strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Jakub W. Świętochowski Publicystyka
<<<strona 22>>>

 

Groby z końca uliczki cmentarnej

Śmiejmy się, narodzie

 

W swojej najlepszej książce Opowieści z Wilżyńskiej Doliny wybitna mediewistka od "staropolskich obyczajów i magii na królewskich dworach", Anna Brzezińska opowiada o pospólstwie, mieszkającym w dolinie ukrytej pośrodku Gór Żmijowych, u którego pewnego dnia wesołość i – jakkolwiek chciałoby mieć w tej kwestii jakieś zdanie – życie ustąpiło miejsca daleko idącym zmianom. Magiczne interwencje pospołu z wkraczającym wielkim światem bezpowrotnie zmieniają losy ladacznicy Gronostaj, świniopasa Szymka czy wrażliwego jak membrana, zbójcy Waligóry.

Babunia Jagódka – wygadana i bezwstydna wiedźma – to na poły dziedziczka cech Prometeusza "stworzyciela", na poły uosobienie Konrada pragnącego "rzędu dusz". I tak, z tym wszystkim, względnie dobry żywot strachliwej hołoty trzyma w ryzach.

Tak to mniej więcej wygląda (kto nie czytał, niech żałuje i w te pędy biegnie do księgarni). Czytadło ciekawe i względnie historyczne. Ale, dzisiaj, jeśli Państwo pozwolą, będzie mowa o zmianach.

Bliżej Brzezińskiej w klimatach do średniowiecza, niż do początku renesansowego ożywienia, a może artystycznego tumultu. Jako że w dobie chansons de geste ukształtował się mit "niebezpiecznej nagości", zrazu wykoncypowano ideologiczną profilaktykę: od tej pory, droga społeczności, zażywamy uciech kąpieli raz do roku.

Zacz kto diabeł, każdy fan fantastyki wie. Właśnie taka baśniowa rogacizna miała, w mylnym zresztą przekonaniu ludu, napadać nie ubrane ciało. A intymna higiena wymagała, niestety, aktu "grzesznego" zrzucenia z siebie szat.

I nocnik przyjął się z konieczności.

"Stopniowo domowe instalacje kanalizacyjne uległy zniszczeniu, a umiejętności potrzebne do utrzymania domowych toalet poszły w zapomnienie" – przypomina nam Eliot Aronson.

Wzruszyłbym ramionami nad całą sprawą; nie pierwszy to i, tak podejrzewam, nie ostatni przypadek, gdy życie ludzi warunkowane jest przez strach, przestrogi i ciągły niepokój. Tyle tylko, że coś to bliskie Opowieściom..., Achai i książkom spod znaku "płaszcza i szpady" Kresa. Albowiem dziwnie się złożyło – paradoksalny koloryt "wieków ciemnych" na przestrzeni lat kilku, tak z wybiegu, przestał się dziś, właśnie dziś, sprzedawać!

Jeno teatrolodzy kultywują pomysły Mrożka, groteskę Gombrowicza i wygibasy Gałczyńskiego.

I tu, by użyć ludowego porzekadła, zaczynają się schody. Jeśli kiedykolwiek w życiu miałem w sobie odrobinę artystycznej cyganerii, diabli ją wzięli definitywnie na Biesiadzie Teatralnej "Za kurtyną" w niejakiej Zielonce.

Zajechaliśmy tamże autokarem na różny sposób kolorowym. W dwie, mówię na poważnie, a więc na trzeźwo, utalentowane trupy aktorskie. Nasze towarzystwo, dziś rozproszone, było do niedawna różnobarwną i wesołą mieszaniną oryginalnych umysłów, ludzi ciekawych dla tego, kto ich nie zna.

Skrótem doprowadzam tę historię do momentu wręczenia Grand Prix dla Moralności Pani Dulskiej. "Wszystko po staremu: szampana, chwała Bogu, było w bród. Dziewczyn także – więc to pierwsze się piło, a drugie... – amen, amen".

Ach, ci ludzie, z ich przekonaniem, że teatr może sprowadzić na manowce. Czyż nie własne doświadczenie im to mówi? Na to zgoda – prawda? Ale wybaczam im, proszę uczynić to samo i jedźmy dalej.

Bo nasza trupa wygrała!

Jednakże, wstawcie sobie, że nie byłem rady.

Bo, czy nie zauważyłem, że wszystkie medytacje jury oparte są na zasadzie Puszkina: Sam zjedz! (I co następuje). Teatrolog mówi do Scenografa: łżesz, Scenograf do Teatrologa: sam łżesz! Reżyser mówi do następnego Reżysera: nieuk! I vice versa: sameś nieuk! Jeden krzyczy: złodziej!, drugi: sam złodziej! – i wszyscy mają rację.

A szkoda! Bo...

