numer XLIV - styczeń-luty 2005
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Robin Hobb Na co wydać kasę
<<<strona 37>>>

 

Misja Błazna (fragment)

 

 

O KSIĄŻCE I AUTORZE

Tworząc wspa­nia­łe trylogie "Kup­ców i ich żywostatków" oraz "Skry­tobójcy", Robin Hobb dołączyła do grona naj­wybitniejszych autorów fantasy naszych cza­sów. Niniejsza książka, zaplanowana jako pie­r­wszy tom trylogii i prze­d­sta­wiająca dalsze losy Bastarda Rycerskiego, zapowiada się na jej najlepsze dotychczas dzieło. Oszałamiająca wizja, żywa akcja i bogactwo wyobraźni tworzą z "Misji Błazna" pasjonującą historię człowieka stającego w obliczu dwóch rodzajów magii, które podzieliły nie tylko jego, ale również jego kraj.

TREŚĆ KSIĄŻKI

Przez piętnaście lat, jakie upłynęły od czasu wydarzeń, które położyły kres jego poprzedniemu życiu, Bastard Rycerski z rodu Przezornych żył na dobrowolnym wygnaniu, uważany za zmarłego przez niemal wszystkich, którzy byli mu bliscy. Nieprawy potomek królewskiego rodu, zamieszkał w chacie na pustkowiu, z daleka od intryg i niebezpieczeństw stolicy. Jest zadowolony z takiej egzystencji, wychowuje przybranego syna i dzieli swą samotność z wiernym towarzyszem – wilkiem zwanym Ślepunem. Chociaż dochodzą go pogłoski o okrutnych prześladowaniach ludzi posiadających magię Rozumienia, nie chce wtrącać się do tego konfliktu. On już oddał wielkie usługi swojemu królestwu i poświęcił dla niego wszystko to, co było mu najdroższe. Zasłużył sobie na odrobinę spokoju.

Jednak nie dane jest mu go zaznać, gdyż przeznaczenie znów wyciąga po niego swą dłoń. W środku lata do jego chaty przybywają goście, a wraz z nimi przeszłość. Wróżka Dżina przepowiada mu, że odzyska dawno utraconą miłość. Cierń – starzejący się królewski skrytobójca i dawny nauczyciel Bastarda – ma własne powody, aby pragnąć jego powrotu do Koziej Twierdzy. A kiedy Błazen, dawny Biały Prorok, zjawia się ponownie, tym razem jako bogaty i czarujący lord Złocisty, namawia Bastarda do powrotu i podjęcia misji Katalizatora, który czyni innych bohaterami i na zawsze zmienia bieg wydarzeń.

Trylogia Złotoskóry składa się z następujących tomów: Misja Bazna, Zocisty Błazen, Fool’s Faith (zapowiedź 2005)

Rozdział 12

 

CZARY

 

Ketriken z Królestwa Górskiego została poślubiona następcy tronu, księciu Szczeremu z Królestwa Sześciu Księstw, zanim skończyła dwadzieścia lat. Ich małżeństwo było polityczną umową, częścią szerszego paktu mającego umocnić przymierze i więzi handlowe między oboma królestwami. Śmierć jej starszego brata w dniu jej ślubu przyniosła niespodziewaną korzyść Królestwu sześciu Księstw: potomek Ketriken miał teraz odziedziczyć nie tylko koronę Królestwa Sześciu Księstw, ale także Królestwa Górskiego.

Niełatwo było z księżniczki Królestwa Górskiego stać się królowa Sześciu Księstw, a jednak przyjęła tę odpowiedzialność z typowym dla władców tej krainy poczuciem obowiązku. Przybyła do Koziej Twierdzy sama, nawet bez wiernej pokojówki. Do nowej ojczyzny przyniosła swoje przekonania, zgodnie z którymi była gotowa do wszelkich poświęceń, jakich mogło wymagać od niej jej stanowisko. Ponieważ taka jest powszechnie rozumiana rola władcy Królestwa Górskiego: tam król jest Poświęceniem dla swego ludu.

 

BEDL „GÓRSKA KRÓLOWA”

 

 

Noc już powoli zmieniała się w świt, gdy wracałem sekretnym przejściem do mojej sypialni. Kręciło mi się w głowie od natłoku informacji, z których większość tylko rodziła kolejne pytania. Postanowiłem się przespać. Może we śnie wszystko jakoś nabierze sensu.

Dotarłem do ukrytych drzwi wiodących do mojej komnaty i przystanąłem. Cierń przestrzegał mnie, żebym zachowywał najwyższą ostrożność, korzystając z tych korytarzy. Wstrzymując oddech, zerknąłem przez wąski otwór w murze. Zobaczyłem część pokoju. Na ustawionym na środku komnaty stoliku stała kapiąca woskiem świeca. To wszystko. Nasłuchiwałem, lecz niczego nie słyszałem. Cichutko nacisnąłem dźwignię, która uruchamiała przeciwwagę. Drzwi otworzyły się i wślizgnąłem się do komnaty. Pchnięciem umieściłem drzwi na miejscu. Przyjrzałem się ścianie. Przejście było zupełnie niewidoczne.

Lord Złocisty przewidująco zostawił kilka koców z szorstkiej wełny na wąskim łóżku w ciasnym pokoiku. Chociaż byłem bardzo strudzony, ta sypialnia nie wyglądała zachęcająco. Przypomniałem sobie, że mógłbym wrócić na wieżę Ciernia i przespać się na jego wspaniałym łożu. Przecież już z niego nie korzystał. Jednak ta perspektywa była niezbyt zachęcająca pod innym względem. Używane ostatnio czy nie, nadal było to łóżko Ciernia. Ta komnata na wieży, półki z mapami zwojami, dobrze wyposażone laboratorium i dwa piece, to wszystko należało do Ciernia i wcale nie miałem ochoty tego przejmować, korzystając z jego łóżka. Tak było lepiej. Ta twarda prycza i duszny pokoik będą uspokajającym przypomnieniem faktu, że pozostanę tutaj bardzo krótko. Już po tym jednym wieczorze sekretów i tajnych planów miałem dosyć polityki Koziej Twierdzy.

Mój bagaż i miecz Szczerego leżały na łóżku. Zrzuciłem tobołek na podłogę, miecz oparłem o ścianę w kącie, kopnąłem zrzucone ubranie pod stolik, zdmuchnąłem świeczkę i po omacku wszedłem do łóżka. Stanowczo odepchnąłem od siebie wszelkie myśli o Sumiennym, Rozumieniu i tym podobnych sprawach. Spodziewałem się, że zaraz zasnę, tym czasem leżałem z otwartymi oczami, patrząc w ciemność. Kolejne niepokoje dopadły mnie i zaczęły dręczyć. Mój chłopiec i wilk tej nocy byli w drodze do Koziej Twierdzy. Z niepokojem uświadomiłem sobie, w jakim stopniu liczę teraz, że Traf zajmie się starym wilkiem, który dotychczas zawsze był jego opiekunem.. Chłopiec miał łuk i nieźle umiał się nim posługiwać. Nic im nie będzie. Chyba, że wpadną w zasadzkę zbójców. Nawet w takim wypadku Traf zapewne załatwiłby jednego czy dwóch, zanim go obezwładnią. Śmierć kamratów tylko rozwścieczyłaby pozostałych. Ślepun prędzej by zginął, niż pozwolił napastnikom porwać chłopca. Ta myśl zrodziła nieprzyjemną wizję martwego wilka leżącego na drodze i syna schwytanego przez rozwścieczonych zbójów. A ja byłem za daleko, żeby im pomóc.

Wełniane koce drapią jeszcze bardziej, kiedy się spocisz. Obróciłem się na bok i spojrzałem w inną plamę ciemności. Nie będę rozmyślał o Trafie. Nie ma sensu martwić się czymś, co jeszcze się nie zdarzyło. Niechętnie wróciłem myślami do zwojów Ciernia i obecnych problemów. Spodziewałem się, że to będą trzy lub cztery zwoje. Pokazał mi kilka skrzyń rękopisów w różnym stanie. Nawet on nie przeczytał ich wszystkich, chociaż sądził, że udało mu się posortować je według różnych tematów i stopni trudności. Pokazał mi wielki stół z rozwiniętymi na nim trzema zwojami. Na ich widok podupadłem na duchu. Dwa z nich były zapisane tak archaicznym pismem, że ledwie byłem w stanie je odcyfrować. Trzeci sprawiał wrażenie napisanego nieco później, ale niemal natychmiast natrafiłem w nim na słowa i zdania, których nie mogłem zrozumieć. Zalecał „wieszczy trans” i zachwalał pomocne działanie naparu z rośliny zwanej „zielem owczarza”. Nigdy o takim nie słyszałem. Następnie zwój przestrzegał mnie przed „naruszaniem samoobronnej bariery partnera”, gdyż to może „zniweczyć jego karmę”. Z niedowierzaniem spojrzałem na Ciernia. Natychmiast zrozumiał, w czym rzecz.

