strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Piotr K. Schmidtke Publicystyka
<<<strona 17>>>

 

Polecanki-cacanki (a głupiemu radość)

 

 

Motto:

Rzeczywistość, czyli wariat na ślizgawce,

Frustrat na nie swoich łyżwach z brzytwą w ręku.

"W nieciekawych czasach" ("Rozdział zamknięty")

Wojciech Młynarski

 

Jesień to czas nostalgiczny. Złoto-czerwone liście cieszą oko, ale natychmiast przychodzi nieunikniona myśl, że już wkrótce drzewa będą zupełnie łyse i brzydkie, a po ziemi będą walały się tony zgniłej materii organicznej. W przypadku wyjątkowego pecha okaże się, że na domiar złego ktoś musi ją zgrabić. I wszyscy patrzą na Ciebie. Częste deszcze i postępujące ochłodzenie nie poprawiają humoru (nie licząc może tych, którzy nie przepadają za upałami, oraz sprzedawców, dla których jesień jest zapowiedzią gwiazdkowego szału zakupów). Jest to czas, który, z racji aury, świetnie nadaje się do narzekania. A narzekanie to – jak dowiedziono już wielokrotnie – ulubiona czynność Polaków. Gdyby ktoś kiedyś ustanowił narzekanie dyscypliną olimpijską, to reprezentant Polski nie pojechałby, marudząc, że za daleko.

Na naszym fantastycznym poletku specjalistów od narzekania jest wielu, zarówno mniejszego, jak i większego kalibru. A narzeka się na wszystko i wszystkich. Na redakcje pism i serwisów, że zmieniają (albo że nie zmieniają; albo że zmieniają nie to, co trzeba); na czytelników tychże, że nie czytają (albo czytają konkurencję); na wydawców, że wydają mało, w tym dużo chłamu; na czytelników, że nie kupują; na hurtownie, że zdzierają; na książki w ogóle, na recenzentów, na fandom, na nagrody, na układy, na... No, słowem – na wszystko.

Ciężko znaleźć w tym zalewie malkontenctwa jakieś przykłady pozytywne – choć, oczywiście, zdarzają się (na drugim biegunie całej sprawy znajduje się dość znany przypadek nieuleczalnego hurraoptymizmu; na niego też się narzeka) – ale generalnie jeśli ktoś mówi o czymś pozytywnie, to natychmiast zaczyna się poszukiwanie przyczyny – pojawiają się podejrzenia, że leży to w jego interesie albo robi dobrze znajomym. Bezinteresowne pochwały zdają się być czymś podobnym do krasnoludków – każdy kiedyś słyszał, że istnieją, ale nikt w nie nie wierzy. Taki pogląd jest zresztą nie jest pozbawiony podstaw – podtrzymują go zarówno wydawcy (słyszałem o przypadkach, w których wydawca żądał pozytywnej recenzji w zamian za gratisowy egzemplarz recenzencki albo blokował opublikowanie recenzji negatywnej), redaktorzy naczelni (publikując recenzje w zgodzie z własnymi sympatiami i antypatiami czy też po prostu układami) i wreszcie sami recenzenci (chwaląc przyjaciół i gnojąc wrogów; w wersji postkomunistycznej – chwaląc tych, co pan redaktor kazali, a ganiać tych, co się narazili part... wrrróć, pismu).

Oczywiście nie wszyscy tak robią – ale patrząc na skalę takiego postępowania, nietrudno popaść w opisany stereotyp. Ja bym nawet chciał wierzyć, że nie jest to powszechna praktyka, że większość ludzi w branży postępuje uczciwie – ale w czasie swojej działalności recenzenckiej co i rusz natykam się na przykłady pokazujące, że tak jednak nie jest.

Jednym z klinicznych przykładów takiego zachowania jest pewien wydawca, przez jakiś czas również redaktor naczelny branżowego czasopisma, a także – w pewnym sensie – recenzent. Dzięki Bogu, nie pisarz. Ów facet zdołał popełnić bodaj wszystkie wymienione przeze mnie grzeszki, plus zapewne kilka takich, o których nie wspomniałem. Ale choć można olać to, że we własnym piśmie pozytywnie recenzował głównie pozycje swojego wydawnictwa (swoją wiarygodność obniżał i sam się ośmieszał; zresztą periodyk ów upadł mimo rozpaczliwych, a przy tym nieudolnych, prób przystosowania się do rynku; szerzej o tym – niżej), to jednak nie można zignorować faktu, że w tekstach noszących pozory bezstronnych bezczelnie uprawia reklamę książek własnego wydawnictwa i antyreklamę cudzych.

