numer XLIII - grudzień 2004
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Andrzej Pilipiuk Publicystyka
<<<strona 13>>>

 

Piszemy bestsellera

 

 

Drodzy kandydaci na grafomanów. W dzisiejszym odcinku garść rad, jak zacząć i co trzeba umieć zanim siądzie się do pisania. A zatem pora powiedzieć sobie kilka prawd fundamentalnych.

Dobre oceny w szkole nie przekładają się w najmniejszym stopniu na naszą karierę literacką. Nie należy przypuszczać, że jeśli mamy z polskiego piątki, to możemy zostać pisarzem, a jeśli dostajemy wyłącznie trójki, to nie zostaniemy. Ja miałem tróje... Nauka polskiego nijak się ma do znajomości tego języka. Nauczyciele (pomijając nieliczne chlubne wyjątki) reprezentują sobą kompletnie denny poziom przygotowania zawodowego. Uczeń, który chce pisać i próbuje coś w tym kierunku robić, najczęściej nie może liczyć z ich strony na żadną pomoc.

Podstawowym problemem młodego człowieka jest błędna ocena sytuacji. Chodziłem do dwu podstawówek, potem trafiłem do LO. Mieszkałem w paskudnej dzielnicy, zasiedlonej wszelakiej maści hołotą. Siłą rzeczy, w mojej klasie przeważały przypadki zoologiczne. Szybko okazało się, że na dobrą sprawę nie mam z kim pogadać. Wszyscy koledzy byli ode mnie ewidentnie głupsi. Tylko nieliczni coś tam czytali, żaden z nich nie próbował niczego pisać. W tej chorej sytuacji, po pierwsze, doszedłem do wniosku, że skoro wszyscy są głupi, to ja jestem geniuszem. Po drugie, jeśli tylko ja dużo czytam i w dodatku piszę, to nie dość, że jestem geniuszem, to jeszcze wybitnie utalentowanym. Czytając swojego czasu Hebanowy świat, stwierdziłem, że do analogicznych wniosków doszła Iza Szolc. Potem były studia, na których ze zdumieniem i rozczarowaniem stwierdziłem, że jakoś, cholera, geniuszy na moim poziomie jest naokoło na pęczki, a co gorsza, co i rusz trafiam na kogoś, kto jest ode mnie ewidentnie mądrzejszy i bystrzejszy. W dodatku okazało się, że to, co piszę, nie jest aż tak wybitne, jak mi się początkowo wydawało a co więcej, fakt, że w liceum miewałem czasem piątki z wypracowań, nie oznacza automatycznie, że umiem napisać poprawny językowo tekst literacki. Okazało się, że 12 lat nauki nie dało mi nic – poza poczuciem własnej genialności. Trzeba było zakasać rękawy i brać się do roboty. Praktycznie od zera...

A zatem moja pierwsza i najważniejsza rada: nie należy się sugerować wynikami w nauce. Nie należy liczyć, że to, czego nauczymy się w szkole, w jakimkolwiek stopniu pomoże nam w przyszłej karierze literackiej. Nie należy zakładać, że przekazywana nam wiedza jest prawdziwa lub kompletna – nie unikniemy ciężkiej pracy samokształceniowej. Nie należy liczyć, że lata spędzone w towarzystwie przygłupów rozwiną nas intelektualnie. Partnerów do dyskusji w większości przypadków szukać musimy poza szkołą i do tego często poza grupą rówieśniczą... Prawdopodobnie otaczający nas ludzie są od nas głupsi, ale to nie znaczy automatycznie, że my jesteśmy geniuszami. I wreszcie fakt, że byliśmy jedynym w klasie lub jednym w szkole osobnikiem, który próbował coś pisać, nie oznacza, że to, co sobie skrobiemy, jest wybitne. Prawdopodobnie jest to zupełnie przeciętna grafomania, nie spełniająca wymogów drukowalności.

Zderzenie z realnym życiem bywa bardzo brutalne. Mamy dwa wyjścia. Po pierwsze, możemy wypruwać z siebie flaki, doskonalić styl i warsztat literacki, nadrabiać zaległości, by doszlusować do intelektualnej awangardy. Po drugie, możemy sobie problem odpuścić, a nasze niepowodzenia uznać na życiowy pech, przejaw nienawiści otoczenia lub wręcz wrodzonego antysemityzmu Polaków, jak to było w jednym zoologicznym przypadku...

