Fahrenheit XLVII - wrzesień 2oo5
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Anna Głomb Literatura
<<<strona 24>>>

 

Motyl na szkle

 

 

Z Wykładów Kaliope Oresis, Uniwersytet Magiczny w Aleksandrii, rok 263 p.n.e.

 

„(...)Musicie zatem pamiętać, że niemożliwe jest przepowiadanie przyszłości z absolutną dokładnością. Wszystko, co się wydarzy ma swoją przyczynę w jakimś innym wydarzeniu. Kiedy owoc oliwki spada z drzewa, być może strąca go ptak, spłoszony gwizdem. Ten, kto gwizdał, wywołał więc upadek owocu. Każde wydarzenie jest czymś spowodowane i coś powoduje. Gdybyśmy mogli poznać wszystkie elementy tego układu, przepowiadania przyszłości byłoby doskonałe. Jednak podczas proroczych wizji intuicja pozwala nam dostrzec tylko niektóre powiązania między poszczególnymi elementami rzeczywistości i w rezultacie określić zaledwie pewne prawdopodobieństwo przyszłych wydarzeń. Ze wszystkich, natomiast, dostrzeganych elementów najbardziej nieprzewidywalnym jest wola ludzka.

(...)Czy nasze zdolności nie są także uwarunkowane? Czyż nasze przepowiednie nie zmieniają przyszłości, tworząc w istocie to, co przepowiadamy? Nie da się zatem uniknąć tego, co ma nastąpić. Ze wszystkich przyszłych wydarzeń jedyne, które z pewnością nas czeka to śmierć. Chociaż niektórzy badacze twierdzą, że i to nie jest pewne.”

 

Fragment wywiadu z Wilhelmem Zano, światowej sławy wróżbitą

"Prorok codzienny" 6 września 1986 rok

„- Czy mógłby pan powiedzieć naszym czytelnikom, jaki wpływ na dokładność przepowiedni ma jakość szklanej kuli?

– Nie ma żadnego wpływu. Używamy szklanych kul, fusów czy kart jedynie, aby pomóc sobie podczas koncentracji i wyostrzyć świadomość. Kiedy patrzy pani na szklankę, kojarzy się ona pani ze swoją funkcja użytkową, szklana kula w swojej istocie nie ma żadnych funkcji więc nie będzie wywoływała żadnych skojarzeń zakłócających. W gruncie rzeczy, dobry wróżbita potrafi przepowiadać przyszłość nawet z kawy rozpuszczalnej. Wszelkie akcesoria mogą jedynie pomóc, nie mogą zaś wywołać samego procesu.”

 

***

 

Patrzę na swoje dłonie poprzez szklaną kulę. Wydają się długie i zakrzywione. Poza nimi, nie widzę w niej niczego więcej. I pytam siebie, co ja tutaj właściwie robię? W dzień swoich pięćdziesiątych urodzin siedzę sama w pokoju i układam kostki domino. Kiedy długi wąż jest już gotowy, uderzam w pierwszą kość i obserwuję, jak przewracają się kolejne.

Może powinnam być wdzięczna, że wciąż mogę uczyć, chociaż mimo moich usilnych prób nikt, włącznie ze mną, nie wierzy w to, że potrafię przewidzieć jakąkolwiek przyszłość. Udawanie jest wprawdzie dość upokarzające, ale ma też swoje dobre strony. Poza szkołą, dla tych, którzy mnie nie znają, jestem ciągle Profesorem Hogwartu, sławną wróżbitką, kim zawsze chciałam być. Ktoś kiedyś powiedział, że skoro nie można być kim się chce, zawsze można jeszcze przynajmniej udawać. Tak też robię.

Wymyśliłam sobie kilka stosownych historyjek, odpowiednich wykrętów.W szkole wolę nie wychodzić ze swojego pokoju, bo i po co? Teoria o tym, że mogłoby to zakłócić moje wewnętrzne oko też jest nawet wygodna. W końcu lepiej być postrzeganą jako szalona wiedźma niż jako samotna, stara kobieta. Przyzwyczaiłam się już do mojej samotności. I nie mam do nikogo pretensji ani żalu. W końcu, czy ktoś jest winien, że w szklanej kuli widzę tylko szkło, a jedyną prorocza wizją z fusów po herbacie jest wizja zmywania? Zawsze wybierałam najłatwiejsze wyjście, ukrywając się przed światem w moim małym pokoju na poddaszu. Ktoś by powiedział, że to żałosne: trzydziestolatka, która wciąż mieszkała z babką i siostrą. Może. W każdym razie nie musiałam się o nic martwic i mogłam sobie mówić, że kiedyś wszystko się jakoś ułoży. Nie wiedziałam, że dawno, dawno temu ktoś już popchnął kości domina, które miały wpłynąć na moje życie.

Zastanawiam się, kiedy to wszystko się zaczęło? Co sprawiło, że siedzę sama w swoje urodziny, zabijając nudę układaniem kostek? Wszystko zaczęło się w tamten deszczowy lipcowy poranek, kiedy przyjechałam do Wenecji. A może jeszcze wcześniej, kiedy poślizgnęłam się na śliskiej podłodze? Nie wiem sama.

Nic nie wiem.

 

KARTA 0 GŁUPIEC

 

Mały pokój na poddaszu skromnego angielskiego domu. Wpadający przez okno wiatr rozwiewa firanki. Brzęk muchy zaplątanej w białą zasłonę. Dwie czarodziejki leżą na sofie chichocząc jak nastolatki.

– Nie ruszaj się przez chwilkę, Sybillo. Zrobię ci fryzurę, wyglądasz jak strach na wróble.

– Tylko nie szarp! Zresztą i tak nigdzie nie wychodzę.

– A powinnaś. Nie możesz całe życie mieszkać z babką. Masz już prawie trzydzieści lat! Nawet ja się wyprowadzam. Będziesz tęsknić?

– Będę. Troszkę. A swoją drogą, to nasza wielka Cassandra mogłaby wreszcie przewidzieć, że nigdy się nie nauczę wróżyć i dać mi spokój.

– Bredzisz. Czasem ci wychodzi. Wczoraj jak ćwiczyłyśmy intuicję, zgadłaś więcej kart niż ja.

– Wychodzi mi niestety rzadziej niż wskazywałoby na to prawdopodobieństwo. Za to jestem dobra w sprawianiu wrażenia, że wróżę. Ja bym naprawdę chciała to potrafić, ale co poradzę, że nic nie widzę.

– Za bardzo się starasz. To samo przychodzi. Podobno każda wróżka ma w swoim życiu kilka proroczych wizji, które mogą zmienić bieg wydarzeń.

– Albo je spowodować.

– Za dużo pesymizmu, za dużo lektury Oresis, za mało wiary w siebie! No, popatrz w lustro. Od razu lepiej wyglądasz. Chodź pójdziemy na spacer. Nie możesz tu cały dzień siedzieć.

 

***

 

Mucha usilnie walczy o życie, brzęczy zaplątana w jasną tkaninę. Ruchy jej skrzydeł obserwuje z zainteresowaniem kot siedzący na komodzie. Zwierzę tuli uszy i nasłuchuje, przygotowując się do skoku. Mała wskazówka zegaru na dwójce, duża na piątce. Monotonne brzęczenie muchy. Skok. Kot, odbijając się łapami od komody, zrzuca lampę oliwną. Brzęk rozbijanego szkła. Zwierzę wczepione pazurami w materiał usiłuje dosięgnąć owada. Chitynowe ciało muchy pęka rozgryzane kocimi zębami. Tłuszcz rozlewa się po podłodze tworząc złotą plamę.

 

***

 

– Wygrałaś. Pójdę z tobą na spacer. Tylko odniosę kulę do swojego pokoju. Nie chcę się znowu nasłuchać, że zostawiam ją byle gdzie i wystawiam na negatywną energię.

– Tylko się pośpiesz, Sybillo.

– Daj mi minutkę!

Niemodne buty na obcasach stukają ciężko na drewnianych schodach, kiedy Sybilla idzie do swojego pokoju na poddaszu. Czarodziejka dotyka chłodnej metalowej klamki i otwiera drzwi. Jej wzrok pada na ślad kocich pazurów na firance i resztki muchy przyklejone do materiału. Nie zauważa szkła na podłodze. Kiedy chce podejść do okna, traci równowagę i przewraca się na oleistej substancji. Szklana kula wyślizguje się jej z rąk. Trzask. Ból kolana. Białawe odłamki szkła rozsypują się po całej podłodze.

