Fahrenheit XLVIII - październik-listopad 2oo5
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Zakużona Planeta

<<<strona 36>>>

Wzgórze

 

 

komentarz Gadulissima

 

Pewnego pochmurnego dnia, wśród poszarpanych przez deszcze wzgórz, jechał samotny wędrowiec. Od czasu do czasu popędzając swego biało-brązowego rumaka, poruszał się po śliskich jarach i dolinkach.

Poruszał się, bo miał konia i był wędrowcem. Znaczy: użycie czasownika niezręczne – lepiej dać „przemierzał” – brzmi bardziej adekwatnie, nastrój buduje...

Tym jeźdźcem był Dansen Czarny, mag. Nie można określić dokładnie jego wieku, lecz wyglądał na kogoś przed czterdziestką. Sięgające mu do ramion czarne włosy były spięte w setki małych warkoczyków,

Splecione. Warkoczyki się plecie.

a pochmurną twarz zdobiła kozia bródka. Mimo że nie było zimno, Dansen miał na sobie ciepłe, czarne szaty i gruby, szary płaszcz. Na jego ramieniu siedział kruk w okularach. Pochrapywał, co chwilę, drażniąc tym maga. Mogło mu to jednak ujść na sucho, bo był magicznym i, przede wszystkim, pożytecznym ptakiem.

Pochmurna twarz w pochmurny dzień – jakże pasuje!

Najpierw było o deszczach i pochmurnej aurze, więc ciepłe ubranie zdawało się logiczną konsekwencją, a tu – proszę! – nic z tego, jest raczej ciepło i mag się pewnie poci, choć Autor nie wspomniał ani słowem. To magia, zapewne. Jak kruk w okularach, z którego, oprócz chrapania, pożytek raczej niewielki. Cóż, może później...

Jadąc tak, Dansen zauważył w oddali jakieś miasteczko. Popędził konia, aby po chwili stanąć na rozstaju dróg.

– Obudź się kruku!- wrzasnął, budząc ptaka.

– No?- spytał kruk, gdy złapał równowagę.

– Tam jest jakaś wioska, a tu dwie drogi.- Dansen prawie zawsze mówił przez zęby, więc trudno go było zrozumieć. – Jak myślisz? Którą drogą powinniśmy pojechać, aby znaleźć się tam jak najszybciej?

– Wioska jest na wzgórzu. Lewa droga prowadzi pod górę. Jedź w lewo.

– Jeśli się pomylisz, to będziesz musiał lecieć za mną. A ja nie będę na ciebie czekał.- pogroził mag.

– Może ty nie, ale koń poczeka.- Dansen puścił tą uwagę koło ucha i szybko pojechał w stronę wioski.

Ta uwaga, to lotem koszącym mu koło ucha śmignęła, jak rozumiem.

A skoro wioska była widoczna, to jaki sens pytać kruka? Dansen nierozgarnięty taki, że sam nie potrafi ocenić, którędy mu bliżej?

Mieścinka była położona na szczycie wysokiego i stromego wzgórza, u którego stóp leżała inna wioska.

To jedna czy dwie wioski? Bo zaczynam się gubić w geografii świata przedstawionego..

Dansen skierował się od razu do karczmy. Uwiązawszy konia przed gospodą, wszedł do środka. Zamówił rosół dla kruka i kurczaka z warzywami dla siebie. Zbrzydło mu już jedzenie jeleni usmażonych błyskawicą.

Dziwny jest ten świat. Szczególnie dziwne są zwierzęta usmażone błyskawicą. I wcale mnie nie zaskakuje, że nieszczęsnemu magowi zbrzydła dieta oparta głównie o zwęglone szczątki, w tym sierść, kopyta, może rogi... Nieapetyczne, to pewne.

Ptak od razu zabrał się do konsumpcji, głośno siorbiąc i mlaskając, co ściągało uwagę wieśniaków. Mag na pewno nie zważałby na nich, gdyby zależało mu na rozgłosie, lecz teraz musiał zareagować. Chwycił kruka za dziób i powiedział:

– Przestań siorbać, bo ci wyrwę ten przeklęty jęzor!

