strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Paul Kearney Na co wydać kasę
<<<strona 36>>>

 

Żelazne wojny (fragment)

 

 

O KSIĄŻCE
Żelazne wojny (cytat z "Henryka VIII" Wiliama Szekspira) to trzeci tom ekscytującej podróży poprzez czas i wyobraźnię znanego cyklu heroic fantasy Boże Monarchie Paula Kearneya. W jego skład wchodzą Wędrówka Hawkwooda, Królowie heretycy, Żelazne wojny, Drugie Imperium i Okręty z Zachodu.
Akcja książki rozgrywa się w alternatywnym do naszego świecie, imperium podobnym do Europy u schyłku XV wieku, które zagrożone jest najazdem agresorów zewnętrznych oraz wewnętrznym rozbiciem na tle religijnym.
Trzy spośród pięciu toczących ze sobą wojnę ramusiańskich królestw, trzech królów heretyków nie chce uznać nowego pontyfika. Walczący o odzyskanie tronu Abeleyn z Hebrionu odnosi straszliwe rany, z powodu których zapada w śpiączkę, czyniąc królestwo bezbronnym wobec knowań tych, którzy są mu najbliżsi.
Tymczasem na wschodzie Corfe Cear?Inaf, jedyny żołnierz, który ocalał z merduckiego ataku na Aekir, awansował na dowódcę niezależnego oddziału, ale jeden akt nieposłuszeństwa stworzy jego legendę - albo okryje jego nazwisko niesławą…
Złe wpływy nieśmiertelnego zmiennokształtnego Aruana przesączają się do Pięciu Królestw ze straszliwego nowego świata położonego na zachodzie. Ktoś zawiera pakt z czarodziejem, by uzdrowić króla Abeleyna - bez względu na cenę… Gdy wrogowie staną naprzeciwko siebie na kontynencie rozdartym wojną, prawda zalśni oślepiającym blaskiem…
To jedna z najlepszych powieści przygodowych ostatnich lat. Czyta się ją z największą przyjemnością.
Trzy wcześniejsze powieści młodego Irlandczyka, The Way to Babylon (1992), A Different Kingdom (1993) i Riding the Unicorn (1994), to fantasy rozgrywające się w naszym świecie w epoce średniowiecza.
Boże monarchie to lektura obowiązkowa dla wszystkich miłośników heroic fantasy.

PROLOG

 

Zalewał go pot. Dręczyły zrodzone z gorączki koszmary. Poczuł, że bestia weszła do pokoju i przystanęła obok niego. Ale to było niemożliwe. Z pewnością nie mogła dotrzeć z tak daleka...

Och, słodki Boże w niebiesiech, panie Ziemi, bądź ze mną w tej chwili...

Modlitwy, modlitwy, modlitwy. Cóż to była za drwina. Modlił się do Boga, on, którego dusza była czarna jak smoła i już sprzedana. Potępiona i skazana na eony piekielnego ognia.

Słodki Ramusio, usiądź przy mnie. Bądź ze mną w tej godzinie zguby.

Rozpłakał się. Była tu, oczywiście, że była. Obserwowała go, cierpliwa jak kamień. Należał do niej. Był potępiony.

Zlany potem, rozchylił lepkie powieki i ujrzał nieprzeniknioną ciemność swej sypialni. Łzy spływały mu po szyi, gdy spał, a ciężkie futra leżące na łożu były przekrzywione. Poderwał się nagle, widząc ich kosmatą wypukłość. Ale to były tylko futra. Był sam, dzięki bogu. Nie było tu nic poza cichą, zimową nocą, mroźnym bezkresem ciągnącym się na zewnątrz.

Wziął w ręce krzemień i stal leżące na nocnym stoliku i potarł nimi o siebie. Gdy hubka w końcu się zapaliła, przeniósł ogień do świecy. Światło, punkt odniesienia w złowrogim mroku.

Był zupełnie sam. Nawet bez Boga, którego ongiś czcił i któremu oddał najlepsze lata życia. Duchowni i teolodzy zapewniali, że Stwórca jest wszędzie, w każdej niszy i zakamarku świata. Ale tu, w tym pokoju, nie było Go. Nie tej nocy.

Za to zbliżało się coś innego. Czuł już, jak mknie ku niemu przez mrok, niepowstrzymane niczym wschodzące słońce, ledwie muskające stopami powierzchnię uśpionego świata. Potrafiło w mgnieniu oka przemierzyć kontynenty i oceany.

Futra na łożu poruszyły się nagle. Pisnął przeraźliwie. Odsunął się rozpaczliwie ku wezgłowiu. Oczy wychodziły mu z orbit, serce łomotało jak szalone.

Futra skupiły się w górę, wielką masę sierści. A potem zaczęły rosnąć w bladym blasku świecy. Pokój stał się nagle placem zabaw dla ruchomych cieni. Światło zamigotało i zbladło.

