Fahrenheit XLVII - wrzesień 2oo5
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Literaturoznawca Literatura
<<<strona 03>>>

 

Literatura

 

 

No, czegoś takiego tośmy jeszcze (na trzeźwo) chyba nie widzieli... Ale zacznijmy od początku.

Po pierwsze, Zołza wyjechała na wakacje. Smutno nam się z tego powodu zrobiło, przykro i ponuro, i to do tego stopnia, że z tego smutku i przygnębienia zorganizowaliśmy sobie natychmiast (choć ze spuszczonymi głowami, ma się rozumieć) skrzynkę szampana „Bąbelkoje”, dwie puszki szprotek (jedną w oleju, drugą w tomacie), papierowe czapeczki z gumką, co się wpija w brodę, a z dziurkacza Szefowej pozyskaliśmy dwie garście wyciętych znaków przestankowych, które posłużyły nam za confetti. Po czym pogrążyliśmy się w przygnębieniu do białego rana. Z tego smutku zresztą Rzecznik usnął z głową na kolanach Szefowej, i to pomimo że dźgała go cyrklem w ucho. Ojciec Założyciel z żalu poszedł się z kolei topić, ale po drodze zapomniał, czego mu tak żal, więc tylko wypił wodę z akwarium. A mnie z kolei zginął z szuflady lakier do paznokci. Ale sam nie wiem, jaki ma to związek. Po prostu, jakby ktoś znalazł przypadkiem... Potem ktoś coś śpiewał, ktoś kogoś tłukł żelazkiem, którego Szefowa używa czasem do wygładzania stylu w opowiadaniach, ktoś znalazł tę zabytkową dzidę, co to wiecie... i zaczął nią dźgać w gniazdko elektryczne, twierdząc, że tam musi być jakaś cywilizacja. No, była. Ale strasznie wojowniczo nastawiona, bo oddała. Tylko swąd poszedł, a w wykładzinę wtopiła się para sandałków. Czy klapek. Nie wiem, trudno to już poznać w tej chwili. I do dziś nie wiemy, kto to właściwie był, bo ze składu redakcyjnego nikogo nie brakuje. Pewnie jakiś autor zapomniany, w końcu pełno się tu tego tałatajstwa kręci... I nawet to było jeszcze jako tako w granicach zdrowego rozsądku oraz kulturalnej popija... zasmucenia. Nalałoby się wody do akwarium, nad przepalonymi sandałkami postawiło stojak na płaszcze z przedpokoju, byłoby cacy. To nie, ktoś się zawsze jeden znajdzie, komu strzeli do łba coś naprawdę, ale to już naprawdę głupiego. I chyba nikogo już nie dziwi, że z jakiegoś powodu to jest za każdym razem ten sam ktoś. Z tym, że i Szefowa nie jest tu bez winy, bo kiedy działania cyrklem nie odniosły rezultatu, wlała Rzecznikowi do ucha gorącej kawy. To się chłopina przebudził. Coś tam pozrzędził, pozrzędził i strzeliło mu do łba (że też nie chce mu strzelić raz, a dobrze...), żeby pod nieobecność Zołzy obejrzeć koszyk i jajo. Oczywiście, stanąłem w obronie cudzego mienia i to z należnym szacunkiem stanąłem, za plecami Rzecznika, ale widać wciąż był przygnębiony oparami musujących łez rozpaczy, bo ani na mnie łypnął. I dobrze, nie lubię jak na mnie łypie, prawdę powiedziawszy. No a potem, ani się obejrzeliśmy, a jajo było otwarte i koszyk rozbity. Czy jakoś tak. Dzięki czemu, skład redakcyjny powiększył nam się skokowo o Tygrysę i Smokę.

Nie, nie pytajcie.

Jak ktoś tych zmian personalnych nie zatrzyma wreszcie, to się od przeciągu przeziębię. Co, ostatecznie, byłoby jakimś rozwiązaniem. Poszedłbym sobie na chorobowe i wrócił dopiero jak w akwarium zamieszkają nowe głupiki. To taka nasza redakcyjna odmiana gniotojadów z Urągwaju. Że też się wampir po nich nie posrał... Wróćmy jednak do remu.

Oczywiście, nie od samego początku było wiadomo, że oto powiększyła nam się osobowo Redakcja. Nie, nie, nie... Na początku to Rzecznik, któremu wciąż wystawał ogon od szprota spod papierowej czapeczki w fioletowe słonie, spróbował tak zwanych swoich sztuczek i widząc Tygrysę, zaczął coś w stylu „to mój kotek i będę go...” I podejrzewam, że teraz nie odważyłby się nawet na „kici, kici” podczas oglądania Toma i Jerry’ego. Jak Szefowa to zobaczyła, krzyknęła tylko „Moja dziewczynka!” i zaklasła w dłoni swych kwiecia. Czy jakoś tak. No tośmy spojrzeli z Ojcem Zet na siebie i dostaliśmy takiego szwungu, że jak zatrzasnęliśmy za sobą drzwi od schowka na szczotki, to odgłos doleciał do nas po pięciu minutach dopiero. No i nie wiem, siedzimy do dziś. Na wszelki wypadek. Bo po tym, co zobaczyliśmy, że Tygrysa zrobiła Rzecznikowi, to usłyszeliśmy, co mu zrobiła Smoka. Prewencyjnie. Prewencja dobra rzecz. Lepiej nie wychodzić pochopnie niż potem nie mieć czasu żałować. Szkoda tylko, że nie zdążyliśmy w przelocie chwycić resztki szprot. Tak, wiem, że za każdym razem używam innej formy, ale po ciemku jakoś nie mogę się zdecydować. No, a poza tym, na biurku zostawiłem wszystkie opowiadania do tego numeru. O ile pamiętam, były to opowiadania Dusana Fabiana, Jacka Izworskiego, Marka Kolendy, Magdaleny Kozak i Anny Głomb.

 

Wasz Literaturoznawca

 

PS. Mimo wszystko, może się jednak zobaczymy w następnym odcinku. Mam plan. Stanąłem OjZetowi na odcisk. On taki trochę przewrażliwiony na punkcie imaża jest, w życiu by się nie przyznał, że ma odciski, więc próbuje zgrywać twardziela i nawet nie sapnął. Poczekam aż z bólu zemdleje i wtedy spróbuję go wypchnąć na zewnątrz. W walce o przetrwanie nie ma miejsca na sentymenty.

 

Okładka
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
PMS
Galeria
Anna Misztak
Adam Cebula
M.Kałużyńska
W.Świdziniewski
Andrzej Zimniak
Bartłomiej Czech
Dawid Juraszek
Adam Cebula
Jerzy Piątkowski
Magdalena Kozak
Dušan Fabián
Jacek Izworski
Anna Głomb
Marek Kolenda
Duo M
Hastatus
awatar Wal Sadow
Witold Jabłoński
Jaga Rydzewska
Wojciech Szyda
< 03 >