Fahrenheit XLIX - grudzień 2oo5
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 23>|>

Zapalmy choinkę

 

 

Księżniczka wtuliła się w ciepłe, mocne ramiona Strażnika. Oparła czoło o jego policzek, przycisnęła ucho do szerokiej piersi. Spokojne, miarowe bicie jego serca obiecywało bezpieczeństwo, czułość, być może coś jeszcze? Nie wiedziała.

Stukot serca przyśpieszył nagle, a Strażnik przycisnął ją mocniej i pochylił głowę, niby przypadkiem przysuwając usta w pobliże jej warg. Zadrżała, pełna radosnego, choć niespokojnego oczekiwania. Przysunęła się do niego jeszcze bliżej i wtedy...

Usiadła na łóżku, serce jej łomotało. Oddechy goniły jeden za drugim, jakby znów nazbyt pośpiesznie wbiegła po schodach swojej Wieży. Wspomniała jeszcze świeży w pamięci sen, po plecach przebiegł jej pełen niepokoju dreszcz.

– Ojej – wyjąkała, chowając w dłonie spłonioną twarz. – Ojejejejej...

Wstała, podeszła do okna, ostrożnie uchyliła okiennicę. Okoliczne pola i lasy jawiły się jakby pokryte srebrem, od świeżego śniegu odbijał się łagodny, księżycowy blask.

Z na wpół zamarzniętego jeziora dobiegało cichuteńkie bulgotanie. Paskuda sypiała teraz na samym dnie, gdzie woda była najcieplejsza. Jak wszystkie gady, nie znosiła niskich temperatur, chociaż jej smoczy metabolizm pozwalał jej nie zapadać w zimową anabiozę.

Z izdebki u stóp Wieży nie dochodził żaden dźwięk. Strażnik nie chrapał, a może go tam wcale nie było? Od kilku dni albo siedział zamknięty u siebie, albo gonił do lasu i spędzał tam długie godziny. I bynajmniej nie raczył podzielić się z nią wiadomością, co też tam się dzieje takiego ciekawego.

Księżniczka westchnęła ciężko. Domknęła okiennicę, wróciła do łóżka.

Nagle poczuła się tak samo nieszczęśliwa, jak parę lat temu, kiedy to na pierwszym balu nikt nie poprosił jej do tańca. Nawet pomimo – a może właśnie dlatego – że Książę Pan uważnym, surowym wzrokiem lustrował młodzież zebraną na sali.

Leżała na wznak, czując, jak po twarzy płyną jej gorące, niechciane łzy.

 

***

 

– Pobudka, pobudka! – Głos Strażnika odbijał się donośnym barytonem od kamiennych murów Wieży. – Przespałaś, o pani, już pół dnia... Zaraz prześpisz całe święta!

Księżniczka z trudem odemknęła zapuchnięte powieki. Dźwignęła się z łóżka, rzuciła przelotne spojrzenie w kierunku lustra, po czym odwróciła wzrok z niechęcią. Podreptała w kierunku miednicy z wodą, spojrzała na nią krytycznie. Na powierzchni szkliła się cieniuteńka warstewka lodu.

– Bul bul bul! – radośnie obwieściła Paskuda za oknem, słychać było, jak kry rozstępują się przed nią z trzaskiem.

Księżniczka wzruszyła ramionami, po czym zaczęła obmywać bladą, tu i ówdzie popstrzoną czerwonymi wysepkami pryszczy, twarz.

– Hmm, daj trochę w prawo, Pasiu! – dochodziły do niej stłumione komendy Strażnika. – Wyżej tą łapą, tak, i wystaw pazur. Ooo tak, myślę, że tak będzie dobrze!

Dokonawszy porannej ablucji, Księżniczka podeszła do okna. Uderzyła oburącz w okiennice, te rozstąpiły się na boki gwałtownie, łomocząc o ścianę.

