Fahrenheit XLVIII - październik-listopad 2oo5
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Spam(ientnika)

<<<strona 08>>>

Spam(ientnika)

 

 

Ostatnio wszystkie swoje moce poświęcam na szukanie przekleństwa wydawniczego.

Jakbym znalazła i znalazła sposób na podsunięcie go MagMaksiowi, to może by się odczepił, nieborak, od tego pisma dla fantonautów i innych debilniętych. Zająłby się uczciwym procederem, rzucał, odczyniał, podsuwał, uroczył, karcił, karał, denerwował... No wszystkim, czym tylko prawdziwy, uczciwy wykształcony Mag się może zajmować.

Ale nie. Jemu się kariera wydawcy, redaktora i publikatora zamarzyła.

Nic to. Znajdę coś, co mu podsunę, jak będzie w roztargnieniu, zanim się połapie – rzuci czar, i sam się uwolni od uroku, który – też – sam na siebie rzucił. Najpierw mnie objedzie, ale potem mu przejdzie.

Poza tym jestem niezniszczalna, a on nie pamięta czaru spopielenia i tak.

Leżałam więc na komodzie i gapiłam się w swoje wnętrze, szukając czegoś... takiego... Aż tu wpada MagMaxIV do izby i drze się:

– Pakujemy się! Jedziemy na Purchalisko Fantastyczne do Jasnej Wody!

I dawaj szmaty z szafy wydzierać, karty sprawdzać bankowe i inne gratisy pakować.

Za nim wpadł Kurk. Też podniecony, jakby przed chwilą z patelni uciekł.

– Bierzemy ze sobą Jurmoyeggiego! – kracze na cały ryj.

– Kto to?

– Wybitny wydawca jest! – kracze Kurk. – Wydał tyle rzeczy, że ho! I ho-ho!

Maksiu chwilę myślał. Potem popatrzył na mnie:

– Jak tam koincydent czasowo-przestrzenny?

Odpowiadam, zgodnie z prawdą:

– W tej chwili – OK. Za godzinę będzie gorszy, trzeba będzie się przepychać przez kollokatywną infrag...

– Dobra! To nas nie obchodzi! Przez godzinę to my będziemy tam i nazad, i jeszcze dwa razy!

Max machnął niedbale ręką i wrócił do pakowania paczki z egzemplarzami swojego ukochanego „pisełka” (nie wiem, czy już mówiłam – zmienił tytuł! Na „Gate nacht fahren”, bardzo nośny! To ironia była). Pakuje i pakuje, a Kurk się miota i miota. A ja leżę i leżę. Nucę sobie przebój Rodowicz „Każdy chce kochać”, i mi dobrze jest. Okay, mogę nawet raz na taki zlot polecieć, co mi!

Dobra. Minęło dwadzieścia minut. MagMaxIV już gotów, na paczce przysiadł, na Kurka znacząco pogląda. Ten uśmiecha się krzywo... Dziobata, franca, a uśmiechać się umie! Krzywo tylko, co prawda, ale zawsze. Uśmiecha się więc, uśmiecha, stepuje jak Gene Kelly w „Deszczowej piosence” i przysuwa się do telefonu. W końcu nie wytrzymuje – zrzuca słuchawkę i wystukuje numer.

Cisza.

Cisza.

I potem – cisza.

Sygnał, Kurk podskakuje i wrzeszczy:

– Fiucie jeden! Wal tu do nas, bo już startujemy, a jak cię nie będzie, to...

„Skoro nie odpowiadam, to znaczy, że nie mogę odpowiedzieć” – burczy basbarytonem Jurmoyeggi-Znajomy-Kurka.

– A wał ci w kał! – drze się wściekły Kurk, który kątem oka widzi, że MagMaxIV podnosi się jak słynna dziewiąta fala i za chwilę zwali się na Kurka.

Będzie Kurka Wodna, chłe-chłe...

Oby!

Ale Maksiu się powstrzymał. Szkoda.

Zacisnąwszy zęby tak, że odbiłby zgryz nawet w żyletce, gdyby ją trzymał między zębmi, złożył swoje manele w genogramie, delikatnie wziął w ręce mnie i położył na paczce gratisów, potem jeszcze delikatniej wziął do ręki Kurka i postawił obok. Kurk w przelocie sfajdał się ze strachu na podłogę. Muszę pamiętać, żeby mu kazać sprzątnąć, jak wrócimy.

Wystartowaliśmy.

Na szczęście jeszcze nie było za późno. Gładko tak walimy sobie przez koincydencję, ja sobie nucę... Ach, już mówiłam, Rodowicz, i nucę tak, a oni siedzą nabzdyczeni. Znaczy – Mag siedzi nabzdyczony, a Kurk – siedzi czujnie. W każdej chwili gotowy do uniku, gdyby Maksiowi przyszło jednak do głowy palnąć go w kurczy mózg.

I tak sobie lecimy.

Aż nagle komórka Kurka się odzywa.

Słyszymy:

– No to jadę do was! – radosny sznapsbaryton Jurmoyeggiego-Znajomego-Kurka. – I lecimy, nie?

Apopleksja, to jest coś, co na widok twarzy MagMaksaIV zwiało w zaświaty. Kurk rozdziawił dziób i trwa w milczeniu. Potem kłapie dziobem i powiada, nie spuszczając oka z rąk Maksa:

– Ale my już jesteśmy na trasie...

– Nie rób jaj! – wrzeszczy radosny Jurmoyeggi-Już-Nie-Znajomy-Kurka. – Miałem wzdęcie, musiałem, wiesz, posiedzieć trochę w kib...

– A! Żesz! Ty! – ryknął MagMaxIV. – Dawaj tu! – ryknął do mnie.

Nie miałam zamiaru się sprzeciwiać. Usłużnie podstawiłam treść na rozjuszone spojrzenie Maga.

Długo nie szukał. Złość dodała mu polotu.

Wynalazł zaklęcie i rzucił.

Jurmoyeggi-Już-Nie-Znajomy-Kurka, co wiem skądinąd, siedzi na sraczu od pięciu dni, i nie może się ode przyklejonego onego oderwać.

I jeszcze się dąsa?!

Kurk wyrzucił komórkę, bo do dwunastu razy dziennie usiłowała mu przekazać seosesa.

Ale nie odważył się pisnąć w tym kierunku do Maga.

Aż taki głupi to nawet Kurk nie jest.


< 08 >