Futra wznosiły się na łożu coraz wyżej. Majaczyły nad nim niczym jakiś pokraczny megalit. I nagle w połowie ich wysokości pojawiło się dwoje żółtych ślepiów, jasnych i głodnych jak płomień podpalacza.

Była tu. Przybyła.

Padł na twarz w wilgotnej, lnianej pościeli, oddając cześć bestii. Była tu w pełni: czuł piżmową woń jej obecności i żar bijący od ogromnej postaci. Z jej pyska skapnęła kropla śliny i spadła na jego szyję z głośnym skwierczeniem, parząc go.

Witaj, Himeriusie – odezwała się bestia.

– Panie – wyszeptał nieszczęsny kapłan, bijąc pokłony w brudnej pościeli.

Nie obawiaj się – uspokoiła go bezgłośnie. Odpowiedzią Himeriusa był nieartykułowany bulgot przerażenia.

Już czas, przyjacielu – mówiła. – Spójrz na mnie. Usiądź i spójrz na mnie.

Ogromna łapa, zakończona wyposażonymi w pazury palcami niczym drwiące połączenie człowieka z bestią, dźwignęła go na kolana. Jej poduszki parzyły mu skórę nawet przez zimową, wełnianą koszulę nocną.

Oblicze zimowego wilka o uszach sterczących jak rogi nad potężną, porośniętą czarnym futrem czaszką w której oczy o czarnych źrenicach płonęły niczym szafranowe lampy. Długa na stopę, zębata paszcza, z której skapywały srebrne strumyczki śliny. Czarne wargi unoszące się z drżeniem. A w zębach jakiś połyskliwy, karmazynowy kąsek.

Jedz.

Himerius zalał się łzami. Jego umysłem zawładnęło przerażenie.

– Błagam, panie – bełkotał. – Nie jestem gotowy. Nie jestem godny...

Jedz.

Łapy zacisnęły się na jego bicepsie, unosząc go w górę. Łoże zatrzeszczało niepokojąco. Jego twarz znalazła się tuż obok gorących szczęk. Oddech bestii przyprawiał go o mdłości. Cuchnął zgnilizną niczym gorący wiatr z dżungli. Wrota do innego, bezbożnego świata.

Wziął w usta kawałek mięsa. Wilcze kły musnęły jego wargi w makabrycznym pocałunku. Przeżuł kąsek i przełknął go. Stłumił odruch wymiotny, gdy mięso przesuwało się w dół przełyku, jakby szukało ciemnej, krwawej drogi do jego serca.

Dobrze. Bardzo dobrze. A teraz to drugie.

– Nie, błagam! – łkał Himerius.

Bestia przewróciła go na brzuch i zerwała mu nocną koszulę z pleców jednym, niedbałym ruchem łapy. Potem wilk wskoczył na niego, jego straszliwy ciężar przygniótł Himeriusa, wyciskając mu powietrze z płuc. Czuł, że się dusi, i nie mógł nawet krzyknąć.

Jestem sługą bożym. Panie, wspomóż mnie w tej udręce.

I nagle przeszył go straszliwy ból, gdy bestia weszła brutalnie w niego jednym, brutalnym ruchem.

Potem jego umysł zaszedł mgłą od cierpienia. Bestia dyszała mu w ucho, skapująca z jej pyska ślina parzyła go w kark. Pazury orały jego barki, a futro było jak milion igieł wbijających się w plecy.

Bestia zadrżała. Z jej gardła wyrwał się niski warkot spełnienia. Wyszła z niego, unosząc potężny zad z jego pośladków.

Teraz naprawdę zostałeś jednym z nas. Otrzymałeś ode mnie cenny dar, Himeriusie. Jesteśmy braćmi w świetle księżyca.

Czuł się rozerwany na strzępy. Nie był w stanie nawet unieść głowy. Nie było już dla niego modlitw, nie miał do kogo wznosić błagań. Z jego duszy wyrwano coś cennego, a puste miejsce zajęła ohyda.

Wilk zanikał już, jego smród znikał z sypialni. Himerius płakał gorzko w materac, po jego nogach spływały strumyczki krwi.

– Panie – powiedział. – Dzięki ci, panie.

Gdy wreszcie uniósł głowę, leżał sam w wielkim łożu, a świst wiatru w pustych krużgankach na zewnątrz nasilał się, przechodząc w wycie.

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Permanentny PMS
Wywiad
Ludzie listy piszą
Konkurs
Galeria
K. Night Coleman
Andrzej Zimniak
Andrzej Pilipiuk
Piotr K. Schmidtke
Idaho
W. Świdziniewski
Tomasz Pacyński
M. Koczańska
J. Świętochowski
J. Świętochowski
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
Adam Cebula
M. Koczańska
Krzysztof Kochański
Altea Leszczyńska
Anna Kańtoch
Anna Marcewicz
Aleksandra Zielińska
Richard A. Antonius
Paul Kearney
Jaqueline Carey
Jacek Piekara
J. Grzędowicz
 
< 36 >