– Myślałem, że będziesz wiedział, co to oznacza – bronił się.

Potrząsnąłem głową.

– Jeśli Konsyliarz znał znaczenie tych słów i pojęć, to nigdy mi ich nie wyjawił.

Cierń pogardliwie prychnął.

– Wątpię, czy tak zwany „mistrz” potrafił choćby je przeczytać. – Westchnął. – Zrozumienie słownictwa i terminów to połowa sukcesu w opanowaniu każdego fachu. Z czasem może zdołalibyśmy odczytać wszystkie zwoje, jeden po drugim. Niestety, mamy bardzo mało czasu. Z każdą chwilą książę może oddalać się od Koziej Twierdzy.

– A może wcale nie opuścił miasta. Cierniu, wielokrotnie ostrzegałeś mnie, żebym nie działał bez namysłu. Jeśli popędzimy na oślep, możemy wyruszyć w niewłaściwym kierunku. Najpierw myśleć, dopiero potem działać.

Dziwnie się czułem, przypominając mojemu mistrzowi jego własne nauki. Zobaczyłem, że niechętnie kiwnął głową. Kiedy on ślęczał nad archaicznym pismem, mamrocząc i przepisując tłumaczenie na czystą kartkę papieru, ja dokładnie przeczytałem najłatwiejszy z rękopisów. Potem przeczytałem go jeszcze raz w nadziei, że wychwycę sens. Za trzecim razem głowa zaczęła mi się kiwać nad starym, niewyraźnym pismem. Cierń pochylił się nad stołem i dotknął mojej ręki.

– Idź spać, chłopcze – rzekł szorstko. – Brak snu ogłupia, a ta sprawa wymaga trzeźwego umysłu.

Usłuchałem i zostawiłem go tam, wciąż zgarbionego nad piórem i papierem.

Przewróciłem się na plecy. Cały byłem obolały od mnóstwa schodów, jakie pokonałem tego dnia. No cóż, skoro nie mogę zasnąć, równie dobrze mogę spróbować zrobić coś pożytecznego. Zamknąłem oczy w ciemności i skoncentrowałem się. Opróżniłem umysł z wszystkich trosk i starałem się przypomnieć sobie mój ostatni sen o chłopcu i kocie. Przypomniałem sobie ich podniecenie nocnymi łowami. Przywołałem wspomnienie unoszących się w powietrzu zapachów i sięgnąłem po nieokreśloną aurę nie mojego snu. Niemal mogłem weń wejść, ale nie tego chciałem. Próbowałem wskrzesić wątłą więź Mocy, z której istnienia wówczas nie zdawałem sobie sprawy.

Książę Sumienny. Syn mego ciała. Te określenia dla mnie nie miały swego zwykłego znaczeni, a jednak dziwnie przeszkadzały w tym, co chciałem zrobić. Moje wyobrażenia o Sumiennym, wyidealizowany obraz mojego syna, stały pomiędzy mną a wątłymi nitkami magicznej więzi, które usiłowałem rozplątać. Gdzieś z głębi twierdzy, z kamiennych trzewi zamku nadleciały dźwięki muzyki. Wyrwały mnie z transu. Zamrugałem oczami w ciemnościach. Zatraciłem poczucie czasu. Wokół mnie rozpościerała się wieczna noc. Nienawidziłem tego pozbawionego okna pokoju, odciętego od całego świat. Nienawidziłem zamkniętej przestrzeni, którą musiałem znosić. Zbyt długo przestawałem z wilkiem, żebym mógł to tolerować.

Zniechęcony, poniechałem prób użyci Mocy i sięgnąłem Rozumieniem do mojego towarzysza. Wciąż czuwał nad Trafem. Wyczułem, że śpi i dotknąwszy jego obronnych murów, poczułem tępy pulsujący ból bioder i grzbietu. Pospiesznie się wycofałem czując, że nawiązując z nim kontakt przypominam mu o cierpieniu. Nie wyczułem strachu ani złych przeczuć, tylko zmęczenie i ból stawów. Spowiłem go moimi myślami, z lubością dzieląc odczucia jego zmysłów.

Śpię – zrzędził. A potem dodał: – Martwisz się czymś?

To nic takiego. Chciałem tylko sprawdzić, czy u was wszystko w porządku.

Och, tak, nic nam nie jest. Spędziliśmy cudowny dzień, wędrując pustym, zakurzonym traktem. Teraz śpimy obok niego. – Potem dodał nieco uprzejmiej: – Nie przejmuj się tym, na co nie masz wpływu. Wkrótce do ciebie dołączę.

Pilnuj dla mnie Trafa.

Oczywiście. A teraz idź spać.

Czułem zapach wilgotnej trawy i dym gasnącego ogniska, a nawet słony pot leżącego opodal Trafa. To dodało mi otuchy. A zatem w moim świecie wszystko było w porządku. Z tą myślą zapadłem w bezdenną otchłań snu.

 

* * *

 

– Pozwolisz, że ci przypomnę, że to ty jesteś moim sługą, a nie odwrotnie?

Słowa, które wyrwały mnie ze snu, zostały wypowiedziane szyderczym głosem lorda Złocistego, ale towarzyszył im życzliwy uśmiech Błazna. Mój przyjaciel trzymał na ramieniu czyste ubranie i wyczułem zapach ciepłej wody i pachnidła. Był już ubrany w nienaganny strój, jeszcze elegantszy od tego, jaki nosił poprzedniego dnia. Dziś nosił się na kremowo i jasno zielono, z cienkim złotym szamerunkiem przy mankietach i kołnierzu. I miał w uchu nowy kolczyk , filigranową złotą kulę. Wiedziałem, co znajduje się w środku niej. Błazen wyglądał na wypoczętego i rześkiego. Usiadłem i natychmiast ścisnąłem rękami obolałą głowę.

– Ból głowy po użyciu Mocy? – zapytał ze współczuciem

Pokręciłem głową i miałem wrażenie, że mi odpadnie.

– Chciałbym żeby tak było – mruknąłem. Spojrzałem na niego. – Po prostu jestem zmęczony.

– Myślałem, że może prześpisz się na wieży.

– Wydawało mi się, że to byłoby nie w porządku.

Wstałem i spróbowałem się przeciągnąć, ale mój krzyż gwałtownie zaprotestował. Błazen położył ubranie na łóżku, a potem usiadł na skotłowanych kocach.

– No tak. Masz jakiś pomysł, gdzie może przebywać nasz książę?

– Aż za dużo. Może być w każdym miejscu Koziego Księstwa, a nawet poza jego granicami. Zbyt wielu szlachetnie urodzonych mogło chcieć go porwać. A jeśli uciekł sam, to tylko zwiększa ilość miejsc, do których mógł się udać.

Nalana do zwykłej fajansowej miski woda do mycia była jeszcze ciepła. Na powierzchni pływało kilka świeżych i wonnych liści cytryny. Z przyjemnością zanurzyłem twarz w wodzie i potarłem ją rękami. Natychmiast oprzytomniałem i poczułem się lepiej.

– Muszę się wykąpać. Czy łaźnia parowa nadal znajduje się za koszarami straży?

– Tak, ale służba z niej nie korzysta. Musisz wystrzegać się starych przyzwyczajeń. Służba zazwyczaj myje się w wodzie po swoim panu lub pani. Albo przynosi ją sobie z kuchni.

Spojrzałem na niego z obrzydzeniem.

– Zatem wieczorem przyniosę ją sobie z kuchni.

Starałem się jak najlepiej wykorzystać zawartość miski, a on siedział i przyglądał się temu w milczeniu. Kiedy zacząłem się golić, zauważył spokojnie:

– Jutro będziesz musiał wstać wcześniej. Cała służba kuchenna wie, że jestem rannym ptaszkiem.

