strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Jacek Piekara Na co wydać kasę
<<<strona 38>>>

 

Miecz Aniołów (fragment)

 

 

O KSIĄŻCE
Mordimer Madderdin powraca w kolejnym, trzecim już tomie. Fabuła pięciu opowiadań toczy się w alternatywnej (tu w roku 33 Chrystus nie umarł na krzyżu, lecz zszedł z niego i ukarał swych wrogów) rzeczywistości późnego średniowiecza. Główny bohater - inkwizytor - jak zwykle będzie czujnie stał na straży jedynie prawdziwej i świętej wiary, a grzesznikom z miłością ofiaruje ekstatyczną boleść stosu. Jego rola będzie tym trudniejsza, że na świecie szerzą się niepokoje oraz herezje, a w dodatku narasta śmiertelny konflikt pomiędzy władzami Kościoła a pragnącym utrzymać niezależność Świętym Officjum. Oczywiście inkwizytor będzie musiał i tym razem rozwiązać kryminalne intrygi, zmierzy się z demonami i czarnoksiężnikami oraz przeciwnikami religijnymi i politycznymi.
W Mieczu Aniołów czytelnicy znajdą odpowiedzi na niektóre pytania, zadane w poprzednich opowiadaniach. Czym zajmuje się Wewnętrzny Krąg Inkwizytorium? Dlaczego Anioł Stróż opiekuje się głównym bohaterem pilniej niż zwykli to czynić Aniołowie? Dokąd trafiają czarownice i czarnoksiężnicy oraz kto dba, by mroczna wiedza nie zaginęła? Rzecz jasna, pojawią się również następne pytania.

Spojrzałem w wieczorne, zachmurzone niebo i zdziwiłem się, że po tak słonecznym dniu tak szybko nadciągnęły chmury. Srebrny, przypominający złamanego na pół denara, półkrąg księżyca co chwila znikał za szarym kłębowiskiem.

– Siądźcie bliżej mnie – rozkazałem i poczułem niepokój.

Mag skwapliwie skorzystał z zaproszenia.

– Czujecie to? Czujecie? – zaszeptał gorączkowo i objął ramionami kolana.

Coś się zbliżało. Tego byłem pewien. Przymknąłem oczy i zacząłem się modlić, czując, jak z każdym wypowiadanym słowem nabieram sił, a moje serce i umysł wypełniają się spokojem. I nagle się pojawił. Nie widać było jeszcze jego fizycznej obecności, nie padł na nas żaden cień, nie usłyszeliśmy niespodziewanego hałasu, a źdźbeł trawy nie zmiażdżyły żadne niewidzialne stopy. A jednak obaj – i ja, i Neuschalk – wiedzieliśmy, że nie jesteśmy już sami na tej małej polance, ukrytej w głębi lasu.

– W imię Boga Wszechmogącego wzywam, byś się objawił zły duchu – rzekłem głośno i uniosłem na wysokość oczu srebrny krzyż, który rozjarzył się blaskiem silniejszym od księżycowego.

I w tym właśnie blasku, kilkanaście kroków od nas, ciemność się pogłębiła, a z niej wyłoniła się czerwona postać, posturą przypominająca stojącego na dwóch łapach niedźwiedzia. Tyle, że na pokrytej naroślami oraz guzami głowie pyszniły się zakręcone rogi, a ogromna paszcza pełna była ostrych jak sztylety kłów. Demon skoczył w naszą stronę, szybszy niż myśl, ale pięć, może sześć kroków od nas zatrzymał się, jakby powstrzymany niewidzialną przeszkodą. Wtedy dopiero jego płonące szkarłatem oczy, wlepione do tej pory z nienawiścią w Neuschalka, spojrzały na mnie. I na rozjarzony blaskiem krucyfiks w mojej dłoni. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem, aż wreszcie ogień w źrenicach demona przygasł. Wtedy i ja zamknąłem oczy i zobaczyłem jego prawdziwą postać – obłok bezkształtnej czerni kołyszący się tuż nad ziemią. Nie wiedziałem, z którym z demonów mam do czynienia, ale liczyłem, że rychło się dowiem.

