numer XLIV - styczeń-luty 2005
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Bookiet
<<<strona 04>>>

 

Bookiet

 

 

O kobietach i nie tylko

Nie wiem, czy to jest ten nurt tak zwanej prozy współczesnej. Nie będę się też specjalnie tłumaczył, że to jakaś fantastyka. To nie ma z fantastyką nic wspólnego, formalnie rzecz biorąc. Może poza jednym. To się daje spokojnie czytać w kolejowym wagonie, a nawet w przedziale. Autor starał się opisać historię ciekawe. Istnieje taki sposób na zostanie bardzo wielkim artystą. Trzeba zamęczyć, zamordować na śmierć nie tylko czytelnika, ale i krytyków. Jeśli twe Dzieło jakiś wyjątkowo zajadły i odporny osobnik z Redakcji doczyta do końca, to możesz mieć, kochany Autorze, cieplutko: może się zdarzyć, że ZROZUMIE. Na przykład to, że do powiedzenia nic nie miałeś.

Może tu piszę o jakichś banałach, ale to było tak, że podszedłem sobie do półki z książkami przecenionymi i to bardzo, bo ja mam takie przyzwyczajenie, że zawsze mnie gdzieś po śmietnikach ciąga. Bierze się to z tego, że szare za czasów komuny sklepy, niewiele się od wysypiska śmieci różniły, a dziś jest o tyle lepiej, że to śmietnisko zostało ustrojone. Zadbano o wyczyszczenie z błota wysypanych śmieci, które możesz nabyć za walutę teraz już wymienialną po niespodziewanie dobrym kursie. A skoro masz już płacić za śmieci, to dobrze zapłacić jak najmniej. Prawda? Dlatego grzebię się w tych najtańszych książkach. Dziwnym trafem znajdują się w nich od czasu do czasu tak zwane arcydzieła literatury światowej, z których możesz się nauczyć jak pisać, a i zwyczajnie czyta się to bez rozczarowania, bez wpieprzania się na nieudolność tfurcy. Dlatego polecam dobrych pisarzy, a nie złych, choćby nawet i byli NASZYMI tfurcami fantastyki.

Co ma dobra książka? Na przykład ciekawą, wciągającą akcję. Ta ma akcję pieprzną. Nie są to historie o agentach tajnych wywiadów, ale o ludziach czasów szarych i śmieciowych, jak te wysypiska. Lecz autor tak zwany wątek społeczny umoczył w ostrym jak cholera sosie erotyki. I można to odczytać jako opowiadania erotyczne w społecznym aspekcie, czy raczej pretekście do ukazania gołej... no. Wiadomo, o jaką część ciała chodzi, o jakiej najchętniej się rozprawia. A jednak za tym wszystkim jest prawdziwe tło, prawdziwej ludzkiej małości w prawdziwym społeczeństwie. Nieraz to już podkreślałem, że sztuczność zabija fantasy. Dla nie-miłośników, dla przypadkowego czytelnika, który nie miał Tolkiena w rękach, może być zupełnie niezrozumiałe, dlaczego krasnolud, a nie krasnoludek.

Gdy jednak w tekście odnajdziemy kawałek podwórka, które się widzi za oknem, to zaraz umiemy się po nim poruszać. Niestety, autor wystawia się na naszą ocenę. Nie może czegoś takiego napisać nastolatek, ba dwudziestolatek, bo się zwyczajnie nie zna. Trzeba mieć coś o tym rzeczywistym świecie do powiedzenia. Coś prawdziwego, „działającego”. Z takiego dobrego opisu podwórka można się nauczyć, kto nam może na nim dać w zęby... albo jak nas (no dobra, JESTEM męskim szowinistą) w durnia zrobią pojawiające się na nim kobiety. I to jest warstwa poznawcza lektury.

Co jeszcze? Moralitet. Opowiadania za jeden z głównych motywów mają zawsze żądze i grzech. I cóż z tego, że pisarz socjalistyczny, ateistyczny: seks nieuchronnie rodzi zagrożenie grzechem. A grzech jest bardzo literacki, bardzo sprzedajny, szczerze mówiąc, lubimy grzeszyć. Niestety, tu występek spotyka kara. Owszem, nie każdy jej doświadcza, ale żądze są karane. Świat wraca do swego porządku szaro-socjalistycznego, do żon, rozwodów dzieci i towarzyskich pakudnych układów.

