strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
PS Zakużona Planeta
<<<strona 31>>>

 

Tu i teraz

 

 

Szczerzące zęby dźwięki potargały mąconą rozmowami ciszę. Równy rytm z zabójczą dokładnością wdarł się pomiędzy uderzenia serc zgromadzonych nastolatków. Krew zagotowała się w żyłach, a temperamenty eksplodowały, gdy pierwsze butelki wypitego piwa opadły na podłogę. Wcześniej zwinięto puszysty dywan, by odsłonić równo wycyklinowany parkiet. Odarte z wszelkich zahamowań ciała, przechodziły w kolejne stadia ekstazy, podrygując w rytm.

 – Niezła impreza bracie – pochwalił nieogolony, lekko otyły nastolatek, po czym popędził jak borsuk za oddalającymi się pośladkami oplecionymi w pajęczynę stringów.

 – No, zajebiście! – chrząknął Thomas Waren i usiadł na kanapie. Przed chwilą poznana blondynka opadła mu bezwładnie na ramię. Stanik bez ramiączek zsuwał się zachęcająco, gdy z każdym ciężkim oddechem zapadała w sen.

 – Hej, maleńka, chyba nie prześpisz moich urodzin – wycedził przez zęby z diabelskim zacięciem w głosie.

***

– Zobaczcie, co ta kurwa robi! – krzyknęła Sue przez ramię. Thomas leżał na plecach, a blondynka chwyciwszy go udami za szyję kręciła biodrami w rytm muzyki. Nie to jednak wywołało oburzenie Sue. Przy pasku od spodni zębami gorliwie pracowała niska, krótko ostrzyżona brunetka w czarnych, obcisłych portkach. Bez bielizny.

 – Zostaw ich – warknął jakiś rudzielec i zamknął drzwi do sypialni.

***

– To co, zakładacie się? – Kate indagowała wyzywająco.

 – Dobra. Zdejmujemy jedną rzecz i tak na zmianę. OK.? – podjął wyzwanie wysoki blondyn.

 – Jasne. To my zaczniemy – oświadczyła i każda z dziewczyn zdjęła coś, co miała na sobie. Na pierwszy ogień poszły spinki do włosów, kolczyki, wisiorki, naszyjniki, klucze, kolejno buty i rajstopy. Mężczyźni przegrali.

***

Thomas nasypał trochę białego proszku do kopulastej pokrywki po jogurcie, poślinił palec i spróbował. Cmoknął zadowolony, po czym wtarł resztę w dziąsła. Uniesienie rozsunęło swój kolorowy wachlarz. Nastolatek skierował zwichrowany wzrok na niepozorną dziewczynę, bawiącą się z chłopakiem. Delikatna rzeźba ciała, skromne odzienie, białe jak śnieg włosy zaczesane gładko, półkoliście koło uszu. I usta. Małe, mięsiste. Namiętne. Cudownie wykrojona twarz. Lekko spięte mięśnie mimiczne twarzy.

***

– Idź do niej w końcu!

 – Stul, kurwa, mordę!

 – Chłopie, siedzisz tu już prawie godzinę i gapisz się jak zaklęty. Jak chcesz to cię przedstawię.

 – Sam się, ja pierdolę, przedstawię – skwitował Thomas i jak dźwigany hakiem za żebro nieumarły, podniósł swoje owładnięte narkotykiem ciało.

***

– Wymiękasz?!

 – Nie! – charknął.

 – To zostaw te gumy! – wrzasnęła Jean.

 – A ja myślałem, że ty jesteś taka niewinna...

 – Żal dupę ściska?!

 – Nie! – krzyknął i uderzył ją wierzchem dłoni. Skoczyła na niego z paznokciami. Gdy w końcu zdarli z siebie ubranie byli kompletnie poobijani. Thomas miał podrapaną twarz i plecy, bolały go jądra, a Jean buzię całą w siniakach. Jubilat chwycił dziewczynę za włosy, ściągnął do parteru, obrócił na kolana i rozchyliwszy pośladki siłą, wbił się w jej kruche ciało. Wrzeszczała okropnie. Po trzecim orgazmie opadł jej na plecy, bezsilny i wykończony.