– A więc inkwizytor – rozległ się tubalny, nieludzki głos, dziwnie akcentujący słowa. Myślę, że gdyby ktoś nauczył mówić wielkiego, groźnego psa, tak właśnie brzmiałaby jego mowa.

Otworzyłem oczy i znów widziałem stojącego przed nami ogniście czerwonego demona z czarnymi, poskręcanymi rogami. Na skórze czułem lekkie pieczenie, tak jakbym usiadł zbyt blisko ogniska. Neuschalk trząsł się niczym w febrze i mamrotał coś niezrozumiale pod nosem.

– Dlaczego bronisz czarownika, inkwizytorze? On jest mój na mocy paktu – zahuczał demon.

– Nic, co żyje na tej ziemi, nie jest twoje, lecz wszystko, nawet najbardziej żałosna istota, podlega woli Pana – odparłem, nie spuszczając wzroku, pomimo że oczy potwora znów płonęły oszałamiającym i burzącym spokój myśli blaskiem.

– Czego chcesz? – spytał po chwili, a ja dopiero teraz ze zdziwieniem dostrzegłem, że jego wielka szczęka nie rusza się, kiedy stwór wypowiada słowa.

– Abyś wrócił do otchłani, z której nie powinieneś nigdy wychodzić – powiedziałem.

– Mieliśmy układ, czarowniku. – Płonące spojrzenie ześlizgnęło się na Neuschalka.

– Oszukałeś mnie! – wychrypiał mag, z wzrokiem wbitym we własne stopy. – Zwiodłeś!

– Nie. Ja tylko nie powiedziałem całej prawdy... – oznajmił spokojnie demon i znów popatrzył w moją stronę. – Odejdź, inkwizytorze. To nie jest twoja walka.

– Coś takiego – mruknąłem szyderczo. – Od kiedy to demony ustalają zasięg kompetencji inkwizytorów?

Milczał, jakby nie rozumiał moich słów, albo jakby ich zrozumienie wymagało czasu. A może tylko się zastanawiał, co odpowiedzieć na taką bezczelność, lub zbierał siły, by zaatakować święty krąg, który zakreśliłem myślą oraz modlitwą.

– Dlaczego nie chcesz oddać mi człowieka, który jest już potępiony? – zapytał. – A może pragniesz... zapłaty? Zapłaty za jego życie?

– Pismo w swej mądrości mówi: "Wart jest robotnik zapłaty jego" – odparłem. – Cóż takiego mógłbyś mi ofiarować, bym poniechał obowiązków?

Neuschalk zerknął na mnie niespokojnie i skulił się jeszcze bardziej. Demon tymczasem myślał przez chwilę, a potem rozdziawił paszczę w czymś, co zapewne miało być uśmiechem. I faktycznie tym uśmiechem było, ale przerażającym, groteskowym i zupełnie nie pasującym do nie pochodzącego z naszego świata oblicza. Widziałem, że z guzów na jego głowie sączy się jakaś substancja krwistego koloru, dziwnie fosforyzująca w świetle księżyca.

– Może... bogactwo? – Machnął w powietrzu łapą uzbrojoną w szpony długości mojego wskazującego palca.

Dookoła nas zaczęły się sypać złote monety z wizerunkiem cesarza. Spadały na ziemię, brzęcząc i zderzając się ze sobą w powietrzu, aż w końcu otaczał nas jaśniejący złotem kobierzec. Ale żadna z monet nie znalazła się w zatoczonym przeze mnie kręgu. Neuschalk zaczerpnął powietrza z głośnym świstem i wymamrotał coś niezrozumiale. Nie był, na szczęście, na tyle głupi, aby schylić się po pieniądze, znajdujące się niemal w zasięgu jego rąk.

– Tylko na to cię stać? – zaśmiałem się. – Neuschalk, jeśli już przyzywałeś demona, to czy nie mogłeś wezwać takiego, który cechuje się nieco większą finezją w postępowaniu?

