mógł też zerwać się z ławki. Nagle ogarnęła go ciemność. Nie był to jednak nawrót choroby. Czuł, że spada gdzieś w potwornym, wstrząsającym każdą komórką ciała pędzie. Kiedy przerażony otworzył zamknięte w szoku oczy, zauważył...

– Czy coś się stało, panno Daisy? – Szofer w mgnieniu oka przebył połowę marmurowych schodów podbiegając do chlebodawczyni.

Fargo patrzył na swoje nieruchome ciało siedzące na ławce po drugiej stronie ulicy.

– O Boże! – krzyknął, nie poznając swojego głosu.

Przesunął dłonią po twarzy, chwiejąc się na nogach. Długie, polakierowane paznokcie na jego palcach...? Nie miał pojęcia, co się stało. Skołowanym umysłem wstrząsały sprzeczne myśli i skojarzenia. Jedno tylko nie ulegało wątpliwości. Jakimś cudem znalazł się w ciele eleganckiej kobiety, która szła do banku... Bank! Nagła myśl rozjaśniła mu głowę. To właśnie nazywa się korzystaniem z okazji. To właśnie jest ta wyśniona szansa! Natychmiast przestał zajmować się tajemnicą avataru.

– Czy mogę pannie w czymś pomóc? – Szofer zamarł o krok od niego.

– Spierdalaj, palancie. – Fargo odwrócił się i zostawiając tamtego z opuszczoną szczęką, ruszył w stronę przeszklonych drzwi.

– Przepraszam, gdzie tu jest toaleta? – spytał portiera siląc się na egzaltowany, pasujący do wyglądu ton.

– Tam, proszę pani – Mężczyzna pochylił się z szacunkiem, choć wyglądał na zdziwionego, i posłusznie wskazał kierunek.

Fargo ruszył szybkim krokiem, ale zaraz musiał zwolnić. Cholerna wąska spódnica! I te szpilki! O mało nie połamał nóg... Ujął dłonią złoconą klamkę i już miał ją nacisnąć, kiedy zdał sobie sprawę, że odruchowo wybrał męską toaletę. Rzucił okiem za siebie, ale tylko portier patrzył w jego kierunku. Potykając się, przeszedł pod właściwe drzwi.

– O rany... – spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Obca twarz, obce rysy, oczy, włosy, wszystko... Pamięć jednak zachował. Potrząsnął głową, burząc misterną fryzurę. Nie miał czasu analizować tego, co się stało. Gorączkowo wyrzucił na pulpit przed umywalką zawartość torebki. Drżącymi rękami podniósł książeczkę czekową i wyłuskał z etui pióro. Ile ona może mieć pieniędzy? Sto tysięcy? Dwieście? Zaraz, a nazwisko? Nerwowo przeglądał porozrzucane rzeczy. Komórka, pęk magnetycznych kluczy, legitymacja klubowa... Otworzył ją spoconymi dłońmi. Daisy McLish. Szybko wypełnił odpowiednie rubryki i ruszył w kierunku drzwi. Po raz dziesiąty krzywo postawił stopę i tym razem nie skończyło się na przekleństwie. Złamany obcas posłał go na wykwintną glazurę.

"Spokój!" – nakazał sobie w duchu, leżąc na zimnych kafelkach. Usiadł, ściągnął buty, potem wstał i poprawił ubranie spoglądając w lustro. Bezwiednie sięgnął do torebki i wyciągnął szminkę. Dopiero gdy zrozumiał, co robi, zadrżała mu ręka. Na szczęście miał w torebce chusteczki higieniczne.

Wyszedł z toalety niosąc buty z ręce. Natychmiast zaroiło się wokół od pracowników banku.

– Czy coś się stało? – zapytał któryś z niepewnością w głosie.

Fargo machnął szpilką z ułamanym obcasem tuż przed jego nosem.

– Kratka odpływowa... – powiedział, to tylko przyszło mu na myśl.

– Oczywiście. – Bankier giął się w ukłonach. – Oczywiście, panno McLish, zwrócimy wszelkie koszty naprawy. – W tym momencie jego spojrzenie trafiło na nadruk zdobiący wyściółkę pięty. Sądząc po odcieniu bladości, jaką przybrała jego twarz, firma ta nie należała do najtańszych.