Popatrzyłem na niego wyczekująco.

– I co z tego?

– I będzie oczekiwać, że mój lokaj zejdzie po tacę ze śniadaniem.

Powoli doszedł do mnie sens tego, co powiedział. Miał rację. Powinienem lepiej wczuć się w swoją rolę, jeśli chcę coś zdziałać.

– Pójdę po nią – zaproponowałem.

Przecząco pokręcił głową.

– Nie w takim stanie. Lord Złocisty jest dumnym i porywczym człowiekiem. Nie trzymałby takiego zarośniętego sługi. Musisz wyglądać porządnie. Chodź tu i usiądź.

Poszedłem za nim do jasnej i rozległej komnaty. Na stole czekał przygotowany grzebień, szczotka i nożyczki, oraz spore lustro. Uzbroiłem się w cierpliwość. Podszedłem do drzwi i sprawdziłem, czy są zamknięte i nikt nas nie zaskoczy. Potem usiadłem na krześle i czekałem aż ostrzyże mnie krótko, jak nosi się służba. Rozwiązałem upięte w kucyk włosy, a lord Złocisty wziął do ręki nożyczki. Spojrzałem w oprawione w ozdobną ramę lustro i ledwie rozpoznałem widocznego w nim mężczyznę. Duże lustro, w którym widzisz się cały, ma coś takiego w sobie. Doszedłem do wniosku, że Wilga miała rację. Rzeczywiście wyglądałem na starszego niż byłem naprawdę. Kiedy obróciłem głowę i przyjrzałem się mojej bliźnie, ze zdziwieniem stwierdziłem, jak bardzo przybladła. Nadal była widoczna, ale już nie rzucała się tak w oczy jak na młodej i nie pobrużdżonej twarzy. Błazen milczał przez chwilę, pozwalając mi przeglądać się w lustrze. Potem zebrał w dłoniach moje włosy. Spojrzałem na jego odbitą w lustrze twarz. Niezdecydowanie przygryzał dolną wargę. Nagle z trzaskiem odłożył nożyczki.

– Nie – rzekł z emfazą. – Nie mogę tego zrobić. Zresztą sądzę, że to nie będzie potrzebne.

Nabrał tchu i z powrotem zawiązał moje włosy w kucyk.

– Przymierz ubranie – zachęcił. – Rozmiar dobrałem na oko, ale nikt nie oczekuje, że sługa będzie nosił dobrze uszyte ubrania.

Wróciłem do ciasnej sypialni i spojrzałem na stosik rzeczy złożonych w nogach mojego łóżka. Ubranie było uszyte ze znajomego niebieskiego samodziału, jaki zawsze nosili słudzy w Koziej Twierdzy. Niczym nie różniło się od tego, jakie nosiłem jako dziecko. Jednak kiedy ja ubrałem, poczułem się inaczej. Założyłem strój, który w oczach wszystkich czynił mnie sługą. To przebranie, mówiłem sobie. Nie jestem niczyim służącym. Jednak z nagłym smutkiem pomyślałem o tym, jak czuła się Sikorka, kiedy po raz pierwszy zakładała niebieski strój służącej. Bękart czy nie, ja byłem synem księcia. Nigdy nie spodziewałem się, że będę nosił strój służącego. Zamiast atakującego jelenia, miałem wyhaftowanego złotego bażanta – herb lorda Złocistego. Mimo wszystko strój dobrze na mnie leżał i ze smutkiem musiałem przyznać, że to najlepsze ubranie, jakie miałem na sobie od wielu lat. Błazen oparł się o drzwi i przyjrzał mi się uważnie. Miałem wrażenie, że przez moment widziałem w jego oczach niepokój. Jednak popatrzywszy na mnie, uśmiechnął się, a potem urządził całe przedstawienie, krążąc wokół i oglądając mnie ze wszystkich stron.

– Ujdzie, Tomie Borsuczowłosy. Przy drzwiach stoją buty, na dobre trzy palce dłuższe od moich, a także szersze. Lepiej schowaj swoje rzeczy do komody. W ten sposób jeśli ktoś wścibski zechce zajrzeć do naszych komnat, nie zobaczy tu niczego, co mogłoby obudzić jakieś podejrzenia.

Pospiesznie zrobiłem to, podczas gdy Błazen sprzątał w swojej komnacie. Schowałem miecz Szczerego pod ubrania w komodzie. Było ich tak niewiele, że z trudem go zakryły. Buty lekko mnie cisnęły, jak zwykle nowe obuwie. Z czasem się rozchodzą.

– Na pewno pamiętasz drogę do kuchni. Zawsze jadam śniadanie podane na tacy do mojego pokoju. Kuchciki ucieszą się, kiedy zdejmiesz ten obowiązek z ich barków. Dzięki temu powinni chętniej z tobą plotkować.

Po chwili dodał:

– Powiedz im, że wczoraj wieczorem mało zjadłem i dlatego dziś rano jestem głodny jak wilk. Potem przynieś tyle, żeby starczyło dla nas obu.

Dziwnie było słuchać tak dokładnych poleceń, ale – przypominałem sobie – powinienem do tego przywyknąć. Tak więc skłoniłem się i powiedziałem „Tak, panie”, po czym wyszedłem z komnaty. Uśmiechnął się, ale natychmiast spoważniał i odpowiedział lekkim skłonem głowy.

W zamku panował już spory ruch. Służba uwijała się, wymieniając świece, ścierając zabłocone posadzki, biegając ze świeżymi obrusami lub wiadrami z wodą. Może przez to, że patrzyłem na to z nowej perspektywy, ale miałem wrażenie, że w zamku jest teraz znacznie więcej służby niż dawniej. I nie była to jedyna zmiana. Wprowadzone przez królową Ketriken zwyczaje Królestwa Górskiego rzucały się w oczy bardziej niż dawniej. Przez te lata jej rządów w zamku zrobiło się czyściej niż było kiedykolwiek przedtem. Komnaty, które mijałem, były urządzone z wykwintną prostotą, która zastąpiła dawną, nagromadzoną przez dziesięciolecia graciarnię. Pozostawione gobeliny i draperie były czyste i wolne od pajęczyn.

Jednak w kuchni nadal królowała kucharka Sara. Wszedłem w pełne pary i zapachów wnętrze i jakbym wrócił przez jakieś sekretne drzwi do czasów mego dzieciństwa. Jak powiedział mi Cierń, stara kucharka częściej przesiadała teraz na krześle niż krzątała się między piecem a stołem, lecz najwyraźniej potrawy w Koziej Twierdzy przygotowywano tak samo jak dawniej. Oderwałem wzrok od obfitych kształtów kucharki, obawiając się, że pochwyci moje spojrzenie i pozna mnie. Pokornie pociągnąłem za rękaw pierwszego lepszego kuchcika i przekazałem mu życzenia lorda Złocistego. Kuchcik pokazał mi, gdzie są tace, talerze i sztućce, po czym szerokim gestem wskazał na piece.

– To ty jesteś jego służącym, nie ja – przypomniał złośliwie i ponownie zabrał się do siekania rzepy.

Zmarszczyłem brwi, ale w duchu byłem mu wdzięczny. Niebawem miałem na tacy dość jedzenia na dwa solidne śniadania. Zabrałem się z jedzeniem z kuchni.

Byłem w połowie schodów, gdy usłyszałem znajome głosy. Przystanąłem, przechyliłem się przez balustradę i spojrzałem w dół. Mimo woli uśmiechnąłem się. Królowa Ketriken maszerowała korytarzem na dole, a pół tuzina dwórek daremnie usiłowało dotrzymać jej kroku. Nie znałem żadnej z nich. Wszystkie były młode, zaledwie dwudziestokilkuletnie. Kiedy ostatni raz byłem w Koziej Twierdzy, były jeszcze dziećmi. Jednak z nich wyglądała znajomo, ale zapewne znałem jej matkę. Przyjrzałem się królowej.

