strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Idaho Publicystyka
<<<strona 18>>>

 

My own private

Dynamika działań,
albo dlaczego Jasonom jest coraz trudniej.

 

Dziewczyna krzyczy. Jej twarz, wykrzywiona w grymasie, który opisać można jako maskę przedśmiertną, nie wyraża już nic. Jej psychika znalazła się na krawędzi. Nie ma miejsca na strach. A może ów strach jest zbyt wielki, by wpłynąć na rysy jej twarzy? W każdym razie – my jesteśmy tuż obok. Od dziewczyny oddziela nas jedynie szklany ekran i jeśli nie jest ona główną bohaterką, jeśli to nie na jej postaci od początku koncentrował się operator, to śmiało możemy powiedzieć, że przedśmiertna maska, którą włożyła nasza piękność, już niedługo przemieni się w maskę pośmiertną.

Tu dygresja. Dziewczyna raczej na pewno jest pięknością. Oczywiście, urodę musimy oceniać przez pryzmat czasu. Jeśli kamerę uruchamiano w czasach, gdy młodzi mężczyźni drętwieli miejscowo na myśl o chudzielcu takim jak modelka Twiggy Larson (ogłoszona "Twarzą roku ‘66" przez "Daily Express") – dziewczyna z pewnością będzie chuda i niezbyt z perspektywy współczesnej "zachęcająca". To nie powinno wpływać jednak na globalną ocenę zawartości ekranu. Ważna jest świadomość, że w czasach powstawania filmu mężczyźni padali do stóp krzyczącej i gotowi byli zrezygnować nawet z porannej kawy, byle tylko zasłużyć na jedno jej spojrzenie.