 

***

 

Stałam potem przed babką jak mała dziewczynka i słuchałam długiego kazania. Że muszę się bardziej starać, że się do niczego nie nadaję, że jestem niezgrabna. Wielka Cassandra patrzyła na mnie, jakby na mnie jakby dawno już przepowiedziała, że do niczego się nie nadaję, a ona uczy mnie tylko z powinności rodzinnej i litości.

Może i miała rację. Całe życie przecieka mi przez palce w tym dusznym domu. Wszechobecna troska Cassandry o swoje wnuczki, jej rady, pouczenia, rozkazy. Byłyśmy tutaj jak dwa motyle zamknięte w szklanej kuli. Dominika miała silniejszy ode mnie charakter, więc odmówiła stanowczo uczenia się wróżbiarstwa, (chociaż miała w tym kierunku pewien talent) i po którejś awanturze wyprowadziła się z domu. To dziwne, ale była ona jedyną osobą, która kiedykolwiek we mnie wierzyła. Siadałyśmy zawsze na werandzie, rozkładałyśmy karty i zgadywałyśmy ich kolory. Sama w to nie wierzę, ale naprawdę mi to wychodziło. Kiedy jednak patrzyłam na szklana kulę lub w karty w obecności kogokolwiek innego, myśli zaczynały mi się plątać. Zastanawiałam się, jakiej odpowiedzi się ode mnie oczekuje. Potem chowałam swój strach za zasłona eterycznego głosu i zmrużonych powiek i mówiłam kilka frazesów w rodzaju "mąż panią zdradza, wydarzy się coś okropnego, ciężko pani zachoruje”. Biorąc pod uwagę mój wrodzony fatalizm, przypuszczałam, że to i tak prędzej czy później się stanie.

W każdym razie, wydarzania tamtej niedzieli, rozlana oliwa i rozbita szklana kula, wpłynęły na dalszy rozwój wypadków.

Trzeba było kupić nową kulę. Najlepsze wyrabia się w Murano, niewielkiej wysepce położonej na przedmieściach Wenecji. Przez długi czas właśnie szklarze z Murano mieli monopol na produkcje szklanych kul. Długo strzeżono sekretu zamiany żółtawego i zielonkawego szkła sodowego w delikatne szkło kryształowe przez dodanie tlenku manganu. Teraz wprawdzie produkuje się takie szkło nawet w chińskich manufakturach, ale nic nie dorówna wyrobom weneckich mistrzów.

Dominika bardzo się cieszyła na tę podróż. Tak dawno nigdzie nie wyjeżdżałyśmy! Spakowałyśmy kufry i dżdżystym rankiem stanęłyśmy u wrót wodnego miasta.

 

***

 

KARTA VII RYDWAN

 

Jak się cieszę! Mogłabym przeskakiwać kałuże i pofrunąć pod niebo na naszej niebieskiej parasolce. Sybilla chciała zostać tylko kilka dni, ale wybiłam jej to z głowy i zostajemy kilka tygodni. Musicie wiedzieć, że chociaż w Anglii znajduje się jedyna magiczna wioska na świecie, to najbardziej czarodziejskim miastem jest właśnie Wenecja. Od początku w jej budowie uczestniczyli czarodzieje i jest pełna tajemnych przejść i ukrytych budynków. Niewidoczne dla mugoli gondole suną płynnie przez kanały wioząc tajemnicze postacie w maskach. Główna siedziba czarodziejów znajduje się w Pałacu Dożów. Przechodzi się przez lustro w jednym z korytarzy i już znika z oczu cały mugolski świat! Genialny pomysł starego Pietera Salarii. Oczywiście to nie jest miejsce dla nas, z naszym małym woreczkiem galeonów możemy sobie co najwyżej wynająć pokój w skromnym hotelu przy Ponte di Rialto, ale pooglądać zawsze możemy.

Ach, i te maski! Musimy sobie, czym prędzej takie kupić! Wszyscy w nich tutaj chodzą, sprawiają one, że czarodzieje przemykają niezauważeni po wąskich uliczkach. Tu jest tak pięknie; szarobłękitna Wenecja zatopiona w wodzie deszczu i morza. Mogłabym tu zostać na zawsze!

 

***

 

Aby dostać się do pracowni szkieł magicznych w Murano wystarczy przejść przez główne wejście, a potem pociągnąć za ogon małego szklanego słonika na jednej na półek wystawowych. Widoczna tylko dla czarodziejów figurka to świstoklik, który przenosi klientów kilka pokoi dalej, do Sali Mistrza Antonio. Czarodziej podobno nigdy nie wychodzi ze swojej pracowni. Formując szklistą masę tworzy magiczne kule i czarodziejskie lustra. W każdej kuli znajduje się odrobina powietrza, która wraz z zaklęciem może wspomóc dar jasnowidzenia.

– Witam, drogie panie! – powiedział z silnym włoskim akcentem mistrz Antonio, kiedy dwie czarodziejki znalazły się w jego pracowni. – Wybaczą mi panie mój nienajlepszy angielski. Proszę siadać. Ja już zrobiłem dla pani herbaty. A dla pani Sybilli kawę, nie mylę się?

– Skąd pan wiedział?

– Ach, proszę się nie przejmować! Kiedy się cały czas przebywa z nimi – tu wskazał na półki pełne szklanych kul – wie się dużo rzeczy. Jak rozumiem, przyszła pani dokonać zakupu. Proszę się rozejrzeć, mamy duży wybór.

Podobnie jak różdżki, szklane kule były w pewnym sensie dopasowane do swoich właścicieli. Wybór polegał na tym, że kupujący wpatrywał się w ich powierzchnię, a kiedy jakaś budziła w nim skojarzenia i uruchamiała intuicję, wiedział już, która kula była mu przeznaczona.

Tego właśnie Sybilla obawiała się najbardziej. Doskonale zdawała sobie sprawę, że najprawdopodobniej w żadnej nic nie zobaczy, ale musiała przynajmniej zachować jakieś pozory. Patrzyła przez chwilę po półkach niepewnym wzrokiem, udając, że czegoś szuka.

– To może mi pan w tym czasie pokaże pracownię? – zapytała Dominika, chcąc wybawić siostrę z niezręcznej sytuacji.

– Ależ z przyjemnością.

Kiedy Sybilla upewniła się, że jest już sama i może wybrać pierwszą lepszą kulę, wydało jej się, że w jednej z nich coś zobaczyła. Jasne światło padające z okna odbijało się niebieskim refleksami w zakrzywionej powierzchni kuli. Czarodziejka zagryzła z podniecenia wargi. Nigdy wcześniej coś takiego jej się nie przytrafiło, kule zawsze były jednakowo martwe. Kiedy przyjrzała się uważniej zobaczyła niebieskiego motyla, który trzepotał skrzydłami w mglistej powierzchni.

Tymczasem jej siostra oprowadzana po zakamarkach pracowni szklarza też zobaczyła coś interesującego. W pierwszej chwili wydawało jej się, że widzi manekina. Nieruchoma postać w czarnej masce zasłaniającej całą twarz wstała jednak nagle, podeszła do niej i przyjrzała jej się dokładnie zza wąskich szpar zasłony. Dominice nie podobało się to oceniające spojrzenie, ale kiedy miała już zapytać, co to wszystko znaczy, postać odwróciła się i bez słowa wyszła z pracowni.

 

***

 

Kiedy dwie czarodziejki wróciły do swojego małego pokoju w hotelu przy Ponte di Rialto, znalazły na stole list w złotej kopercie. Na czerwonej pieczęci odciśnięte był symbol słońca, a na odwrocie wypisano nadawcę: „Światowe Towarzystwo Imienia Kaliope Oresis”. Właściciel hotelu nie potrafił niestety odpowiedzieć, w jaki sposób list ten znalazł się w zamkniętym pokoju.

– Wiesz, co to znaczy?

– Nie. Ale otwieraj szybko, Sybillo, jest zaadresowany do ciebie.

Teść listu była bardziej zagadkowa niż samo jego pojawianie się.

– Posłuchaj tego, chyba się pomylili: „Serdecznie zapraszamy Panią Sybillę Trelawney na spotkanie Klubu Towarzystwa Imienia Kaliope Oresis. W przyszły piątek dokładnie o godzinie 23 będzie czekała na panią gondola. Z poważaniem, Przewodniczący Marcel Lacofo.”

– Skoro list jest do ciebie, to się nie pomylili.

