Fahrenheit XLVII - wrzesień 2oo5
| ||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Dwa zgony i nobilitacja
Komentuje Karolina Wiśniewska
Przed czytelnikami tekst, który zgodnie z wolą Autora, został poddany wiwisekcji na „Zakużonej Planecie”. Uprzedzić muszę, że zachowaliśmy oryginalną pisownię i interpunkcję, zatem z pretensjami nie do członków redakcji proszę.
Dawno już nie płynął statkiem, ale dokładnie pamiętał swe wrażenia z podróżowania w taką metodą. Teraz właśnie miał wrażenie, jakby znajdował się na pokładzie rzucanej przez morskie fale krypy. Cały świat kołysał się to w jedną, to w drugą stronę, niczym targany sztormową pogodą. Zabawne, jakie to czasem cżłowiek ma skojarzenia. Zaiste, zabawne... Szczególnie ten świat targany pogodą. Zachichotał, a rwący ból w lewym boku, zadziałał niczym chluśnięcie kubłem lodowatej wody. Z cichym sykiem wciągnął powietrze, momentalnie przytomniejąc. Rwący ból wciągnął powietrze? Tak by wynikało z poprzedniego zdania. Niedobrze – tracił kontakt z rzeczywistością. A to oznaczało, że rana była poważniejsza niż myślał. A ja zawsze myślałam, że tracenie kontaktu z rzeczywistością ma jakiś mglisty związek z gorączką. Jakże się myliłam! Kiedy ponownie zaczął odpływać, a wirujący obraz drzew zachodził mgłą, potknął się o jakiś korzeń, co skończyło się kolejną falą paraliżującego bólu. Falą? Nastepne skojarzenie, które Anturiusowi wydawało się zabawne. Zabawne, ale mi się w ogóle zabawne nie wydało. Chociaż może...? Ten wirujący obraz potykający się o korzeń jest zabawny. Specyficzne poczucie humoru, uważał za zaletę, lecz w tych okolicznościach działało przeciwko niemu. Niby dlaczego? Dobry humor nigdy nie jest zły. Oparł się o najbliższe drzewo, by odpocząć, oraz by stłumić w sobie chęć roześmiania się na głos. Nigdy jeszcze nie wpadł w histerię, czy więc tym razem?.. Proszę, jaka autoanaliza! Jak głęboka! Śmiech w głos zaczątkiem histerii? – ciekawe... Pochylił się do przodu, Spróbowałam się pochylić w bok i do tyłu. Nie wyszło... oddychając płytko, a z jego czoła skapnęła pojedyncza kropla potu pomieszanego z krwią. Uniósł dłoń, by wytrzeć twarz i uświadomił sobie, że zgubił gdzieś swój miecz. Jak to się mogło stać? Normalnie, jak tak pływał po korzeniach, targany pogodą, to wziął i z łapek wypuścił. Zlustrowanie wzrokiem pobliskich zarośli nie przyniosło rezultatów i Anturius musiał pogodzić się ze stratą. Cofanie się nie wchodziło w rachubę. W tym stanie nie był w stanie zamaskować własnych śladów, więc pogoń musiała już być niedaleko. Wstanie w stanie Alabamie? Nie w tym stanie... Ta myśl spowodowała, że zacisnął usta i odepchnął się od pnia. Lecz zamiast uciekać dalej osunął się na trawę, szurając plecami po korze – nie miał już sił by wykonać choćby jeden krok do przodu. Albo się odepchnął, albo szurał. W tym stanie – nie da rady! Nie miał już sił, czy chęci? Nieważne. To już koniec – tego był pewien. Spojrzał na przesiąknięty krwią, lepiący się dłoni, opatrunek i westchnął cicho. Wcześniej miał nadzieję, że rana zagoi się, ale w ferworze walki, otworzyła się ponownie. Paskudnie krwawiła. Zaraz... Jedna rana była? To skąd ten krwawy pot z czoła, opisywany wyżej? W swoim życiu widział już niezliczoną ilość ran, wiele razy był świadkiem śmierci. Wiedział co oznacza jego stan – miał bardzo nikłe szanse na przeżycie. Przyjął ten fakt ze spokojem. Prawdę powiedziawszy nie miał już sił, by się wściekać. Odchylił głowę do tyłu, opierając ją o korę i westchnął ponownie. Zobaczył korony drzew, a pomiędzy gałęziami błekitne niebo, po którym leniwie sunęły pojedyncze kłęby chmur. Dobry dzień na... -Poddałeś się, Anturiusie? – Kobiecy głos przerwał ponure myśli rannego. A raczej konającego – może zdąży umrzeć zanim przyjdą i... -Skup się. – W głosie kobiety pojawiły się nutki irytacji. – Gdzie twoja żelazna wola? Zgubił ją pół kilometra wcześniej. Tak samo jak miecz. Zresztą ani jedno, ani drugie jeszcze mu się nie