strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
On Cornish Spam(ientnika)
<<<strona 08>>>

 

Spam(ientnika)

 

 

MagMaxIV wyjechał na doroczne spotkanie Magów. Mags Internesznl Ekwilibristicks Romentiks Nius Of Trade Amplifikejszn. Czy jakoś tak. Nie było go cztery dni.

Smutno jakoś było.

Gawrona milczała. Komoda się rozsychała, penetrowana przez korniki. Aż w końcu wymiękłam i połaskotałam pewne zaklęcie, co kołatki wygania. Wygoniło.

Dalej smętnie i nudno.

Wrócił.

Nostalgiczny, wspominkowy...

Rozwalił się w fotelu, pstrykiem wywołał kielich z dobrym brandy. Widać sporo ćwiczył na zjeździe. Drugim pstrykiem przywołał cygaro. Też zgrabnie, nawet nie drgnęłam, a wyszło!

– Wiesz... – Łyknął i pyknął. – Fajnie tak spotkać się, co jakiś czas... Jak ci idzie dobrze, to się cieszysz, że ci zazdroszczą, jak nie – masz bodziec do działania...

– A konkretnie? – zapytałam.

Nie jestem głupia. Wiem, że do czegoś dąży.

– Konkretnie... – sapnął, łyknął i pyknął, i pyknął. – Konkretnie to kiedyś, dawno temu, na drugim roku Akademika byłem... Sesja w toku, cztery zaliczenia, w tym biologiczne precyzowanie zaklęć, wiesz, co to za kobyła? Ile gatunków trza wkuć, żeby się nie pomylić i nie wydoić śledzia? No. Więc ślęczę nad Darwinem, rozpierducha w pokoju, a tu nagle otwierają się drzwi i wchodzi do mojej klitki niejaki Cateyel, za nim mała dzieweczka, a on, niby kompan zawodowy, ale nigdy nie bliski mi, rozwiera ramiona i beczy, że zostają u mnie na noc albo i kilka.

– To jest moja pasierbica, Fijilka. – Przedstawia dzieweczkę.

– Cateyel, ja mam sesję... – bąkam. – I widzisz sam – porozrzucane księgi, notatki... Utensylia... Ja swojej pryczy nie mogę znaleźć...

– Nie szkodzi! – oświadcza beztrosko Cateyel. – Mi starczy kawałek podłogi, a jej jeszcze mniej. Bo mała! – Zarechotał.

I zostali. Moje nieśmiałe opory zostały stłamszone. Zjedli kolację. Uprzątnąłem kawał podłogi, posłałem czym miałem. Poszli spać. Rano pobiegłem do sklepu, za ostatnie grosze kupiłem wianek kiełabasek, gomółkę sera, chleb. Wróciłem i zaserwowałem.

Cateyel nałożył dwie cienkie kiełabaski sobie i dwie Fijilce. Zjadł, gadając ze mną swobodnie. Mała – nie jadła. Po chwili on do niej: – Jedz kiełabaski. Ona: – Ja tego nie jem. On: – Och, z tobą tak zawsze!

Wziął i przełożył na swój talerz. I zjadł. No i dobrze, nie zmarnują się.

Wolno toczy się rozmowa. On nakłada dwie kiełabaski sobie i dwie małej. Po chwili on do niej: – Jedz kiełabaski. Ona: – Ja tego przecież nie jem. On: – Och, z tobą tak zawsze! Wziął i przełożył na swój talerz. I zjadł. No i dobrze, nie zmarnują się.

Gada, smaruje chleb. Nakłada na talerz po dwie kiełabaski, sobie i dziewczynce. Zjada, ona skubie kromkę chleba. On: – Fijilka, jedz kiełabaski. Ona: – Przecież dobrze wiesz, że nigdy nie jem takich kiełabasek. Ja je nienawidzę! On: – Och, z tobą tak zawsze! Wziął i przełożył na swój talerz. I zjadł. No i dobrze, te też się nie zmarnują.

– Krótko ci powiem – westchnął MagMaxCztery. – Zjadł je wszystkie. Pewnie z dwanaście. Ja nie zdążyłem... Czort z nim! W południe ruszył dalej. Powiedział, że on tak jeździ po kraju, od znajomych do znajomych. Bo po co mam płacić za noclegi, nie? – zapytał z rozbrajającą szczerością.

Nieważne. Rzuciłem się do nadrabiania zaległości w biologicznego precyzowania. Omal nie zwaliłem zaliczenia. Ale się udało.

Skończyła się sesja. Idę do karczmy. Spotykam innych adeptów. I jeden mi mówi, że spotkał niedawno takiego dobrego Maga, takiego zdolnego, takiego szczerego i uczciwego. I ten taki i owaki opowiada na prawo i lewo, że ja, MagMax, jestem miernym magiem, magiszką, zaledwie! Zapomina, że Mag, jeśli dzielił z kimś chleb i dach, nie robi... nie robi... No, nie robi z siebie buraka.

Ale ten lubi.

MagMaxCztery pyknął i łyknął.

– Wiesz co? Pomyślałem sobie, w pierwszej chwili, że cisnę w dupka zaklęciem. Nawet wymyśliłem jakim. Jest takie, strona sto trzydziesta szósta. Znielubienie. Dobrze je sobie przeanalizowałem. Byłem pewien skuteczności. Nikt go nie będzie lubił, nikt go nie pogłaszcze, nikt mu nie poda... niczego... – Popatrzył na mnie z pytaniem w oku. – Taki byłem zawzięty! I wiesz, co zrobiłem? – zapytał najwyraźniej dumny z siebie.

Nie mogłam mu zepsuć humoru. Powiedziałam to, czego się spodziewał:

– Rzuciłeś czar i znielubili go wszyscy!

– Nie! Właśnie, że nie!! Nie rzuciłem i znielubili go wszyscy!!!

Trochę zgłupiałam. Troszeczkę.

– Czyli... co...? Czar się sam uwolnił?

– Nie. Zanim go rzuciłem, sprawdziłem, co Cateyel robi. Robił wszystko, żeby mieć wrogów tylko. No to go zostawiłem w spokoju.

Łyknął i pyknął.

– I to było najlepsze, co mogłem zrobić. Na tym zjeździe widziałem go nabzdyczonego, posępnego, spurchawionego... Samotnego. Z zębami wytartymi do korzeni od ciągłego zgrzytania... I nie zużyłem na to ani milimpa magii. Sam się wysadził...

Pyknął, łyknął. I nagle ryknął z całej niemal siły:

– ŻYCIE JEST PIĘKNE!!!

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Permanentny PMS
Wywiad
Ludzie listy piszą
Konkurs
Galeria
K. Night Coleman
Andrzej Zimniak
Andrzej Pilipiuk
Piotr K. Schmidtke
Idaho
W. Świdziniewski
Tomasz Pacyński
M. Koczańska
J. Świętochowski
J. Świętochowski
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
Adam Cebula
M. Koczańska
Krzysztof Kochański
Altea Leszczyńska
Anna Kańtoch
Anna Marcewicz
Aleksandra Zielińska
Richard A. Antonius
Paul Kearney
Jaqueline Carey
Jacek Piekara
J. Grzędowicz
 
< 08 >