– Mmm.- odpowiedział ptak, próbując machać twierdząco głową.

Kruk zakończył jedzenie głośnym beknięciem i czekał na swego pana. Dansen także w końcu skończył i poszedł do karczmarza.

W końcu skończył, bo przecież nie mógł skończyć na początku, to jasne. I jaki piękny pleonazm!

– Ile?- spytał.

– Pięć sztuk złota.- odpowiedział gospodarz, nie przerywając szorowania lady.

– I..?- słowa ugrzęzły magowi w gardle.

– Pięć...- szorował i szorował.

– Pójdę do karczmy w wiosce na dole!- zagroził Dansen.

– Nie dostanie tam pan nic prócz pomyj.- na chwilę przestał szorować i dodał: Do tego nieświeżych.

– Sprawdzę to.- powiedział mag, rzucił karczmarzowi sztukę złota i wyszedł.

– O!- gospodarz zagwizdał.- Nie spodziewałem się, że dostanę tak dużo.- schował monetę i wrócił do szorowania.

W dolnej wiosce, która zwała się Wzgórze Dolne, mag i jego ptak nie znaleźli dużo niższych cen, niż te,które były we Wzgórzu Górnym. Najpierw wypili po pucharze wina i wynajęli pokój na noc.

W życiu bym się nie domyśliła, że wioska Wzgórze Dolne mieści się na dole – jak to dobrze, że Autor mi powiedział!

Rankiem poszli do charyzmatycznego właściciela karczmy, aby zaopatrzyć się w żywność na drogę.

Charyzma karczmarza przejawiała się w pełnym poświęcenia i pasji szorowaniu blatu. Kiedy ludzie na niego spoglądali, nie mogli się oprzeć wrażeniu, że jest to człowiek wielkiego ducha i wielu przymiotów charakteru.

– Oho.- mówił gospodarz pakując prowiant.- Dobrze, że do mnie przyszliście. To jedyny punkt zaopatrzeniowy w tych okolicach. Właściwie to jest jedyna wioska w przeciągu stu kilometrów.

Ot, czasoprzestrzeń. Na dodatek, jeżeli wioska w przeciągu, to chyba wszyscy mieszkańcy mieli katar.

– Naprawdę?- zapytał Dansen.- Przecież w górnej wiosce też jest gospoda.

– Nie chciałby pan wiedzieć, co tam dodają do pożywienia. A ich zapasy są tak spleśniałe, że szkoda gadać. Proszę. Oto prowiant.- karczmarz podał ciężki wór magowi, a ten nadspodziewanie łatwo przerzucił go przez ramię i wyszedł.

Autor wprowadza i podkreśla walkę konkurencyjną między karczmami na dole i na górze. Zazwyczaj robi się to w jakimś celu, najczęściej, kiedy ma to znaczenie dla fabuły. Jednak nie tym razem...

Jakiś czas później Dansen wszedł na niewielkie wzgórze, z którego było widać obie wioski. Stał tak w milczeniu rozmyślając. Od jakiegoś czasu wydawało mu się, że ktoś za nim jedzie. Wyraźnie wyczuwał magię, co sugerowałoby obecność w grupie pościgowej, co najmniej jednego maga.

I zauważył dopiero teraz, jak już się najadł, nagadał z charyzmatycznym karczmarzem od blatu i zdyscyplinował kruka w okularach, którego maniery przy stole pozostawiały wiele do życzenia. To zapewne element zaskoczenia miał być. Ale nie zaskoczył.

Miał wśród czarodziejów wielu wrogów i żadnego przyjaciela. A co mógł robić mag na takim pustkowiu, jak nie tropić go. Jeśli to był jedyny punkt zaopatrzeniowy, to gdyby go zniszczył, jego prześladowca mógłby zginąć z głodu. Mógłby. Mag na pewno przeteleportowałby się do jakiegoś odległego miejsca, kupił zapasy i wrócił.