– Oresis była wróżbitką, jakbyś zapomniała. A wiesz jak mi wychodzi przepowiadanie przyszłości. Myślisz, że powinnam tam iść?

– No oczywiście! Jeżeli nie pójdziesz, nie dowiemy się, co to za Towarzystwo!

 

KARTA XII WISIELEC

 

Gdybym tylko wtedy wiedziała to, co wiem teraz, spaliłabym ten list i zapomniała o snach o sławie i symbolu złotego słońca. Chociaż z drugiej strony, nawet gdybym wtedy miała nie wiem jak bardzo prorocze wizje tego, co się stanie i tak bym w nic nie uwierzyła. Nie chciałam wierzyć. Ten tydzień spędzony w Wenecji chyba najszczęśliwszym okresem mojego życia, a kiedy człowiek jest szczęśliwy, wpada w pułapki jak w pajęcze sidła. Byłyśmy pijane wolnością, radością i błękitem nieba. I jak ślepe myszy wpadłyśmy w zasadzkę zastawioną przez głodnego kota.

Cały tydzień mijał nam na zabawie, przejażdżkach gondolami i zakupach. Nigdy nie potrafiłam sobie dobrze dobrać ubrań. Kolorowe szmatki podobały mi się na sklepowych wieszakach, ale na mnie wyglądały zawsze śmiesznie. Właściwie to nawet w kwestii garderoby, zdając się na wybory wszechwiedzącej Cassandry. Tym razem jednak to Dominika pomogła mi w zakupach, między innymi nowych okularów. Zmiana była o tyle widoczna, że spacerując po wąskich uliczkach, słyszałyśmy za sobą gwizdy i nawoływania młodych gondolierów i rybaków. „Cześć ślicznotki!”, „Umówisz się ze mną, bella?” Ileż znaczyły te prostacki odzywki dla mojego samotnego serca! Dlatego też przyjmowałam wszystko, co się wokół mnie działo za dobrą monetę i nie zaniepokoiłam się, kiedy mimo naszych ogromnych starań nie mogłyśmy znaleźć żadnych informacji o Światowym Towarzystwie Imienia Kaliope Oresis.

 

***

 

 Towarzystwo Kaliope Oresis, było całkowicie utajnione. Poszczególni jego członkowie nie wiedzieli nigdy swoich twarzy, ani nie przedstawiali się sobie prawdziwymi imionami. Nigdy też nie podawano nikomu miejsca i godziny kolejnego spotkania Towarzystwa, wróżbici mieli za zadanie sami przewidzieć, kiedy i gdzie się ono odbędzie. Neofitom też nie wysyłano zaproszeń, wiedzeni proroczą wizją, sami przychodzili na kolejne spotkania i jakby nigdy nic siadali przy okrągłym stoliku. W ten sposób Towarzystwo skupiało elitę jasnowidzów. Temu właśnie służyła cała tajemniczość. Na spotkania Towarzystwa nie trafiali ci, którym nie było to przeznaczone.

Aby zatem zrozumieć, dlaczego w ten jeden raz odstąpiono od przyjętych zasad, należy cofnąć się w czasie o kilka tygodni i przypomnieć sobie rozmowę, która miała miejsce tamtego ciepłego wieczora, kiedy lampa oliwna na stole Sybilli była jeszcze w jednym kawałku, a owa mucha, która pośrednio była sprawczynią wszystkich tych wypadków, szukała spokojnie resztek jedzenia w pobliskim śmietnisku.

 

***

 

Dochodziła północ i wszyscy członkowie klubu przybyli już na spotkanie. Mężczyzna w czarnej masce napełnił czerwonym winem kielich siedzącej obok niego kobiety. Ich rozmowie z zainteresowaniem przysłuchiwało się kilka osób.

– Marcelo, powtarzam ci po raz setny, jesteś głupcem.

– Eugemio, a ja po raz kolejny powtarzam, mylisz się. Nie można w ten sposób interpretować słów Oresis.

– Ależ zgodnie z twoimi założeniami wszystkie prorocze wizje nie miałyby najmniejszego sensu! Definicja jest jasna: przyszłość jest tym, co się wydarzy, losem, którego nie da się uniknąć, a przepowiednie można podzielić na dwie grupy: te, które są zgodne z tym, co się ma wydarzyć i te, które mówią coś innego! Podczas wizji uchylamy rąbka tajemnicy i możemy oglądać przyszłość. Widzę w swojej kuli miejsce naszego spotkania, przychodzę tu i spotkanie się odbywa. Proste i jasne.

– Gdybyśmy jednak zobaczyli inne miejsce i czas, spotkanie odbyłoby się w innym miejscu. To treść naszych proroczych wizji determinuje w pewien sposób przyszłość.

– Nie możesz mówić o alternatywnych wizjach przyszłości! W ten sposób zakładasz, że nie istnieje coś takiego jak przyszłość, którą możemy poznać i zakładasz, że żadne wróżby nie mają sensu.

– A król Edyp? Czy gdyby nie usłyszał przepowiedni, nie wyruszyłby w świat i w istocie jej nie spełnił? Mogę, zatem przyjąć, że podział na przepowiednie nie dzielą się na prawdziwe i fałszywe, ale na te, w które wierzymy i przez to mają moc sprawczą oraz na te, w które nie wierzymy i dlatego są bezwartościowe. Wróżba, jako element rzeczywistości, wpływa na piąte rzeczywistość.

– Nie zaczynaj mi z Edypem. Dobrze wiesz, że ta historia nie ma żadnego potwierdzenia w nauce.

– Dobrze, więc, jeżeli ci powiem, że jutro przed Ca’ d’Oro znajdziesz złotą monetę, a moje słowa nie będą spowodowane żadną proroczą wizją, a jedynie kaprysem chwili, a ty mi uwierzysz i będziesz spodziewać się, że znajdziesz monetę, rozglądać się wtedy jest szansa, że ja znajdziesz.

– Och, Marcelo! A jaką mam pewność, że twoje słowa nie będą miały w sobie cząstki wizji? Wybacz, ale jesteś najlepszym wróżbitą, jakiego znam, i możesz nawet nieświadomie zajrzeć za kurtynę czasu. Zupełnie mnie to nie przekonuje.

– A gdybyś zobaczyła osobę zupełnie pozbawioną daru jasnowidzenia, która zaczyna wierzyć we własne słowa i przez to jej słowa się spełniają?

– Ależ to zupełnie niemożliwe! Słowa osoby bez daru jasnowidzenia nie będą się w żaden sposób pokrywały z tym, co się wydarzy.

– Zakład?

– O co? – Zza maski można było dostrzec przez chwilę błysk zaciekawienia.

– Dobrze wiesz, o co.

– Ach, czemu sądzisz, że dostaniesz coś, co nie jest ci przeznaczone? – Głos czarodziejki brzmiał jednocześnie kpiąco i zalotnie.

– Wybacz, ale ciągle wierzę, że istnieją alternatywne wizje przyszłości, a nasze przepowiednie mogą na nią wpłynąć. I właśnie to mam zamiar teraz zrobić.

– Dobrze więc. Ciekawe, jak przekonasz kogoś zupełnie bez daru, aby uwierzył w to, co mówi.

– Przekonam. Mam już nawet pomysł jak. Muszę tylko znaleźć odpowiednią osobę.

 

KARTA XV DIABEŁ

 

W tamten piątek rano obudziłam się przed świtem. Moja śliczna siostra wciąż spała, zwinięta w kłębek w bezpiecznym kokonie snu. Znowu zaczęło padać i krople deszczu pełzły po szybie szarymi smugami. Jednak to nie deszcz obudził mnie tamtego poranka. Miałam dziwny sen i niepokój nie pozwalał mi już zasnąć. Zazwyczaj wszystkie sny interpretowałam błędnie jako omen czegoś strasznego, ale tym razem lęk był jakiś dziwnie realny.

Pływałam w ciepłym morzu, było tak dobrze i bezpiecznie. Nurkowałam i gdy w pewnej chwili chciałam się wynurzyć zauważyłam, że tafla wody zrobiona jest ze szkła. Uwięziona w wodnym świecie, machałam rękami i uderzałam raz po raz w barierę oddzielająca mnie od świata. Z każdą chwilą coraz bardziej brakowało mi powietrza, a woda zaczęła dostawać się do moich płuc. Wtedy zobaczyłam, że moje ręce w długich niebieskich rękawach zamieniają się skrzydła wielkiego motyla. Miotałam się jak oszalała, próbując wydostać się z pułapki, i zdałam też sobie sprawę, że nie jestem już sobą, ale swoją siostrą. Moje jasne włosy zmieniły się w kasztanowe, obserwowałam w tafli szkła ponad sobą twarz Dominiki walczącej o każdy oddech. Coraz mniej powietrza, zamazują się kontury ryb przepływających obok i wydaje mi się, że woda wlewa się nawet przez moje, czy raczej jej, otwarte oczy. Obudziłam się.