***

Wpierw poczuł chłodną, pokrytą łuskami skórę i zwierzęcy zapach. Gdy podniósł powieki zobaczył, iż leży nagi na cielsku potężnego węża o wielkich, przeszywających czerwienią oczach. Po bokach gada rozpościerały się gigantyczne, prawie anielskie, pierzaste skrzydła.

Wtem uczuł ucisk pod sercem. Brakowało mu powietrza. Dusił się.

Mrok.

***

Błysk potargał niebo, niczym brudną, kuchenną szmatę i pozostawił ją niedbale rozścieloną na nieboskłonie. Z impetem spadającej gwiazdy i grzmotem błyskawicy w kierunku ziemi mknął monstrualny gad, lśniący jak linka hamulcowa. Wąż rozsunął mocarny szkielet skrzydeł, które niemal natychmiast okryły żaluzje piór. I uderzył. Z impetem komety wgryzł się w ponure pole gęsto usiane metalowymi konstrukcjami przypominającymi satelity. Wściekłość i gniew promieniowała z niego. Niszczył i miażdżył.

***

– Kurwa, jaka faza – zajęczał Thomas i podniósł się z kanapy. Mieszkanie przypominało krajobraz po bitwie. Poczuł w kieszeni brzęczenie wibratora komórki. Nieznany numer.

– Słucham.

– Był wypadek w pracy u twojego ojca. Musimy się spotkać jak najszybciej. Bądź za 15 minut w "Chrabąszczu".

 – Czekaj! – krzyknął, lecz kobieta odłożyła słuchawkę.

***

Zaspany wszedł do lokalu, zamówił sok z czarnej porzeczki i oparł się na stole. Zaczął ogarniać go sen. Przyjazną ciszę rozerwał stukot damskich obcasów. Podstarzała kobieta dosiadła się do stolika. Gdy uniósł głowę dmuchnęła mu chmurą zielonkawego pyłu prosto w twarz. Poczuł tylko, gdy blat stołu walnął go w twarz.

***

Umundurowani mężczyźni wykopali szeroki rów wzdłuż wbitych w ziemię na kształt masztów trumien. Kolejne niezbyt dobrze przygotowane skrzynki na zmarłych rozpadały się pod uderzeniami szpadli i kilofów. Kapłani w pogrzebowych kapach masowo błogosławili zwłoki i nadzorowali znoszenie ich do świeżo wykopanych dołów.

W sąsiedniej wiosce żołnierze wdarli się do domu, w którym żyła wielodzietna rodzina, siłą wyciągnęli mężczyzn i obcesowo poderżnęli im gardła. Kobiety skupione wokół szamana płakały rozdzierająco.

***

– Jak miałaś mówić?! – wrzasnął żołnierz i wymierzył cios w twarz wierzchem dłoni młodej dziewczynie. – Nie wolno wam odzywać się w tym barbarzyńskim języku, macie gadać po angielsku!

 – Przynieśliście ze sobą śmierć! Cała moja rodzina umiera pokryta jakimiś białymi czubami, ciało swędzi, skóra piecze. Wydrapują sobie rany na ciele – jęczała stara kobieta z twarzą zmiętą od upływu lat, zapłakana, wodząca oczami pozbawionymi nadziei po żołnierzach.

 – Co zrobimy, że takie z was zdechlaki? – zapytał jeden szyderczo, po czym reszta wybuchła śmiechem.

***

Szaman niczym pradawny żuk, pochylony, dźwigający na sobie skórzane, grube odzienie, mimo przejmującego gorąca tańczył wokół ogniska, w które co jakiś czas ciskał kolorowe kłęby pyłu. Ogień eksplodował wówczas zaborczo i ogarniał go szponiastymi palcami mgławicy.

Gdy dym połączył się z szamanem, ich ciała stworzyły sylwetkę olbrzymiego węża z anielskimi skrzydłami.

***

– Jaka faza! – zajęczał i położył otwarte dłonie na swoich rozpalonych skroniach. Staruszka nadal tam była. Siedziała przy stoliku oparta o krzesło. Miała okropny makijaż. Całkowicie zgolone brwi zastąpiła kreska tuszu, puder przypominał scementowaną, starożytną maskę, a najbardziej wyeksponowane, piekielnie czerwone usta, przypominały raczej różową bliznę.

 – Pobudka chłopcze.

 – Aaa. Aha. To pani do mnie dzwoniła? – zagaił mrugając nieprzytomnie.

