numer XLIV - styczeń-luty 2005
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Jacek Piekara & Damian Kucharski Na co wydać kasę
<<<strona 33>>>

 

Necrosis.

Przebudzenie - Księżniczka i wiedźma (fragment)

 

 

O KSIĄŻCE I AUTORZE

Niewidoma mała księżniczka znajduje pocieszycielkę i opie­kunkę w starej niani. Co się wydarzy, kie­dy na królewski dwór przybędzie potężna czarodziejka – narze­czona jej ojca?

Fałszywy egzor­cy­sta, trudniący się wyłudzaniem pie­nię­dzy od naiwnych, zostaje wezwany do królowej pod­ziem­ne­go świata miasta Kloudobergen – złowrogiej mistrzyni zbrodni, nazywanej Panią. Do czego mają się przydać jego talenty?

Maltretowany przez ojca, wiejski chłopiec odkrywa tajemniczą jaskinię. Czy znajdzie w niej coś, co raz na zawsze odmieni jego życie?

Owładnięty żądzą rodowej zemsty arystokrata otrzymuje plany tajnego przejścia, które doprowadzi jego żołnierzy do samego serca wrogiego zamku. Jaką cenę trzeba będzie zapłacić za przysługi?

Opętana seksualnymi obsesjami piękna złodziejka i cmentarna hiena decyduje się popełnić straszliwe świętokradztwo. Kto wykorzysta jej zdolności, niewiedzę oraz chorobę?

Co łączy tych pięć szczególnych postaci? Wskrzeszą pradawne moce, które mogą zmienić oblicze świata.

Czwartego dnia śnieżyca szalała tak samo, jak pierwszego, drugiego i trzeciego. Może tylko wichura nieco zelżała, ale biała kurtyna śniegu i mgły pokrywała szczyty gór i kładła się na przełęczach. Królewna stała na szerokim, kamiennym tarasie, okutana w futrzaną szubę, z dłońmi ukrytymi w ciepłej mufce. Taras był zaledwie kilka metrów nad zamkowym dziedzińcem, ale Calinne nie widziała nic poza mleczną zasłoną. Jedynie gdzieś, na granicy widoczności, majaczyły spoza tej zasłony, kontury baszt.

– Sama widzisz, pani – rzekł kapitan Gralf. – Musimy czekać.

– Nie możemy czekać.

– Wasza wysokość, podróż teraz to pewna śmierć. Nawet ludzie wychowani w górach zgubiliby drogę...

– Czy masz kogoś wśród żołnierzy, kto tu się urodził, wychował? Kto zna te góry od dziecka?

– Oczywiście, pani. – Kapitan Gralf odpowiedział zanim zorientował się, że w tej specyficznej sytuacji powinien skłamać.

– Przyślij do mnie takiego człowieka. Zaraz, nie... – Królewna zastanowiła się. – Trzech takich ludzi. Odważnych i wychowanych tutaj. Takich, co znają każdy kamień i każdą ścieżkę.

Kapitan smętnie pokiwał głową. Upór królewny drażnił go i niepokoił. Był człowiekiem prostodusznym i mocno stąpającym po ziemi. Wyprawa w najgorszą śnieżycę, poprowadzona tylko dlatego, że królewna podejrzewała, iż na królewskim dworze grasuje wiedźma, wydawała mu się nie tylko najgorszym z najgorszych pomysłów. Była po prostu szaleństwem. Ale postanowił na razie robić dobrą minę do złej gry. Niech królewna porozmawia z żołnierzami, niech dowie się, że wyprawa jest całkowicie niemożliwa. I niech czeka. Dzień, tydzień, a może aż do wiosny. Tak długo, jak to tylko będzie konieczne.

Jednak dowódca fortu był człowiekiem na tyle uczciwym, że wybrał naprawdę najlepszych ludzi. Trzech jego zwiadowców stanęło w komnacie królewny. Trzech górali, znających ścieżki niedostępne dla innych i potrafiących czytać pogodę z chmur, smakować śnieg, wiatr i deszcz. Posługiwali się nie tylko mową królestwa, ale i własnym narzeczem, w którym było kilkadziesiąt różnych określeń śniegu oraz wiatru. Kapitan Gralf nie rozumiał nawet różnic pomiędzy połową z nich. I wiedział, że nigdy tego nie zrozumie, bo wychował się w mieście na przedgórzu, a do czasu objęcia komendy nad fortem, góry widział jedynie z daleka.

– Oto, pani – rzekł – moi najlepsi zwiadowcy. Nikt nie zna tych okolic jak oni i możesz wierzyć, że powiedzą ci szczerą prawdą.