Demon znowu milczał zastanawiająco długą chwilę i nie spuszczał ze mnie spojrzenia pionowych źrenic. W końcu się skrzywił.

– Żart – rzekł z czymś na kształt satysfakcji w głosie. – Aha, żart. Wy, ludzie, lubicie żartować, co? Za to złoto kupisz sobie wszystko, o czym marzysz, inkwizytorze. Zastanów się.

– A jak oddam ci czarownika, pewnie monety zmienią się w kupkę zeschłych liści? Wiem, że wy demony też lubicie sobie pożartować...

– Złoto jest prawdziwe – odpowiedział z urazą. – Zawrę z tobą pakt, inkwizytorze. Bogactwo i bezpieczeństwo w zamian za czarownika.

– Nie. – Pokręciłem głową. – Mylisz się, sądząc, że kupię za nie moje marzenia. Ale próbuj dalej.

Zawarczał chrapliwie i chciał postąpić krok w naszą stronę, ale po raz drugi został powstrzymany przez niewidzialną barierę. Krzyż w moich dłoniach znowu zapłonął silniejszym blaskiem. Zauważyłem, że demon wyraźnie stara się omijać go wzrokiem. Nagle zza jego pleców wyłoniła się wysoka, naga kobieta o anielskiej twarzy i złotych włosach spływających do pasa, które otulały ją niczym na wpół przejrzysta mgiełka. Miała migdałowo wykrojone oczy i usta koloru rozgniecionych wiśni. W zdumiewający sposób przypominała aktorkę Ilonę Loebe, którą miałem okazję nie tak dawno temu wyratować z poważnych opresji. Musiałem przyznać, że albo demon miał dobry gust, albo celnie utrafił w moje gusta. Jeśli to drugie – to oznaczało, iż niebezpiecznie dokładnie potrafił czytać w moich myślach.

– Mordimerze – zaszeptała zjawa, a szept niósł w sobie zarówno pokusę, jak i nadzieję. – Drogi, kochany Mordimerze, tak długo na ciebie czekałam. – Wyciągnęła w moją stronę szczupłe ręce, a wtedy jej włosy odsłoniły zarys pięknych piersi o różowych, okrągłych sutkach. – Czy wreszcie będziemy już razem? Czy mogę ci ofiarować mą miłość?

– Zwątpienie, zdrada, gorycz oraz ból pamięci bezpowrotnie minionych, szczęśliwych chwil zbyt silnie wpisane są w słowo "miłość", by człek roztropny zechciał jej zawierzyć – westchnąłem i zwróciłem twarz w stronę demona. – Złoto, kobieta... – powiedziałem znudzonym tonem. – Wy, demony, powinnyście mieć jakąś własną szkołę kuszenia. Jakież to wszystko nieznośnie banalne...

Dziewczyna stała po kostki w złotych monetach i uśmiechała się nieśmiałym, na poły niewinnym, na poły uwodzicielskim uśmiechem. Demon zaryczał wściekle, a z jego paszczy wytrysnął strumień ognia, który jednak zmienił się w różową mgiełkę, zanim zdążył do mnie dolecieć. Pieniądze i kobieta zniknęły. Pozostała tylko wypalona trawa i odurzający smród spalenizny.

– To może dobijemy innego targu, inkwizytorze? – zapytał. – Co powiesz, jak sprowadzę tu, na tę polanę, ludzi z pobliskiej wioski i będę ich zabijał jednego po drugim, na twoich oczach?

– Przerwiesz tylko ich doczesne cierpienia – odparłem spokojnie. – Będą szczęśliwi, mogąc jeszcze dziś weselić się przy niebieskim stole Pana, pozbawieni zgryzot dnia codziennego: zarazy, podatków, rozbójników, wojen, wycieńczającej pracy... Pomodlę się za nich.

– Będę ich torturował! Będą umierać w boleści niepojętej ludzkim umysłem! – wrzasnął.

