numer XLIV - styczeń-luty 2005
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Jakub W. Świętochowski Publicystyka
<<<strona 21>>>

 

Groby z końca uliczki cmentarnej

 

 

Bolid Lema i lita skała

 

Horyzont rozpękł się cholernie; czarny latawiec, bure kłębowisko odbiło się od ziemi jak piłka tenisowa, odbiło się, po czym znieruchomiało, jakby było trzymane na uwięzi przez rudawego bachora. W tej wszystkiej martwocie, chmury przeszył okropny wizg bolidu z Człowiekiem z Marsa na pokładzie, tuż za nim, długi, niczym napięta struna, sunął Kosmokrator, a ten śmieszny peleton kończyli Ijon Tichy i Antoine de Saint Exupéry – przekraczający już lotniczą granicę wieku.

Zainteresowania literackie zbijają się czasami w takie twory; pejzaż to z motylami czy pogruchotane silniki, płatowce bez skrzydeł, czy bolid – tak często u Lema wbity w litą skałę? U mnie to najwyraźniej chmury burzowe, z peletonem cyganerii i, zabijcie mnie, katastrofizm.

Bóg, nie liczmy na jego pobłażanie, zetnie knot świecy Lema.

Płomyk zgaśnie; i może jakiś przybłęda powoła Żagary, aby coś tam, kogoś tam podtrzymać na duchu.

Słowem: apokaliptyka.

Na biurku książek na sążeń, jak drew. Nocny lot, Kongres futurologiczny, Astronauci, Człowiek z Marsa, Ostatnie życzenie, Z pamiętnika więźniarki Buchenwaldu, Reportaż spod szubienicy, Miłość samuraja, Na kresach lasów – wszystko to całkiem niewesołe; ludzie albo pogłupieli, albo dalej jaskółczy ból głowy... narkotyzuje. Literacko (nie wszystko) dobre, ale smutne do szpiku kości. Jest w tych książkach mowa o wyzwoleniu, odkryciach, niepewnym badaniu przyszłości, miłości, o życzeniach i niespodziankach.

Jakby szklanką optymizmu zalewać suchy ocean wspomnień. Dodajmy, gwoli kronikarskiego obowiązku: złych wspomnień. A nad tym wszystkim chmury burzowe.

Zaczyna czy nie zaczyna padać?

Otóż, Andrzej Pilipiuk zauważył bowiem osobiście, że młodzież w szkołach wychyla za kołnierz nie te książki, co potrzeba. Szkoła im. Marii Sadzewiczowej męczy uczniów Solaris, bo Stanisław dał to sfilmować i tu herezja – wieść gminna niesie, że nic więcej nie napisał. Następna, imienia wieszcza Mickiewicza: Borowski i Borowski , ach ten Borowski. Na Kochanowskiego, nie przymierzając, jak płody szatana, palą wszystko (o książkach tu mowa) – idiotów i idiotyzm rozpowszechniają. Takie to życie na Mazowszu.

Ciało pedagogiczne upupia.

Ja chcę, o Boże!, deszczu. Niech pada!

Potopu!

Niektórzy przekraczają lotniczą granicę wieku; pokazują się na niebie, chmury rozganiają (a w tej chwili tańczą dance macabre), bo jeszcze może się nawrócą, bo ludzie nie wiedzą, co czynią. Niech Arki nie budują... Niech w wodzie gruntowej się taplają. Niech im będzie – jeszcze troszeczkę – dobrze.

Lem zabłysnął, zabłysnął i zgasł. Lata swoje ma, na cóż mu fałszywe światło erudycji, jego blask gwiazdy słabnie; czynów dokonał. A co robił Exupéry? To samo.

Nie ma święta; latawców nie ma; w sklepie pasy bibuły sprzedają, nikt jednak kolorowego płatka na wiatr wypuścić nie chce. Nikt nie chce debiutować! W porządny, akademicki, mądry sposób! Tylko banalne fantastyki wykreślają ołówkiem, magię i kopie bohaterskich fanaberii.

Rapsod żałobny!

Posłuchajcie mnie uważnie, apokalipsa ma tu charakter czysto grecki, a więc tragiczny. Są dwa wyjścia: albo będzie burza i strąci Stanisława Lema z parnasu (i w zamian wykiełkuje ziarenko z nowym futurologiem), albo nie będzie burzy i bolid (z geniuszem na pokładzie) wyrżnie w litą skałę. I dupa blada.

Coś się kończy, coś – zaczyna.