– Sybilla, czemu nie śpisz? Jeszcze tak wcześnie. Musimy się wyspać przed dzisiejszym wieczorem. Chodź tu do mnie, przytul się i śpijmy jeszcze.

 

***

 

Czemu Sybilla jest znowu taka poważna? Nawet nie zjadła swojej porcji lodów miętowych w tej wspaniałej lodziarni przy Ponde dei Sospiri. Nie chce mi powiedzieć, co się stało, ale wyczuwam, że coś ją martwi.

Wróciłyśmy do naszego pokoju już o siódmej i zaczęłyśmy się przygotowywać do wyjścia. Od dziesiątej spoglądałyśmy co chwila to na zegar, to za okno, ale nic się nie działo. Punktualnie z wybiciem godziny jedenastej do drzwi ktoś zapukał.

– Proszę – powiedziałam.

Do pokoju wszedł człowiek w złotej masce w kształcie słońca, położył bez słowa na stole atłasową poduszkę, na której leżały dwie czarne maski, i wyszedł.

– Skoro przysłali dwie, to chyba powinnam iść z tobą?

– Oczywiście. Bez ciebie nigdzie się nie ruszam.

Obok wyjścia z hotelu czekała na nas mała, ale bogato zdobiona gondola, a w niej ten sam człowiek, który przyniósł nam maski. Nie pamiętam jak długo sunęliśmy przez ciemne kanały, mijałyśmy zakochane mugolskie pary w tandetnie przystrojonych łódkach i nocne bary. Wenecja, ta czarodziejska i ta mugolska, nie zasypia nigdy.

Kiedy w końcu zatrzymaliśmy się przed starą, bogato zdobioną kamienicą zrozumiałyśmy że mamy wysiąść. Przed budynkiem powitał nas służący ubrany w czarny frak. On również nosił maskę. Prowadzono nas po krętych schodach do małego pokoju na pierwszym piętrze i zostawiono same. Zauważyłam ogromne lustro wiszące jak obraz na jednej ze ścian. Oprócz niego w pokoju stał mały okrągły stolik, a na nim zapalona świeca, czekały też na nas trzy krzesła. Usiadłyśmy i postanowiłyśmy czekać.

Kiedy zobaczyłam postać wchodzącą do pokoju, mocno ścisnęłam rękę Sybilli. Wydawało mi się że zobaczyłam tego samego mężczyznę, którego widziałam w pracowni szkieł w Murano.

– Witam panie serdecznie. Nazywam się Marcel Lacofo i mam zaszczyt zaproście panią Sybillę do towarzystwa Klubu Kaliope Oresis. Jesteśmy stowarzyszeniem najsławniejszych i najzdolniejszych wróżbitów. To dla nas wielki honor, że zechciała pani przyjąć nasze zaproszenie.

– Ale ja...nie wiem, czy moje talenty wystarczą. – Słyszałam zdenerwowanie w głosie Sybilli.

– Droga pani! To my oceniamy, kto może przystąpić do naszego stowarzyszenia i zapewniam panią, że odkryliśmy w pani ogromny talent.

Dlaczego on jej to mówi? Nie podoba mi się to miejsce.

– Jest jednak pewien warunek przystąpienia do naszego stowarzyszenia. W pani przypadku będzie to oczywiście tylko formalność.

– Co to za warunek?

– Musi pani przejść przez próbę trzech kielichów.

Dominika przełknęła nerwowo ślinę.

Czarodziej klasnął w dłonie i do pokoju wszedł służący niosąc tacę z trzema identycznymi kielichami. Były wypełnione przeźroczystym płynem.

– W dwóch kielichach znajduje się trucizna, a w jednym woda. Musi pani odgadnąć, który zawiera wodę i wypić zawartość.

Czy on oszalał? Na Merlina, Sybillo, nie rób tego! Uciekajmy stąd! Dominika bladła bardziej z każdą chwilą, ściskała rękę siostry, ale była zbyt sparaliżowana strachem, żeby cokolwiek powiedzieć.

Ale wstyd! Przecież ja nie mam pojęcia o jasnowidzeniu. Teraz nie mogę się tak po prostu teraz uciec. Już wolę tu umrzeć. Muszę wybrać jeden pucharów. To już zaszło za daleko.

Nie rób tego, siostrzyczko, proszę.

Sybilla w akcie desperacji chwyciła pierwszy lepszy kielich i wypiła duszkiem zawartość. Trzy kolejne sekundy były najdłuższymi w jej życiu. Ciągle jednak żyła.

– Brawo! Prawidłowo odgadła pani bezpieczny kielich. Mogę uznać panią oficjalnie za członka naszego stowarzyszenia. Muszę jednak powiedzieć, że nie miałem ani przez chwilę wątpliwości, co do rezultatu próby. Jest pani osobą obdarzoną wielkim talentem.

Więc może coś w życiu potrafię. Taki człowiek jak Marcel Lacofo nie może się przecież mylić.

 

***

 

W czasie, kiedy odbywała się próba, reszta uczestników klubu stała za weneckim lustrem i przyglądała się całej sytuacji.

– Na Merlina, Eugemio, co on wyprawia? Co my zrobimy z jej ciałem? Przecież ona nie ma żadnego daru!

– Nie znasz Marcela? Nie widzisz, że we wszystkich kielichach jest woda? Swoją drogą jak ona może być tak głupia, żeby w to wszystko uwierzyć?

 

***

 

Przepowiadaniem przyszłości zajmuję już ponad osiemdziesiąt lat. I nie słyszałam jeszcze, żeby komukolwiek udało się przewidzieć swoją własną przyszłość. Jasnowidzenie wymaga bycia absolutnie obiektywnym, a nie jest to możliwe w stosunku do samego siebie. Nasze obawy i pragnienia skutecznie zakłócają nam jasność widzenia swojej przyszłości. Czy tak naprawdę jest ktoś, kto chciałby widzieć własną śmierć i żyć w nieuchronnym oczekiwaniu na nią?

Kaliope Oresis „Moje życie i przepowiednie”

Jest to jedna z ostatnich notek w jej autobiografii, kilka dni potem zginęła pod kołami pędzącego rydwanu.

 

***

 

Arachne, prastara pajęczyca czasu, tka nieprzerwanie nić zdarzeń.

Nieświadome swojego losu muchy ludzkich istnień drgają w poplątanych nitkach jej pajęczyny.

Duża wskazówka zegara na jedynce, mała na trójce.

Gołąb gubi pióro, przelatując nad placem świętego Marka.

Sybilla obserwuje młodego czarodzieja, który śmieje się głośno, popijając z przyjaciółmi wino na schodach przed Pałacem Dożów i nie zauważa szarego pióra, które wpadło jej we włosy.

Pablo podaje butelkę czerwonego wina jasnowłosej czarodziejce i opowiada, jak właśnie dostał pracę w Kasynie Magicznym.

W tym samym czasie w kamienicy na drugim końcu Wenecji Fabio Ravasi otwiera list od swoich wierzycieli i długo patrzy w ogromne lustro, zastanawiając się, skąd weźmie pieniądze na spłatę długu.

W deszczowej Anglii ruda czarodziejka przytula się mocno w ramiona ukochanego i zapomina na chwilę o grożącym im niebezpieczeństwie.

W swoim małym mieszkaniu czterdziestotrzyletni mugolski poeta kończy pisać lewą ręką „List do pozostałych” i wiąże pętlę na rurze w łazience.

Sybilla zauważa ptasie pióro we włosach i strzepuje je na ziemię.

Jest 24 lipca 1979 roku, duża wskazówka na dwójce, mała na trójce.

 

KARTA III WŁADCZYNI

 

Eugemia trzasnęła drzwiami swojego pokoju i cisnęła czarną maskę na ziemię. Kazała sobie przynieść szklankę rumu i usiadła na aksamitnej sofie. Skrzaty, widząc, jak bardzo jest wściekła, przezornie szybko opuściły komnatę. Cała sytuacja zaczynała się wymykać Eugemii spod kontroli, a bardzo tego nie lubiła. Trzeba było wymyślić plan działania zanim będzie za późno.