Lśniące włosy, wciąż bujne i złociste, miała splecione w warkocz i upięte w kok. Na głowie nosiła wąską i prostą koronę ze srebra. Miała na sobie ciemnobrązową kamizelkę i haftowaną żółtą spódnicę, a idąc szeleściła wykrochmalonymi halkami. Jej dwórki bez powodzenia próbowały naśladować ten styl ubierania się, gdyż to wrodzony wdzięk Ketriken czynił tak eleganckim ten bezpretensjonalny strój. Pomimo upływu lat, wciąż trzymała się prosto i dumnie. Szła żwawym i zdecydowanym krokiem, lecz dostrzegłem ukryty pod nieruchomą maską niepokój. Ani na chwilę nie przestawała myśleć o swoim zaginionym synu, a mimo to dostojnie kroczyła przez zamkowe sale. Serce ścisnęło mi się na ten widok. Pomyślałem jak dumny byłby z niej Szczery.

– Och, moja królowo – szepnąłem do siebie.

Przystanęła w pół kroku i niemal usłyszałem, jak zaparło jej dech. Rozejrzała się wokół, a potem spojrzała w górę i nasze spojrzenia spotkały się. W cieniu wielkiej sali nie widziałem jej niebieskich oczu, ale czułem je na sobie.

Przez moment patrzyliśmy na siebie, lecz w jej oczach dostrzegłem błysk zdziwienia, a nie rozpoznania.

Ktoś dał mi prztyczka w ucho. Odwróciłem się do napastnika, zbyt zaskoczony, żeby się gniewać. Jakiś szlachcic, nieco wyższy ode mnie, spoglądał na mnie z dezaprobatą. Skarcił mnie ostro:

– Widocznie jesteś nowy w Koziej Twierdzy, ośle. Tutaj sługom nie wolno tak gapić się na królową. Zajmij się swoimi sprawami. I w przyszłości pamiętaj, gdzie twoje miejsce, albo szybko nie będziesz miał czego pamiętać.

Spojrzałem na tacę, która trzymałem w dłoniach, usiłując nie okazywać żadnych uczuć. Wzbierał we mnie gniew. Wiedziałem, że jestem czerwony z wściekłości. Najwyższym wysiłkiem woli odwróciłem oczy i kiwnąłem głową.

– Wybacz mi, panie. Będę pamiętał.

Miałem nadzieję, że weźmie mój zduszony głos za pokorę, a nie wściekłość. Mocno ściskając w dłoniach tacę podjąłem przerwaną wędrówkę w górę schodów, podczas gdy on ruszył w dół. Nie obejrzałem się, aby sprawdzić, czy moja królowa odprowadza mnie wzrokiem.

Służący. Sługa. Jestem dobrze wyszkolonym lokajem. Dopiero co przyjechałem z prowincji, ale mam dobre rekomendacje i jestem dobrze wychowanym sługą, znającym swoje miejsce. Pokornym. Czy na pewno? Kiedy wchodziłem za lordem Złocistym do Koziej Twierdzy, miałem przy pasie miecz Szczerego. Z pewnością niektórzy go zauważyli. Opalenizna i blizny na dłoniach świadczyły o tym, że częściej nocowałem pod gołym niebem niż pod dachem. Jeśli mam grać rolę sługi, musi to być wiarygodne. Musi to być rola, którą jestem w stanie znieść i odegrać przekonująco.

Zapukałem do drzwi komnaty lorda Złocistego, dyskretnie odczekałem aż mój pan przygotuje się na spotkanie ze mną, a potem wszedłem. Błazen stał we wnęce okiennej, spoglądając przez okno. Delikatnie zamknąłem za sobą drzwi, zasunąłem rygiel, a potem postawiłem tacę na stole. Przygotowując posiłek, powiedziałem do odwróconego plecami lorda:

– Jestem Tom Borsuczowłosy, twój sługa. Zarekomendowano ci mnie jako człowieka, który został wykształcony ponad stan przez dobrodusznego pana, lecz był zatrudniony raczej ze względu na umiejętność posługiwania się mieczem niż swoje dobre maniery. Wybrałeś mnie, ponieważ chciałeś mieć sługę, który nie tylko będzie ci usługiwał, ale również bronił. Słyszałeś, że jestem kapryśny i czasami niegrzeczny, ale chcesz sprawdzić, czy ci się nadam. Mam... czterdzieści dwa lata. Te blizny to pamiątka po tym, jak obroniłem mojego pana przed atakiem trzech – nie, lepiej sześciu – zbójów. Zabiłem ich wszystkich. Jestem człowiekiem, z którym lepiej nie zadzierać. Kiedy umarł mój ostatni pan, zostawił mi skromną sumkę, która zapewniła mi samowystarczalność. Teraz jednak, kiedy mój syn dorósł, chcę oddać go do terminu w Koziej Twierdzy. Namówiłeś mnie, żebym wrócił na służbę, co pokryje koszty czesnego.

Lord Złocisty odwrócił się od okna. Splótł arystokratyczne dłonie, słuchając mojej tyrady. Kiedy skończyłem, skinął głową.

– To mi się podoba, Tomie Borsuczowłosy. To zaszczyt dla lorda Złocistego, mieć takiego niebezpiecznego człowieka za sługę. Będę mógł się pysznić, że wynająłem takiego rębajłę! Poradzisz sobie, Tom. Doskonale sobie poradzisz.

Podszedł do stołu, a ja przysunąłem mu krzesło. Usiadł i spojrzał na półmiski i talerze, które dla niego przygotowałem.

– Wspaniale. Dokładnie tak jak lubię. Tak trzymaj, Tom, a dostaniesz podwyżkę. – Podniósł głowę i spojrzał mi w oczy. – Usiądź i zjedz ze mną – zaproponował.

Odmówiłem.

– Powinienem ćwiczyć dobre maniery, panie. Herbaty?

Przez chwilę Błazen miał przerażoną minę. Potem lord Złocisty podniósł serwetę i otarł nią usta.

– Proszę.

Nalałem mu.

– Twój syn, Tomie. Nie znam go. Jest w Koziej Twierdzy, prawda?

– Kazałem mu przybyć tutaj za mną, panie.

Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że niewiele więcej powiedziałem Trafowi. Przyjedzie tu ze zmęczonym starym kucem, ciągnącym rozklekotany wóz, a na nim podstarzałego wilka. Nie poszedłem do siostrzenicy Dżiny i nie uprzedziłem o jego wizycie. A jeśli poczuje się urażona tym, że zakładam, iż będzie mógł się tam zatrzymać? Moje dotychczasowe życie spadło na mnie jak załamująca się fala. Nie załatwiłem chłopcu kwatery. Nie znał tu nikogo poza Wilgą, a nawet nie wiedziałem, czy ona obecnie jest w mieście. Ponadto po naszej ostatniej kłótni, Traf na pewno nie zwróciłby się do niej z prośba o pomoc.

Nagle zrozumiałem, że muszę odszukać wróżkę i upewnić się, że mój chłopak będzie u niej mile widziany. Zostawię u niej wiadomość dla Trafa. A zaraz potem powinienem zwrócić się do Ciernia z prośbą, żeby zajął się chłopcem. W obecnej sytuacji wyglądało to na cyniczną transakcję i wzdragałem się na samą myśl o tym. Zawsze mogłem pożyczyć pieniądze od Błazna. Skręciłem się w duchu na samą myśl. Powinienem go zapytać, jakie właściwie jest moje uposażenie? Jednak te słowa jakoś nie chciały przejść mi przez gardło.

Lord Złocisty odsunął się od stołu.

– Jesteś milczący, Tomie Borsuczowłosy. Kiedy zjawi się twój syn, spodziewam się, że mi go przedstawisz. Na razie sądzę, że na ten pierwszy ranek dam ci wolne. Posprzątaj tutaj, a potem poznaj zamek i otaczający go teren. – Obrzucił mnie krytycznym spojrzeniem. – Przynieś mi papier, pióro i inkaust. Wystawię ci list kredytowy do krawca Scrandona. Spodziewam się, że bez trudu znajdziesz jego warsztat. Znasz go z dawnych czasów. Niech weźmie miarę na następne ubrania, na co dzień, a także od święta. Skoro jesteś nie tylko moim lokajem, ale także strażnikiem, powinieneś stać za moim krzesłem na przyjęciach i towarzyszyć mi w przejażdżkach. Idź także do Croya. Wciąż ma swój sklep z orężem niedaleko kuźni. Obejrzyj używane miecze i wybierz sobie jakiś.