Widzowie obejrzeli 8 spektakli. Słownie: OSIEM SPEKTAKLI. No, sumując, Mazowsze. Wszystkich łączyły więzy krwi, co nie tylko podkreśla ten Wschód, ale i wykonanie. Nie było w tych spektaklach literackiej stylizacji, cechowała je bezpośredniość i tematyka. Wiele tam flaków z olejem, znienawidzonego przez uczniów Trans-Atlantyku, nudy i przede wszystkim, mnie irytujący, brak śmiechu. Nawet pantomima w wykonaniu dzieciaczków, taka sobie. "Z kogo się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie".

I gwałtem uprosiłem moje błogosławione lenistwo, żeby napisać kilka linijek na ten temat. Natomiast sumienie podpowiada demonowi grafomanii: pragnę Cię powiadomić, Świętochowski, o wydarzeniach brzemiennych w konsekwencje nie tylko dla naszego poletka, lecz i dla tych, co mieli nieszczęście być pokroju Pilcha. Ja na to, przyznaję, niczym godelureau dissolu i cholerny un freluquet, się zgodziłem. Nie, nie zgodziłem – tylko uwierzyłem. Zmiany są.

Bo, gdy w korespondencji do przyjaciela, nawijam: Napisz mi coś o Redlińskim, Tymie, Kaszpirowskim, Mrożku. I w ogóle o pogłoskach w świecie. Czy wsiedli na Pilipiuka, –wą, –ów? Jak tam Ziemkiewicz? Co słychać, cholera jasna?

On milczy.

Krztuszę się tym wszystkim, ale Opatrzność klepie mnie po plecach. Raz, drugi, trzeci. Czy dobrze? Ja płaczę...

Ludzie się nie śmieją.

I dziwi mnie historyczny fakt, że gdy nowy, przygotowany przez A. Szyszkowa projekt ustawy o cenzurze, został zatwierdzony w czerwcu 1826 roku przez Mikołaja I, Rosjanie się śmieli. A ta, znana z nazwy "żelaznej", ustawa, dawała cenzorom przecież nieograniczoną władzę. "Na każdy rodzaj literatury będzie osobny cenzor! – pisze w związku z tym M. Karamzin do I. Dmitrijewa. – Z tyloma cenzorami literatura nasza zakwitnie nawet bez autorów!". Taki ci to psikus!

A u nas, choć można kląć, złorzeczyć, parodiować Jana Pawła II, mieć przy każdej okazji kurwiki w oczach (zabijcie mnie, lecz czy to bierze się w cudzysłowie?), olewać immunitety (alboż to ważne?), być zarazem prawnikiem, jak i bandytą, ze śmiechu nici. Któż by pamiętał o "ezopowym języku"? Wtenczas, w chwilach srogich i niepomiernie głupich, nasi, tak, przez nas samych wielbieni, uprawiali za kurtyną sporty cudaczne: napisać tak, by było śmiesznie, ale dla Polaka. Ale, niech się powtórzę, któż by pamiętał?

Zmiany nastąpiły, nikt, o Boże miłosierdzie!, jednak o tym nie pamięta.

Brzezińską – którą w felietonie troszkę pominąłem – też pod kopyto... Niby ta staropolska stylizacja aż hula, jak wiatr w wierszach Tetmajera, na warsztacie tematy ważne i przede wszystkim ciekawe, i nawet śmiech...

Biczem, niestety, smagają. Czytam na bieżąco niejakich Michała Kaczyńskiego i Łukasza

Gorczycę: "Potęga Wyobraźni" – świat siudmaka nie jest fantastyczny, lecz do głębi pretensjonalny: począwszy do zadziwiającego pomysłu, by zdolnego ilustratora science fiction mianować Wielkim Artystą (...). Wściekłem się. I na ten przykład "Wysokie Obcasy" spaliłem w kominku.

Z jednej rzeczy w końcu mogę się pośmiać. Sprawy związane czysto z fizjologią załatwiam prosto do sedesu, a nie wylewam przez okno. Rogacizną nikt się już nie przejmuje.

Coś tu jednak ponuro; ta nasza bida. Literatura choruje na awertyzm serca, strzępy humoru walają się po kątach – o kant dupy potłuc...

Nie kłaniam się, lecz skłaniam przed Wami.

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Permanentny PMS
Wywiad
Ludzie listy piszą
Konkurs
Galeria
K. Night Coleman
Andrzej Zimniak
Andrzej Pilipiuk
Piotr K. Schmidtke
Idaho
W. Świdziniewski
Tomasz Pacyński
M. Koczańska
J. Świętochowski
J. Świętochowski
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
Adam Cebula
M. Koczańska
Krzysztof Kochański
Altea Leszczyńska
Anna Kańtoch
Anna Marcewicz
Aleksandra Zielińska
Richard A. Antonius
Paul Kearney
Jaqueline Carey
Jacek Piekara
J. Grzędowicz
 
< 22 >