– Tym większa będzie radość ich zbawienia, gdyż pełnią szczęścia może delektować się jedynie człowiek doświadczony przez los. Tylko on, bowiem, zna prawdziwą różnicę pomiędzy cierpieniem a rozkoszą. A poza tym... Może nauczę się czegoś nowego? – Uśmiechnąłem się samymi ustami. – Kiedy zaczniesz?

Jego źrenice zwęziły się tak, że przypominały tylko czarne, pionowe pęknięcia prowadzące w otchłań. Wydał z siebie nieartykułowane warczenie.

– Denerwujemy się? – zapytałem uprzejmym tonem.

Neuschalk parsknął czymś w rodzaju urywanego śmieszku i płonące spojrzenie demona skierowało się w jego stronę.

– Za każdy żart inkwizytora dodatkowe stulecie męki dla ciebie, czarowniku. – Teraz nawet nie warczał, a wręcz bulgotał z ledwo powstrzymywanej wściekłości. Neuschalk znowu się skulił i uciekł wzrokiem.

Oczywiście, prowadziłem niebezpieczną grę. Ale demony, mili moi, nie przybywają zwykle po to, by walczyć z ludźmi. Zwłaszcza kiedy ludźmi tymi są biegli w swym fachu inkwizytorzy. Demony pragną splugawić nasze dusze i serca, omamić zmysły, poddać nas swej woli. Zabicie śmiertelnika nie jest dla nich wyzwaniem. Wyzwaniem jest przeciągniecie go na stronę mroku, nakłonienie, by wyrzekł się dobrodziejstw, płynących z łaski wiary, oraz nadziei na wieczne zbawienie. Dlatego nie sądziłem, aby istota, która przybyła tu z podziemnego świata (jak go potocznie nazywano) dążyła do walki ze mną. Póki będzie wierzyć, że ma choć cień szansy – spróbuje ją wykorzystać. A demony słusznie wierzyły, iż nie ma ludzi nieprzekupnych. Jednak nie chciały już uwierzyć, że od każdej zasady trafiają się wyjątki, za który to wyjątek wasz uniżony sługa, w grzesznej pysze, ośmielał się uważać samego siebie.

– A cóż bardziej mogłoby się przydać inkwizytorowi niż czytanie w umysłach innych ludzi? – zapytał demon głosem, który zapewne miał być przymilny.

– Nieco lepiej – odparłem. – Ale nadal nie trafiasz. Zbyt niebezpieczny byłby to dar, a inkwizytor mógłby przeczytać księgę, której w innym wypadku nigdy nie zamierzałby nawet otworzyć. Sądzisz, że takim wielkim bogactwem byłaby wiedza o tym, jak bardzo ludzie mnie nienawidzą i jak bardzo się mnie boją?

– Więc sam podaj cenę. – Z jego gardła wydobywał się głuchy pomruk, tak, że ostatnie słowo zabrzmiało jak "cenęęęęęęęę" i zakończone zostało charkotem.

– Czy nie próbujesz ułatwiać sobie zadania? – zapytałem grzecznie. – W końcu to ty chcesz kupić coś, czego ja nie zamierzam sprzedać.

Miałem wielką ochotę, by łyknąć wina, ale bałem się wypuścić ściskanego w obu dłoniach krzyża i nie chciałem również rozpraszać myśli. Z całą pewnością dla demona rozerwanie na strzępy inkwizytora byłoby mniejszym powodem do chluby niż jego przekupienie, ale jednak mógł w pewnym momencie wybrać triumf podlejszego gatunku.

– Być może najlepiej będzie, jeśli przed przejściem do poważnych negocjacji, poznamy się wzajemnie – rzekłem. – Nazywam się Mordimer Madderdin i, jak słusznie zauważyłeś, jestem inkwizytorem. Byłbym szczęśliwy, mogąc poznać twe imię i niewątpliwie zaszczytne miejsce, jakie zajmujesz w piekielnym orszaku.

Znowu nastała długa chwila ciszy, w której słychać było tylko rzężący oddech demona.

– Jestem Belizariusz – powiedział z dumą, a raczej z intonacją, w której domyśliłem się dumy. – Chorąży Niezwyciężonych Zastępów, Pan Rzeczy Ukrytych, Siewca Nieujarzmionej Grozy, Ten, Który Kroczy Pomiędzy Zwłokami, Morderca Dusz...