Skinieniem głowy zaakceptowałem te polecenia. Podszedłem do stojącego w kącie sekretarzyka, aby przygotować panu przybory do pisania. Błazen powiedział cicho za moimi plecami:

– Mieszkańcy Koziej Twierdzy mogą zbyt dobrze pamiętać zarówno robotę Czernidła, jak i ostrze Szczerego. Radzę schować ci ten miecz w komnacie Ciernia, na wieży.

Nie patrząc na niego, odpowiedziałem:

– Tak też zrobię. A ponadto porozmawiam ze zbrojmistrzem i poproszę, żeby przydzielił mi jakiegoś partnera. Powiem mu, że trochę wyszedłem z wprawy i muszę poćwiczyć. Z kim książę Sumienny ćwiczył szermierkę?

Błazen wiedział. Zawsze wiedział takie rzeczy. Powiedział, zasiadając przy sekretarzyku:

– Jego instruktorem był Rzeżucha, ale najczęściej ćwiczył fechtunek z pewną młodą kobietą zwaną Kotlinka. Tylko że nie możesz zażądać akurat jej... Hm. Powiedz mu, że chcesz poćwiczyć z kimś, kto walczy dwoma mieczami, ponieważ zamierzasz udoskonalić swoje umiejętności obrony. Zdaje się, że to jest jej specjalność.

– Zrobię to. Dziękuję.

Przez kilka chwili wodził piórem po papierze. Raz czy dwa oderwał od niego oczy i zmierzył mnie badawczym spojrzeniem, aż poczułem się nieswojo. Podszedłem do okna i spojrzałem przez nie. Był piękny dzień. Chciałbym być panem swego czasu. Poczułem zapach wosku do pieczętowania. Odwróciłem się i zobaczyłem, że lord Złocisty pieczętuje list. Pozwolił woskowi zastygnąć, a potem podał mi pismo.

– Ruszaj do krawca i płatnerza. Natomiast ja przejdę się trochę po ogrodach, a potem mam zaproszenie na pokoje królowej, gdzie...

– Widziałem ją. Ketriken. – Powstrzymałem krzywy uśmiech. – Wydaje się, że to było tak dawno, kiedy obudziliśmy kamienne smoki i w ogóle. A potem coś się zdarzy i zdaje się, że to było zaledwie wczoraj. Kiedy ostatnio widziałem Ketriken, siedziała na zmienionym w smoka Szczerym i żegnała się z nami. Dzisiaj zobaczyłem ją i nagle przypomniałem sobie wszystko. Ona włada tutaj od piętnastu lat. Ja usunąłem się na bok, żeby zapomnieć i ponieważ sądziłem, że nie potrafię już brać w tym udziału. Teraz wróciłem, rozejrzałem się wokół i doszedłem do wniosku, że zmarnowałem życie. Kiedy mnie nie było, wszystko się zmieniło i teraz jestem obcym we własnym domu.

– Takie użalanie się nad sobą nic ci nie da – odparł Błazen. – Powinieneś zacząć wszystko od nowa. I kto wie? Może twój powrót z dobrowolnego wygnania okaże się właśnie tym, czego nam było potrzeba.

– Tylko że czas ucieka, nawet w tej chwili.

– No właśnie – odrzekł lord Złocisty. Wskazał na szafę. – Mój płaszcz, Borsuczowłosy. Ten zielony.

Otworzyłem szafę i wyjąłem potrzebny strój spośród wielu jemu podobnych, a potem jakoś zamknąłem potwornie wypchany mebel. Podałem Błaznowi płaszcz, tak jak niegdyś lokaj Szczeremu. Trefniś wyciągnął do mnie ręce, a ja poprawiłem mu mankiety i wygładziłem poły. W jego oczach pojawił się błysk rozbawienia.

– Bardzo dobrze, Borsuczowłosy – mruknął.

Podszedł przede mną do drzwi i zaczekał aż mu je otworzę.

Kiedy wyszedł, zasunąłem rygiel i szybko zjadłem stygnące śniadanie. Poukładałem talerze z powrotem na tacy. Spojrzałem na drzwi gabinetu Błazna. Potem zapaliłem świeczkę, wszedłem do mojej sypialenki i zamknąłem za sobą drzwi. Tylko blask świecy rozpraszał mrok. Chwilę zajęło mi odnalezienie dźwigni uruchamiającej przeciwwagę i dopiero za trzecim razem nacisnąłem odpowiednie miejsce na ścianie. Nie zważając na protesty obolałych nóg, wniosłem miecz Szczerego po schodach na wieżę i zostawiłem w komnacie Ciernia, w kącie przy kominku.

Wróciwszy do kwatery Błazna, posprzątałem ze stołu. Gdy zerknąłem w lustro, ujrzałem sługę z tacą w rękach. Westchnąłem, napomniałem się, że powinienem chodzić z pokornie spuszczoną głową i opuściłem pokój.

Czy naprawdę obawiałem się, że po powrocie do Koziej Twierdzy wszyscy natychmiast mnie rozpoznają? W rzeczywistości nikt nie zwracał na mnie uwagi. Widząc mój strój służącego i spuszczony wzrok, ludzie natychmiast przestawali się mną interesować. Tylko inni słudzy czasem zerkali na mnie, ale przeważnie byli zajęci swoją pracą. Kilku pozdrowiło mnie, przechodząc, a ja przyjaźnie odpowiedziałem na ich powitania. Miałem zamiar zaprzyjaźnić się z nimi, gdyż na dworze żadne ważne wydarzenie nie ujdzie uwagi służby. Odniosłem naczynia do kuchni i opuściłem zamek. Straż przepuściła mnie bez słowa. Niebawem znalazłem się na stromej drodze wiodącej do podzamcza. Był piękny dzień, więc panował na niej spory ruch. Najwidoczniej lato postanowiło pozostać jeszcze chwilę. Szedłem za grupką idących do miasta pokojówek z koszykami w rękach. Czujnie obejrzały się na mnie raz czy dwa, a potem przestały zwracać na mnie uwagę. Przez resztę drogi uważnie słuchałem jak plotkują, ale nie dowiedziałem się niczego ciekawego. Rozmawiały o zabawach mających towarzyszyć zaręczynom księcia i co ubiorą wtedy ich panie. Jakimś cudem królowej i Cierniowi udało się ukryć nieobecność księcia.

Znalazłszy się w mieście, pospieszyłem wykonać polecenia lorda Złocistego, lecz czujnie nastawiałem ucha na wszelkie wieści mogące odnosić się do Sumiennego. Bez trudu odnalazłem warsztat krawiecki. Jak powiedział lord Złocisty, znałem go z dawnych czasów, kiedy mieścił się tam skład świec Sikorki. Kiedy wszedłem do środka, dziwnie się poczułem. Krawiec bez wahania przyjął mój list kredytowy, ale zacmokał na zawarte w nim ponaglenia.

– No cóż, płaci tak dobrze, że warto zarwać noc. Twoje ubranie będzie gotowe na jutro.

Z tej uwagi wywnioskowałem, że lord Złocisty już wcześniej korzystał z jego usług. W milczeniu stanąłem na niskim stołeczku i dałem się zmierzyć. Krawiec o nic mnie nie pytał, gdyż lord Złocisty dokładnie napisał w liście, jaki strój ma nosić jego sługa. Mogłem stać i w milczeniu zastanawiać się, czy nadal czuję zapach pszczelego wosku i ziół, czy też tylko to sobie wmawiam. Zanim wyszedłem, zapytałem krawca czy w Koziej Twierdzy są jakieś wróżbiarki, gdyż chcę się dowiedzieć, czy powiedzie mi się w nowej pracy. Z politowaniem pokręcił głową na takie zabobonne gadanie, ale poradził mi rozpytać się w pobliżu kuźni.

To mi odpowiadało, gdyż teraz powinienem udać się do płatnerza. Zastanawiałem się, czy lord Złocisty by kiedyś w jego sklepie, ponieważ ten był istnym złomowiskiem sfatygowanego oręża. Jednak właściciel bez chwili wahania przyjął list kredytowy lorda Złocistego. Niespiesznie wybierałem odpowiednie ostrze. Szukałem prostej, dobrze wykonanej broni, lecz takiej szuka każdy doświadczony szermierz, więc taką najtrudniej było znaleźć. Po kilku próbach zainteresowania mnie mieczami o pięknych rękojeściach i nędznych klingach, właściciel zostawił mnie w spokoju, pozwalając przeglądać towar. Robiąc to, mimo woli zastanawiałem się nad tym, jak bardzo Kozia Twierdza zmieniła się przez te lata. Bez trudu pociągnąłem płatnerza za język i sporo się dowiedziałem o wadach i zaletach jego klientów. Nie musiałem pytać o Dżinę, żeby usłyszeć, gdzie mieszka. Po namyśle wybrałem broń równie zardzewiałą jak moje umiejętności. Croy krytycznie cmoknął.