zdarzyło. Jakże nisko upadł... Pod samo drzewo... -Przestań się rozklejać. -Tym razem ton jej głosu zawierał odrobinę drwiny. Ta odrobina wystarczyła, by go poirytować. Za kogo się uważa, by mówić do niego w ten sposób?! A tak w ogóle... To kim ona jest? -Nareszcie właściwa reakcja. – Mruknęła cicho, lecz tak, żeby mógł usłyszeć. Swoją drogą, miała bardzo przyjemny głos – dźwięczny, nie za wysoki nie za niski. W sam raz... -Dziękuję. – Powiedziała. – Chyba się zarumienię... No, no, nie zapędzaj się. Pamiętaj w jakim jesteś stanie. Taka chwila radości, pewnie by cię dobiła... Rozumiem, że słuchanie w sam raz głosu... Pewnie tak, ale byłaby to piekna śmierć... -Mniejsza z tym. Odezwałam się do ciebie z pewnego powodu. Masz mało czasu... tyle to sma wiedział. Nie potrzebował pojawiającego się nie wiadomo skąd głosu, by to stwierdzić. -Nie błaznuj. -Kontynuowała. – Musisz podjąc decyzję, zanim twoja energia wyczerpie się do końca. Oferuję ci możliwość zemsty... Zemsty? O tak, chciał zemsty, na tym... nie mógł nazwać go psim synem, bo byli braćmi. Ich było dwóch, a tron tylko jeden... -Już nigdy na nim nie zasiądziesz. – Powiedziała stanowczo, a on wiedział, że miała rację. – Ale możesz sprawić, że on także na nim nie zasiądzie. Dobrze wiesz, jakby rządził. nieudolnie, źle, to zbyt przyjemne określenia. Co by się działo w królestwie, gdyby Ularius zasiadł na tronie? Zasiadł, zasiądzie, zasiądziesz – jest jeszcze mnóstwo czasów i osób do wykorzystania – żeby wykazać umiejętność odmiany jednego czasownika. Niech się Autor nie krepuje. Niepokoje, bunty, jednym słowem katastrofa. -No właśnie. – Potwierdziła. – Nie możemy do tego dopuścić, prawda? nie mogli. Ala jaka byłaby cena? Nie ma przecież niczego za darmo... -To prawda. Ceną jest stanie się jednym z nas, jednym z duchów lasu. Wiecznośc w towarzystwie takich jak ja, to chyba niezła perspektywa? Propozycja brzmiała dla niego kusząco. Bardzo kusząco. tylko jedno nie dawało mu spokoju... -Kto przejąłby władzę? Oczywiście młodszy brat twego ojca, wój Erius. Znasz go, to madry, spokojny człowiek. Nigdy nie garnął się do władzy. bardziej zależało mu na spokoju w królestwie, niż własnych korzyściach... Tak, wój erius będzie dobrym królem. A na pewno wielokrotnie lepszym niż Ularius. Więc wystarczy tylko?.. -Wystarczy tylko zgodzić się na moją propozycję. Anturius nie namyślał się długo...
-Tu jest, panie! -Krzyknął jakiś żołnierz, wskazując mieczem siedzącego przy drzewie Anturiusa. – Znaleźliśmy tego suczego syna! Ubrany w kolorową, paradną zbroję mężczyzna, podjechał do niego. Ciężko zsiadł z rsołego rumaka, po czym przebił mieczem swego podwładnego. -To mój brat! – krzyknął mu prosto w pobladłą twarz. – Królewska krew. Nikt nie ma prawa go obrażać! Wyszarpnął broń z ciała nieszczęśnika,a gdy ten osunął się na trawę, wrzasnął jeszcze: -Chciałeś zyskać w tej wojnie tytuł szlachecki?! Za tę obrazę, twe dzieci uczynię niewolnikami! A żonę sprezentuję moim żołdakom! Wybuch ubranego w paradną zbroję mężczyzny nieco nieadekwatny do zdarzenia, nie uważasz? Jakoś mało znalazłam wspólnego między okrzykiem: „tu jest, panie!” a wrzaskiem: „chciałeś zyskać tytuł szlachecki?!”. I to straszenie żołnierza w agonii niewolnictwem dzieci, gwałceniem żony. Myślisz, że jego to jeszcze interesuje? Gdy zauważył, że ciało żołnierza drga jeszcze, dobił go krótkim, szybkim ciosem. -Nikt nie prawa go obrażać. – Mruknął ularius. – Tylko ja... Podszedł do siedzącego pod drzewem brata. A gdy przyjrzał się spoglądającej w górę twarzy, spełniły się jego obawy. -Nie żyje. -Powiedział zawiedziony. A mógłby urządzić, taką widowiskową egzekucję! Cóż za strata... nie spodziewał się, że czyjeś zimne dłonie chwycą go nagle za gardło. Z przerażeniem spojrzał we wpatrujące się w niego całkowicie czarne oczy swego brata. Na ich połyskliwej powierzchni zobaczył odbicie własnej, wykrzywionej bólem i zwierzęcym lękiem twarzy. Twarzy człowieka, którego opuszcza życie...