Książka ma, niestety, też skazę, której we współczesnej literaturze nie uświadczysz: elementy klasycznego produkcyjniaka. Jednak tak sobie myślę, że warto się przekonać na własnej skórze, czem ów produkcyjniak? Ciekawostką w tym wszystkim jest to, że została wydana już po upadku komuny. Nie wiem, czy da się ją kupić, może leżeć gdzieś porzucona... Warto podnieść.

 

Baron

 

 


 

Andrzej Chmura

One

Współczesność, 1990

Stron: 187

kupione z 1 PLN




Ku pokrzepieniu rozumu

Istnieje kategoria i książek, i bohaterów, które w pewnym wieku starannie się omija. Ciekawe, że przychodzi na człowieka czas, gdy stają się one szczególnie pożądane. Przychodzi na człowieka czas, gdy czytanie tak zwanej beletrystyki staje się uciążliwe. A zazwyczaj czytelnicza przygoda zaczyna się właśnie od niej. Ten drugi rodzaj (bynajmniej nie używam tu słówka „rodzaj” w sensie w jakim występuje w teorii literatury) pisania to coś pomiędzy literaturą piękną a fachową. O tym, że takie pisanie istnieje, uczą w szkole. Jednak, jeśli zabieram czas tymi refleksjami, to z powodu umowności wszelkich podziałów. Zazwyczaj teoretycy zabierają się do szufladkowania dla zyskania sławy. Systematyka w biologii unieśmiertelniła kilku twórców całkiem różnych systemów. I co z tego, że niezgodnych na przykład z faktycznym genetycznym pokrewieństwem.

Być może na skutek jakiegoś usystematyzowania, do części tekstów ludziska pchają się drzwiami oknami (jeśli jeszcze do jakichkolwiek tekstów zjawisko pchania się występuje), inne zaś leżą sobie odłogiem.

W pewnym stopniu szufladkowaniu poddaje się też przyczyna, dla której ludzie po książki sięgają. Jeśli otwieramy katalog podpisany „literatura rozrywkowa”, to pewnie chcemy, żeby nam miło czas upłynął. Niestosowność tego wynikania dość prosto pokazać, gdy uświadomimy sobie, że każdy niemal rozrywa się trochę czym innym. Szachistów mecze bokserskie śmiertelnie znudzą.

Tak więc wszelkie podziały wymagają zastrzeżeń obwarowań i zarzekań autorów, że są prawdziwe w zasadzie, czasami, albo tylko chwilowo. Dlatego też każdorazowo odkrywanie jakiegoś sposobu podziału ma posmak przygody i jest tak zwanym indywidualnym doznaniem.

O jakim typie literatury mówię? Myślę, że jego wyróżnikiem jest spojrzenie w kalendarz i czytelnika, i autora. W pewnym momencie dostrzegają, że ich czas biologiczny nieuchronnie się kończy. Pisarze w takiej chwili albo podrywają się do lotu, albo zaczynają na kilogramy produkować badziewie. A czytelnicy różnie. Jedni rzucają biblioteczki w cholerę, łapią się na tym, że przehulali wiele tego, darowanego im przez przypadek zaistnienia czasu, na jałowym poznawaniu jałowych historii, pełnych zdarzeń, ale pozbawionych treści.

Niektórzy z nich próbują wręcz odwrotnie: poukładać sobie w głowie dzięki książkom. Tak to sobie wyobrażam. Porządek w głowie zapewne potrzebny jest dla uciszenia emocji, zapewne daje jakiś komfort, choć czasami wręcz odwrotnie, ale są ludzie, którzy mają wrodzoną potrzebę posiadania jakiegoś porządku. Być może właśnie jest to potrzeba systematyki. Może takiego samego szufladkowania świata, jakiego dokonują na książkach literaturoznawcy? Nie wiem.