Po chwili krzyk zamiera. Wcielenie temporalnie określonego piękna ma rozchylone usta, z których nie wydobywa się jednak żaden dźwięk. Nasza "niebohaterka" wyczerpała siły, a przerażenie, które zamiast krwi wypełnia jej żyły, urosło w sposób niewyobrażalny. Strach wypełnia ją całkowicie. Tkwi nieruchomo. My zaś obserwujemy jej totstellreflex i wiemy, że umrze. Zbliża się do niej Jason Voorhees, a film, który oglądamy, to któraś z kolejnych części Piątku 13., jednego z najgorszych, najnudniejszych i najbardziej monotonnych cykli filmowych, jakie udało się kiedykolwiek zrealizować. Zaznaczyć przy tym muszę, że wyjątkiem potwierdzającym "scenariuszową regułę nudy" jest obraz Freddy vs. Jason, zrealizowany w 2003 roku. Oglądanie tego filmu jest prawdziwą przyjemnością, głównie ze względu na wyjątkowo sprawną realizację i dużą dawkę poczucia humoru. Byłbym jednak nieuczciwy, nie informując o tym, że powstał on niejako "poza serią" i w związku z tym nie jest dla Piątku 13. reprezentatywny. Zwłaszcza, że zrealizowany dwa lata wcześniej Jason X, mimo, że pada w nim aż 25 trupów, gorszy jest nawet od nakręconego w tym samym czasie Pearl Harbor. Do tego filmu wrócę jednak później, nie tyczy się go bowiem sytuacja opisana we wstępie felietonu. Mówimy obecnie o ośmiu pierwszych częściach, które zrealizowano w latach 1980-1989. Były to: Firday the 13th (1980), Friday the 13th Part 2 (1981), Friday the 13th Part 3: 3D (1982), Friday the 13th: The Final Chapter (1984), Friday the 13th: A New Beginning (1985), Friday the 13th Part VI: Jason Lives (1986), Friday the 13th Part VII: The New Blood (1988), Friday the 13th Part VIII: Jason Takes Manhattan (1989). W każdym z tych obrazów zauważymy sceny, w których przerażona do granic możliwości dziewczyna zamiera w totalnym bezruchu, jakby za chwilę miała dosięgnąć ją słynna (choć legendarna w gruncie rzeczy) "śmierć wudu". Dziewczyna krzyczy i nic w tym dziwnego. Od roku 1927, kiedy to Hitchcock zrealizował swój pierwszy thriller (a trzeci film w karierze), filmowcy wiedzą doskonale, że kobieta krzycząca ze strachu na widok trupa czy mordercy robi niesamowite wrażenie i wprowadza do opowiadanej klatka po klatce historii nastrój szarpiący nerwy. I to mimo, że jak twierdzą policjanci, rzeczywista reakcja przedstawicielek płci pięknej jest w takiej sytuacji zupełnie inna. Potem jednak krzyk cichnie, i przez moment widzimy jedynie trwanie. Możemy być niemal pewni, że dla prezentowanej na ekranie postaci czas się zatrzymał. Realne jest dla niej tylko zagrożenie, a jego ogrom przytłacza ją ostatecznie. Jest całkowicie skoncentrowana, nawet oddychanie zdaje się zbytnie rozbijać jej uwagę. Nie ma nic prócz strachu. Czy i jak akcja potoczy się dalej, nie jest dla nas ważne. Zaznaczyć wystarczy, że w pierwszym Piątku 13. pada dziesięć trupów, a w kolejnych częściach następuje eskalacja. Liczba ofiar w ostatniej "regularnej" części wynosi dwadzieścia pięć. Kto wie, czy kolejne ekipy nie postarają się o pobicie tego rekordu w przyszłości. Wraz z liczba leżących bezwładnie ciał, w kolejnych odsłonach rośnie także aktywność postaci występujących w następujących po sobie odsłonach nie najciekawszego dramatu. Jako że łączna liczba ofiar Voorheesa, dosięgła liczby stu czterdziestu sześciu, aktywność postaci w ostatnich częściach staje się poruszająca a przy tym śmiesznie nierealna. W zrealizowanym w 1993 roku Jason goes to Hell. The final friday bohaterowie, nawet ci drugoplanowi, zachowują się, jakby mieli biegunkę i niezwykle śpieszyli się do toalety. To oczywiście przesada. Nie wysnuwam też wniosku, że liczba ofiar Jasona wiąże się jakoś z dynamiką funkcjonowania jego ofiar, gdy te ostatnie jeszcze żyją. To kwestia raczej pewnej przemiany w ogólnej koncepcji kręcenia filmów. Obecnie twórcy boją się pozostawić w scenariuszu choćby sekundę, która nie byłaby wypełniona akcją. Dobrym przykładem byłby tu tegoroczny film Van Helsing. Tytułowy bohater właściwie nie oddycha. I to nie z tego powodu, że się np. boi. On po prostu ma masę do zrobienia. W ciągu dwóch godzin wykonuje diabelnie wielką liczbę czynności, a w efekcie po wyjściu z kina nie potrafimy dziewczynie, która na czas seansu z powodów ekonomicznych pozostała w domu, streścić tego, co widzieliśmy. Bo kolejne kroki podejmowane przez dzielnego łowcę stworów wszelakich mieszają nam się pod kopułą czaszki, a gigantyczne tempo, jakie narzucają nam scenariusz i reżyserska sprawność, sprawia, że pomieszanie scen postępuje. I pewni możemy być tylko tego, że chaos się nie zatrzyma, póki nie zrównamy się poziomem wiedzy na temat filmu ze wspomnianą wyżej dziewczyną, której z oszczędności nie kupiliśmy biletu. Kolejnym dobrym przykładem (trzeba przyznać, że dużo ambitniejszym) jest Panic Room, wyreżyserowany w 2002 roku przez Davida Finchera (to ten facet od Obcego3, SiedemFight Club). Film jest z pozoru mniej dynamiczny, lecz wynika to tylko ze scenariuszowych ograniczeń. Po prostu bohaterka odtwarzana przez Jodie Forster przez większą część czasu siedzi w zamkniętym pomieszczeniu, a gdy udaje się jej wyjść. jest już morderczo zmęczona. Gdyby mogła, skakałaby zapewne jak Hugh Jackman (znany też jako Wolverine z X-men) w Van Helsingu.

Jeśli mam być szczery, nie mogę doczekać się chwili, w której jakiś młody filmowiec pokaże wreszcie widzom, jak bohaterowie współczesnych filmów przygotowują się do akcji. A, że nie wątpię we współczesną młodzież, już cieszę się na jedno z najciekawszych zawiązań akcji we współczesnym kinie. Sądzę, że możemy tu wspomóc młodego twórcę i dla ułatwienia, opisać, co w idealnym filmie przyszłości powinno się znaleźć.