Wrobiłam się z tym zakładem. Za dużo postawiłam, a Marcelowi nie mogę ufać. Prawda, znalazł kretynkę, która o przepowiadaniu przyszłości nie ma najmniejszego pojęcia. Mimo to istnieje ryzyko, że jej się uda. Muszę coś wymyślić, żeby mieć pewność. A gdybym sama wymyśliła treść przepowiedni, a potem dyskretnie na nią wpłynęła, żeby powiedziała, co trzeba? Oddziaływanie na umysł takiej niedorozwiniętej idiotki nie powinno być trudne. Jest tak niepewna siebie, że z moją małą pomocą może sobie przepowiedzieć, że dostanie Order Merlina. Muszę jednak wymyślić coś, co będzie w jakiś sposób prawdopodobne, tak żeby nikt nie zarzucił mi oszustwa. Zaraz, ta, jak jej tam, Sybilla ma pecha w życiu. Ma to wypisane w każdym geście i spojrzeniu. Ha, w takim razie przewidzi sobie coś, do czego potrzebny by jej był fart, coś, co teoretycznie byłoby możliwe, jednak z jej brakiem szczęścia i pewności siebie graniczy z niemożliwością. Musi to być oczywiście coś tak banalnego, żeby wszyscy uwierzyli, że to jej przepowiednia. I nikt mi niczego nie udowodni, a Marcel wyjdzie na głupka.

 

***

 

Sama już nie wiem, co ma robić. Przerażają mnie ci zamaskowani ludzie z Towarzystwa Kaliope Oresis. Ja wiem, że tu w Wenecji wszyscy chodzą w maskach, ale w przypadku tych ludzi wygląda to jakoś fałszywie i nienaturalnie. Nie wyglądają w nich jak ludzie, ale jak upiory, które rodzą się z naszych słabości i przychodzą, aby nas dręczyć. Mam coraz gorsze przeczucia. Tylko jak to powiedzieć Sybilli? Jest taka szczęśliwa, pierwszy raz w życiu w siebie wierzy. Tylko czy powinna opierać swoją wiarę na kłamstwach? Nie mam wątpliwości, że ten cały klub sobie z nas drwi. Kiedy Sybilla to odkryje, będzie jeszcze gorzej. Tak bym chciała, żeby rzuciła te oszustwa, uwierzyła w siebie i przepowiadała zakochanym miłość i szczęście za kilka sykli. Niepotrzebny nam ten cały splendor, te maski, fałszywe pochwały i wielkie przepowiednie. Tylko jak jej mam to wszystko powiedzieć?

– Dominiko! Czemu jesteś zamyślona? Chcesz jeszcze lodów?

– Nie. Wiesz myślałam o tym spotkaniu i...

– To cudowne, nie sądzisz?

– Sama nie wiem. Mam złe przeczucia.

– Ty? Ty, która zawsze widziałaś tylko dobre wróżby? Poza tym, co może się stać złego? Na kolejnym spotkaniu mam przepowiedzieć przyszłość dla siebie samej, co w tym strasznego?

– A jak nic nie zobaczysz?

– Marcelo powiedział...

– Znowu zaczynasz? Marcelo to, Marcelo tamto. Mam już tego dość. Właściwie to co my o nim wiemy? Nic.

– Jesteś zazdrosna!

– Nie jestem! Nie ma o co. Ale jak chcesz się kłócić, to mogę nic nie mówić.

 

***

 

Zastanawiam się, czy wtedy rzeczywiście w siebie wierzyłam, czy tylko bardzo chciałam wierzyć. I nie umiem znaleźć na to pytanie odpowiedzi. Pamiętam, że przed tamtym wieczorem byłam okropnie przerażona. Przepowiednia dotycząca własnego życia. Niby nic wielkiego? Ale ja nie tylko nie byłam pewna, czy zobaczę cokolwiek w szklanej kuli, ale nie wiedziałam nawet jak to powiedzieć. Czy mówić pewnym siebie głosem, czy szeptać z zamkniętymi powiekami? Tym razem spotkanie odbywało się w zupełnie innym budynku, po przeciwległej stronie miasta. Tak jak poprzednim razem gondola zawiozła na miejsce. Zebrało się już kilka osób i wszyscy przyglądali się nam z zainteresowaniem. Mówili, że dużo o nas słyszeli. Najpierw podano wino i rozpoczęła się dyskusja o trafności przepowiedni dotyczących swojego własnego życia. Ze rękopisów Oresis wynikało, że są one najmniej trafne, jednak zebrani stwierdzili, że dla wprawnego jasnowidza nie powinny być problemem. Ja wolałam się nie odzywać. Byłam sparaliżowana strachem. Na szczęście pewna urocza czarodziejka, chyba Eugemia, podała mi puchar z jakimś eliksirem. Podobno miał wpływać na poprawę koncentracji i wzmagać dar jasnowidzenia. Powiedziała, że prawie wszyscy tu go używają, jednak nie powinnam się zbytnio z tym afiszować. Jakże byłam jej wdzięczna. Kiedy wypiłam cały eliksir, poczułam się bezwolna i oszołomiona. Było mi zupełnie wszystko jedno, co powiem i jak to wszystko się skończy. Zanim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, posadzili mnie na rzeźbionym krześle i położyli na stoliku moją szklaną kulę. Trzynaście par oczy zza masek patrzyło na mnie w ciszy.

Przed oczami migały mi nieznane obrazy i sytuacje. Rozbite lustro. Mucha zaplątana w pajęczej sieci. Woda. Próbowałam się uspokoić i zacząć mówić cokolwiek, ale nie mogłam. Nigdy wprawdzie nie przepowiedziałam niczego optymistycznego, ale lęku i grozy, jaka mnie wtedy ogarnęła nie da się porównać z niczym innym. Dusiłam się, jakby ktoś wiązał mi gardło niewidoczną, ale silną siecią. Nie wiem, ile to trwało zanim usłyszałam w swojej głowie cichy i uspokajający głos: „Wszystko będzie dobrze. Tak, szczęście wreszcie się uśmiechnęło. Będę kochana, będę bogata, będę sławna.”

– Szczęśliwe karty ma dla mnie los. Widzę duże zamiany. Widzę szczęście.

„...i pieniądze, duża wygrana w kasynie” – usłyszałam w głowie ten sam głos.

– I pieniądze, worki galeonów – powtórzyłam mimowolnie. – Wygram w kości w Kasynie Czarodziejskim w Pałacu Dożów. Jutro.

W takim razie, dlaczego dławi mnie niepokój? Dlaczego zalewa mnie jak szaro błękitna fala wody? Ponownie usłyszałam w swojej głowie głos: „Podróż łódką, wspaniała wycieczka, która zmieni twoje życie”

– Potem odbędę wspaniałą podróż, która zmieni moje życie.

Powinna mówić bardziej szczegółowo. Pod takie banały wszystko można dopasować. Tylko, po co ona zaczynała z tą wodą? Tego nie miałam w planach, pomyślała Eugemia i przekazała Sybilli dalszą część przepowiedni, którą ta bez wahania powtórzyła.

 

***

 

Co się działo z Sybillą? Znam swoją siostrę na tyle, żeby wiedzieć, że to nie jest normalne, kiedy przewiduje same szczęśliwe wydarzenia. Oczywiście ona uważa, że odniosła sukces, a ja czułam się jakbym była na przedstawieniu. I nie wiem, czemu miałam wrażenie, że to my gramy w nim główne role. Po tym całym cyrku w ogóle nie mogę się z nią dogadać. Jest otumaniona i ślepo wierzy ludziom z Towarzystwa. Na domiar złego pozbierała całe pieniądze i uparła się, że jutro idziemy do kasyna. Szans nie mamy! Wrócimy bez złamanego knuta, za to z workiem rozczarowań. To nie są mugolskie kasyna, gdzie wygrana jest dziełem wyłącznie przypadku. W czarodziejskich kasynach szczęście jest wyuczoną i wyćwiczoną umiejętnością magiczną. To są zawody nie gra. Przykro mi to stwierdzić, ale w dziedzinie szczęścia moja siostra nie ma zbyt dużego doświadczenia. Próbowałam jej to wytłumaczyć, ale na próżno.

