numer XLVI - lipiec 2005
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Literaturoznawca
<<<strona 03>>>

 

Literaturoznawca

 

 

A potem, to się działo... Ale zacznijmy od początku.

Najpierw wiosna zaskoczyła Redakcję. To było jak uderzenie pioruna w jakże wrażliwy naskórek intelektualnej tkanki polskiej fantastyki. Szefowa pilniczkiem do paznokci szlifowała klawiaturę, by móc ciąć teksty jeszcze ostrzej. Zołza panoszyła się niepomiernie (oczywiście, że mamy pół tony kurzu za szafą! Właśnie dlatego postawiliśmy w tym miejscu szafę...), koszyk mruczał, jajo drapało. Rzecznik, wciąż jeszcze lekko wykrzywiony i odrobinę jakby na ślepo, pisał sto razy na tablicy: „Nie będę więcej z żalu po Sprzątaczce pił Domestosa.” Ojciec Założyciel (wcale i przez nikogo nie nazywany czasem CzarOZ-em) drzemał z nogami wyciągniętymi na pulpicie sterowniczym, Naczelny reperował w kącie prymus. Przyrządy mruczały metalicznie, galaktyki śmigały, w astronawigacyjnej paliło się światło i czuć było zapach świeżej kawy z tubki. Kosmos otwierał się przed nami niezmierzony, horyzonty zdarzeń oddalały się bezustannie, jednocześnie z przekorą wyciągając ku nam zalotnie swe długie jak parseki ramiona. Reaktor, z braku innych zajęć, pobrzękiwał melodyjnie. Zniosło nas w dryft jak sto diabłów...

Khem, wróćmy do wiosny, zatem. Była ci ona, jak mawia teraz wampir z tym swoim śmiesznym akcentem, zniekształconym przez nowy zestaw kłów prosto ze sklepu z pamiątkami w Whitby – yventful. Najpierw wszyscy patrzyli w telewizory, a ponieważ Redakcja własnego działającego nie ma, musieliśmy rozejść się po okolicy w poszukiwaniu jakichś przygodnych mieszkań na parterze, do których moglibyśmy pozaglądać. Zanim udało nam się zorientować w czym rzecz, nagle na ulicach zaroiło się od ludzi z pochodniami. Przynajmniej tak nam się w pierwszej chwili wydawało, więc na wszelki wypadek nie czekaliśmy, żeby sprawdzić, czy w gdzieś tam nie połyskują w mroku i widły. Potem się okazało, że to nie były pochodnie, tylko świece, i że cała sprawa nie miała nic wspólnego z nami, ale lepiej dmuchać na zimne. Nie mamy najlepszych doświadczeń z szarżującymi tłumami. Nim się wszystko wyjaśniło, zdążyliśmy nawet okopać się na linii korytarza (pierwsza barykada tuż przed windami, druga osłaniająca nas od strony schodów, trzecia już pod samymi drzwiami redakcji), i ku załamaniu morale atakujących, wywiesić za okno Rzecznika śpiewającego pieśni promocyjne z reklam środków czystości. Zresztą i tak wciąż mu się jeszcze odbijało Domestosem, co w pomieszczeniu tak naładowanym atmosferą skupienia (ze szczególnym naciskiem na słowo „skupienie”. Czegokolwiek.) jak siedziba Redakcji powodowało pewien dyskomfort o zapachu morskiej bryzy.

A kiedy się jako tako uspokoiło, spadła na nasze karki Zołza, stanowczo domagając się likwidacji barykad i uprzątnięcia korytarza. Nie wzbudziło to szczególnego entuzjazmu, bo pozbywszy się sporej części nieokreślonego, hm... nazwijmy to budulca, zalegającego redakcyjne wnętrza, odzyskaliśmy niespodziewanie dostęp do kuchni, w której odnaleźliśmy niemały zapas kawy oraz konserwę wojskową. Kto chciałby takie bogactwo znów zasypać pod zwałami... budulca? Szefowa więc ostro zaprotestowała, twierdząc, że prędzej jej syff na palmie wyskoczy. Zołza się wściekła i zaczęła krzyczeć, że co to za czasy, że kiedyś mówiło się „kaktus na dłoni wyrośnie” i, że jeśli nie zmienimy swojego postępowania, to nigdy nie dostaniemy swojej unijnej dopłaty do ha. Na co z kolei zareagował Naczelny, że unijne dopłaty to on ma o tu, w głębokiej Brukseli, a poza tym ha, to po pierwsze, pisze się przez „ch”, a po drugie, jego czuje się świetnie i nie wymaga żadnych dopłat, dziękuję serdecznie. Na to Zołza dostała wypieków i krzyknęła, że możemy sobie mówić, co chcemy, ale i tak wszyscy jesteśmy w targecie, czy tego chcemy, czy nie, i postęp nas nie ominie. Na dźwięk słowa „target” zalśniły lufy. Ten moment wydał mi się najodpowiedniejszy, by jednak zabrać się za robotę. Dzięki temu w bieżącym numerze możecie przeczytać opowiadania Agnieszki Chojnowskiej, Hanny Fronczak oraz Adama Cebuli, jak również fragment czwartej części cyklu sherwoodzkiego - "Wrota światów. Garść popiołu" - Tomka Pacyńskiego.

 

 

Wasz Literaturoznawca

 

PS. A potem się działo, oj działo, choć wolelibyśmy, żeby nie... Zupełnie niespodziewanie i bez jakiegokolwiek uprzedzenia wziął się Naczelny i bez pytania i naszego pozwoleństwa przeniósł gdzieś, na Chmurkę. Rzecznik powiedział, że to pewnie dlatego, że już nie mógł z nami, biedaczek, wyrobić. I, jak tak na tego bęcwała popatrzę, to sobie myślę, że coś w tym może być. Choć z drugiej strony, Naczelny w życiu by nam takiego numeru nie wykręcił. Widać miał jakieś swoje, musi ważne, powody. Nie, żebyśmy Mu nie mieli trochę za złe, bo nawet nie zdążył nikomu powiedzieć, gdzie jest kluczyk do szuflady w jego biurku. A o potencjalnych, ukrytych tam skarbach, Spielberg ma niedługo nakręcić kolejny film z Tomem Cruisem. Naczelnego ma podobno zagrać Danny De Vito. Bob Hoskins z nieujawnionych prasie powodów rolę odrzucił. Za to Tom Cruise będzie grał szufladę. Sukces murowany, ale nie zmienia to faktu, że Kody do Fahrenheita (przy których kody Da Vinci, czy inne szmajery, bajery tajemnicze są niczym kod kreskowy z Tesco) tkwią zamknięte w owej szufladzie. Swoją drogą, może być nawet ciekawie zobaczyć, jak je wyciągają z Toma Cruise’a.

Tymczasem Fahrenheita spróbujemy robić dalej sami. Nie wiemy jeszcze, czy nam wyjdzie, bo nawet jajo chrobocze teraz jakoś tak na smutno bardziej, a Szefowa wciąż powtarza, że się jej oczy pocą. Nic to, jakoś to będzie. Inaczej, ale jakoś. A jak się komu nie podoba, to z pretensjami proszę tam, o tam... Trzecia Chmurka po lewej.

 

Dzięki, Pacy.

Okładka
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Galeria
M.Koczańska
Konrad Bańkowski
A.Mason
Tomasz Pacyński
Tomasz Pacyński
Tomasz Pacyński
Magdalena Kozak
Adam Cebula
Hanna Fronczak
A.Chojnowska
Tomasz Pacyński
KC
J.Grzędowicz
Milena Wójtowicz
Neal Stephenson
Terry Pratchett
< 03 >