Myślę, że ten typ czytelnika sięga po książki pisarzy, którzy, zaniepokojeni datami w kalendarzu, postanawiają napisać wreszcie te rzeczy, które nie dadzą może sławy, może wymagają bardzo wiele pracy, ale o czymś opowiadają. O czymś rzeczywistym. I tu kolejna refleksja: niczym byłaby fantastyka naukowa, gdyby opowiadała tylko i wyłącznie o rzeczach wymyślonych. Także nic nie warte byłyby badania historyczne, gdyby dotyczyły zdarzeń, które nie mają związku z naszym codziennym życiem. Nie wiem dlaczego, ale zarówno wymyślona przyszłość, ale „bardzo możliwa”, jak i nie do końca odgadnione tajemnice przeszłości, miewają wartość chyba tylko wtedy, gdy opisuje je pisarz, któremu już żal czasu na zdobywanie czytelników, a chce opowiedzieć, co ma w głowie.

Otóż polecam książkę z gatunki historycznego eseju, o jednym z członków rodziny Poniatowskich, księciu Stanisławie. Taki zakamarek historii. Losy człowieka, który nikogo nie zdradził, nigdzie się nie pojedynkował, nie miał wielu kochanek i zapewne przez to został zapomniany. A jednak człowiek, którego dzieje są znakomitą ilustracją do czegoś, co mnie we fantastyce naukowej bardzo interesuje: tego, jakimi drogami chadza cywilizacja. By wykreślić linię w przyszłość, musimy mieć parę wiarygodnych punktów w przeszłości. I tym wszystkim, którzy zastanawiają się nad porządkowaniem tego, co widzą, nad tym, dokąd zmierzamy, tę książkę polecam.

 

Baron

 

 


 

Marian Brandys

Nieznany książę Poniatowski

Iskry, 1988

Stron: 140

Zmok i kurdle

Pisarze się zmieniają. Czytelnicy miewają do nich o to ogromne pretensje. Zazwyczaj dotyczy ta uwaga tak zwanych ostatnich czasów, mamy do czynienia z diabelnie stabilną metodą, wypuszczaniem serii „dzieł” na jedno kopyto, o całą serię minus jeden za dużo. Czytelnikom w tym drugim przypadku przeszkadza to jakby mniej. W każdym razie i tak źle, i tak niedobrze. Jak rozstrzygnąć, kiedy gorzej? Domniemam, że sam werdykt będzie w stylu „na dwoje babka”, albowiem gdy pisarz, wyrzuciwszy na świat coś, co uzyskało poklask, bierze się za coś całkiem innego, sprowadza na siebie gniew czytelnika konwencjonalnego, który nie chce być zaskakiwany, który nie ruszy łepetyną i dla którego akapity nie mogą być za długie, bo pogubi się w ich treści. O ile taki czytelnik się wkurzy, nie jest tak źle. Znaczy, coś idzie do przodu. Bywa jednak tak, że nas dzielny artysta, po osiągnięciu tak zwanego sukcesu wydawniczego, postanawia zostać Prawdziwym Artystą. Tenże przypadek jest bardzo trudny do odróżnienia, gdy chce zwyczajnie napisać coś mądrego, czy po prostu innego od tego, co do tej pory napisał. Jeśli więc „idzie w artysty”, to zdecydowanie lepiej, żeby rzemieślniczym wysiłkiem produkował to, co do tej pory, w efekcie serię hitów, aż do całkowitego zaniku zainteresowania rynku.

Może być też tak, że pisarz zmądrzeje, i to, co napisał do tej pory, wydaje mu się głupie. Chce napisać coś innego. Był optymistą, stał się pesymistą, stracił w coś wiarę, przekonał się, że jakaś ideologia nie jest warta funta kłaków... No i wtedy bywa, że zaskakuje czytelnika zupełną zmianą nastroju tematu i bohaterów.

Jest Lem wczesny, Lem średni i Lem późny. Co najmniej. Lem wczesny to hard SF. Kosmoloty, kosmonauci dzielni najbardziej i takie sprawy. Lem średni to Ijon Tichy. Lem późny jest smętny, nudny i filozoficzno bełkotliwy w powszechnym mniemaniu. Swoją drogą, jak w dziurach czasowych, poszczególne produkcje poszczególnych Lemów nie zachowują czasowego następstwa. Najwyraźniej mutra przy sterach poluzowała...