Czyli nie zginąłby z głodu. W wywodzie powyższym brak spójności. Ponieważ: skoro nasz bohater uznał, że ściga go mag (wyczuwał go), a mag mógł się teleportować po żywność, to zniszczenie punktu zaopatrzenia jest bezcelowe i bezsensowne.

Ale nic mu nie szkodzi spróbować. Tylko pojawił się kolejny problem. Wieśniacy byli dość liczni. Nie licząc kruka, mieli nad nim przewagę pięćset do jednego.

Liczni wieśniacy, nie licząc kruka, który, sądząc po pretensjonalnych okularach, też był wieśniakiem, bez wątpienia.

Nie mógł marnować na nich wszystkich czarów ofensywnych, bo te bardziej mu się przydadzą do walki z potworami, które zamieszkują Wzgórza Golemów.

O, a to coś nowego. Znaczy: to nie jest samotny czarny mag podróżujący w nieokreślonym kierunku – oto już wiemy, że bohater ma do spełnienia Misję.

Lecz Dansen z natury myślał szybko i zauważył niechęć, jaką darzyli się mieszkańcy obu wiosek.

Niech sami się wykończą.

Ciekawe, jak doszedł do tego światłego wniosku? Ponieważ zauważył, że karczmarz nie lubi konkurencji? Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej, ale żeby ta niechęć miała podzielić wieśniaków...?

Zszedł ze wzgórza do obozowiska i pospiesznie zjadł posiłek.

– Gdzieś się wybierasz?- spytał kruk.

– Tak. Z powrotem do wioski.- mówił wstając z ziemi.- Muszę coś załatwić.

– Oj.

– Idziesz ze mną?

– Nie. Zostanę tutaj. Widzisz jak tu miło i przytulnie? Aż szkoda odchodzić.- mówił kruk.

– Więc popilnuj konia.- Dansen zarzucił płaszcz i poszedł.

Zbocze wzgórza było patrolowane przez żołnierzy z Wzgórza Dolnego, pilnujących, aby ci z góry nie zrzucili lawiny na ich wieś. Kawałek wyżej była kopalnia, należąca do Wzgórza Górnego.

I znowu: dziwny jest ten świat. A mieszkańcy jeszcze dziwniejsi od smażonych błyskawicą jeleni. Rozsądni ludzie przenieśliby się w nieco bezpieczniejsze miejsce, zamiast ufać, że strażnicy zapobiegną lawinom. Zwłaszcza że przyczyną zwałów może być nie tylko czynnik ludzki, o czym Autor zdaje się zapomniał...

Robotnicy właśnie odpoczywali po wydobyciu dużej partii węgla, gdy podszedł do nich dobrze zbudowany mężczyzna w czarnych szatach. Przestraszyli się, bo tak właśnie byli ubrani dozorcy pilnujący pracowników.

– Co się obijacie?- wrzasnął człowiek ubrany na czarno.- Stemple przy wejściu do kopalni są spróchniałe i nadwerężone! Idźcie je naprawić!

– Tak. Już.- mówili robotnicy, podrywając się z ziemi i chwytając narzędzia.

– Szybciej!- gdy robotnicy się oddalili, w ręce niedawno przybyłego pojawił się miecz o karbowanym ostrzu.- To będzie proste.- powiedział sam do siebie Dansen.

No, jak jest miecz, to już prościej być nie może. Krew się poleje.

Mag, teraz pod postacią jednego z robotników, przechadzał się koło barierki, zabezpieczającej mieszkańców Wzgórza Górnego, przed wypadnięciem.

Bawił się małym, zaklętym kamyczkiem.

Oto i magiczny artefakt – bez niego fantasy obejść się nie może.

Oparł się o barierką i wychylił, aby było go dobrze widać. Stał tak chwilę, a potem szybko cisnął kamyczek na zbocze. Ten kamyczek potrącił większy kamień, który zabrał ze sobą dwa inne głazy, które spowodowały osunięcie się ziemi, która zabrała kolejne kamienie.

Który-które-która – odmiana w każdym rodzaju w jednym zdaniu piętrowo złożonym. To nie błąd, to grzech.

Strażnicy ze Wzgórza Dolnego obudzili się z magicznego snu i zostali porwani przez lawinę.