– Tak, tak, ale ja pytałem serio. – Przerwałem mu wyliczankę. – Niezbyt to dobre dla prowadzenia wspólnych interesów, zaczynać je od kłamstwa.

Oczywiście, jak wiele demonów, bezczelnie łgał w żywe oczy i przypisywał sobie nienależne mu tytuły. Sądzę, że wynikało to zarówno z pychy, wrodzonego demonom zamiłowania do oszustwa, jak i prostego faktu: ludzie, obcujący z istotami spoza naszego świata, zwykle byli pod dużym wrażeniem podobnego gradu tytułów. W końcu demonolog przyzywający tak potężnego potwora, sam uważał siebie za niezwykle biegłego w mrocznej sztuce... I za nic miał słowa Pisma, które w swej mądrości, piórem świętego Pawła, mówiło: "Bo kto uważa, że jest czymś, gdy jest niczym, ten zwodzi samego siebie."

– Oddaj mi czarownika – warknął po kolejnej chwili milczenia.

– Na razie byliśmy przy wzajemnej prezentacji – przypomniałem. – A więc?

Rzeczywiście byłem ciekaw, z jakiego rodzaju demonem mam do czynienia, choć wiedziałem też, że jak długo tylko się da, będzie ukrywał swe prawdziwe miano. Mogłem próbować sam zagłębić się w świat poza światem i odgadnąć jego tajemnicę, ale kosztowałoby mnie to zbyt wiele wysiłku oraz bólu. A wtedy prawdopodobnie nie byłbym w stanie utrzymać oddzielającej nas bariery i wiedza mogłaby mnie kosztować życie. Gdyby tylko towarzyszył mi drugi inkwizytor lub egzorcysta... Ba, cóż zrobić, skoro miałem zamiłowanie do życia w pokornej samotności...

– A ty nie wiesz, kogo przywołałeś? – zapytałem Neuschalka.

Czarownik potrząsnął głową.

– Nie jest tym, kogo chciałem wezwać – powiedział. – I nie byłem w stanie go wygnać.

– Nikt nie jest w stanie przegnać tego, dla którego wieczność jest jedynie mgnieniem oka – obwieścił demon triumfalnie.

Przy całym komizmie sytuacji nie mogłem zapominać o jednym. Jakkolwiek zabawny w swej pysze wydawałby się wezwany przez Neuschalka demon, to pozostawał on przeciwnikiem wielekroć groźniejszym od jakiegokolwiek człowieka czy dzikiego zwierzęcia. Gdyby nie chronił mnie niewidzialny krąg utkany modlitwą (a utkać go może jedynie człowiek prawdziwie wierzący i dysponujący w dodatku pewnymi zdolnościami, które starała się w swych uczniach ukształtować nasza przesławna Akademia), to miałbym z nim niewiele większe szanse niż pluskwa w zetknięciu z drewnianym chodakiem. Na szczęście trzeźwo oceniałem sytuację i nie miałem zamiaru dać się zwieść pozorom.

– Cóż więc przyjdzie potężnemu demonowi po tak nędznej kreaturze, jak ten czarownik? – spytałem uprzejmie.

– Kolejna zdobycz – odparł z nutą lekceważenia w głosie. – Niemal nic nie warta...

Przypuszczałem, że o świcie będzie musiał zniknąć, gdyż demony nienawidzą słonecznego blasku, ale niespecjalnie uśmiechała mi się perspektywa całonocnej konwersacji. Zwłaszcza że wiedziałem, iż cały następny dzień poświęcimy na podróż, a kolejnej nocy demon zapewne znowu się pojawi. I wtedy mogłem nie mieć już tyle sił, by utrzymać go w bezpiecznej odległości od nas.

– Dostojny Belizariuszu – powiedziałem z powagą. – Jestem gotów sprzedać czarownika, ale musisz zaproponować godziwą cenę. Znajdź coś, co będzie warte podpisania paktu, a ja bez przykrości oddam tego człowieka w twoje ręce. Zastanów się do jutrzejszej północy. Czy to uczciwa propozycja?