Poza tym, jeżeli rzeczywiście jest tak utalentowana to nie wejdzie do kasyna, przy każdym wejściu są magiczne zabezpieczenia uniemożliwiające przystąpienie do gry osobom z darem jasnowidzenia. Z drugiej strony, jeżeli Sybilla nie ma daru i jej wizja jest nieprawdziwa, to po co tam w ogóle iść? Dziwne, że nikt z grona wszechwiedzących jasnowidzów nie zauważył tej nielogiczności. Mam wrażenie, że oni prowadzą jakąś grę i to my jesteśmy pionkami. Wcale mi się to nie podoba, ale co mam zrobić? A co mi moja siostra odpowiada na to wszystko? Że jak ma wygrać to wygra i widocznie jutro wykrywacze daru jasnowidzenia się pomylą. Pomylą się. Dobre sobie, one się nigdy nie mylą, takie pomyłki za dużo by kosztowały właściciela.

 

***

 

Fabio Ravasi przejrzał po raz ostatni listy od wierzycieli i gruby plik weksli. I podjął decyzję, aby złamać dane wiele lat temu przyrzeczenie. Nie widzi innego wyjścia. Musi zebrać resztki pieniędzy i zagrać ten jedyny raz. Kiedyś był w tym mistrzem. Instynkt szczęścia miał wyćwiczony do perfekcji. Więc co szkodzi spróbować ten ostatni raz? Żeby tylko Ines się nie dowiedziała...

 

***

 

Pablo przyszedł do pracy i długo przyglądał się magicznej szklanej kuli wypełnionej olejem, w której pływały liście herbaty. Każda osoba, która chciała wejść do magicznego kasyna, musiała najpierw potrząsnąć kulą. Jeżeli miała dar jasnowidzenia, liście długo wirowały w oleistej substancji, jeżeli nie – spokojnie opadały na dno. Jednak, ponieważ niemalże każdy z czarodziejów posiadał w pewnym stopniu umiejętności przepowiadania przyszłości, zadanie Pabla polegało na ocenie, jak szybko liście herbaty opadają na dno i czy dar jasnowidzenia może zagrozić rozbiciem banku kasyna. Teoretycznie sprawa wyglądała bardzo prosto, jednak wystarczyła jedna pomyłka, żeby uzdolniony czarodziej wyszedł z torbami galeonów, a Pablo wylądował na bruku bez odprawy..

Zielone liście zawirowały przez chwilę w oleistej substancji i opadły szybko na dno.

 

Wewnątrz moje serce pęka,

Mój makijaż może już spływa

Ale uśmiech wciąż jest na miejscu.

Moja dusza jest pomalowana, jak skrzydła motyli,

Wczorajsze baśnie urosną, lecz nigdy nie umrą.

Umiem latać – przyjaciele.

Przedstawienie musi trwać

Queen „The show must go on”

 

KARTA XIX SŁOŃCE

 

– Panie i Panowie! Szlachetne czarodziejki i dostojni magowie! Pora zaczynać nasze przedstawienie! Witajcie w Kasynie pod Złotym Galeonem! Ta noc należy do was, dziś każdy może być tym, kim tylko chce. To noc cudów i marzeń, noc iluzji i snów. Dziś możecie się zmienić według swej woli w księżniczki lub ladacznice. Tej nocy szczęście się do was uśmiechnie, bo tu nie liczy się nic oprócz gry!

Sfinks o imieniu Edyp lubił w życiu dwie rzeczy: złoto i gry. Obie te rzeczy miał zapewnione w swoim królestwie, po którym przechadzał się dumnie tamtego wieczora. Miał powody do dumy. Kasyno pod Złotym Galeonem zaskakiwało blaskiem i mamiło obietnicami szczęścia. Ogromne pomieszczenie tonęło w świetle różnokolorowych lampionów i złoconych dekoracji. Wszyscy gracze nosili maski, które dawały pełną anonimowość. Biedne prowincjonalne czarownice mogły stać się na ten jeden wieczór księżniczkami czystej krwi, a dostojne czarodziejki zamienić się w zwykłe ladacznice. Dłużnicy umykali przed wierzycielami a politycy ministerstwa Magii przed czujnym okiem opinii publicznej. Tutaj wszystko było dozwolone, bo Kasyno było małą wyspą w świecie czarodziejów, całkowicie wyjętą spod prawa, a raczej rządząca się własnymi prawami. Tutaj przy jednym stoliku zasiadali śmierciożercy i aurorzy. Obowiązywały tylko dwie zasady: galeony i całkowita dyskrecja. Pomiędzy stolikami do gry w kości, karty i ruletkę przemykały się oszałamiająco piękne wile w kusych sukienkach, które odsłaniały znacznie więcej niż zakrywały. Magiczne kulki ruletki wirowały jak oszalałe po czarno-czerwonych polach pod czujnym okiem centaurów. Oprócz Sali Gier można było obejrzeć występy tresowanych kuguarów i podziwiać w klatce groźną i rzadką chimerę. Dodatkowo, jeżeli dysponowało się odpowiednią ilością gotówki, można było zatrzymać się na noc w pokoju hotelowym wyczarowanym według marzeń klienta i zjeść egzotyczne potrawy serwowane przez jedną z najsłynniejszych restauracji. Plotki głosiły, że podawano tu nawet nielegalną pieczeń z jednorożca. Słowem, Kasyno pod Złotym Galeonem było rajem na ziemi. Oczywiście tylko dla tych, którzy mieli odpowiedni worek złota. Czujne oko Sfinksa co wieczór obserwowało przebieg gry, bo wbrew temu co wydawało się omamionym blichtrem i szczęściem czarodziejom, to kasyno zawsze wygrywało!

 

***

 

Sybilla długo przygotowywała się do tej nocy. Niestety mimo całych jej starań, kiedy stanęła u wrót Kasyna i spojrzała na swoje niemodne, obtarte buty, poczuła się jak głupia wiedźma z prowincji. Ścisnęła mocno rękę siostry i podeszła do młodego czarodzieja, który miał przetestować jej zdolności jasnowidzenia. Zupełnie się nie zaniepokoiła, kiedy herbaciane liście momentalnie opadły w szklanej kuli. Widocznie doszło do pomyłki, tak przecież miało być. Taka była jej wróżba, w którą wierzył sam wielki Marcelo Lacofo! Zamieniła całe swoje oszczędności na kolorowe bilony, które podskakując w woreczku, zachęcały do grania wysokich stawek i podpowiadały, jakie kolory obstawiać.

Dominika była wyraźnie przestraszona i oszołomiona.

– Sybilla, dość już zapłaciłyśmy za wstęp tutaj. Proszę cię po raz ostatni, nie graj.

– Po to przyszłyśmy, żeby grać i wygrać.

– Ale to nie jest miejsce dla nas! My tu nie pasujemy!

– Może ty tu nie pasujesz, ale mnie się tu podoba.

– Nie widzisz tego całego fałszu i obłudy? Nie bądź śmieszna.

– Och, Dominika, nie kłóćmy się, proszę. Możemy zagrać za chwilkę, a teraz chodź obejrzeć te wszystkie wspaniałości. Widziałaś tą wilę?

– Taaa, dokładnie widziałam. Prawie nic jej nie zakrywa.

 

***

 

Fabio Ravasi czuł dreszcze emocji i podniecenia. Tak dawno już nie grał. Tej nocy nie mógł sobie jednak pozwolić na nadmierne ryzyko. Przywitał się z właścicielem Kasyna. Sfinks po dwunastoletniej przerwie wciąż go pamiętał. Nic zresztą dziwnego, skoro zostawił tutaj prawie cały swój majątek. Ale nie tym razem, pomyślał i usiadł do stolika, obserwując spokojnie salę. W każdej grze obecny jest oczywiście element niepewności. Jednakże w pewnym zakresie szczęście można wyćwiczyć. Potrzebował zatem partnera do gry, który będzie urodzonym pechowcem i będzie miał worek galeonów do stracenia. W pewnym momencie jego wzrok zatrzymał się na dwóch czarodziejkach, które chichotały nerwowo obok wejścia. Piękny strój i złote maski nie mogły ukryć ich pochodzenia. Zniszczone buty i zaniedbane dłonie mówiły same za siebie. Czarodziej uśmiechnął się chytrze i skinął na przechodzącą obok wilę.

– Poproszę dwa razy złotego smoka dla tamtych pań. Na mój rachunek.