I obudzili się tylko po to, aby dramatycznie wytrzeszczyć oczy i krzyknąć z przerażenia.

Wiele ton głazów i ziemi pokryło część dolnej wioski. Ludzie z góry podchodzili do barierki, aby zobaczyć, co się dzieje. Dansena już tam nie było.

We Wzgórzu Dolnym zrobiło się zbiegowisko. Większość ludzi była w polu, więc uratowała się od lawiny. Teraz pałali żądzą zemsty. Wielu widziało jak chłop z góry wywołał lawinę.

Nie wiem, jak się zorientowali? Zobaczyli ten malutki magiczny kamyk?

Wykrzykiwali hasła, nawołujące do zniszczenia górnej wioski. Podczas, gdy jedni próbowali wygrzebać swój dobytek spod zwałów ziemi, drudzy wyciągali i ostrzyli broń.

W końcu zebrał się spory oddział. Banda chłopów uzbrojona w długie noże i widły pomaszerowała drogą na górę. Dansen stał w wiosce i przyglądał się odchodzącym ludziom. Poszło łatwiej niż się spodziewał. Nawet nie musiał ich podjudzać do ataku. Zaśmiał się.

Nic zupełnie nie rozumiem z tej wyrafinowanej intrygi. Mag poprzemieniał się kilka razy, kamyczkiem rzucił i już wojnę domową rozpętał.

Gdy tylko usłyszał odgłosy zaczynającej się walki, wypuścił kulę ognia na środek dolnej wioski, która od razu stanęła w płomieniach.

No, i doczekałam się – fireball nareszcie wystrzelił...

Dzieci i kobiety, biegające w kółko po wodę, były zbyt zajęte, aby zobaczyć, co teraz robił.

W kółko biegały, pewnie w kieracie...

Dansen pstryknął palcami i pojawili się zabici przez niego górnicy. Niektórym z nich włożył w ręce pochodnie, a zaraz potem przebił trupy mieczem. Jednego martwego górnika ciął w brzuch, a drugiemu odciął dłoń i uderzył mieczem w głowę. "Nie będę taki skromny w swoim męstwie."- pomyślał. Ustawił trzech robotników pod ścianą i jednym ciosem poderżnął wszystkim gardła. Gdy usłyszał kroki powracających chłopów, pochylił się nad trupami, opierając na mieczu. Wojownicy po wejściu do wioski zobaczyli trupy ludzi z góry, z pochodniami w rękach i pomyśleli to, co chciał Dansen.

Teleportować się po żarcie mógł. Jelenie smażył przy użyciu błyskawicy. Fireballem miotał od niechcenia. A tu nagle – miast kolejnego wygodnego zaklęcia uczynionego jednym ruchem brwi – nasz mag męczy się w pozorowanie walki. Ani chybi – z nudów tak robi...

– Przykro mi. Przybyłem za późno.- powiedział mag. Odwrócił się plecami do chłopów, którzy pozostali milczący. Miecz zniknął, a Dansen chwycił w obie ręce swą magiczną laskę.

Była wykonana z hebanu, a jej koniec zdobiła srebrna głowa smoka, trzymająca w paszczy duży, czerwony rubin.

Fajnie, ładna laska. Nijak nie ma znaczenia dla fabuły (?) wygląd kolejnego artefaktu magicznego, niemniej, wiadomo, musi być bogato zdobiony – smok, złoto, kamień szlachetny. Ot, taki schemat.

Mag wertował pamięć w poszukiwaniu zaklęcia, którym mógłby zabić ocalałą garstkę ludzi,

I po co? A jeszcze jednym fireballem nie można? Zresztą, po licho pozorował cały ten cyrk z trupami, skoro teraz ma zamiar zabić świadków?

lecz wtedy przerwał mu wrzask wieśniaków, wołających o pomstę do nieba.

– Nie! Wy głupcy!-

I kto to mówi?

wydrążone w środku przez górników wzgórze, osłabione teraz przez lawinę, załamało się. Domy we Wzgórzu Górnym zawaliły się i spadły z masą skał przysypując dolną wioskę. Dansen w ostatniej chwili teleportował się do obozowiska.