Brak mi tu fantazji onomastycznej. Paraboliczny sens tego felietonu polega na tym, że Kafka wyzionął ducha, Lem ledwo zipie, a biblioteka wieży Babel, biblioteka łamańców językowych dała nam to, co tygrysy lubią najbardziej. Jeden, nadymany jak odyniec – kalambur. Umberto zachodzi w głowę: co oni z tą wysoką kulturą wyczynili? Piszą bzdety, które ani rąk, ani nóg nie mają; bez uszu chodzą, co by mogli krytyki chociaż wysłuchać.

Mówię przecież, tumanie jeden, bąblu dyrdnięty: latawiec kolorowy na niebo wypuść, niech ten świstek bibuły zapowie spadającym gwiazdom powiew świeżości. W drodze, nowomodnie, szepnie mu na uszko hasło: stary, umieraj, ja porządku dopilnuję, bo mnie dzieciarnia wypuściła, bo święto nowe ustanowiła.

I jeszcze jedna adnotacja, miłe panie mszyce, co mówicie, że Słowacki poetą wielkim jest: gówno prawda!

Zrzucie, do cholery jasnej, ten balast! Mickiewicz, Krasiński, Staszic, Szymonowic, Gombrowicz mają już dosyć! Narcyzować społeczeństwo się zachciało! Won! Owidiusz napisał Baśń o Narcyzie – i dosyć! Historia na tym polega, że przemija; przemijają powstania i trzeba z nich jeno wnioski wyciągnąć.

A więc: ciało pedagogiczne powinno wystawić ocenę swojej działalności.

A wy, młodzi nudni, zacznijcie interpretować Brzezińską, Pacyńskiego i Puszkina. Chłopcy: nadymajcie buzie, pokażcie języki; dziewczyny: podwiki do kosza, dziewictwo na wierzch. Rozbierajcie się śmiało, czytajcie śmiało: wasze ciało, wasz duch!

Nie było ostatnio ciekawego debiutu; bolid z Lemem mknie ku nieszczęsnej skale.

Przeczytajcie Apokalipsę. Boże, wal śmiało, potop prosimy! Oczyść ziemię z plew niewygodnych.

Zmówmy my natomiast, ot różaniec, wedle katolickiej tradycji.

Antoine de Saint Exupéry i Stanisław Lem to wieszcze literatury wysokiej. Łączy ich bezpośrednio zamiłowanie do maszyn, opisywanie nieuchronnych tragedii. Pokazują się na niebie, olejem silnikowym pomazani.

Śmierć przyjdzie dla nich w chwili, której być może sobie życzą. I ich historia skończy się dokładnie w tym momencie, w którym się zaczęła. Na wieży Babel, której już nie ma. Ale, moi drodzy, na moim cmentarzu miejsca dla nich nie ma. Zasłużyli na Powązki.

Podsumujmy więc: 1) będzie apokalipsa literatury a później nowy świat; 2) wspaniały bolid twórczości Wielkich i Wspaniałych rozpieprzy się o pierwszą lepszą litą skałę; 3) Wielcy i Wspaniali jeszcze coś poradzą – wykupią ludzi z objęć marazmu, z objęć śmierci.

A parabola gra tu główne skrzypce.

Na koniec, gdy się właśnie kłaniam, kalambur rozwiążę: ja pisarzy nie klnę, ja im urżnę wieloznaczne języki. Piszcie po polsku.

Dziwny to felieton – sam jestem zaskoczony. Ale metaforę tylko metaforą da się zwalczyć. Nie budujcie już następnej wieży, bo się obrazimy i nigdy się ze sobą nie dogadamy.

 

styczeń-luty 2005

 

Okładka
Spis Treści
Tomasz Pacyński
Literatura
Bookiet
Recenzje
On Cornish
Permanentny PMS
Galeria
Andrzej Zimniak
W.Świdziniewski
Adam Cebula
A.Mason
Adam Cebula
Tomasz Zieliński
Adam Cebula
M.Kałużyńska
Andrzej Pilipiuk
Grzegorz Musiał
J.Świętochowski
Magdalena Kozak
M.Koczańska
Tomasz Zieliński
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Monika Sokół
Magdalena Kozak
Aleksandra Janusz
S.Twardoch
Jewgienij Łukin
Piekara i Kucharski
Andrzej Pilipiuk
S.Twardoch
Miroslav Žamboch
Robin Hobb
Paul Kearney
Christopher Paolini
Michał Orzechowski
 
< 21 >