Osobną sprawą jest stosunek Lem – fandom i na odwrót. Jego praktyczny brak zainteresowania środowiskiem miłośników fantastyki, a nawet niechęć. Przyznam szczerze, że mając jego doświadczenia, zachowywałbym daleko posuniętą ostrożność. Tymczasem znaczna część miłośników kochanego gatunku wyciąga z tego wniosek, że Lem „ma gdzieś” czytelnika, czemu daje wyraz, wypisując rzeczy długaśne, filozoficzne i całkowicie niestrawne. Powiedziałbym, że na odwrót, środowisko mając pod nosem genialnego pisarza, wyraża zupełną bezinteresowną obojętność wobec niego. Owszem, o Lemie czasem się mówi, ale nie istnieje on ani w czasopismach poświęcanych fantastyce, ani w specjalistycznych wydawnictwach. W księgarni, ustawiony gdzieś między „arcydziełami”, zachęca, aby go nie dotykać. W rezultacie, Lem staje się nieznany.

Pisanie Lema jest im późniejszy (średnio biorąc) utwór, tym zawiesistsze. Taka tęga grochówka, w której łyżka staje, pełna kawałków boczku. To, niestety, nie ułatwia odbioru, jeśli dodamy piekielną erudycję, wymaganie od czytelnika znajomości i języków, i naukowych faktów. Rzecz jednak w tym, że owa zawiesistość nie jest jednoznaczna ze zmanierowaniem. Kto czytał, ten wie, że Lem kitu nie wkłada w to, co pisze, że szanuje odbiorcę. Owszem, wymaga wiele, ale w zamian zazwyczaj bawi.

Część jego powieści dorobiła się zupełnie niesłusznie legendy całkowitej niestrawności, opinii, że przeznaczona jest dla snobów, bynajmniej nie dla koneserów. Na przykład „Wizja lokalna”. Powiem tyle, że każdy miłośnik fantastyki powinien wiedzieć, jak się poluje na kurdle. Jeśli jeszcze nie wie, niech tamże przeczyta. Zanim jednak zacznie czytać, niech poinstruuje rodzinę, jak ma go ratować na wypadek gdyby dostał ataku niepohamowanej uporczywej chichrawki. To nie są żarty: można zarechotać się na śmierć! I taka jest prawda o Lemie.

Ps: Zmok to zmoczony smok.

 

Baron

 

 


 

Stanisław Lem

Wizja lokalna

Wydawnictwo Literackie, 1982

Stron: 315

 




Prawdziwe bajanie

Jest taki typ książki, którą chętnie czytają dzieci, ale tak naprawdę jest napisana dla dorosłych, i to tych bardzo dorosłych. Książki, w których wszystko jest miniaturowe, dziecięce, zabawkowe, ale niekoniecznie zabawne. Książki, które wymagają od wyobraźni czytelnika oderwania się od fizycznej codzienności. Na przykład Alicja w krainie czarów, która już w pierwszej scenie spadania w króliczej norce łamie wszelkie prawa otaczającego nas świata. Możemy przypisywać sobie scenie, w której spada się wolno-szybko, logikę snu. Ale, za tą sceną jest decyzja i przemyślenie piszącego. Może mu tak wyszło, a może chciał nam coś opowiedzieć? Poza niezwykłą urodnością owych scen jest jeszcze właśnie to coś, najczęściej obserwacja otaczającego nas świata. Dopiero w bardzo pokrzywionym zwierciadle takich historyjek dostrzegamy coś, co faktycznie dzieje się w naszym otoczeniu, co nie jest wcale wymysłem chorego umysłu pisarza, degeneracją albo robieniem w jajo czytelnika, ale realnym faktem, motywem, który zdarza się z zachowaniem proporcji. Zapewne znacie historię kariery kinematograficznej Glusia-filmowca? Nakręciłby jakiś film, gdyby tylko ściągnął kapturek z obiektywu. Z tego powodu, że nie zdjął, taśma pozostała czysta, co jednak nie przeszkodziło odnieść mu w sumie sukcesu... Gdy się rozejrzymy wkoło, takich historii dostrzeżemy całe mrowie. Zobaczymy życie nie jako ciąg logicznych decyzji przedstawicieli gatunku homo sapiens sapiens, ale szarej masy absurdów czy kretyńskich pociągnięć groteskowych postaci. Zobaczymy, jak bardzo jesteśmy zadufani, jak przesadzona jest nasza wiara siłę rozumu. To nie linearna ciągłość zdarzeń nas otacza, nie fabuła z Sienkiewicza rodem, ale szereg bzdur, w którym jak perełki lśnią nie-głupoty. Świat wg Macieja Wojtyszki, czy kpiarzy z „Monthy Phytona” jest prawdziwszy niż ten, który malują nam choćby... podręczniki historii.