 

***

 

Podobno każdy ma w swoim życiu chwile blasku i triumfu. Niezapomniane chwile, kiedy wiara we własne możliwości dodaje skrzydeł kolorowych jak u motyli. Tamta noc była dla Sybilli właśnie taką chwilą uniesienia i sławy. Kiedy usiadła do przykrytego zielonym atłasem stolika po raz pierwszy, czuła się panią swego losu. Grała z wdziękiem i niezachwianą pewnością siebie, stosując najbardziej ryzykowną taktykę. Podobno kości lubią takich graczy a los drwi sobie z rachunku prawdopodobieństwa. Gra w magiczną wersję Eskalero jest dość prosta. Każdy z graczy miał w jednej rundzie trzy rzuty. Na sześciościennych kostkach wiły się wizerunki feniksa, hipogryfa, pegaza, bazyliszka, demimoza i chochlika. Każda z tych postaci była odpowiednio punktowana w skali od sześciu do jednego. Gra nie polega tylko na szczęściu, ale także na taktyce; po pierwszym i drugim rzucie można wymienić dowolne kości a dowolne zostawić.

Tego wieczoru Fabio Ravasi popełnił jeden błąd. Nie docenił siły kobiecej desperacji. Kiedy po raz czwarty jego rzuty były niższe niż się spodziewał, postawił wszystko na jedną kartę.

– Widzę, że szczęście pani sprzyja. Proponuję ostatnią turę. O wszystko.

– Dobrze.

Centaur Leonardo skinął głową na drugiego krupiera. Taka walka wymagała bacznej obserwacji.

Kości zawirowały w powietrzu i Fabio uśmiechnął się do siebie. Na stole pojawiły się trzy bazyliszki, feniks i demimoz. Dwiema ostatnimi kośćmi trzeba było rzucić jeszcze raz i kareta gotowa. Po chwili cztery groźne bazyliszki łypały ślepiami z kości.

Sybilla podrzuciła swoje kości. Pegaz, dwa chochliki, i dwa demimozy. To nie był dobry rzut. Postanowiła spróbować jeszcze raz wszystkimi pięcioma kośćmi. Mówi się, że fortuna lubi szaleńców. Na zielonym stoliku zatrzepotało skrzydłami pięć feniksów. Poker.

 

***

 

Sybilla zrzuciła maskę i wskoczyła na ogromne błękitne łóżko pokoju hotelowego Kasyna pod Złotym Galeonem. Przez chwilę przeciągała się na jedwabnej pościeli, śmiejąc się jak mała dziewczynka.

– I co? Kto miał rację siostrzyczko?

– Prawdę mówiąc, sama nie wiem, jak to zrobiłaś, ale cieszę się razem z tobą!

– Tak... Teraz wszystko będzie zupełnie inaczej. Zobaczysz.

– Nie wiem, jak będzie, ale muszę przyznać, że jestem z ciebie dumna.

Kiedy Dominika miała wziąć kąpiel w ogromnej wannie zrobionej ze szmaragdowej mozaiki, rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyła i zobaczyła wilę z butelką szampana.

– Ty zamawiałaś, Sybillo?

– Nie.

– O! Popatrz, jest też list do ciebie.

Sybilla przeczytała list i postanowiła, że z samego rana wyśle sowę z odpowiedzią.

 

***

 

Fabio Ravasi nie był człowiekiem, który łatwo się poddaje. Kiedy stracił wszystko, musiał działać szybko i bez skrupułów. Trzeba było odzyskać pieniądze. Wyłudzenie potrzebnej kwoty od samotnej prowincjonalnej wiedzmy, do której właśnie uśmiechnął się los, nie powinno być trudnym zadaniem. Nie lubił wprawdzie tak postępować, ale nie miał wyboru. Postanowił na początku zaprosić uroczą czarodziejkę Sybillę na przejażdżkę łódką po morzu. Takie okoliczności sprzyjały bliższym znajomościom, budowaniu zaufania i ewentualnym pożyczkom.

 

***

 

KARTA XIII ŚMIERĆ

 

Noc otula miasto szarym płaszczem snu. W ciszy można usłyszeć, jak niewidzialne ręce pracowicie tkają nitki losu. Tik-tak. Tik-tak. Z sieci wątków pomału wyłania się gobelin zdarzeń.

Sybilla uśmiecha się przez sen wtulona w jedwabną poduszkę.

Rudy kot szuka resztek ryb na śmietniku przy Ponde dei Sospiri.

Czarnowłosy czarodziej długo słucha wyrzutów żony, wściekłej na niego za złamanie danego słowa i wielką przegraną w Kasynie.

Ines doprowadzona do furii rzuca w męża przyciskiem do papieru w kształcie błotnego żółwia. Trafia jednak w lustro, które rozbija się na trzy kawałki. Odpryski srebrnego szkła upadają na podłogę.

Dominika przewraca się we śnie na drugi bok i przytula do siostry.

 

***

 

Musicie wiedzieć, że kiedy wszyscy klienci opuszczą już Kasyno, przestaje ono przypominać fabrykę snów. Centaury liczą pieniądze pod czujnym okiem Sfinksa, a setki skrzatów uwijają się nerwowo, sprzątając resztki jedzenia i niedopałki papierosów. Tamta noc była dla wszystkich jeszcze trudniejsza, bo Sfinks Edyp był wściekły. A kiedy on jest wściekły sytuacja, wygląda poważnie.

– Ty kreaturo ludzka, ty pokraczne niedorozwinięte stworzenie, ty...

– Ależ proszę pana, ona naprawdę nie miała Daru. Liście herbaty opadły błyskawicznie. Nie może być pomyłki.

– A jednak ta idiotka ograła jednego z moich najlepszych klientów, który po dzisiejszej nocy już tu chyba nie przyjdzie! Skoro była tak głupia, to musiała mieć dar! Leonardo wszystko widział.

– To niemożliwe, ona...

– Milcz! Pierwszy dzień w pracy i tak się popisałeś? Zwalniam cię! Wynoś się i nie chcę cię tu już nigdy więcej wiedzieć!

Kiedy po godzinie Sfinks leżał już na swoim fotelu, a raczej olbrzymiej purpurowej sofie bardziej dostosowanej do jego gabarytów niż tradycyjne fotele, usłyszał pukanie do drzwi.

– Wejść!

Do pokoju wszedł centaur Leonardo.

– Szefie, wszystko podliczone. Zgadza się. Jest tylko jeden problem...

– Tak?

– Ten Pablo, którego pan dzisiaj zwolnił...ehhhh...on chyba pobrał sobie odprawę. To drobna kwota, ale pomyślałem sobie, że trzeba o tym zawiadomić.

– Bardzo dobrze zrobiłeś, Leonardo. Nie można tolerować takich drobiazgów. Zawiadom Kasjusza. Niech weźmie różdżkę i pokaże mu jutro kilka nieprzyjemnych zaklęć. Tylko niech nie przesadza.

– Tak jest, szefie.

 

***

 

Kiedy sobie to wszystko przypominam, siedząc sama w gabinecie szkolnym, myślę, jak dużo musiałam zapłacić za tamtą chwilę szczęścia. Nie czuję się winna, to po prostu tak wyszło. Głupio wyszło, głupio, jak wszystko w moim życiu. Tamtej nocy spałyśmy dobrze i spokojnie. Rano zjadłyśmy śniadanie i zapłaciłyśmy w kasie nader słony rachunek. Ale cóż, miałyśmy pieniądze. Łatwo przyszło, łatwo poszło. Potem wybrałyśmy się na spacer i ostatnie wielkie zakupy. Chciałam wyglądać pięknie, bo po południu miała na nas czekać gondola pana Fabia Ravasi. Kto inny na jego miejscu na pewno byłby wściekły, że tak go ograłam, a on zaprosił nas na przejażdżkę gondolą. Dokładnie tak, jak to przewidziałam. Cudowny człowiek, nieprawdaż? W każdym razie dalsze wypadki potoczyły się tak szybko, że zanim mogłam się zorientować, było już po wszystkim. I nic nie mogłam na to poradzić, jak zawsze byłam bezwolną marionetką w rękach losu.

 

***

 

Punktualnie o godzinie szesnastej w pokoju hotelowym przy Ponte di Rialto rozległo się pukanie do drzwi. Dostojny czarodziej wszedł i skłonił się nisko.

– Jestem rad, że przyjęły panie moje zaproszenie. Nasze pierwsze spotkanie było dla mnie cokolwiek niefortunne, ale mam nadzieję, że towarzystwo tak uroczych czarodziejek zrekompensuje mi wczorajszą przegraną i los się do mnie wreszcie uśmiechnie.

– To naprawdę miłe z pana strony.