– Dzień do... – wykrzyknął Strażnik radośnie, po czym urwał momentalnie. – O rany – jęknął, przymykając na chwilę oczy, opanował się jednak błyskawicznie. – Piękną pogodę dzisiaj mamy... – powiedział, z widocznym wysiłkiem.

– A zapowiadali, że będziemy mieć mokrą Gwiazdkę – wycedziła Księżniczka z niezrozumiałą nawet dla samej siebie furią, po czym spojrzała gniewnie na Paskudę. – Podobno klimat się ociepla, wszystko przez te smoki, zieją ciągle ogniem, przez co narasta stężenie dwutlenku węgla w atmosferze i efekt cieplarniany gotowy!

Paskuda wybałuszyła na nią okrągłe ze zdumienia oczy. Stała właśnie w bardzo imponującej pozie, z na wpół rozłożonymi skrzydłami i prawą łapą opartą o dach Wieży, który nieco trzeszczał pod jej ciężarem.

– No i co się tak prężysz? – rzuciła Księżniczka zjadliwie. – Zamówiłaś malarza, żeby ci portret do galerii młodych smoczyc wystawił? Możesz się nie wysilać, mają tam pełno bogatszych, młodszych i ładniejszych, żaden smoczy kawaler się tutaj nie pofatyguje...

Paskuda zabrała łapę natychmiast, skuliła się i biegiem wycofała do jeziora. Zabulgotała żałośnie, ale tylko raz, i umilkła czym prędzej.

Strażnik pokręcił głową z nieskrywaną dezaprobatą. Otworzył usta, gotów wygłosić zdecydowaną reprymendę, ale popatrzył na bladoczerwoną, spuchniętą twarz Księżniczki i zamknął je z głośnym kłapnięciem.

Ona zaś skinęła głową wyniośle. Odwróciła się, majestatycznie przeszła do biurka. Zasiadła przed nim, całkowicie niknąc towarzystwu z oczu.

Otworzyła szufladę, wyjęła z niej dwie chusteczki. Na jednej widniało coś, co z grubsza można by uznać za karykaturę smoka. Symboliki postaci z drugiej chusteczki nie sposób się było domyślić, niejaką podpowiedzią mógłby być widniejący na środku krzyż, choć mógłby to być również miecz. Księżniczka popatrzyła na swoje pokłute palce.

– Beznadzieja! – warknęła gniewnie.

Zmięła w dłoni oba kawałki materiału, po czym zdecydowanym ruchem cisnęła je w dogorywający w kominku żar. Płomień pojaśniał od razu, pożerając chusteczki łapczywie.

– No i dobrze – oznajmiła, łamiącym się nieco głosem. – Tak będzie najlepiej, właśnie, że tak.

Odwróciła głowę na cichy, nieśmiały dźwięk pukania do drzwi.

-Tak? – rzuciła opryskliwie. – Co?

– Szykuj się, pani – wymamrotał Strażnik, nie wchodząc do środka. – Niedługo tu będą.

– Aha, wiem – oznajmiła tonem nie zachęcającym do podejmowania jakiejkolwiek dyskusji.

Nie odpowiedział nic, nie odezwała się już więc i ona. Wnet na schodach załomotały jego ciężkie kroki.

Znów wzruszyła ramionami. Podniosła się zza biurka, podeszła do szafy. Popatrzyła na zwisające żałośnie sukienki.

– Powinnam mieć czarną – warknęła przez zaciśnięte zęby. – Jak czarna wdowa, czarną jak sama śmierć.

Ulotny, cichy tętent końskich kopyt sprawił, że odwróciła głowę w kierunku okna. Na horyzoncie majaczył charakterystyczny tuman. Czarni Mściciele, tylko oni potrafili jeździć tak spektakularnie.

Zaczęła się ubierać pośpiesznie, wyjmując pierwszą lepszą suknię, która wpadła jej w oko. Wszystko leciało jej z rąk, a dłonie jej drżały. Wreszcie pojawiła się w oknie, rozglądając wokół z niepokojem.