Postawny siwowłosy mężczyzna siedział samotnie w ciemnej komnacie. Nerwowo pukał palcami w blat solidnego, drewnianego stołu. Jego misterny plan zbliżał się ku końcowi. lata wytężonej pracy i ukrywania prawdziwych motywów! Doprowadzenie do smierci brata, po uprzednim skłóceniu dwóch jego synów. W końcu otrzyma to, czego tak bardzo pożądał. Nareszcie zajmie należne mu miejsce! Nagle w środku komnaty pojawił się słup ognia. Erius nie wystraszył się, poczekał cierpliwie, aż płomień zmieni swoją formę w pełną ponętnych kształtów postać, nagiej kobiety. -Witaj Eriusie. – Powiedziała chrapliwym głosem demonica. – Wszystklo zakończyło siętak jak chciałeś. Erius wstał gwałtownie. -Co z Anturiusem? – Zapytał z przejęciem. – Zgodził się na twoją propozycję? -Owszem. – Odparła demonica, przesuwając dłonią po kształtnych biodrach. – Powiedziałam mu, że jestem leśnym duchem. Czy to nie zabawne? Nigdy nie lubiłam tych eunuchów... -Mniejsza, mniejsza. -Niecierpliwił się Erius. – A Ularius? -Zabity przez Anturiusa. – Odparła, tym razem dotykając swych pełnych piersi. Od pierwszego spotkania z Eriusem, próbowała go uwieść. On jednakże wiedział czym to się mogło skończyć, więc nie zwracał uwagi na jej prowokacje. A czym się to kończyło, powiedz proszę... -A więc dokonało się! – Powiedział głośno i spojrzał w górę z uśmiechem triumfu na twarzy. – Po tylu latach... -A co – zaczęła powoli demonica, stojąc już spokojnie – z duszą Anturiusa? -Możesz ją sobie wziąć. – Rzekł erius i machnął lekceważąco dłonią. Z powagą usiadł na krześle i spojrzał dumnym wzrokiem na demonicę. – Zrób z nim co chcesz... Kobieca postać zgięła się w ukłonie, zamieniła ponownie w słup ognia, a zanim znikła całkowicie w komnacie rozległ się jeszcze jej głos: -Dziękuję ci... Królu...
Dobra, dość śmichów chichów. Czas na omówienia utworu (tylko nie bardzo jest co omawiać...). Te prześmiewki miały na celu uwidocznić braki warsztatowe. Powtórzenia, frazeologia i ogólny chaos opowiadania dyskwalifikują do publikacji innej niż w tym dziale. Co my mamy? Dwaj skłóceni bracia. Walka o tron, który zagarnie i tak ten trzeci. Takich motywów literatura zanotowała ogromną ilość. Nie tylko literatura zresztą, historia również. A dzieje się nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co. Ot, taki sobie szorcik o niczym. Bo – szczerze – nie ma tu za grosz treści. Więc i nie ma sensu pisanie takich kawałków. Teraz warstwa językowa: W opisie prawdopodobnie średniowiecznego świata (miecz, zbroja) pojawiają się współczesne frazy: „przestań się rozklejać”, „mniejsza z tym”... Kulejąca frazeologia: obawy się nie spełniają raczej, bardziej potwierdzają w takim kontekście, w jakim te określenia się znalazły. I, na przodków!, zdania rozpoczynamy WIELKĄ literą. Imiona własne też. A „wuj” zawsze przez u otwarte. I chyba tyle... Karolina Wiśniewska
|
|
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||