Film możemy nazwać roboczo Okrutna prawda lub Poświęcenia dla akcji. Jako że obecnie powstaje on jedynie w naszych głowach, tytuł nie jest ważny. Zresztą, nawet jeśli uda się nam przenieść dzieło na celuloid, możemy być spokojni – spece od marketingu wymyślą lepszy, bardziej wpadający w ucho tytuł. Zakładamy, że film będzie rozgrywał się w interesującym miejscu. Ponieważ "panic roomy" i zamki wampirze zostały już zajęte, a stare, zamknięte fabryki wszystkim się opatrzyły (czy Wy też, oglądając filmy wyprodukowane w USA, odnosicie wrażenie, że kraj ten usiany jest nieczynnymi zakładami przemysłowymi?) – wybrać musimy coś bardziej oczywistego. Decydujemy się na statek kosmiczny, licząc na to, że wszyscy zapomnieli o Odysei kosmicznej 2001, oraz o jej kontynuacji rozgrywającej się dziewięć lat później. Co oczywiste, w naszym filmie nie będzie miejsca na żadną dłuższą rozmowę. Ponieważ staramy się o duży realizm, dialogi piszemy krótkie, bo nasi bohaterowie, gadając zbyt dużo podczas forsownych ćwiczeń, mogliby dostać zadyszki.