Specjalnie tak wyczekał, żeby olśnić Czytelników swoimi nadprzyrodzonymi zdolnościami.

Teraz stał na pagórku i przyglądał się swojemu dziełu.

– Jesteś zadowolony?- spytał kruk.

– W pełni.- przez chwilę panowała cisza.- Teraz jedźmy. Jesteśmy opóźnieni.

– Tak ruszajmy.  

 

I pojechali ku zachodzącemu słońcu, właściwie nie wiadomo, po co – równie bezsensownie, jak się pojawili.

Krótko mówiąc, klasyka gatunku: kiepska fantasy.

Świadczy o tym zestaw elementów do tego rodzaju twórczości niezbędnych:

1. magiczny przedmiot; szt. 2 – kamyczek i laska zdobiona kunsztownie;

2. magiczne zwierzę; szt.1 – gadający kruk w okularach, czyli wieśniak; którego obecność nie jest uzasadniona w żaden sposób potrzebą rozwoju akcji – ptak jest tylko po to, żeby mag miał z kim rozmawiać, choć i z dialogów owych niewiele dla akcji wynika;

3. magiczna misja; szt.1 – walka na Wzgórzu Golemów, o której nie wiemy, co prawda, nic więcej, ale Autor uznał, że musi nas o niej poinformować;

4. magiczny bohater – mag; szt. 1 – Dansen, o przydomku Czarny, ze spiętymi warkoczykami, którego moc jest wszechpotężna – ruchem palców przenosi przedmioty, zmienia wygląd w okamgnieniu, usypia czarami, smaży dziczyznę przy pomocy błyskawic, a na dodatek potrafi się teleportować i rzuca celnie fireballem;

5. fireball; szt. 1 – bez fireballa kiepska fantasy się nie liczy.

Prezentowany utwór przeczytałam kilka razy, bardzo uważnie. I znalazłam jedną zaletę: jest krótki.

Schematyczne postaci miotają się w nielogicznej fabule. Oto wszechmocny i błyskotliwie inteligentny mag niszczy dwie wioski, żeby odciąć ścigającemu go innemu magowi dostęp do jedzenia, choć ów drugi mag może się teleportować, by zaspokoić głód w przyjemnym lokalu na dowolnym końcu świata, z czego Dansen zdaje sobie doskonale sprawę. Pomimo pościgu jednak traci czas na zniszczenie wiosek, zamiast teleportować się do mysiej dziury, by zmylić prześladowcę. Demolki dokonuje Dansen przy pomocy arcywyrafinowanej intrygi i kilku czarów, następnie pozoruje międzywioskową waśń, po czym likwiduje świadków – przez co pozorowanie czegokolwiek traci sens. Autor zapewne w ten sposób chciał upozorować akcję, bo nie wydaje mi się, aby działania bohatera miały inny cel, o sensie nie wspominając. A ponieważ takich niespójności jest w prezentowanym utworze mnóstwo, przysłowiowy kołek niewiary trzaska pod ich ciężarem.

Na poziomie języka widać niezaradność, przejawiającą się powtórzeniami i kulawą frazeologią, niewprawnością w budowie zdań złożonych i nadużyciem imiesłowów czynnych. Niestety, niemal każde zdanie wymaga korekty. Choć to najmniejszy z problemów.

Rada dla Autora: nie pisz, szkoda czasu. Wykorzystaj go raczej na czytanie czegoś ambitniejszego niż amerykańskie komiksy. I dorastaj. Tworzenie utworów literackich wymaga bowiem dojrzałości, która częściowo związana jest z także wiekiem. I nieco wyobraźni – by wymyślić „ludzką” postać oraz umieścić ją w wewnętrznie spójnej fabule i świecie, w miarę możności i kreatywności, nie powielając znanych/lubianych schematów.  

Jeżeli za parę lat uznasz, że jesteś gotów – chętnie rozprawię się z Twoim następnym utworem.

 

Gadulissima

 


< 36 >