– Twój pan nie należy do ubogich, zacny człowieku. Wybierz sobie coś zdobniejszego, a przynajmniej z błyszczącą gardą.

Pokręciłem głową.

– Nie, nie chcę czegoś, co zaczepia się o ubranie, kiedy robi się gorąco. Ten mi się podoba. I wezmę jeszcze sztylet.

Szybko znalazłem odpowiedni i opuściłem sklep. Przeszedłem przez pełna szczęku metalu i żaru palenisk uliczką kowali. Łoskot uderzeń ich młotów tworzył ogłuszający kontrapunkt do bezlitosnego skwaru słońca. Zapomniałem jak hałaśliwe jest miasto. Idąc usiłowałem sobie przypomnieć, czy powiedziałem Dżinie coś, co mogłoby kolidować z obecną, zmodyfikowaną historią mojego życia. W końcu zdecydowałem, że muszę zaryzykować. Jeśli przyłapie mnie na jakiejś nieścisłości, to najwyżej uzna mnie za łgarza. Zmarszczyłem brwi, gdy zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo niepokoi mnie taka możliwość.

Płatnerz opisał ciemnozieloną tabliczkę z namalowaną na niej białą dłonią. Wszystkie linie papilarne zręcznie zaznaczono na niej czerwoną farbą. Pod okapem niskiego dachu wisiało kilka jej amuletów, pobrzękując i kręcąc się w słońcu. Na szczęście dla mnie żaden z nich nie był przeciwko drapieżnikom. Przystanąłem na moment, odgadując ich przeznaczenie. Powitalny czar. Zapraszały mnie do wejścia w progi tego domu. Przez chwilę nikt nie odpowiadał na moje pukanie, ale potem górna połowa drzwi otworzyła się i pojawiła się w nich Dżina.

– Borsuczowłosy! – wykrzyknęła na mój widok, a ja ucieszyłem się, że poznała mnie pomimo żołnierskiego kucyka i nowego stroju. Natychmiast otworzyła dolną połowę drzwi. – Wejdź! Witaj w Koziej Twierdzy. Pozwolisz mi odwzajemnić ci się za gościnę? Proszę, wejdź.

Niewiele rzeczy w życiu jest tak krzepiących jak życzliwe powitanie. Wzięła mnie za rękę i pociągnęła w chłodny półmrok domu, jakby niespodziewanego gościa. Komnata była niska i skromnie umeblowana. Na środku stał okrągły stolik z ustawionymi wokół niego krzesłami. Na znajdujących się w pobliżu półkach leżały narzędzia jej zawodu, oraz mnóstwo amuletów. Na stole stały talerze i półmiski. Najwidoczniej przerwałem jej posiłek. Przystanąłem, stropiony.

– Nie chciałem przeszkadzać.

– Wcale nie przeszkadzasz. Usiądź i zjedz ze mną. – Mówiąc to, zasiadła przy stole i nie potrafiłem oprzeć się temu zaproszeniu. – A teraz powiedz mi, co sprowadza cię do Koziej Twierdzy.

Podsunęła mi półmisek. Leżały na nim bułki z dżemem, wędzona ryba i ser. Wziąłem bułkę, żeby zyskać czas d namysłu. Dżina z pewnością zauważyła, że mam na sobie strój służącego, ale czekała aż sam wyjaśnię jej, co to oznacza. Spodobało mi się to.

– Przyjąłem posadę służącego lorda Złocistego.- Nawet wiedząc, że to tylko przykrywka, z trudem wymawiałem te słowa. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jakim dumnym jestem człowiekiem, dopóki nie musiałem udawać sługi Błazna. – Kiedy opuszczałem dom, kazałem Trafowi, żeby wyruszył za mną. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co będę robił. Sądzę, że po przybyciu do Koziej Twierdzy chłopak spróbuje cię odszukać. Mogę zostawić ci wiadomość dla niego, żebyś mogła skierować go do mnie, kiedy się tu zjawi?

Przygotowałem się na nieuniknione pytania. Dlaczego tak nagle postanowiłem pójść na służbę, czemu po prostu nie zabrałem Trafa ze sobą, skąd znam lorda Złocistego? Zamiast tego rozpromieniła się i zawołała:

– Z ogromną przyjemnością! Mam jednak inną propozycję. Kiedy Traf się tu zjawi, zatrzymam go i przyślę ci wiadomość. Na tyłach mam mały pokoik, a którym może zamieszkać. Należał do mojego bratanka, zanim ten dorósł i ożenił się. Niech chłopiec spędzi kilka dni w Koziej Twierdzy. Tak bardzo podobało mu się święto wiosny, a twoje nowe obowiązki zapewne nie pozwolą ci pokazać mu wszystkiego.

– Wiem, że bardzo by mu się to spodobało – usłyszałem swój głos. Znacznie łatwiej byłoby mi udawać służącego lorda Złocistego, gdybym nie musiał na dodatek zajmować się Trafem. – Mam nadzieję, że w Koziej twierdzy zdołam zarobić dosyć, aby opłacić mu czesne u dobrego rzemieślnika.

Nadchodzę. Oznajmił mi wielki bury kot, zwinnie wskakując mi na kolana. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Oprócz wilka jeszcze żadne zwierzę nie przemówiło do mnie tak wyraźnie za pomocą Rozumienia. I jeszcze nigdy nie zostałem tak zignorowany przez zwierzę, które dopiero co nawiązało ze mną kontakt myślowy. Kot stanął na tylnych łapach na moim podołku, a przednimi oparł się o stół i popatrzył na jedzenie. Puchatym ogonem machał mi tuż przed nosem.

– Koper! Wstydź się, przestań natychmiast. Chodź tu. – Dżina przechyliła się przez stół i zdjęła kota z moich kolan. Robiąc to, podjęła przerwaną rozmowę. – Owszem, Traf mówił mi o swoich marzeniach. Miło widzieć młodzieńca, który ma takie ambicje i nadzieje.

– To dobry chłopiec – przytaknąłem z przekonaniem. – I zasługuje na to, żeby dać mu szansę. Zrobiłbym dla niego wszystko.

Koper stanął na kolanach Dżiny i spoglądał na mnie nad stołem. Ona lubi mnie bardziej niż ciebie. Ukradł z jej talerza kawałek ryby.

Czy wszystkie koty tak nieuprzejmie odzywają się do nieznajomych? – skarciłem go.

Odchyli się do tyłu i potarł łbem o pierś Dżiny, podkreślając swoją zażyłość. Spojrzał na mnie żółtymi ślepiami. Wszystkie koty mówią, co chcą. I do kogo chcą. Tylko nieuprzejmi ludzie odzywają się nie pytani. Bądź cicho. Powiedziałem ci. Ona lubi mnie bardziej niż ciebie. Obrócił łeb i popatrzył Dżinie w oczy. Jeszcze ryby?

– To widać – przytaknęła. Patrząc jak kładzie kotu kawałek ryby na krawędzi stołu, usiłowałem przypomnieć sobie, co przed chwila powiedziałem. Wiedziałem, że Dżina nie jest Rozumiejącą. Zastanawiałem się, czy kot nie kłamie twierdząc, że wszystkie koty mówią. Niewiele wiedziałem o kotach. Brus nie trzymał ich w stajniach. Do tępienia szczurów mieliśmy teriery.

Dżina źle zrozumiała moją zadumę. Ze współczuciem w oczach powiedziała:

– Mimo wszystko musiało być ci ciężko opuszczać dom, w którym sam byłeś sobie panem i podjąć pracę w mieście, choćby ten lord Złocisty był bardzo dobrym panem. Mam nadzieję, że płaci ci równie hojnie jak wszystkim, kiedy przychodzi do miasta na zakupy.

Odparłem z wymuszonym uśmiechem:

– A zatem znasz lorda Złocistego?