Królewna skinęła poważnie głową i przyjrzała się uważnie trzem przybyłym żołnierzom. Wszyscy byli jeszcze młodzi, ale Calinne zdawała sobie sprawę, że to akurat nie ma najmniejszego znaczenia. Tu, w górach, starość wcale nie musiała iść pod rękę z doświadczeniem.

– Chcę, abyście powiedzieli mi, czy możemy dotrzeć na dwór króla – powiedziała.

Mówiąc, delikatnie użyła Głosu, by zachęcić ich do mówienia prawdy, ale jednocześnie nastroić optymistycznie i natchnąć odwagą.

– Najpewniej martwi – burknął jeden z nich. – Wasza wysokość – dodał.

– Ile możemy czekać na zmianę pogody?

– To trzydniowiec, jasna pani – rzekł drugi. – Zobaczymy, kiedy się przejaśni.

– Ten trzydniowiec trwa już cztery dni – odparła Calinne. – Dziwny tu macie sposób liczenia.

Trzeci z żołnierzy, ten, który do tej pory milczał, zaśmiał się lekko. Królewna zauważyła, że miał równe, białe zęby i jakąś nieoczekiwaną hardość spojrzenia.

– Wasza wysokość, trzydniowiec może trwać cztery albo i pięć dni, ale zawsze mija – powiedział mocnym głosem bez akcentu. – Teraz iść, to szaleństwo, lecz kiedy się przejaśni, trzeba ruszyć bez wahania. Ale nie na koniach, dostojna pani, bo to pewna śmierć. Tylko piesi dadzą radę przejść oblodzonymi szlakami i przedrzeć się przez zaspy. Zajmie nam to tydzień, jeśli pójdziemy górskimi ścieżkami, z dala od głównych szlaków. To trudniejsza droga, ale bezpieczniejsza, bo tam może unikniemy lawin.

– Bredzisz – wybuchnął czerwony na twarzy kapitan Gralf. – Chcesz, aby królewna szła na piechotę górskimi ścieżkami? Ja tam nawet widziałem martwe kozice, które spadły ze żlebów!

– My mamy rozum, kapitanie – śmiał się przeciwstawić zwiadowca. – A kozice – nie. Od kiedy skończyłem trzy lata, chodziłem po górach najpierw z ojcem, a potem sam, czy z towarzyszami. Jeśli królewna rozkaże, to przeprowadzę ją do zamku.

Oto następny, któremu uśmiecha się zrobienie kariery na królewskim dworze, smętnie pomyślał kapitan. A jeśli królewna by zginęła w czasie wyprawy? Cóż, wtedy prędzej znajdzie się echo w tych górach niż człowieka, który do tej śmierci doprowadził.

– Nie zgadzam się – rzekł. – Nie dam swej zgody – powtórzył.

– Dasz. – Uśmiechnęła się promiennie Calinne. – Ale poczekamy jeszcze do pojutrza. I niezależnie od tego, jaka będzie pogoda – ruszymy. Jak się nazywasz? – zapytała żołnierza.

– Hardal, moja pani. Mam zaszczyt być sierżantem wojsk jego królewskiej mości.

– Zajmij się więc wszystkim, Hardalu. Każ przygotować co niezbędne do podróży przez góry. Jeśli tylko będziesz czegoś potrzebował, daj znać moim pokojowcom. Liczę na ciebie.

Zwiadowca pochylił się w głębokim ukłonie i razem z towarzyszami wyszedł z komnaty królewny.

– Pani... – Kapitan Gralf załamał dłonie. – To pewna zguba! – Odwrócił się, bo usłyszał trzask otwieranych drzwi. – Jaśnie oświecony książę – rzekł z błaganiem w głosie, widząc Harrima. – Przecież pójdziemy na śmierć...

– Pójdziemy? – zdumiała się księżniczka. – Chcesz zostawić dowództwo?

– Wolę zginąć w górach niż z królewskiego rozkazu – rzekł szczerze kapitan. – Czy myślisz, że pozwoliłbym, byś poszła sama z tymi góralami?

– Nie zapomnę ci tego. – Calinne popatrzyła na niego uważnie i odwróciła się w stronę Harrima.

– A ty, kuzynku? – zapytała lekkim tonem. – Wybierzesz się na małą wycieczkę?

– Nie – zaprzeczył książę. – I ty również nigdzie nie pójdziesz. Prędzej każę kapitanowi zamknąć cię w lochu.

– Podlegam tylko rozkazom mego króla – rzucił Gralf ostro. – Jesteś gościem, panie, i nie zapominaj o tym.