– Ach, cała przyjemność po mojej stronie. Mam zaszczyt zaprosić dzisiaj panie w małą podróż. Najpierw pokażę paniom wspaniałe i nieznane miejsca Wenecji, a potem wyjedziemy z portu, aby obejrzeć zachód słońca na pełnym morzu.

– Cudownie. Z przyjemnością skorzystamy z pana propozycji.

O godzinie dziewiętnastej dwadzieścia łódka stała już gotowa w porcie. Dominika uśmiechała się, obserwując małe rybki przepływające w zielonkawej toni.

– Dominika! Nie wychylaj się! Przecież tu jest strasznie głęboko, a ty nie umiesz pływać.

– Nie przesadzaj, przecież nie wypadnę.

 

***

 

W tym samym czasie młody czarodziej Pablo uporał się już z bólem głowy i postanowił, że pora zjeść coś i rozejrzeć się za nową pracą. Kiedy wyszedł z domu, zobaczył znajomą postać. Kasjusza, którego Sfinks zwykł wysyłać do tych, którzy mu podpadli. Pablo przyspieszył kroku i obejrzał się za siebie. Kasjusz wciąż za nim szedł. Trzeba było uciekać. Jak najdalej. Najlepiej w stronę portu.

Z jednej z łódek wygramoliły się z trudem dwa skrzaty dźwigające z wysiłkiem ogromne lustro. Wczorajszej nocy pani Ines stłukła przypadkiem swoje ulubione zwierciadło. Teraz skrzaty wracały z wyspy Murano z nowym lustrem, możliwie podobnym do poprzedniego. Musiały bardzo uważać, żeby dotarło bezpiecznie do domu pani Ines. Z trudem wyniosły srebrną taflę z łódki i usiadły na chwilę na nabrzeżu, aby odpocząć.

Tymczasem Pablo biegł coraz szybciej po krętych uliczkach. Miał nadzieję, że zniknie w tłumie kręcących się w porcie czarodziejów. Z tego, co pamiętał, to ostatnia ofiara jego prześladowcy musiała dawać sobie przez kilka miesięcy radę z rybim ogonem zamiast nóg.

– Stój!

– Ani mi się śni!

– Drętwota!

Z różdżki wytrysnęło światło, które zaledwie o kilka centymetrów chybiło czarodzieja. Promień przeleciał tuż nad jego głową i odbił się od lustra trzymanego przez parę skrzatów. Zaklęcie było wciąż na tyle silne, że zmieniło kąt lotu i skierowało się w stronę gondoli, w której siedziały dwie czarodziejki. Dominika zdążyła jeszcze ostatni raz spojrzeć na siostrę zdziwionym spojrzeniem, po czym jej zdrętwiałe ciało runęło w wodę. Z otwartymi ustami szła prosto na dno.

– Nie! – Krzyk Sybilli odbił się głośnym echem od murów nadbrzeżnych kamienic.

Mijały długie chwile zanim znalazł się ktoś, kto umiał pływać. I kolejne minuty, zanim zdołali wyciągnąć sztywne ciało z samego dna portu. Zbyt wiele. Dominika była już martwa. Sybilla klęczała na nabrzeżu portowym, głaszcząc jej mokre włosy. Pod złotą uśmiechniętą maską po policzkach spływały łzy.

 

***

 

Każda śmierć ukochanej osoby boli. Jednak kiedy śmierć ta jest zupełnie bezsensowna i przypadkowa, boli najbardziej. Następnych kilka dni po śmierci Dominiki żyłam jak w transie. Nikt z towarzystwa Kaliope Oresis nie odezwał się do mnie więcej. Próbowałam ich odnaleźć, ale bez skutku. Fabio Ravasi też zniknął. Zostałam zupełnie sama. Wieczorami cisza w pokoju hotelowym i deszcz uderzający o szyby były nie do zniesienia. Zdecydowałam, że pochowam siostrę tutaj, w Wenecji. Pamiętam, jak pierwszego dnia powiedziała, że chciałaby zostać tu na zawsze. Nie zawiadomiłam nikogo o pogrzebie. Chciałam być z nią sam na sam. Zanim zamknięto trumnę, położyłam obok Dominiki jej niebieską parasolkę. Żeby nie zmokła, jeżeli nad Styksem będzie padać. Myślę, że by jej się to podobało.

Przez pewien czas żyłam z naszej wygranej. Do domu Cassandry postanowiłam już nigdy nie wracać. Nie chciałam się tłumaczyć, nie chciałam wysłuchiwać niekończących się pouczeń i wymówek. Ale najbardziej nie chciałam stawiać czoła wspomnieniom. W końcu musiałam zacząć szukać pracy. Jeśli wcześniej mówiłam, że nienawidzę wróżbiarstwa, myliłam się. Dopiero teraz znienawidziłam je naprawdę, ale cóż, to była jedyna praca, jaką mogłam wykonywać. Wysyłałam sowy do wszystkich możliwych instytucji i szkół. Zawsze miło ze mną rozmawiali, częstowali kawą i mówili, że prześlą sowę. Ale nikt się nie odzywał, a powoli zaczynały mi się kończyć pieniądze.

Tamtego popołudnia też pewnie tak by się stało. Umówiłam się z Albusem Dumbledore w gospodzie pod Świńskim Łbem. Starałam się, jak mogłam. Eterycznym i delikatnym głosem snułam najbardziej niesamowite przepowiednie. W końcu tak wyobrażałam sobie wróżbiarstwo. A on siedział i patrzył na mnie z politowaniem. Zapłacił za piwo kremowe i już miał wychodzić. I wtedy spojrzałam w stronę okna. Pomiędzy szybami zobaczyłam niebieskiego motyla, który tłukł rozpaczliwie skrzydłami o niewidzialną barierę szkła. Do dzisiaj nie wiem, co on tam robił w środku zimy. Przypomniałam sobie wtedy Dominikę z niebieską parasolką i ogarnęła mnie wściekłość. Wstałam i wtedy to zobaczyłam. Wszystkie nici losu splatające się w jedną całość. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość stały się jednym.

Widziałam muchę w firance mojego pokoju i stłuczoną szklaną kulę.

Moją wygraną w kasynie i lustro, które niosły skrzaty.

Śmierć Dominiki i samą siebie, szukającą bezradnie miejsca na świecie.

Czarnego Pana na swym tronie krwi i rudą czarodziejkę, wtuloną w ramiona ukochanego.

Wtedy ten jeden jedyny raz zobaczyłam wszystko wyraźnie.

Byłam Arachne tkającą nić zdarzeń.

Widziałam siebie samą wypowiadającą przepowiednie i skulonego czarodzieja, który podsłuchuje naszą rozmowę, żeby donieść Czarnemu Panu. Widziałam, jak aby zniweczyć przepowiednie, próbuje on zabić dziecko i przekazuje mu tym samym moc, aby mogła się ona spełnić.

I wtedy zaczęłam mówić. Zachrypniętym ostrym głosem. Było mi już wszystko jedno, jak to będzie brzmiało. Byłam Arachne tkającą sieć zdarzeń.

– Oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana... Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca... A choć Czarny Pan zaznaczy go jako równego sobie, będzie on miał moc, jakiej Czarny Pan nie zna... I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje... Ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana, narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca...

 

***

 

Patrzę na swoje poprzez szklaną kulę. To ta sama kula, którą kupiłyśmy wtedy w Wenecji. I nie widzę zupełnie nic oprócz szkła. W pudełku pod łóżkiem przechowuję nasze stare maski. Ale nieczęsto do nich zaglądam.

Ponownie ustawiam kostki domina i patrzę, jak popchnięte, nieuchronnie się przewracają. Każdy kolejny element przewraca jakiś następny. Każde zdarzenie ma swoją przyczynę i powoduje zdarzenie następne.

Jutro znów powitam uczniów maską szalonej wieszczki. Z przymkniętymi powiekami będę ich straszyć rychłą śmiercią. W końcu, co mi innego pozostało? Przedstawienie musi się w końcu toczyć dalej.

 

Okładka
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
PMS
Galeria
Anna Misztak
Adam Cebula
M.Kałużyńska
W.Świdziniewski
Andrzej Zimniak
Bartłomiej Czech
Dawid Juraszek
Adam Cebula
Jerzy Piątkowski
Magdalena Kozak
Dušan Fabián
Jacek Izworski
Anna Głomb
Marek Kolenda
Duo M
Hastatus
awatar Wal Sadow
Witold Jabłoński
Jaga Rydzewska
Wojciech Szyda
< 24 >