Na razie wybieramy faceta (dobrze by było, aby nie był za chudy i miał wielgachne mięśnie) i dokładamy do niego kobietę (realistycznie – musi mieć kark szerszy niż gubernator Kalifornii, a na rękach bicepsy wielkości arbuzów). Wiemy, że zostaną oni porwani na statek kosmiczny, gdzie stoczą walkę na śmierć i życie ze stworzeniem, które będzie paskudne, ogromne i brzydkie. To jednak stanie się później. Na razie mieszkają na Ziemi i tam obserwuje ich nasza kamera (a operator stara się, by ogromne sylwetki zmieściły się w kadrze). Stefan (tak nazywamy faceta – to ukłon w stronę swojskich klimatów, krytycy będą nas za to chwalić, więc poświęcenie się opłaci) mieszka w Warszawie, gdzie zajmuje się prowadzeniem interesów. Jest oczywiście uczciwy, a na jego charakterze nie ma skaz. Dopiero później dołożymy mu wewnętrzne rozdarcie, które jednak wyrazi w prostych słowach i szybko, by nie stopować akcji. Jego życie składa się z wizyt na siłowni, a jako, że jest rekinem finansjery, wraz ze swoim kumplem Brandonem (a co, zwolenników swojskości już obsłużyliśmy) podejmuje decyzje, dzięki którym co godzinę podwaja swój stan posiadania. Oczywiście każda taka decyzja wiąże się z ogromnym ryzykiem. Ponieważ chwilowo nie mamy jeszcze akcji sensu stricte, musimy ratować się budowaniem napięcia przez wzbudzenie w widzach strachu o pieniądze głównego bohatera. Nie martwmy się, to nie potrwa długo. Sceny z życia Stefana przeplatamy filmową opowieścią o Pameli, czyli potężnej kobiecie. Ona także uczęszcza na siłownię (w przerwach studiuje "Państwo" Platona, chce bowiem w przyszłości zająć się polityką), a że jej mąż posiada masę pieniędzy, nie musi ona pracować i każdą wolną chwilę poświęca na samorozwój (jak paskudnie by to nie brzmiało). Nadajemy jej takie a nie inne imię, bo liczymy na to, że sprowadzi ono do kina facetów, którym w głowie tylko gigantyczne piersi. Początek filmu nie będzie trwał długo. Szybko następuje scena "podwójnego załamania". Nasz Stefan nagle zaczyna czuć się nieswojo, co wyraża, mówiąc: "Kuźwa, Brandon, czegoś mi w życiu brakuje." (tyle wystarczy) i zaczyna myśleć o gruntownej zmianie swego życia. Pamela odkrywa za to, że jej bogaty mąż romansuje z koleżanką z pracy Eugenią. Ten motyw wykorzystają spece od marketingu, którzy umieszczą na plakacie informację o tym, że nasze dzieło to także romans. Możliwa jest bowiem sytuacja, w której jakiegoś bogacza stać będzie na kupienie biletu także dla dziewczyny. Informacja o perypetiach miłosnych bohaterów filmu powinna skłonić taką szczęśliwą posiadaczkę bogatego faceta do zainteresowania się filmem i pójścia do kina. Gdy już się na nasz film wybiorą, na ekranie zobaczą jak postawiona przed faktami Pamela decyduje się na rozwód z mężem i zabiera mu połowę gigantycznego majątku. Jednak mimo błyskawicznego zwycięstwa w sądzie, nie czuje się ona spełniona. Wewnętrzna pustka dokucza jej na tyle, że rezygnuje chwilowo z politycznych planów. Postanawia za to wyjechać w góry, gdzie stary mistrz sztuk walki pozwoli jej lepiej zrozumieć "własne Ja". Przez zupełny przypadek Stefan podejmuje podobną decyzję. Obydwoje wyruszają więc do mistrza sztuk walki. Tu, niestety, zmuszeni jesteśmy na chwilę przerwać opowieść o głównych bohaterach. Pokazujemy bowiem widzom scenę w której ogromny, paskudny i brzydki kosmita porywa na swój pokład nauczyciela języka angielskiego, szybko przyswaja sobie podstawy języka na poziomie intermediate, a potem wygłasza niezbyt długą tyradę na temat tego, że opanuje Ziemię, lecz zanim to się stanie, musi zniszczyć parę najbardziej wartościowych jednostek z tej planety. Ha! Widzowie nie spodziewają się, że mowa o Stefanie i Pameli. Nie mają zresztą czasu., by zastanowić się nad tym, ponieważ atakujemy ich wzrok i słuch sceną, w której ogromny, paskudny i brzydki potwór morduje z niezwykłym okrucieństwem nauczyciela angielskiego, który nie jest mu już potrzebny. Osiągamy dzięki temu powszechną nienawiść, którą siedzący w kinie kierują na ogromnego, paskudnego i brzydkiego. Po pokazaniu odrażającej zbrodni i wprowadzeniu do filmu głównego adwersarza, wracamy do Pameli, która spotyka Stefana. Nasi bohaterowie poznają się i udaje się im zaprzyjaźnić (ukazujemy to odpowiednio, czyli Pamela mówi Stefanowi: "Lubię cię.", a ten odpowiada: "No." – pamiętajcie, by nie rozbudowywać dialogów). Kto wie, czy nie czują do siebie nawet czegoś więcej. Gdy przybywają na miejsce, mistrz sztuk walki, który ma wszechświatowe koneksje, informuje ich, że światu grozi zagłada. Filmujemy przerażone miny bohaterów, gdy krzepki starzec odzywa się do nich w te słowa: "Jakiś ogromny, paskudny i brzydki kosmita chce zniszczyć Ziemię. Jesteście naszą jedyną nadzieją.". Przerażenie szybko znika jednak z nadobnej twarzy Pameli, ulatnia się także ze szlachetnego oblicza Stefana. Bez chwili wahania postanawiają, ze nie poddadzą się i będą walczyć aż do zwycięstwa. I tutaj zaczyna się prawdziwa zabawa. Obydwoje wyruszają, by trenować i zdobywać doświadczenie. Rozłąka jest dla nich ciężka, lecz wiedzą, że stoi przed nimi niełatwe zadanie. Na szczęście wszystkie światowe siły (także te mistyczne) stają murem po ich stronie. Gdy tylko odniosą rany, natychmiast pojawia się przy każdym z nich francuski mnich, który w trymiga przygotowuje okłady ze świętej wody zebranej ze źródełka w Lourdes. Dzięki temu nie muszą tracić czasu na leczenie. Jeśli któremuś zdarza się zwątpić w swą misję, dobrzy ludzie czym prędzej odrywają od nastoletniego pacjenta najbliższego psychologa, ten zaś przykłada się bardzo i umysły naszych bohaterów pozostają czyste i sprawne. W razie kłopotów z duszą, tak Pamela, jak i Stefan, zawsze mogą wezwać mistrza Zen, który ukoi ich nerwy. Ich trening trwa niesamowicie długo, lecz widzów musimy o tym poinformować, nie ukazując całego procesu szkolenia. Najlepiej walnąć na ekranie napis "Dwa lata później" i umieścić go przy okazji sceny, w której mistrz sztuk walki informuje oboje, że ogromny, paskudny i brzydki kosmita niedługo zamierza zaatakować. Następnie poleca im pożegnać się z bliskimi. Przy tej okazji przenosimy się na chwilę do ogromnego, paskudnego i brzydkiego (a do tego znienawidzonego przez widzów) stwora, tylko po to, by odkryć, że stał się – o zgrozo – ogromniejszy, bardziej paskudny i zdecydowanie brzydszy, niż był gdy go poprzednio widzieliśmy.