Paskuda biedziła się tuż obok, usiłując przybrać uprzednio wyćwiczoną, imponującą pozycję. Wystawiała w górę prawą łapę, ale ta ześlizgiwała się uparcie, obrywając poluzowane dachówki. Wreszcie smoczyca westchnęła boleśnie i zrezygnowała z dalszych wysiłków, przysiadając na ogonie, niczym zbity psiak.

Strażnik sapnął gniewnie, widząc, jak – zapewne jego zdaniem nazbyt łatwo – Paskuda się poddaje, ale nie odezwał się ani słowem. Stanął tuż pod oknem, oparty dumnie na najlepszym i największym mieczu z kolekcji. Nie okazywał ani odrobiny stresu, jak przystało na mężczyznę sprawującego całkowitą kontrolę nad sytuacją.

Kawalkada zbliżyła się do nich, wszyscy jej uczestnicy zatrzymali się idealnie w tej samej chwili. Zewnętrzny krąg Mścicieli rozwinął się w dwa równiutkie szeregi, podczas, gdy ich towarzysze z wewnętrznego kręgu pilnie mierzyli we wszystkie strony ze swoich nowiusieńkich kusz.

Uszeregowani Mściciele błyskawicznie zsiedli z koni, po czym przebiegli Strażnikowi przed nosem, ignorując jego obecność, jakby ten nie istniał w ogóle. Wpadli do Wieży, ich zgrane kroki załomotały w izdebce i na schodach.

– Czysto! Czysto! Wchodzę... Czysto! – rozległy się głośne komendy.

Po chwili czarno odziani mężczyźni wysypali się na zewnątrz. W równiuteńkim dwuszeregu ustawili się pod oknem, całkowicie zasłaniając Strażnika swoimi rosłymi postaciami. Wtedy wewnętrzny krąg rozsypał się również, a spomiędzy ochroniarzy dumnie wyłonił się Książę Pan.

Powiódł wzrokiem po okolicy, wreszcie spojrzał w górę, na niemrawo machającą chusteczką Księżniczkę. Jego twarz natychmiast przybrała wyraz głębokiej dezaprobaty.

– Wesołych Świąt, moja córko – oznajmił ozięble, nie zsiadając nawet z konia.

– Wesołych Świąt, drogi ojcze – odparła Księżniczka niepewnym głosem. – Dziękuję, że się pofatygowałeś do mojej samotni...

– To jest tylko i wyłącznie twoja własna wina! – zawrzał Książę Pan niekłamanym oburzeniem. – Zrobiłem, co tylko mogłem, żebyś wreszcie złapała jakiegoś męża, a ty co?

Księżniczka przełknęła nerwowo ślinę, nie odpowiedziała ani słowem.

– Nikt cię nie chciał po dobroci, nikt a nikt! – kontynuował suweren gwałtownie. – Miałem więc nadzieję, że jeżeli ustawię cię w sytuacji, gdzie będziesz stanowiła jakieś wyzwanie, to może jakiś głupi rycerz się na to nabierze. Dałem ci najgłupszego smoka z miotu, żeby zadanie nie było ponad siły najtępszego szlachciury i co? – Przeniósł gniewne spojrzenie na przestępującą nerwowo z łapy na łapę Paskudę. – Jako smok jesteś do niczego, nawet sensownie zginąć nie potrafisz! – syknął. – I na dodatek zero manier, co to w ogóle za idiotyczne zachowanie, żeby obrywać dach na powitanie swojego pana? Coś mi się zdaje, że ta śmieszna imitacja skarbu, którą ci dałem w pakiecie startowym, to i tak za dużo, jak na tak niedorozwinięte bydlę! Swoją drogą, każdy normalny smok spaliłby się ze wstydu, siedząc na czymś tak żałośnie tanim!

– Buuu... – zajęczała rozpaczliwie smoczyca. – Buuuu!