Calinne roześmiała się.

– Widzisz? – powiedziała. – Już mam obrońcę.

– Nie chciałem cię urazić, kapitanie – poddał się Harrim, chociaż gotował się od wewnątrz. Na południu tego człowieka kazano by już wysmagać i zesłano do kopalni lub kamieniołomów. – Ale sam chyba wiesz, że to jakieś szaleństwo.

– Drogi kuzynie, drogi kapitanie. – Calinne już się nie uśmiechała. – Jestem pewna, że zadymka zrodziła się na skutek wiedźmich czarów. A czy wiecie, jaką magię stosują wiedźmy, czarnoksiężnicy i nekromanci?

Usiadła w fotelu, zakładając nogę na nogę. Gralf odwrócił szybko wzrok, widząc zgrabną kostkę, która wyłoniła się spod sukni.

– Muszą korzystać z siły żywych istot. Zaklęcie jest tym potężniejsze, im mocniejsza jest istota, którą wiedźma zabija, rzucając czar. Mówiąc zrozumiale: jeśli zabije muchę, zaklęcie będzie słabiutkie. A domyślacie się, co trzeba zabić, by wywołać taką zadymkę jak ta?

– Konia? – zaryzykował Gralf.

– Drogi kapitanie... – Calinne mimo woli się uśmiechnęła. – Gratuluję ci poczciwości serca. Ale najstraszliwsze zaklęcia działają tylko wtedy, kiedy zabija się człowieka. Bo to w człowieku skupiona została najpotężniejsza ze znanych nam mocy. Większa niż w koniu, wole czy niedźwiedziu. Moc nieporównywalna z niczym innym.

– Więc ktoś tam zabija ludzi? – zapytał z niedowierzaniem Harrim. – Przecież go złapią! To nie zapadła wieś, tylko królewski dwór! Sama wiesz, jak trudno ukryć cokolwiek na dworze. A co dopiero morderstwo oraz czary!

Kapitan Gralf tylko pokiwał przytakująco głową.

– Nie – odparła twardo księżniczka. – Nie mamy do czynienia z dworzaninem, który morduje w gniewie przyjaciela i z przerażenia sam wpada w ręce justycjariuszy. Nie jest to rabuś, zabijający dla pełnej kiesy. To ktoś bardzo stary, bardzo sprytny i bardzo przerażony moim przybyciem. Wyobraźcie sobie kogoś... – Królewna wstała i nagle wydała się Gralfowi bardzo jasna, bardzo wysoka i bardzo potężna. Jej głos grzmiał niczym dzwon, ale nie przerażał, tylko onieśmielał. – Kogoś, kto uratował się z Oczyszczenia. Kto umknął przed śledztwami, stosami i inkwizytorami. Kto przespał całe wieki w opuszczonej jaskini. Kto po przebudzeniu, żywił się robakami i małymi zwierzętami, po to, by przybrać znów ludzki kształt. O takim człowieku mówimy. Bezwzględnym i groźnym. O kimś, czyja siła wyrosła z nienawiści i samotności. O kimś, kto wyćwiczył się w mrocznej sztuce w sposób znany tylko starożytnym mistrzom.

Calinne usiadła z powrotem na fotelu. Gralf przetarł oczy. Siedziała przed nim osiemnastoletnia dziewczyna o chłodnej, alabastrowej twarzy i bystrych oczach. Ale wiedział, że do końca życia nie zapomni, iż ujrzał ją w zupełnie innej postaci. Albo tylko wydawało mu się, że ujrzał.

– Czy twoje zaklęcia mogą nam pomóc? – zapytał cicho po chwili.

– Byłam tylko dziesięć lat w Jasnym Klasztorze – odparła. – Zaledwie zaczęłam nowicjat. Ale zrobię, co tylko w mojej mocy. Cokolwiek by się nie działo – pojutrze ruszamy!

 

* * *

 

Calinne leżała przykryta puchowymi pierzynami. W kominku płonął ogień, a na blacie sekretery stała miseczka wystygłego już rosołu. Jak przez sen pamiętała, że ktoś poił ją tym rosołem, kiedy jeszcze był gorący niczym płynny ogień. Obok, na zydlu, siedział postawny, czarnobrody mężczyzna o pobrużdżonej zmarszczkami twarzy i zatroskanym spojrzeniu. Poznała, że nie może to być nikt inny, tylko jej przyszły mąż. Portrety, które widziała na dworze ojca, nieco upiększały rzeczywistość, ale i tak królewnie na pierwszy rzut oka spodobała się ta męska, szczera twarz.