– Nie! – zaryczał tak silnie, aż echo poniosło jego głos daleko w las.

– Czemuż to? – zapytałem, wiedząc, że opiera się jedynie z wrodzonej przewrotności.

– Chcę go teraz! – Ryk był tak donośny, iż pociemniało mi w oczach.

– Cóż, w takim razie, otoczony mocą świętej wiary i wspomagany imieniem Bożym, będę musiał wypróbować pewne zaklęcia przeciw demonom, których nauczono mnie w Akademii Inkwizytorium – stwierdziłem. – Zapewne nie wyrządzą one wielkiej szkody komuś, kto ma zaszczyt być Chorążym Zastępów, niemniej...

– Zaczekaj – przerwał mi i nie byłem pewien, czy to tylko pobożne życzenia, ale chyba w jego warkotliwym głosie dosłyszałem nutę niepokoju.

Bowiem żaden demon, nawet najpotężniejszy, nie przepada, łagodnie mówiąc, za egzorcyzmami oraz rytuałami wypędzenia, przeprowadzanymi przez ludzi znających się na swym fachu. I niezależnie, czy demon wytrzymuje obrzędy, czy też nie, to z całą pewnością zostaje dotknięty przerażającym, obezwładniającym bólem. Niektórzy uczeni doktorzy twierdzą, że modlitwa oraz powoływanie się na imię Pańskie przypomina demonom utraconą niewinność, której w równej mierze nienawidzą, jak i jej pożądają. Jak było naprawdę, nie mogłem powiedzieć, gdyż cały czas trwały na ten temat doktrynalne spory. A ja w końcu byłem jedynie prostym inkwizytorem, pobłogosławionym przez Pana pewnymi skromnymi talentami, ale nie roszczącym sobie prawa do naukowej biegłości. Jedno było pewne. Po walce, która w taki sposób raniła demona, trudno prowadziło się rozsądne negocjacje. Tak więc egzorcysta, który nie był święcie pewien, że przegna demona do świata poza światem, powinien wpierw zastosować inne metody perswazji. A konfrontację traktować jako ostateczność.

– Czekam pokornie – odparłem.

– Zgoda – rzekł w końcu, a jego płomieniste oczy nieco przygasły. – Niech będzie po twojemu, inkwizytorze. Cóż może znaczyć jeden dzień dla kogoś, kogo bytu nie można określić upływem czasu?

– Najzupełniej się z tym zgadzam. – Kiwnąłem głową, jednak cały czas byłem przygotowany na atak, który mógł przecież nastąpić w każdej chwili.

Jednak Belizariusz, czy jak mu tam było naprawdę, postanowił tym razem dotrzymać obietnicy. Powoli wycofał się za ścianę drzew i wydawało mi się, że nie stawia pazurzastych stóp na trawie, lecz płynie ponad nią. Niemniej pozostawiał za sobą spalone na popiół źdźbła. W końcu zniknął.

– Odszedł – powiedział po dłuższej chwili Neuschalk z westchnieniem ulgi.

– Ano odszedł – potwierdziłem.

Poczułem, jak dopada mnie zmęczenie. Zapewne, gdyby demon powrócił, miałbym problemy z ponowną koncentracją. Nie wróżyło to dobrze następnej nocy.

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Permanentny PMS
Wywiad
Ludzie listy piszą
Konkurs
Galeria
K. Night Coleman
Andrzej Zimniak
Andrzej Pilipiuk
Piotr K. Schmidtke
Idaho
W. Świdziniewski
Tomasz Pacyński
M. Koczańska
J. Świętochowski
J. Świętochowski
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
Adam Cebula
M. Koczańska
Krzysztof Kochański
Altea Leszczyńska
Anna Kańtoch
Anna Marcewicz
Aleksandra Zielińska
Richard A. Antonius
Paul Kearney
Jaqueline Carey
Jacek Piekara
J. Grzędowicz
 
< 38 >