Opuszczając szkoły z maturą w ręce, mamy głowę nabitą rozmaitymi bzdurami. Musimy uświadomić sobie na wstępie dorosłości, że przez 12 lat uczono nas, po pierwsze, rzeczy niepotrzebnych, po drugie, przekazano nam wiadomości bardzo nieaktualne, po trzecie, szereg poznanych teorii (np. tezy Darwina) to czystej wody mniemanologia stosowana, po czwarte, programy i podręczniki roją się od ordynarnych fałszerstw naukowych, a po piąte, skutkiem obowiązującej ideologii pomijają masę danych nie pasujących do obecnych wizji. (np. z historii Europy wycenzurowano istnienie kupieckiej republiki Nowogrodu oraz 500 lat dziejów Hanzy). Jeśli zapamiętaliśmy dużo z sieczki, którą nas karmiono, od biedy jesteśmy w stanie pisać utwory zrozumiałe dla ćwierćinteligentów (mieniących się intelektualistami). Jeśli jednak mamy wyższe ambicje, niestety czeka nas ciężka orka – grzebanie w tekstach źródłowych i odkrywanie na nowo fundamentów naszej cywilizacji.

Podobnie sprawa ma się z listą lektur szkolnych. Układali ją lenie, ignoranci, sabotażyści, kretyni i ludzie owładnięci skrajnie lewicową ideologią. To, co kazano nam czytać, to w większości przypadków śmiecie, podczas gdy dzieła naprawdę wybitne od dziesięcioleci skazywano u nas na zapomnienie. Dopiero gdy pluniemy na to i rozpoczniemy własne poszukania, mamy szansę natrafić na prawdziwe arcydzieła ludzkiego umysłu – książki Grina, Ossendowskiego, Bułyczowa, Wojnowicza. Nagle okazuje się też, że spisani przez nas na straty wieszcze – autorzy lektur szkolnych potrafili pisać naprawdę fajne rzeczy. Tylko, kto dziś pamięta powieść Wampir – wspaniały horror napisany przez Reymonta? (ech, miał szelma wielki talent w młodości a potem napisał takiego gniota jak Chłopi...). Czy Nagi bruk Żeromskiego? Także w tej dziedzinie czeka nas niestety ogromna praca samokształceniowa... A zatem: "uczyć się uczyć się, uczyć się" (W. Lenin)

Oczywiście, uzupełnienie braków w podstawowym wykształceniu oraz doczytanie wagonu zaległej lektury da nam niewiele lub zgoła nic. Uzyskamy poziom, umożliwiający tworzenie zgrabnych opowiadanek, nie naszpikowanych rażącymi błędami, ale jeśli chcemy wykonać krok do przodu, musimy go zrobić. Nasi bohaterowie nie będą przecież zastanawiali się nad wymową ideową Pana Tadeusza Juliusza Słowackiego*. Uwagę czytelnika tylko na chwilę przykujemy, pokazując szerzej problem, po którym prześlizgnął się w trakcie nauki. Nie tędy droga.

Jeśli chcemy go kupić i zniewolić, musimy pokazać mu rzeczy, których istnienia dotąd nawet nie podejrzewał. Pokażmy mu rzeczy, o których nie czytał nigdzie indziej. Rzućmy na stół nasze najmocniejsze karty. Każdy ma jakieś zainteresowania. Zdecydowana większość ludzi ogranicza je do rzeczy mało istotnych, przyziemnych... Miłości do pokemonów czy kolekcjonowania figurek do rpg nie przetworzymy w porywający tekst literacki. Jeśli interesuje nas Harry Potter i nic poza tym, możemy napisać fanfika i pokazać innym maniakom, niech im oko zbieleje. Ale nie stworzymy na takim fundamencie żadnej wzniosłej budowli, świadczącej o naszym kunszcie i przykuwającej wzrok tysięcy ludzi. Pisarze w sporym procencie przypadków to ludzie o szerokich interdyscyplinarnych zainteresowaniach, naukowcy lub badacze amatorzy. Widać to na konwentach, gdzie zaproszeni goście wygłaszają prelekcje o tym, dlaczego smerfy są niebieskie (i czemu z niedotlenienia), jakim preparatem szprycował się dr Jekryl czy dlaczego nanoroboty nie będą w stanie działać. Czytelnicy przypominają nieco Indian czy Murzynów. Zanim wręczymy im biblię, najpierw trzeba zachęcić ich błyskotkami. Im bardziej egzotyczne są nasze zainteresowania, tym ciekawszym materiałem wyjściowym dysponujemy.

______

 

* To nie jest błąd. Nasz "Wieszcz nr 2" pracował nad kontynuacją i spory kawałek szczęśliwie się zachował.

 

Okładka
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Permanentny PMS
Ludzie listy piszą
Andrzej Zimniak
Adam Cebula
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Pilipiuk
W.Świdziniewski
K. Night Coleman
M.Kałużyńska
Adam Cebula
Adam Cebula
M.Koczańska
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
Toroj
Tomasz Franik
Stanisław Truchan
Joanna Łukowska
Andrzej Sawicki
GW
Feliks W. Kres
Tomasz Pacyński
Dariusz Spychalski
Marcin Mortka
 
< 13 >