– Twoja odwaga jest niesłychana – rzekł król z podziwem, ale i wyczuwalnym zaniepokojeniem w głosie. – Niewielu ludzi odważyłoby się dokonać tego, czego ty dokonałaś. Ale nie ryzykowałaś życiem, tylko by szybciej wziąć ślub, prawda? Więc wyjaw mi, jeśli możesz, cóż takiego skłoniło cię do przedsięwzięcia tej szalonej wyprawy?

Calinne spodziewała się podobnego pytania, gdyż nie sądziła, aby król wziął za dobrą monetę tłumaczenia, które zapewne przekonały jego dwór. Jak przez mgłę pamiętała, że, odnaleziona przez królewskich zwiadowców, bełkotała coś o szybkim ślubie i o tęsknocie. Cóż, górale będą mieli następny, piękny temat do legendy. Teraz cała podróż wydawała się królewnie przerażającym snem. Zgłuszony przez wichurę krzyk Harrima, spadającego w przepaść, której dno ginęło w mlecznej otchłani. Martwy wzrok jednego ze zwiadowców, który złamał nogę i sam postanowił, że zostanie, gdyż niosąc go, zginęliby wszyscy. Skóra, płatami odpadająca z odmrożonych policzków kapitana Gralfa. I ten młody sierżant, który pewnego ranka wstał, bez słowa zanurzył się w mlecznobiałą mgłę i już z niej nie wrócił. Ale czy mogła wyjawić królowi prawdę? Powiedzieć, dlaczego zdecydowała, że warto poświęcić życie tych wszystkich ludzi? Czy sam władca nie wiedział o wiedźmie lub nekromancie, grasującym na jego dworze? Nie, odpowiedziała sama sobie, nie wiedział z całą pewnością. Mroczne sztuki cieszyły się złą sławą w pamięci barbarzyńców z północy. Jak to się działo, że to głównie subtelni, delikatni i wyrafinowani ludzie z południa schodzili na złą drogę? Przecież w czasie Oczyszczenia, głównie południowców palono na stosach i rozrywano końmi. W każdym razie tych, którym udało się ujść z życiem z chłopskich obław dowodzonych przez inkwizytorów.

Królewna westchnęła i zdecydowała się mówić prawdę. Prawdę, całą prawdę i nie używać nawet Głosu. Jeśli jej przyszły małżonek wyczułby, iż usiłuje go oczarować za pomocą Głosu (a niektórzy ludzie to potrafili), mógłby już na zawsze stracić zaufanie do jej prawdomówności. A w tej chwili na tym właśnie zaufaniu zależało jej najbardziej na świecie. Władca wysłuchał jej bardzo spokojnie, nie przerywając i nie zadając pytań.

– Jesteś wychowanicą Jasnego Klasztoru – rzekł wreszcie. – I nie mam powodu, by nie ufać twoim słowom, zwłaszcza że narażałaś życie, by dowieść prawdy. Wiem, że uważacie nas za barbarzyńców, ale ja czytałem księgi o Oczyszczeniu i rozprawie z nekromantami. Powiedz mi więc: kto to jest?

– Nie wiem – odparła Calinne, zdumiona, iż przekonała go tak szybko. W tej samej chwili przyszło jej na myśl, że być może to małżeństwo będzie mniejszym poświęceniem niż do tej pory sądziła. – Nie wiem, ale się dowiem. I to bardzo szybko. Żadna wiedźma, żaden czarnoksiężnik i żaden nekromanta nie potrafi się ukryć przed moim wzrokiem. I nie myśl, mój panie, że przeceniam swe możliwości. Adepci mrocznej sztuki są po prostu na zawsze otoczeni aurą, która jest dla nas widoczna jak na dłoni. Potrafią ją chować, lecz nie potrafią się jej pozbyć. A kiedy śpią, nie umieją jej w żaden sposób kontrolować.

– Dobrze więc – stwierdził. – Zarządzę śledztwo, zwołam dworzan...

– Nie, panie. – Calinne naprawdę się przeraziła. – Zostaw to tylko mnie. Dam ci znać, kiedy poznam prawdę, a wtedy uczynisz, co uważasz za stosowne. Ale potrzebna nam tajemnica. Czy chcesz, aby twoi ludzie zaczęli zajmować się śledzeniem czarownic i czarowników? Czy chcesz, by szaleństwo ogarnęło twój dwór? Szaleństwo wzajemnych podejrzeń i oskarżeń? Szaleństwo strachu i nieufności?