Świat tworzą nieudacznicy, ludzie, którym nie wszystko wychodzi. Tacy, którzy tylko psują prawie wszystko, często awansują na geniuszy. Bohr, ten od modelu atomu, podobno myślał tak wolno, że nie mógł nadążyć za akcją filmów i po wyjściu z kina musiał się dopytywać przyjaciół, co właściwie się stało... Dominują ludzie pokręceni, często poszkodowani przez los, zwykle po prostu głupi, i zauważenie, jaka jest właściwa proporcja pomiędzy nimi, a takimi, których w książkach (bo nie w życiu) uważamy za normalnych, jest odkryciem. Dokonuje się go zazwyczaj po kilka razy. Po kilka razy także odkrywamy, jak ważny jest przypadek czy szczęście, i że to szczęście nie ma za wiele wspólnego z chęciami i pracą, jaką wkładamy w uzyskanie sukcesu.

Dopóki się nie posiądzie tej wiedzy, albo nie otrzyma od Boga wyjątkowego daru w postaci rąbniętego poczucia bardzo czarnego humoru, rzeczywiście lepiej takich książek nie czytać. Wydają się kretyńskie, irytują czasami kompletnie zdawałoby się irracjonalnym rozwojem zdarzeń. Dopiero kubeł czarnego jak sadza pesymizmu pozwala nam dostrzec, że owszem, wszystko jest diabelnie logiczne, że pasuje do siebie i wymiana choćby jednego słowa może spowodować zawalenie się misternej konstrukcji fabularnej. Zapewne dopiero życiowe cięgi powodują, że czytając takie książki, mamy poczucie obcowania z finezją, jak podczas oglądania gotyckich katedr, czy misternych zdobień minaretów.

Bohater naszego dzieła, jak najbardziej magicznego i fantastycznego, dla albo bardzo młodych, albo bardzo dorosłych, zaczyna od sprawienia sobie za pomocą zaklęcia tuszu z czarnego tuszu, choć jak nietrudno się domyślić, chciał pozyskać w ten sposób kałamarz z zawartością, w której miałby umoczyć piórko do rysowania. Klucz nieszczęścia tkwi w podwójnym znaczeniu słówka „tusz”. Potem potrafi zameldować, że uzyskał połowiczny sukces. Od lat kilkunastu usiłuje się nauczyć czegoś, co powinno mu zająć kilka tygodni. Jakbym siebie widział...

Lojalnie uprzedzam, że „Sekret Wróżki” nie jest tak dobry jak „Bromba i inni” lecz autor „trzyma poziom”. Możemy się ubawić i zadumać...

 

Baron

 

 


 

Maciej Wojtyszko

Sekret Wróżki

MAW, 1985

Stron: 94

 

Okładka
Spis Treści
Tomasz Pacyński
Literatura
Bookiet
Recenzje
On Cornish
Permanentny PMS
Galeria
Andrzej Zimniak
W.Świdziniewski
Adam Cebula
A.Mason
Adam Cebula
Tomasz Zieliński
Adam Cebula
M.Kałużyńska
Andrzej Pilipiuk
Grzegorz Musiał
J.Świętochowski
Magdalena Kozak
M.Koczańska
Tomasz Zieliński
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Monika Sokół
Magdalena Kozak
Aleksandra Janusz
S.Twardoch
Jewgienij Łukin
Piekara i Kucharski
Andrzej Pilipiuk
S.Twardoch
Miroslav Žamboch
Robin Hobb
Paul Kearney
Christopher Paolini
Michał Orzechowski
 
< 04 >