Książę prychnął gniewnie, po czym skierował wzrok z powrotem ku córce.

– Do tego dołożyłem ci najgorszego kmiota, jakiego miałem w służbie, nikt mu nie dorównywał nikczemnym pochodzeniem. – Machnął ręką w kierunku dumnie wyprostowanych szeregów swojej doborowej jednostki. – Rozstąpcie się, chłopcy.

Rozsunęli się natychmiast, odsłaniając nieco pobladłego, lecz wciąż wyprostowanego dumnie Strażnika. Książę popatrzył na niego ze wzgardą.

– Trzeba być ostatnią piczą, żeby się tak dać zasłonić – zauważył zjadliwie. – No ale cóż, nie można za wiele wymagać od kogoś, kto się urodził w... Zresztą, nieważne, szkoda na to mojej głowy. – Spojrzał znowu w górę, na tkwiącą sztywno w oknie Księżniczkę. – Dzisiaj jest Wigilia, więc mam dla was prezenty.

Powoli powiódł wzrokiem po całej trójce, ich miny bynajmniej nie wyrażały zachwytu.

– Odrobinę radości proszę! – zażądał twardo. – Moglibyście chociaż docenić, że się tak staram...

Księżniczka i Strażnik rozciągnęli wargi w wymuszonym uśmiechu, choć ich oczy pozostały lodowato zimne. Paskuda zaś pojrzała na Księcia Pana spode łba.

– Mniam! – rzuciła tonem, który zdecydowanie oznaczał zupełnie coś innego.

Suweren uznał jednak te formalności za wystarczające.

– Otóż postanowiłem wam przedłużyć kadencję jeszcze o rok – oznajmił. – Przez ten czas, albo znajdzie się rycerz, który zabije smoka i strażnika, uratuje Księżniczkę i pojmie ją za żonę, albo... – Zawiesił głos w pełnej napięcia groźbie, po czym wypalił: – Panna pójdzie do klasztoru, a ja sobie adoptuję jakiegoś następcę, trudno. Strażnika odeślemy do pasania świń, a ze smoka zrobi się pieczyste. Wszystko w temacie! – Zawrócił konia gwałtownie, po czym pomknął w kierunku zamku.

Czarne szeregi rzuciły się za nim natychmiast. Dowódca Mścicieli ustawił podwładnych w należytym kręgu kilkoma niemal niedostrzegalnymi ruchami rąk. Odwrócił się na chwilę, popatrzył na przełykającą łzy Księżniczkę.

– Wesołych Świąt, Wasza Wysokość! – rzucił oficjalnym, służbistym tonem, ale na jego kamiennej twarzy zamigotał cień współczucia.

Zasalutował jej, odwrócił się i wraz z pozostałymi pocwałował w ślad za swoim panem.

 

***

 

Księżniczka i Paskuda spojrzały jednocześnie na Strażnika, jakby stanowił ich ostatnią nadzieję. Z oczu płynęły im łzy.

– No to mamy ich z głowy na jakiś czas – powiedział tamten odrętwiałym tonem. – Już dzisiaj na pewno nikt tu do nas nie zajrzy. Chodźcie, zrobimy sobie święta. – Westchnął ciężko. – Nie mam sensu, żeby taki... ktoś nam je popsuł, prawda?

Powolnym, zmęczonym krokiem ruszył do swojej izdebki. Zatrzymał się na progu, popatrzył na smoczycę. Wymienili ze sobą krótkie, porozumiewawcze skinięcia głów. Strażnik wszedł do środka. Paskuda zaś zamrugała ślipiami, odchrząknęła i zaskakująco dziarsko podreptała do jeziora.

Księżniczka została w oknie na Wieży. Wydawało jej się, ze oto nagle zamieniła się w kamień, że właściwie to nie chce, nie czuje już nic. I że nic a nic nie ma żadnego znaczenia. I nie będzie miało, już nigdy.