 – Nie przejmuj się. Z ojcem wszystko w porządku. Chciałam po prostu jakoś spotkać się z tobą. A inaczej byś nie przyszedł.

 – Aha. No dobra. Słucham – oświadczył już całkiem przytomnie.

 – W 1788 roku oddział żołnierzy, skazańców pod dowództwem gubernatora Philipa wylądował w kraju ludu Eora.

– To bardzo ciekawe – mruknął i ziewnął obscenicznie.

 – Cieszę się. Ten dzień dla Australii okazał się dniem apokalipsy. Od tego czasu zaczęła się masowa chrystianizacja autochtonów, niszczono ich cmentarze, odprawiano chrześcijańskie, przymusowe pochówki, odbierano ziemie, uprowadzano ludność, którą dodatkowo dziesiątkowały choroby – powiedziała staruszka niemal na jednym oddechu. Thomas uniósł brwi.

 – Wiem... – stwierdził ze zdziwieniem.

 – Otóż to – uśmiechnęła się. – Przed chwilą śniłeś historię swojego ludu.

 – Mojego ludu? Jestem Brytyjczykiem.

 – Jesteś potomkiem w prostej linii od największego szamana ludu Eora, Tuurapa Warneena. Twoje nazwisko zniekształciło się od tego czasu w nieznacznym stopniu, panie Waren. Nie rób takich wielkich oczu. To już nie sen. To się dzieje naprawdę. Widziałeś węża z pierzastymi skrzydłami? To duch twojego dziadka namaścił cię na szamana. Starzec, którego widziałeś w tańcu to sam Tuurap Warneen.

 – Ok. Wszystko się zgadza, tylko brzmi trochę nieprawdopodobnie – oświadczył przecierając oczy. – To niby, kim ty jesteś?

 – Jego, a teraz twoją żoną.

 – Muszę odstawić prochy – mruknął do siebie.

 – Mnie także przebudził wąż i czekałam od tego momentu na ciebie.

 – Jeśli wszystko jest prawdą, to co teraz? Co to zmienia?

 – Teraz czas pokazać, że duch aborygeńskich szamanów nadal żyje w swoim ludzie.

 – Ale teraz to już nie ma sensu. Nie mieszkam w Australii, ani w Wielkiej Brytanii. Jesteśmy na Alasce, w Stanach Zjednoczonych – tłumaczył błagalnym tonem.

 – Twój dziadek wierzył, że podołasz tej misji. Wiesz, dlaczego przeprowadziłeś się z ojcem cztery lata temu?

 – Dlaczego? Bo ojciec dostał dobrą robotę, jakieś badania, w każdym razie dobrze płatną. Zdecydował, że się przenosimy... Ale gdzie tu jakiś związek?

 – Ojciec pracuje nad czymś, co pozwoli nam wziąć odwet na Anglii. Nie, nie. On nie jest w nic wtajemniczony. Wykonuje po prostu swoją pracę.

 – To dlaczego dziadek nie wybrał właśnie jego?

 – Twój tata jest zbyt słaby i zbyt przywiązany do życia – oświadczyła surowo. Po tych słowach pomiędzy nimi zapadła surowa cisza, przerywana tylko ciężkim oddechem Thomasa.

***

Projekt HAARP

Rozwinięcie skrótu: High-frequency Active Aurora Research

Cel badań: wykrycie właściwości zorzy polarnej przy użyciu fal radiowych o bardzo wysokich częstotliwościach.

Podprojekt ELF

Rozwinięcie skrótu: Extremly Low Frequency

Cel badań: uzyskanie danych na temat możliwości przekształcenia zorzy polarnej w nadajnik radiowy, umożliwiający komunikację z każdym punktem na Ziemi bez dodatkowych urządzeń.

Podprojekt ETP

Rozwinięcie skrótu: Earth Penetrating Tomography

Cel badań: uzyskanie danych na temat możliwości badania powierzchni Ziemi za pomocą fal radiowych.

***

– Ten raport to jakieś gówno – skrzywił się Thomas.