Bo spójrzmy – na samym początku usprawiedliwia się, że wie, że może to zabrzmieć jako reklama. W następnej części pisze, że dostał jakieś miłe listy, a tekst pojawił się na kilku portalach, więc wszystko w porządku. I dalej się bezczelnie reklamuje, uzurpując bezstronność. A z tą jego bezstronnością jest umiarkowanie, bo w tych swoich polecankach (które, że przypomnę, z założenia mają wskazywać wartościowe pozycje dostępne na rynku, a nie wartościowe pozycje jego wydawnictwa) rozpisuje się o książkach z własnej stajni, pozostałe kwituje za to jednym, góra dwoma zdaniami. Wyjątek stanowi tutaj pewna książka, której autorka wydała następną powieść właśnie u niego – stąd przeczytać można coś więcej na temat dostępnej już pozycji, oczywiście w samych superlatywach (książka ta zresztą jest w mojej opinii kompletną szmirą, ale nie o tym tu mowa). Poza tym dzielny wydawca nie zawaha się przed nagięciem rzeczywistości (zdarza mu się na przykład blisko dziesięć książek nazwać "ledwie kilkoma") i innymi prostackimi sztuczkami rodem z Schopenhauera dla opornych. Obrazu dopełnia tania socjologia – refleksje nad upadkiem młodzieży, popularnością nie tych książek, co trzeba (w domyśle – nie jego) a także nad ogólną miałkością recenzentów. Zapewne miałcy są dlatego, że zachwycają się nad nie jego książkami. Nie dostrzega zresztą tego, że od lat ludzie doceniają wydawane przez niego pozycje (mnie też się zdarzało), ale też nieodmiennie zwracają mu uwagę na beznadziejną jakość tłumaczeń, korekty, redakcji i – przede wszystkim – fatalne okładki. Ale te uwagi lekce sobie waży, gromiąc konkurencję za wydawanie (w jego mniemaniu) gniotów pod publiczkę. Zapominając, że w prowadzonym przez siebie magazynie fantastycznym sam próbował chwytów pod publiczkę, dając kolorowe strony z poradnikami do gier (konkretnie jednej i to już wtedy nieźle przeterminowanej), artykułami o RPG i innymi modnymi rzeczami. Nie pomogło, czasopismo zatonęło jak Titanic.

Ale dlaczego nie można tego zignorować? Dlaczego nie można powiedzieć, że facet sam sobie grabi, a mnie to nic nie obchodzi? Dlatego że wkracza na moje poletko, na grunt recenzji. I robi rzecz mi osobiście wstrętną – pisze reklamy, a nazywa je recenzjami. Pisze antyreklamy i nazywa je recenzjami. Jest osobiście i finansowo zaangażowany w rynek książek fantastycznych – a jednak pisze recenzje. Jest skrajnie subiektywny i interesowny – a rości sobie prawa do obiektywizmu. I nikogo to nie burzy, wszyscy traktują to jako coś normalnego, publikują te jego teksty jako – o ironio – felietony, zamiast zażądać kasy za reklamę. A wkurza mnie to, bo marzy mi się taki układ, że recenzent pisze, co naprawdę myśli. Podziwiam ludzi, którzy to robią i cenię wydawców, którzy uśmiechem reagują na negatywną recenzję, gotowi są o niej dyskutować, nie obrażają się śmiertelnie. I tkwi we mnie wewnętrzne przeświadczenie, że tak właśnie być powinno. A gości, takich jak ten przeze mnie opisany, powinno się spuścić w klozecie. Taki już ze mnie prosty gość.

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Permanentny PMS
Wywiad
Ludzie listy piszą
Konkurs
Galeria
K. Night Coleman
Andrzej Zimniak
Andrzej Pilipiuk
Piotr K. Schmidtke
Idaho
W. Świdziniewski
Tomasz Pacyński
M. Koczańska
J. Świętochowski
J. Świętochowski
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
Adam Cebula
M. Koczańska
Krzysztof Kochański
Altea Leszczyńska
Anna Kańtoch
Anna Marcewicz
Aleksandra Zielińska
Richard A. Antonius
Paul Kearney
Jaqueline Carey
Jacek Piekara
J. Grzędowicz
 
< 17 >