Z tego stanu wyrwało ją pukanie do drzwi.

– Proszę! – powiedziała głośno, powoli.

Klucz zazgrzytał w zamku. Drzwi otworzyły się, skrzypiąc niemiłosiernie, na progu pojawił się wciąż odświętnie wystrojony Strażnik.

– Wesołych Świąt moja... kochana pani! – Leciutkie wahanie przed ostatnią frazą było niemal niezauważalne. – Racz przyjąć ten drobny upominek od swego oddanego sługi!

Wyciągnął w jej kierunku ręce, demonstrując podarek. Popatrzyła uważnie, czując, jak zaczynają drżeć jej kolana. Prezent, no przecież. I to od niego... Prezent.

Nieduży mieczyk w skórzanej pochwie umocowany był do przepięknie plecionego, rzemiennego pasa. Strażnik musiał przesiedzieć wiele wieczorów nad tym swoistym dziełem sztuki.

– Jest przymocowany tak, że na pewno ci nie wypadnie – powiedział ze śladem zdenerwowania w głosie. – Ale wyjmuje się jednym pociągnięciem, o tak – zademonstrował szybko. – A teraz, proszę sprawdź, czy dobrze leży. Bo rozmiar robiłem, rzecz jasna, na oko... – Chrząknął, wyraźnie skrępowany, po czym wyprostował ręce, podając jej prezent.

Wzięła pas, otoczyła nim swą smukłą kibić. Zaczęła się biedzić z zapięciem.

– Pozwól, pomogę – zaoferował się natychmiast.

Jego silne dłonie zaczęły sznurować rzemienie, od czasu do czasu muskając biodra. Serce zaczęło jej bić coraz śpieszniej, udawała jednak, że niczego nie zauważa. Nawet lekkiego rumieńca, jaki pojawił się na jego twarzy.

– Doskonale! – Odsunął się wreszcie i popatrzył na nią jaśniejącymi oczami. – A teraz wyjmij.

Schwyciła głownię, wyciągnęła miecz z łatwością. Wywinęła nim dość zgrabnego młynka.

– O, jak lekko chodzi! – wykrzyknęła radośnie. – Jest wspaniały, naprawdę!

– Masz do tego talent! – oznajmił, kręcąc głową z uznaniem. – Powinnaś być rozbójniczką na gościńcu, a nie siedzieć w tej Wieży. Jak słowo daję!

Przez twarz przemknął jej wyraz tęsknoty i smutku, pohamowała się jednak natychmiast.

– Mniaaam...? – rozległ się miękki głos za oknem.

Księżniczka odwróciła się, wciąż wywijając mieczem. Paskuda od razu cofnęła się przezornie.

– No już, już – powiedział Strażnik mitygująco. – Lepiej schowaj ten mieczyk, pani. Jutro cię trochę pouczę. Jak będziesz chciała, oczywiście! – zastrzegł się na wszelki wypadek.

– Jasne. – Potaknęła gorliwie, chowając broń do skórzanej pochwy. – No, co tam, Pasiu?

Smoczyca przysunęła się do okna i plunęła z entuzjazmem. Coś zadźwięczało i potoczyło się po podłodze.

– O, jaka piękna! – wyszeptała Księżniczka, podnosząc z podłogi złotą, przedziwnie rzeźbioną bransoletę. – Dziękuję, Pasiu! Dziękuję, naprawdę dziękuję!

Nałożyła ją na przegub, jej ciężar przyjemnie otaczał nadgarstek. Spojrzała na Strażnika, patrzył na nią takim jakimś dziwnym, trochę posmutniałym wzrokiem.

– Oczywiście, tobie też dziękuję! – pojęła natychmiast.

W nagłej, niemalże desperackiej decyzji podbiegła do niego, wspięła się na palce i cmoknęła go w policzek. Rozpromienił się nieskrywanym zadowoleniem.