 – Właśnie tym sposobem naukowcy USA przeforsowali ten projekt przed Senatem i uzyskali fundusze na badania. Założenie jest takie, że sygnał radiowy o niskiej częstotliwości przekształca zorzę polarną w gigantyczny nadajnik, który może transmitować, za pomocą fal wysokich, komunikaty we wszystkie punkty Ziemi. Automatycznie żadna burza nie zakłóciłaby komunikacji z samolotami. Wszystkie wieże na lotniskach poszłyby w odstawkę, co daje olbrzymie oszczędności. I jak się okazało, za pomocą fal można także badać powierzchnie Ziemi. Co się krzywisz? Przetłumaczyć? Można by sprawdzić terytorium wroga przed wkroczeniem i odnaleźć wszystkie podziemne bazy, magazyny, centra naukowe.

 – Dobra. Ale to mi wygląda na zwykły program badawczy.

 – Właśnie. Dlatego Senat zgodził się wyłożyć fundusze. Ukryto najważniejszą właściwość HAARP-u. Fale radiowe, przesyłane przez zorzę polarną, mogą podgrzać w dowolnym miejscu jonosferę, co wiążę się z nieobliczalnymi w skutkach dewiacjami pogodowymi.

 – Jezu...

– USA pod przykrywką badań zorzy polarnej, kończy budowę broni ostatecznej. Będą mogli podbijać kolejne państwa bez oddania jednego strzału. Wystarczy, że wcześniej pogoda zniszczy wszystkie uprawy. Wezmą ich głodem.

 – Pracujesz z moim ojcem? – indagował przebiegle.

 – Prawie. Codziennie sprzątam jego biuro – odrzekła uroczo i zatrzepotała rzęsami. Thomas skrzywił się znowu.

***

– Zaczynam rozumieć...

– No, czas najwyższy.

 – W takim razie, gdzie znajduje się nadajnik o takiej mocy, by mógł podgrzać jonosferę?

 – Zaczynasz nareszcie myśleć. Na południe od Anchorage, pomiędzy Georgie Parks, a Alaska Hyw.

 – Na bagnach?!

 – Jakie tam bagna. Tak figurują tylko na mapach. Jeszcze w latach osiemdziesiątych praktycznie całkowicie zasypano je żwirem. Tam w 12 rzędach i 15 kolumnach stoi 180 sprzężonych ze sobą anten. Ich łączna moc jest 72 tysiące razy większa, niż wszystkich nadajników radiowych na Ziemi. Robi wrażenie? Dodatkowo ma własne, niezależne źródła zasilania. Coś się tak zasępił?

 – Naukowcy USA zbudowali coś takiego?

– Twój ojciec też bierze w tym udział – oświadczyła staruszka surowo.

 – Pozostaje chyba tylko jedno rozwiązanie.

 – Dokładnie jedno.

***

Grube warkocze deszczu lały się z nieba nieprzerwanie przez kilka dni. Rynny podziurawione niedawnym gradem odpadały kilkumetrowymi fragmentami, bo nie nadążały tłoczyć galonów wody. Wielkie płyty chodnikowe strugi rozrywały od środka, gdyż nie mieściły się w kanałach. Podtopione zostały plantacje, gospodarstwa rolne, zalane piwnice w blokach.

Tajfun niczym włócznia grotem wbił się w masy powietrza i pędził w kierunku stolicy. Techniką dyskobola ciskał zerwane dachy, a te wirując grzęzły w ścianach bloków, których światła wyglądały niczym pionowe, posępne cmentarze.

Zasysane z górnych warstw atmosfery powietrze doprowadziło do gwałtownego ochłodzenia klimatu. W kilka godzin ścięta mrozem stolica Wielkiej Brytanii, nękana wichurami i awariami niezbędnych instalacji z ruchliwego mrowiska przerodziła się w cmentarzysko. Cmentarzysko.

***

– Czy to wystarczy? – zapytał Thomas bez wiary.

 – Sprowadziłeś na ciemiężyciela swoich ojców najdotkliwszą klęskę w dziejach, a mimo to nie czujesz spełnienia?

 – Jestem niegodziwcem.

 – Ale dlaczego tak mówisz?

 – Musiałaś zobaczyć śmierć tylu ludzi, by zrozumieć, że przeszłość mnie nie interesuje? Nie interesuje mnie historia, mój dziadek, moi ojcowie, mój lud. Dla mnie ważne jest to, co jest tu i teraz. Tylko to. Tu i teraz.