Stefan decyduje, że odwiedzi swego przyjaciela Brandona. Niestety, gdy dociera na miejsce, okazuje się, że podczas jego nieobecności świetnie prosperująca firma stała się organizacją przestępczą, która czerpie zyski z handlu substancjami niedozwolonymi takimi jak środki dopingujące i nielegalne narkotyki. Dla Stefana jest to cios. Następuje moment, który już zapowiadałem. Nasz bohater załamuje się i jest rozdarty. Cały swój ból wyraża w słowach: "Cholera, ale jestem rozdarty.", a następnie z tego rozdarcia, by się całkowicie nie poddać, zaczyna spożywać ogromne ilości anabolików i innych substancji dopingujących. W tle leci smutna muzyka. Lecz akcja nie zwalnia, bo oto w połowie drogi do domu Pamela zdaje sobie sprawę z tego, że jedyną bliską osobą, jaką ma na świecie jest nikt inny jak właśnie Stefan. Zawraca więc, olewając swego rozwiedzionego męża i Eugenię, których przecież nie lubi. Gdy dociera na miejsce, zastaje Stefana siedzącego przy stole zasypanym po brzegi niedozwolonymi substancjami. Niestety, nie ma przy niej psychologa. Zajmuje się on bowiem nieletnim pacjentem i nie ma czasu, by wspomóc naszych bohaterów. Dlatego, ujrzawszy stan swego najmilszego, Pamela także załamuje się i postanawia, że także zajmie się spożywaniem niedozwolonych wspomagaczy wydolności fizycznej i psychicznej. Załamana publiczność obserwuje, jak ogromny, paskudny i brzydki kosmita przenosi parę bohaterów na swój statek. A robi to dokładnie w chwili, gdy Stefan pochyla się wraz z Pamelą i każde wciąga nosem po odpowiedniej dla siebie dawce amfetaminy.

Przerwijmy tutaj opowieść. Doskonale wiemy, co zobaczą nasi wspaniali, oby jak najbogatsi widzowie. Początek walki będzie trudny, lecz amfetamina szybko zacznie działać i nasi bohaterowie zwyciężą. Co oczywiste zrobimy przyjemność kobietom, które mogłyby ewentualnie przyjść na seans i na koniec rzucimy tekstem, że zwyciężyła miłość. Nie o to jednak chodzi. Prawdziwe pytanie brzmi następująco: Po cholerę to wszystko opisałem? Czy felieton nie mógł obejść się bez opisywania "idealnego filmu przyszłości"?

Odpowiedzieć mogę tylko w jeden sposób, szanowny czytelniku: Nie da się wykluczyć, że wypiłem po prostu za dużo kawy. Ale tak naprawdę, chciałem pokazać jedynie, że Jason Vorhees z roku na rok, z obrazu na obraz i ze scenariusza na scenariusz, będzie miał coraz gorzej. Niedługo pozostaną mu tylko nieudolne próby skrzywdzenia wielkiego jak dąb, napakowanego anabolikami babochłopa na prochach. Wtedy zaś z prawdziwą przyjemnością zacznie wspominać drobne dziewczątka, które w zapomnianych latach osiemdziesiątych nie wiedziały, jak zareagować na widok mordercy, który zmierzał w ich stronę. Czy jedyne, co możemy obiecać Jasonowi, to miłe wspomnienia?

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Permanentny PMS
Wywiad
Ludzie listy piszą
Konkurs
Galeria
K. Night Coleman
Andrzej Zimniak
Andrzej Pilipiuk
Piotr K. Schmidtke
Idaho
W. Świdziniewski
Tomasz Pacyński
M. Koczańska
J. Świętochowski
J. Świętochowski
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
Adam Cebula
M. Koczańska
Krzysztof Kochański
Altea Leszczyńska
Anna Kańtoch
Anna Marcewicz
Aleksandra Zielińska
Richard A. Antonius
Paul Kearney
Jaqueline Carey
Jacek Piekara
J. Grzędowicz
 
< 18 >