– Masz rację, pani – odparł król po chwili namysłu. – Rozkażę jednak postawić straż pod twoimi drzwiami. Kazałbym czuwać kapitanowi Gralfowi, bo jest tak samo szalony jak ty, ale on jeszcze długo nie wstanie z łoża. Pozostawiam ci obmyślenie dla niego stosownej nagrody. – Uśmiechnął się lekko i jego surowa, kwadratowa twarz stała się w tym momencie prawie-że miła.

Ujął jej dłoń w swoją i poczuła, jak silne są jego ręce.

– Ale teraz najważniejsze jest twoje zdrowie – rzekł z prawdziwą troską. – I wiedz, że nic złego już się nie może stać.

Królewna oddała mu uścisk i uśmiechnęła się ze zmęczeniem. Rozmowa wyczerpała ją, król to zauważył. Podniósł się z zydla.

– Pozwól, iż odwiedzę cię jutro – powiedział. – A teraz śpij. Jesteś już bezpieczna.

Calinne skinęła głową, ale wiedziała, że będzie bezpieczna dopiero wtedy, kiedy ciało adepta mrocznych sztuk spłonie w oczyszczających płomieniach. Ale nie mogła bronić się przed zmęczeniem i snem. Zresztą, musiała nabierać sił, jeśli chciała jak najszybciej odkryć, gdzie ukrywa się odwieczny wróg, który przecież nie powinien w ogóle istnieć.

Obudziła się w środku nocy. Za oknami panowała przejmująca cisza. Od kiedy tylko trafiła do zamku, śnieżyca i wiatr minęły. Rozwarła okiennice i zobaczyła rozgwieżdżone niebo. Odetchnęła lodowatym powietrzem, a potem zaczęła się ubierać. Gdy była już gotowa, delikatnie otwarła drzwi. W przedpokoju siedziało dwóch żołnierzy w kolczugach, z halabardami w dłoniach. Obaj drzemali, wspierając się nawzajem. Calinne pokręciła tylko głową. Jeśli to byli najlepsi żołnierze króla, to jak zachowaliby się ci najgorsi? Cichutko wyszła na korytarz i wyszeptała zaklęcie. Zdawała sobie sprawę, że od tej pory ciężko ją będzie już zobaczyć i usłyszeć, a jeśli nawet spotka kogoś na zamkowych korytarzach, to ten ktoś zlekceważy jej obecność i może nawet nie będzie pamiętać o incydencie.

Bardzo wyraźnie czuła mroczną aurę pulsującą w zamku. Słabą, przytłumioną, ale jednak obecną. Nie znała rozkładu korytarzy i krużganków, lecz przyzwyczajona do istnych labiryntów na własnym dworze, poruszała się instynktownie, szybko i sprawnie. Szła śladem tej aury, która gęstniała w miarę, jak zbliżała się do jej źródła. I wreszcie trafiła dokładnie tam, gdzie chciała. Stała przed zwykłymi, drewnianymi drzwiami z żelazną klamką. Dotknęła jej palcami. Drzwi były zawarte od środka, więc przymknęła oczy, szeptem wypowiedziała zaklęcie i usłyszała zgrzyt odsuwanej od wewnątrz sztaby. Weszła do komnaty, zamykając za sobą drzwi. Doskonale wiedziała, że powinna powiadomić króla. A on żołnierzy, którzy pochwycą nekromantę, zakują go w srebrne kajdany i przygotują stos. Ale nie mogła się oprzeć temu, by samotnie zakończyć sprawę, którą rozpoczęła. W końcu była adeptką białej sztuki i nie wolno jej było cofnąć się przed niebezpieczeństwem!

W komnacie było ciemno, lecz królewna potrafiła nieźle radzić sobie w mroku. Nie na tyle jednak, by dostrzec niewielką postać, skuloną w stojącym przy samych okiennicach fotelu.

– Czekałam na ciebie – dobiegł ją cichy głos starej kobiety.

 

c.d. w książce

 

Okładka
Spis Treści
Tomasz Pacyński
Literatura
Bookiet
Recenzje
On Cornish
Permanentny PMS
Galeria
Andrzej Zimniak
W.Świdziniewski
Adam Cebula
A.Mason
Adam Cebula
Tomasz Zieliński
Adam Cebula
M.Kałużyńska
Andrzej Pilipiuk
Grzegorz Musiał
J.Świętochowski
Magdalena Kozak
M.Koczańska
Tomasz Zieliński
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Monika Sokół
Magdalena Kozak
Aleksandra Janusz
S.Twardoch
Jewgienij Łukin
Piekara i Kucharski
Andrzej Pilipiuk
S.Twardoch
Miroslav Žamboch
Robin Hobb
Paul Kearney
Christopher Paolini
Michał Orzechowski
 
< 33 >