Skinęła głową.

– Przypadkiem miesiąc temu siedział w tym oto pokoju. Chciał nabyć amulet przeciwko molom. Powiedziałam, że jeszcze nigdy takiego nie robiłam, ale spróbuję. Był bardzo miły jak na szlachcica. Zapłacił mi z góry. A potem chciał obejrzeć wszystkie moje amulety i kupił nie mniej niż sześć z nich. Sześć! Jeden na słodkie sny, jeden na dobry humor, inny wabiący ptaki... Och, ten ostatni po prostu go zauroczył, niemal jakby sam był ptakiem. Kiedy jednak chciałam zobaczyć jego dłonie, żeby dopasować do niego działanie amuletów, powiedział, że zamierza rozdać je w prezencie. Powiedziałam, że może przysłać obdarowanych do mnie, żebym nastawiła amulety wedle ich życzenia, ale do tej pory nikt się nie zjawił. Chociaż amulety będą działały nawet bez tego. Mimo wszystko wolałabym je dostroić. Właśnie na tym polega różnica między tandetą, a dziełem mistrza. A ja uważam się za mistrzynię mojego fachu. Piękne dzięki!

Te ostatnie słowa wypowiedziała ze śmiechem, na widok moich uniesionych brwi. Roześmialiśmy się razem i w tym momencie poczułem się niewiarygodnie dobrze w jej obecności.

– Dzięki tobie na chwilę zapomniałem o troskach – wyznałem. – Wiem, że Traf to dobry chłopiec i już nie wymaga mojej opieki. Mimo to zawsze obawiam się, że przydarzyło mu się coś złego.

Nie ignorujcie mnie! – gniewał się Koper. Wskoczył na stół. Dżina zdjęła go na podłogę. Wskoczył jej na kolana. Machinalnie pogłaskała go po grzbiecie.

– Między innymi na tym polega ojcostwo – zapewniła mnie. – Albo przyjaźń.

I dodała z dziwną miną:

– Ja również nie potrafię wyzbyć się niepotrzebnych obaw. Nawet w sprawach, którymi nie powinnam się przejmować. – Obrzuciła mnie badawczym spojrzeniem, na widok którego znów poczułem niepokój. – Powiem szczerze – ostrzegła.

– Proszę – zachęciłem, chociaż wolałbym, żeby tego nie robiła,

– Jesteś Rozumiejącym – powiedziała. To nie było oskarżenie. Mówiła o tym tak, jakby komentowała wadę postawy. – Mój zawód zmusza mnie do częstych podróży, których zapewne odbyłam więcej niż ty w ciągu kilku ostatnich lat. Ludzie zmienili swój stosunek do Rozumiejących, Tom. Wszędzie, gdzie ostatnio byłam, są do was wrogo nastawieni. Nie widziałam tego na własne oczy, ale słyszałam, że w jednym z miasteczek wystawili na publiczny widok poćwiartowane ciała Rozumiejących, umieszczając szczątki w osobnych klatkach, żeby zabici nie ożyli.

Wysłuchałem tego z niewzruszoną miną, lecz zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. Książę Sumienny. Porwany lub zbiegły, był w niebezpieczeństwie. Poza ochronnymi murami Koziej Twierdzy, gdzie ludzie byli zdolni do takich potworności, młody książę mógł zginąć okropną śmiercią.

– Jestem wróżbiarką – powiedziała cicho Dżina. – Wiem jak to jest, kiedy urodzisz się z magicznymi zdolnościami. Nie możesz tego zmienić, nawet jeśli chcesz. Co więcej, wiem jak to jest mieć siostrę pozbawioną magicznych umiejętności. Czasem zazdrościłam jej tego. Mogła spojrzeć na zrobiony przez ojca amulet i widziała tylko patyki i paciorki. Talizman nigdy nie szeptał do niej, nie mówił. Podczas gdy ja spędzałam długie godziny z ojcem, ucząc się jego fachu, ona była z matką w kuchni. Dorastałyśmy zazdroszcząc sobie wzajemnie. Jednak byłyśmy rodziną i nauczyłyśmy się tolerować dzielące nas różnice. – Uśmiechnęła się do swoich wspomnień, a potem potrząsnęła głową i spoważniała. – Jednak na świecie jest inaczej. Może ludzie nie grożą mi ćwiartowaniem i spaleniem na stosie, ale nieraz widziałam nienawiść i zawiść w ich oczach. Ludzie sądzą, że to niesprawiedliwe, że mam coś, czego oni nie mogą mieć, albo boją się, że wykorzystam ten dar, aby ich skrzywdzić. Nigdy nie przychodzi im do głowy, że oni też posiadają umiejętności, których ja nigdy nie zdołam opanować. Bywają nieuprzejmi, potrącają mnie na ulicy lub próbują zająć moje miejsce na targu, ale nie zabiją mnie. Ty jesteś w innej sytuacji. Najmniejszy błąd może kosztować cię życie. A jeśli ktoś cię sprowokuje... Cóż. Potrafisz zmienić się w zupełnie innego człowieka. Przyznaję, że ta myśl niepokoi mnie od naszego ostatniego spotkania. Dlatego... no cóż... żeby uwolnić się od tego zmartwienia, zrobiłam coś dla ciebie.

Przełknąłem ślinę.

– Och. Dziękuję.

Nie miałem odwagi zapytać, co to takiego. Chociaż w pokoju panował przyjemny chłód, pot spływał mi po plecach. Dżina nie zamierzała mi grozić, lecz jej słowa przypomniały mi, w jak niebezpiecznej znalazłem się sytuacji. I odkryłem, jak głęboko zakorzenione są moje nawyki skrytobójcy. Zabij ją, podpowiadały mi. Ona zna twoją tajemnicę i może cię wydać. Zabij.

Splotłem dłonie i położyłem na blacie stolika.

– Pewnie uważasz mnie za dziwaczkę – mruknęła, wstając i podchodząc do kredensu. – Wtrącam się do twoich spraw, chociaż znamy się tak krótko.

Widziałem, że była zmieszana, a jednak postanowiła dać mi ten zrobiony dla mnie prezent.

– Uważam, że jesteś miła – wykrztusiłem.

Wstając, strąciła Kopra z kolan. Usiadł na podłodze, podwinął ogon pod siebie i zmierzył mnie gniewnym spojrzeniem. A tak mi było dobrze! Wszystko przez ciebie.

Wyjęła z kredensu szkatułkę. Postawiła ją na stole i otworzyła. Wewnątrz była plątanina koralików, patyczków i rzemyków. Wyjęła ją, potrząsnęła i okazało się, że to naszyjnik. Spojrzałem z obawą, ale nic nie poczułem.

– Jakie ma działanie? – zapytałem.

Zaśmiała się.

– Obawiam się, że słabe. Nie potrafię ukryć twoich magicznych umiejętności, ani zabezpieczyć cię przed atakiem. Nie mogę nawet dać ci czegoś, co pomogłoby ci trzymać w ryzach twój temperament. Usiłowałam zrobić amulet, który ostrzegałby cię przed złymi zamiarami innych ludzi, lecz był tak duży i ciężki, że bardziej przypominał zbroję niż talizman. Wybacz, ale muszę ci powiedzieć, że kiedy zobaczyłam cię po raz pierwszy, wydałeś mi się bardzo groźnym człowiekiem. Dopiero po pewnym czasie przekonałam się do ciebie, a gdyby Traf nie wyrażał się o tobie tak pochlebnie, pewnie wcale nie próbowałabym cię lepiej poznać. Uważałabym cię za niebezpiecznego człowieka. Za takiego uważało cię wielu tych ludzi, którzy wtedy przybyli na targ. I takim też okazałeś się tamtego dnia. Niebezpiecznym, ale dobrym, jeśli wybaczysz mi tę ocenę. Jednak twoja twarz zdradza groźną stronę twojej natury. A teraz, z mieczem u boku i włosami związanymi w żołnierski kucyk, wyglądasz... no cóż, niezbyt przyjaźnie. A łatwo jest znienawidzić kogoś, kto wzbudza strach. Dlatego zrobiłam ci amulet podobny do tego, który zapewnia szczęście w miłości. Nie będzie przysparzał ci kochanek, lecz przyjaźnie nastawi do ciebie ludzi – jeśli będzie działał tak, jak powinien. Gdyż często takie zmiany działania amuletu osłabiają moc czaru. Teraz siedź spokojnie.

