Fahrenheit nr 50 - styczeń/luty 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 22>|>

Wór matury porowej

 

 

– Znowu biżuteria! – narzekał krępy brodacz, grzebiąc w stosiku kosztowności. Od czasu do czasu zaglądał do listy. – Niedługo zacznę przyjmować na wagę! – zagroził elfowi siedzącemu naprzeciwko. – No powiedz z łaski swojej, po co mi taka ilość naszyjników i wisiorków?! No?

Elf uważnie oglądał własne palce, z całych sił starając się zachować zimną krew . Nie podnosząc oczu, powiedział:

– Sprzedasz ludziom. Albo tym no, drakonitom. Są jak sroki – lubią wszystko, co błyszczy.

– No, no – odburknął brodaty – jeszcze krasnoluda poucza jak handlować, mądrala.

Przeciągnął nad kupką biżuterii mag-detektorem (wszystko było czyste, beż żadnych klątw), ostrożnie zsypał kolczyki i naszyjniki do worka, postawił parafkę na końcu wykazu i popchnął zwój w kierunku elfa. Następnie wyjął z kieszeni podniszczony kawałek pergaminu i odczytał szybko, mrucząc pod nosem:

– Tak, orzechów laskowych – szesnaście koszy, słodkich ziemnych korzeni – osiem koszy, ziarna – sześć worków, kamiennego węgla – cztery wozy, zwojów papieru – dwa tuziny. O niczym nie zapomniałem? Można rozładowywać?

Elf kiwnął głową z widoczną ulgą i zagaił prosząco:

– Gail... jest sprawa...

– Co się stało? – Krasnolud na wszelki wypadek spochmurniał.

– W domu Dilajna...

– W którym to? – przerwał Gail – Tym zielonym model P35-bis?

– No, w tym właśnie. Zapchała się rura ściekowa.

– No i? – Kupiec podniósł brwi w wyrazie kompletnego niezrozumienia.

– No i to.... – elf patrzył w podłogę – w sumie no to...

– „To” nazywa się: zalanie fekaliami – rąbnął Gail. – A prościej: gówno mu wybiło.

Elf zauważalnie poróżowiał, tym razem próbując przewiercić wzrokiem blat stołu.

– Taaaak – złośliwie powiedział krasnolud. – A wasi znaczy się, magowie-złotnicy nie dadzą rady wziąć szczotki i odetkać rurę? Jak piosenki śpiewać czy złote zabaweczki i ozdóbki czynić, to proszę bardzo. A jak gówno trza wiadrami czerpać to „Gail, pomóż”? A?

Popatrzywszy na skulonego nieszczęśnika, kupiec zmiękł i machnął ręką:

– Dobra, czego od was można wymagać? Wspaniały naród!... No dobra, zrobi się. Co jeszcze?

– Narzędzia do laboratorium Larissa.

– Co konkretnie? – Gail sięgnął po pałeczkę do pisania.

– Komplet – wyszeptał elf i po chwili milczenia, jeszcze ciszej pisnął: – Cały...

– Co znaczy „cały”? – wysyczał krasnolud.

– No, Lariss robił racę na święto Trzeciego Liścia. – Nerwowo zaczął elf, unikając wzroku rozmówcy. – Wiesz przecież, potrzebne są fajerwerki różne, petardy. No i nie obliczył dozy... Widzisz...

– Dozy, mówisz, nie obliczył – wycedził Gail, powoli osiągając stan wrzenia. – Fajerwerki mówisz... Ja temu pirotechnikowi od siedmiu boleści zaraz pokażę przedozowanie! Ja jemu tę racę wepchnę w jedno takie miejsce i odpalę, żeby zamiast fajerwerku świątecznego latał!... – wyryczał i walnął pięścią w blat, który odpowiedział żałosnym jęknięciem. – Lorgi, znasz mnie przecie, zrobię to! Dla przykładu! Rozumiesz, kretyn do święta się przygotowywał!... – Rozsierdzonemu faktorowi zabrakło tchu.

Lorgiel nieznacznie skrzywił usta na takie skrócenie imienia, ale z ulgą zrozumiał, że burza mija, i szybko wykorzystał powstała pauzę:

– Chcielibyśmy jeszcze dwa zapasowe tygle i utwardzone dłuta do pracy w kamieniu.

– Korundowe. No dobra – warknął już nieco spokojniej krasnolud. – Następnym razem przywiozę. A teraz ...

Rozwinął na blacie zwój i przywołał bliżej Lorgiela:

– Popatrz tu. Potrzebuję dwa tuziny takich.

– A co to? – Elf z ciekawością wpatrywał się w schemat.

– Kulowy zawór armatury zaporowej.

– A! Rozuumiem – przeciągnął elf. – Wór matury porowej! – Pokiwał głową – A co to takiego?

Krasnolud stęknął i poczochrał nerwowo brodę.

– To, jakby ci tu wyjaśnić...

– Pewnie jakaś ozdoba? – Źrenice elfa zabłysły.

– Hmm... No, można i tak powiedzieć.

– Upiększacie ołtarz, tak? I dekorujecie posągi bóstw?

Gail zakrztusił się i wytrzeszczył oczy na niewinnie mrugającego elfa.

– Nooo – wymruczał, przełykając nerwowo. – W pewnym sensie ołtarz, tak...

– No to zrobimy tę część ze złota – elf marzycielsko westchnął – a tu nałożymy oksydowane srebro...

– Stop, stop, stop! – Gail zmachał rękoma. – Żadnego złota! Żadnego srebra! Tylko brąz! I żadnych wzorków! – Ale, zobaczywszy dziecinnie obrażoną twarz elfa, dodał niechętnie: – No dobra, tę rączkę można trochę ozdobić. Ale bez przesady!

Tfu , niech pęknie! – w duchu splunął elf. Ależ skąpiradła! Nawet idolom na ołtarzach próbują wepchnąć brąz zamiast złota.

Jednak, przy całej swej kłótliwości i niewrażliwości na piękno, krasnoludy były w sumie użyteczne i elfy dbały o te gburowate uparciuchy o umysłach dzieci...

Tfu, żeby pękł! – w duchu splunął krasnolud. Nie mogłem przecie powiedzieć prawdy, boby się nie podjął roboty... Wiadomo, pięknoduch. A teraz, już widzę, jak czeladnicy będą się turlać ze śmiechu, montując przy najnowszym waterklozecie złote kurki zdobione oksydowanym srebrem.

Jednak, przy całej swej nieżyciowości i lekkomyślności, detale wymagające dokładnego dopasowania i precyzji elfy robiły najlepiej. Tego nie można było im odmówić i krasnoludy dbały o te wielkie, nieporadne dzieciaki.

 

Przełożyli z rosyjskiego Marina Makarewska i Tomasz Bochiński

 


< 22 >