Fargo odprawił gestem natrętów i podszedł do najbliższego okienka.

– Chciałbym... – przełknął nerwowo ślinę. – Chciałabym pobrać trochę pieniędzy – położył czek na ladzie.

Urzędnik podniósł go, uśmiechając się przyjaźnie.

– Ależ oczywiście – wystukał coś na klawiaturze terminala. – Zaraz – urwał w pół słowa. – Ale...

– Nie mam takiej sumy na koncie? – Fargo przestraszył się swojej zachłanności. – Wie pan – usiłował się tłumaczyć – dawno nie sprawdzałam stanu...

– Nie, to drobiazg – twarz urzędnika wyrażała najwyższe zdziwienie – ale to nie jest pani podpis...

"Cholera" – Fargo odruchowo potarł brodę, wbijając sobie boleśnie w policzek długi paznokieć. – "Przecież to było do przewidzenia..."

– Chyba mogę pobrać własne pieniądze – powiedział głośno, tracąc do reszty opanowanie. – Tak czy nie, do kurwy nędzy?

Zdziwienie na twarzy urzędnika przerodziło się w podejrzliwość.

– Ja...

– Co się tak gapisz? – Fargo musiał zagrać va banque. – Nie poznajesz mnie, kretynie?

– Ja... zawołam dyrektora – ręka kasjera dotknęła przycisku pod biurkiem.

Fargo stłumił w sobie chęć ucieczki. Postanowił zmienić taktykę.

– Ależ proszę pana... – wyszczebiotał i sięgnął po czek, ale urzędnik sprawnie usunął go z zasięgu jego dłoni.

– Dyrektor już idzie – wskazał na przepychającego się między pulpitami obsługi starszego, siwego mężczyznę.

– Przecież ja tylko...

Tamten nie dał mu dokończyć.

– Słucham, o co chodzi?

Urzędnik pokazał przełożonemu wydruk i czek. Fargo gorączkowo zastanawiał się, co zrobić. Postanowił na razie nie uciekać.

– Pozwoli pani za mną – powiedział dyrektor.

– Przecież ja tylko...

– Przejdźmy do mojego gabinetu – uśmiechnął się z pewną dozą surowości. – Bardzo proszę.

"Co za świnia!" – Fargo w panice usiłował znaleźć jakieś wyjście. Nerwowo rozejrzał się wokół, potem postanowił spróbować chwytu, który zawsze skutkował. Przynajmniej w przypadku kobiet.

"Popatrz mu w oczy" – pomyślał.

Ich spojrzenia spotkały się na moment. Ukryty głęboko w podświadomości impuls wstrząsnął umysłem Fargo. Nagle poczuł ogarniającą go ciemność i znane już uczucie spadania z przerażającą szybkością.

– Nie! – krzyknął odruchowo.

Kiedy otworzył oczy, znajdował się po drugiej stronie blatu. Przed nim, oddzielona pancerną szybą, stała wodząca wokół osłupiałym wzrokiem pani McLish. Tuż obok siedział przerażony urzędnik.

"Chryste, jestem teraz dyrektorem." – Fargo zaczynał mieć tego dosyć.

– Ratunku... – szepnęła kompletnie zdezorientowana kobieta. – Co ja tutaj robię?

– Proszę wypłacić pannie McLish całą kwotę – powiedział Fargo. – Albo nie... – czuł, że zaczynają go zawodzić nerwy. – Proszę otworzyć sejf – przez głowę przebiegały mu tysiące pomysłów.

– Słucham?

– Proszę otworzyć sejf!

– Ale... ależ to niemożliwe – oczy urzędnika wychodziły z orbit.

Zniecierpliwiony Fargo machnął ręką. Czując, że cały dygocze, ruszył w kierunku zaplecza. Minął kilka zdziwionych urzędniczek, ale w końcu natknął się na poważnie wyglądającego człowieka.

– Proszę otworzyć sejf! – warknął.

– Podręczny? – ręka tamtego z trudem wprawiła w ruch ciężkie, metalowe drzwi w ścianie.

– Nie, główny. – Fargo dopiero teraz spojrzał w bok. Widok równo ułożonych paczek banknotów sprawił, że zmienił zdanie. – Albo nie. Ten wystarczy – znowu rozejrzał się wokół. – Potrzebuję jakiejś torby.