Trzymając w rękach naszyjnik, stanęła za mną. Patrzyłem jak go opuszcza i nie proszony pochyliłem głowę, żeby mogła zawiązać mi go na szyi. Nie poczułem działania amuletu, lecz chłodny dotyk jej palców sprawił, że przeszedł mnie dreszcz. Za plecami usłyszałem jej głos:

– Pochlebiam sobie, że nieźle mi wyszedł. Nie mógł być zbyt luźny, ponieważ by ci przeszkadzał, ani za ciasny, ponieważ by cię dusił. Niech się przyjrzę. Odwróć się.

Zrobiłem to, nie wstając z krzesła. Popatrzyła na naszyjnik, potem spojrzała mi w oczy i uśmiechnęła się.

– No tak, może być. Chociaż jesteś wyższy niż pamiętałam. Powinnam była użyć tu węższego paciorka... No nic, trudno. Myślałam, że trzeba będzie trochę go poprawić, ale obawiam się, że manipulując przy nim, mogę pozbawić go mocy. Noś go pod koszulą, tak żeby wystawał tylko odrobinę. O tak. A jeśli znajdziesz się w sytuacji, w której uznasz to za pożądane, postaraj się niepostrzeżenie rozchylić koszulę. Ludzi, którzy zobaczą ten naszyjnik, będzie ci łatwiej przekonać. O tak. Nawet twoje milczenie wyda się czarujące.

Spojrzała mi w oczy, rozchylając kołnierzyk koszuli. Popatrzyłem na nią i nagle zarumieniłem się. Nasze spojrzenia spotkały się.

– Istotnie, dobrze działa – zauważyła i śmiało pochyliła się, podsuwając mi usta. Nie mogłem jej nie pocałować. Nasze wargi spotkały się. Jej były ciepłe.

Odskoczyliśmy od siebie, słysząc szczęk klamki Drzwi otworzyły się ze zgrzytem i na tle ich słonecznego prostokąta zobaczyłem kobieca sylwetkę. Nieznajoma weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi.

– Uff. W środku jest chłodniej, dzięki Edzie. Och! Przepraszam. Wróżysz z ręki?

Miała takie same piegi na nosku i ramionach. Najwidoczniej była siostrzenicą Dżiny. Wyglądała na mniej więcej dwadzieścia lat i niosła koszyk ze świeżymi rybami.

Koper podbiegł się przywitać, ocierając się o jej nogi. Mnie najbardziej lubisz. Wiesz, że tak. Weź mnie na ręce.

– Nie wróżę. Sprawdzam działanie amuletu. Wydaje się, że działa.

Podzielałem rozbawienie, jakie słyszałem w głosie Dżiny. Jej siostrzenica obrzuciła nas uważnym spojrzeniem, najwyraźniej zdając sobie sprawę z tego, że śmiejemy się z jakiegoś tylko nam znanego żartu, ale nie wzięła nam tego za złe. Podniosła Kopra, a on zaczął ocierać się o nią łbem, zaznaczając swoją pozycję.

– Powinienem już iść. Obawiam się, że mam jeszcze sporo do zrobienia przed powrotem do zamku.

Wcale nie miałem ochoty wychodzić. Jednak moje pragnienia kolidowały z tym, co powinienem robić w Koziej Twierdzy. Co więcej, potrzebowałem trochę czasu, żeby przemyśleć to, co się stało i zrozumieć znaczenie tego wydarzenia.

– Naprawdę musisz już iść? – spytała siostrzenica Dżiny. Wydawała się szczerze rozczarowana, gdy podniosłem się z krzesła. – Mamy mnóstwo ryb, gdybyś zechciał zostać i zjeść z nami posiłek.

Jej nieoczekiwane zaproszenie zaskoczyło mnie, tak samo jak zaciekawienie w jej oczach.

Moja ryba. Zaraz będę jadł. Koper schylił łeb i pożądliwie zerknął na zawartość koszyka.

– Zdaje się, że amulet istotnie dobrze działa – zauważyła półgłosem Dżina. Odruchowo zacisnąłem kołnierzyk koszuli.

– Obawiam się, że naprawdę muszę już iść. Mam robotę, a w zamku czekają na mój powrót. Jednak dziękuję za zaproszenie.

– Zatem może innym razem – zaproponowała siostrzenica, a Dżina dodała: – Na pewno będzie jeszcze okazja, moja droga. Zanim odejdzie, pozwól, że przedstawię ci Toma Borsuczowłosego. Poprosił mnie, żebym popilnowała jego syna, mojego młodego przyjaciela imieniem Traf. Kiedy się tu zjawi, zostanie u nas kilka dni. A wtedy Tom z pewnością zje z nami kolację. Tomie Borsuczowłosy, to moja siostrzenica, Tęskna.

– Cała przyjemność po mojej stronie, Tęskna zapewniłem. Zostałem jeszcze krótką chwilę, wymieniając uprzejmości, po czym wyszedłem w skwar i gwar miasta. Spiesząc do Koziej Twierdzy, bacznie obserwowałem reakcje napotkanych osób. Rzeczywiście odnosiłem wrażenie, że uśmiechali się do mnie częściej niż zwykle, lecz wiedziałem, że może reagowali tak na to, że patrzyłem im w oczy. Zwykle unikam kontaktu wzrokowego z przechodniami. Człowiek niezauważany to człowiek, którego nikt nie zapamięta, a właśnie o to chodzi skrytobójcy Zaraz jednak przypomniałem sobie, że już nie jestem skrytobójcą. Mimo wszystko postanowiłem zdjąć naszyjnik zaraz po powrocie do zamku. Odkryłem, że z jakiegoś niewiadomego powodu dobroduszne spojrzenia obcych ludzi drażnią mnie bardziej niż otwarcie okazywana nieufność.

Doszedłem do głównej bramy i pilnująca jej straż wpuściła mnie do środka. Słońce stało wysoko na czystym i błękitnym niebie, a jeśli przechodzący ulicami ludzie zdawali sobie sprawę z tego, że dziedzic tronu Przezorny zniknął, to w żaden sposób tego nie okazywali. Zajmowali się swoimi codziennymi sprawami, jakby poza nimi nie mieli żadnych innych zmartwień. Przy stajni kilku rosłych chłopaków osaczyło pulchnego chłopca. Widząc nalaną twarz, małe uszka i wystający z ust język, zrozumiałem, że bawią się kosztem miejscowego głupka. Gdy patrzył na otaczających go kręgiem chłopców, w jego oczkach pojawił się lęk. Jeden ze starszych stajennych spojrzał z irytacją na łobuzów.

Nie, nie, nie.

Odwróciłem się, szukając źródła tej myśli, lecz oczywiście nie znalazłem go. Ciche dźwięki muzyki nie pozwoliły mi się skupić. Jakiś chłopiec stajenny, spiesząc do swych zajęć, potrącił mnie i widząc jak drgnąłem, grzecznie mnie przeprosił. Puściłem rękojeść miecza, za którą odruchowo chwyciłem.

– Nic się nie stało – zapewniłem chłopca i dodałem: – Powiedz mi, gdzie o tej porze znajdę zbrojmistrza?

Chłopiec przystanął, przyjrzał mi się uważnie i odparł z uśmiechem:

– Na placu ćwiczeń, człowieku. Tuż za nowym spichrzem.

Wskazał mi kierunek.

Podziękowałem mu i odwracając się, zapiąłem kołnierz koszuli.

 

Okładka
Spis Treści
Tomasz Pacyński
Literatura
Bookiet
Recenzje
On Cornish
Permanentny PMS
Galeria
Andrzej Zimniak
W.Świdziniewski
Adam Cebula
A.Mason
Adam Cebula
Tomasz Zieliński
Adam Cebula
M.Kałużyńska
Andrzej Pilipiuk
Grzegorz Musiał
J.Świętochowski
Magdalena Kozak
M.Koczańska
Tomasz Zieliński
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Monika Sokół
Magdalena Kozak
Aleksandra Janusz
S.Twardoch
Jewgienij Łukin
Piekara i Kucharski
Andrzej Pilipiuk
S.Twardoch
Miroslav Žamboch
Robin Hobb
Paul Kearney
Christopher Paolini
Michał Orzechowski
 
< 37 >