Stanęła na środku komnaty, popatrzyła na nich z uśmiechem... i nagle zamarła w przerażeniu.

– Ale ja dla was nic nie mam... – wyjąkała. – To znaczy miałam... Ale popsułam. – Poczerwieniała ze wstydu.

– Nic nie szkodzi – odparł Strażnik natychmiast. – Naprawdę, nic a nic. – Spojrzał groźnie na Pasię, której wyrwało się pełne oburzenia prychnięcie.

– Bo ja wyszywałam... takie tam...- zaczęła bąkać nerwowo Księżniczka. – Ale kompletnie mi nie wyszło... No i na dodatek spaliło się dzisiaj rano, zupełnie przypadkiem...

– Nic nie szkodzi – powtórzył zdecydowanie. – A teraz zapraszam cię, o pani, na dół. Zapalimy sobie choinkę.

– Choinkę? – oczy zabłysły jej ożywieniem. – Oj tak, tak, świetnie! – Spojrzała ukradkiem w kierunku Paskudy, której mina nie była już aż tak oburzona, niemniej jednak wciąż wyrażała sporą irytację. – Chodźmy, chodźmy!

Zeszli po schodach, wyszli na skrzypiący od mrozu śnieg. Powoli zapadał już zmrok.

Świeżo zrąbana choinka stała tuż za Wieżą, w specjalnym, metalowym rusztowaniu. Nie było jednak na niej ani jednej bombki, ozdóbki czy świeczki, nic. Księżniczka popatrzyła na Strażnika pytająco.

– Z braku odpowiednich materiałów... – oznajmił zdecydowanie – wybraliśmy rozwiązanie pośrednie. – Skinął ręką. – Pasiu... Zaczynaj, proszę!

Smoczyca przysiadła przed drzewkiem, skupiła się, jak przed niesłychanie ważnym zadaniem... I zionęła precyzyjnym strumieniem ognia.

Drzewko zajęło się natychmiast.

– Usiądź, pani. – Strażnik wskazał kilka skór, umieszczonych na drewnianych balach. – Choinka już się pali, a my pośpiewamy kolędy...

Księżniczka popatrzyła na płomienie, wesoło trzaskające na zielonych gałązkach.

– Chyba się musimy pośpieszyć z tymi kolędami – rzuciła nieśmiało. – Pasia rzuciła całkiem przyzwoitą temperaturą, to drzewko nam się zaraz skończy....

Strażnik wydął wargi w wyjątkowo protekcjonalnym wyrazie twarzy.

– Przewidziałem i to – rzucił niedbale i machnął ręką w kierunku pobliskich pagórków. – Mamy zapas. Tylko przyciągnąć. Nic się nie martw, damy radę, mała... – urwał, zdając sobie sprawę z popełnionej gafy. – Mała sprawa, dla takich profesjonalistów, jak my z Pasią – dokończył składnie. – To co, śpiewamy? – Popatrzył na nią wyczekująco i wyciągnął dłoń zapraszającym gestem.

Pokiwała głową, podała mu rękę i pozwoliła, żeby przyciągnął ją ku sobie. Usiadła tuż obok, a on przykrył ją futrem troskliwie.

– Aha, byłbym zapomniał... – westchnął lekko. – Pasia uparła się, że ona śpiewa pierwsza. Może być?

– Ależ oczywiście – zgodziła się skwapliwie i uśmiechnęła się do wciąż nieco naburmuszonej smoczycy. – Zaczynaj, Pasiu!

Paskuda rozpromieniła się natychmiast. Wbiła ślepia w płonące drzewko, pomlaskała przez chwilę, odchrząknęła parę razy i zaczęła wyć. Głucho i zawodząco, jak to tylko smoki potrafią.

Strażnik i Księżniczka popatrzyli na siebie z uśmiechem.

– Wesołych Świąt! – powiedzieli jednocześnie.

A potem przytulili się do siebie i zatkali uszy.

 


< 23 >