– Co się stało, Max? – stojący obok mężczyzna był widać w bliskich stosunkach z szefem.

Fargo chwycił leżący w pomieszczeniu sejfu pocztowy worek i gorączkowo zaczął pakować do niego opasane banderolami banknoty.

– Max, o co chodzi? – w głosie tamtego brzmiało zaniepokojenie.

– Napad – wykrztusił Fargo.

Nie potrafił opanować drżenia rąk, rozsypywały się na wszystkie strony. – To jest napad! Pannie McLish grozi ogromne niebezpieczeństwo!

Fargo spojrzał w stronę holu. Portier odprowadzał właśnie słaniającą się na nogach kobietę w stronę foteli.

– Max, co ty robisz?! – w głosie stojącego obok mężczyzny zaszła zasadnicza zmiana.

Boże, jak to wolno idzie! Fargo opróżnił dopiero połowę metalowych półek. Kątem oka zauważył podchodzącego z boku strażnika.

– Nie włączajcie alarmu! – krzyknął.

Nadstawił worek i zaczął zgarniać pieniądze całym ramieniem. Większość spadała jednak na podłogę.

– Max!

– On zwariował! – krzyknął ktoś z tyłu. – Trzeba zawiadomić lekarza!

Jakaś kobieta rzuciła się w stronę telefonu.

– Niech ktoś go powstrzyma!

Fargo chwycił worek obiema rękami. Roztrącając ludzi, ruszył w stronę przejścia dla personelu.

– Panie dyrektorze!

Odwrócił głowę. Ręka strażnika dotknęła kolby przywieszonego u pasa rewolweru. Fargo przyspieszył, ale tamten ruszył za nim.

– Panie dyrektorze! – krzyknął ostrzej, wyszarpując broń. – Proszę się zatrzymać!

Fargo zatrzymał się momentalnie, z trudem utrzymując równowagę. Odwrócił się, trzymając wypełniony pieniędzmi worek jak tarczę.

– Panie dyrektorze, proszę...

Ich oczy spotkały się na ułamek sekundy i Fargo wiedział już, co nastąpi: nagła ciemność i uczucie spadania, do którego powoli zaczynał się przyzwyczajać. Wyrwał osłupiałemu dyrektorowi worek i wymachując bronią, rzucił się do ucieczki. Trzy strzały, jakie oddał na oślep, sprawiły, że nikt nie ruszył w pościg. Ale dzwonki alarmowe odezwały się dosłownie kilka sekund po tym, jak minął przeszklone drzwi.

Zbiegł po schodach, minął osłupiałego kierowcę i przeskoczył przez wciąż gorącą maskę limuzyny. Na szczęście o tej porze nie było zbyt wielkiego ruchu. Zanim z banku wybiegli pierwsi ludzie, był już na środku skweru. Nie zastanawiał się nawet przez chwilę, naprawdę nie wiedział, jak znalazł drogę do wąskich zaułków na zapleczu wielkich sklepów. Zapewne działał instynktownie, korzystając z pamięci swojego nosiciela. Dopiero myśl, że musi wrócić do swojego ciała, zatrzymała go, pozwalając chwycić głębszy oddech. Wrzucił worek do jednego z wypełnionych tylko w połowie kubłów na śmieci i rozejrzał się po zaułku. W zasięgu wzroku nie było nikogo. Zaklął i kopnął ze złością stojący obok kubłów karton po zamrażarce.

– Co jest? – wybełkotał ktoś, kto uznał, że karton ten jest dla niego najodpowiedniejszym schronieniem w to popołudnie. Fargo uśmiechnął się.

– Czas wstawać, przyjacielu – powiedział zaglądając do wnętrza.

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Wywiad
Permanentny PMS
Ludzie listy piszą
Galeria
M. Kałużyńska
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Zimniak
Andrzej Pilipiuk
Idaho
W. Świdziniewski
Łukasz Małecki
Joanna Kułakowska
J.W. Świętochowski
J.W. Świętochowski
Adam Cebula
Adam Cebula
M. Koczańska
Adam Cebula
Natalia Garczyńska
K.A. Pilipiukowie
M. Kałużyńska
Eryk Ragus
Grzegorz Czerniak
Jeresabel
Christopher Paolini
Paul Kearney
Robin Hobb
Witold Jabłoński
Andrzej Ziemiański
 
< 38 >