 

Komentarz:

 

Hm, co my tu mamy? Pomysł na dwa opowiadania, niepotrzebnie wsadzone w jedną ramę. Pomysł, znaczy szkic, znaczy zalążek, który w takiej postaci nie przekłada się na jakąkolwiek wartość ocenianego dzieła. Inaczej – przekłada się, ale w sposób negatywny. Dwa szkice, zbite w jedną całość, spowodowały, że opowiadanie w zasadzie nadaje się do kosza.

Pierwszy to opowiadanie o imprezie, panienkach, narkotykach. Trochę wulgarnej erotyki, pełno nieprzeciętnych środków poetyckich. Jak ktoś lubi opowiadania o seksie – proszę bardzo. Tu nacieszy oko. Nieprzeciętne środki poetyckie w tym przypadku, to nie komplement, niestety...

– szczerzące zęby dźwięki,

– odarte z wszelkich zahamowań ciała,

– [chłopak] popędził jak borsuk za oddalającymi się pośladkami oplecionymi w pajęczynę stringów,

– uniesienie rozsunęło swój wachlarz,

– grube warkocze deszczu,

– błysk potargał niebo, niczym brudną, kuchenną szmatę i pozostawił ją niedbale rozścieloną na nieboskłonie,

– lśniący jak linka hamulcowa...

Takich przykładów jest cała masa. Abstrahując od zasadności porównania targanego błyskawicą nieba do brudnej kuchennej szmaty, którą się potem na nieboskłonie pozostawia rozścieloną niedbale, można się długo zastanawiać, jak lśni linka hamulcowa. Jako żywo nie przypominam sobie lśnienia owej linki, a samochodem jeżdżę codziennie.

I zastanawia mnie pęd Autora do tworzenia takich karkołomnych porównań. Rozumiem, że to, co utarte w polszczyźnie, wydaje się niekiedy zbyt płaskie i nieeleganckie. Ale, niestety, zamiast zachłystu, Autor osiągnął niezamierzony zapewne efekt komiczny.

Drugi problem, z którym Autor sobie najwyraźniej nie radzi, to znaczenie słów, wykorzystywanych do tworzenia opisów:

– obcesowo poderżnęli im gardła,

– wyeksponowane, piekielnie czerwone usta, przypominały raczej różową bliznę,

– kapłani w pogrzebowych kapach,

– ogień eksplodował wówczas zaborczo,

– dym połączył się z szamanem,

– zwichrowany wzrok,

– ziewnął obscenicznie...

Tekst, w założeniu wściekle poważny, staje się absurdalną groteską, pozbawioną większego sensu. Bo ten umyka, spłoszony, gdy nasz umysł musi sobie poradzić z wyobrażeniem obscenicznych ziewnięć, kapłanów poubieranych w kanapowe narzuty, czy ust, które nie mogą się zdecydować i mienią się na przemian piekielną czerwienią i różem.

I z takich kwiatków pozwolę sobie zacytować jeszcze jeden:

– Pracujesz z moim ojcem? – indagował przebiegle.

Ależ się wykazał główny bohater przebiegłością, nie ma co...

Dobrze, do ad remu...

Drugi szkic to historia australijskich aborygenów, zmuszonych przez złych i niedobrych żołnierzy angielskich do przejęcia wiary chrystusowej, czytamy o masowych grobach, uprowadzeniach ludzi, chorobach dziesiątkujących autochtonów. Fajna sprawa – rozwinąć, opowiedzieć więcej. Przetworzyć majaki uwalonego jakimś badziewiem chłopaka na narracyjną opowieść. To może być dobry punkt wyjścia do opowiedzenia historii. A potem można popłynąć z naukowymi czy pseudonaukowymi fantazjami. Ale, na bogów!, bez tej "wichrującej wzrok" metaforyki.

 

Karolina Wiśniewska

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam (ientnika)
Galeria
Ludzie listy piszą
Permanentny PMS
Wywiad
W. Świdziniewski
Andrzej Zimniak
Andrzej Pilipiuk
M. Kałużyńska
Adam Cebula
Adam Cebula
Piotr A. Wasiak
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
M. Koczańska
Magdalena Kozak
Adam Cebula
Tomasz Zieliński
Tomasz Pacyński
Zuska Minichova
Magdalena Popp
Natalia Garczyńska
Paweł Paliński
K. Ruszkowska
PS
Miroslav Žamboch
Anna Brzezińska
Robin Hobb
Marcin Wolski
 
< 31 >